[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym dopiero jedostali.Kiedy już wiedzieli, że wyjadą.Po odśnieżeniu pasa startowego.Z tego wynika, że przyleci tu samolot.Najprawdopodobniej jużwkrótce.I zatankuje.Holland musi poinformować o tym DEA.Musząszybko zareagować.– Nie przylecą tu po zmroku.Na pasie nie ma świateł.– Nieważne.Mamy mało czasu.Gdzie jest najbliższe biuro terenoweDEA?Peterson nie odpowiedział.– Jak udało im się napełnić zbiornik tak głęboko pod ziemią? —zapytał zamiast tego.– Cysterna podjechała tyłem do drzwi i włożyli szlauch do rurywentylacyjnej.– Potrzebny byłby długi szlauch.– Mają takie do domów z dużymi podwórkami.Nagle usłyszeli wołanie Hollanda:– Panowie, spójrzcie na to!Jego głos obiegał całe okrągłe pomieszczenie, odbijając się dziwnympoświstującym echem, niczym w galerii szeptów.Holland zawędrowałdo tunelu położonego dokładnie po drugiej stronie.Reacher i Petersonruszyli tam, Reacher sunąc na tyłku, Peterson pochylony i na ugiętychnogach.Holland omiatał światłem latarki cały mierzący sto stóp tunel.Widok był jak z bajki.Jakby trafili do jaskini Aladyna.34W świetle latarki Hollanda jaśniało złoto, srebro i platyna.Skrzyłysię i migotały brylanty, ciemnozielone szmaragdy, krwistoczerwonerubiny i jasnobłękitne szafiry.Wyłaniały się wyblakłe stare farby,pejzaże, portrety, oleje na płótnie, żółte pozłacane ramy.Były tamłańcuszki, szpilki, naszyjniki, bransoletki i pierścienie.Nowe i stare,zwinięte, splątane, leżące wzdłuż całej długości półki.Z żółtego, białegoi różowego złota.Rozłożone na długości stu stóp łupy.Obrazy,biżuteria, świeczniki, srebrne tace, zegarki.Małe złote zegary, ściąganesznurkiem zamszowe torebeczki, kryształowy wazon wypełnionyślubnymi obrączkami.– Nieodebrane fanty z lombardów Platona — domyślił się Peterson.– Zapłata za dostarczane przez niego narkotyki — powiedziałReacher.– Może jedno i drugie.Może obie rzeczy są w gruncie tym samym— pogodził ich Holland.Ruszyli wszyscy w głąb tunelu.Nie mogli się oprzeć.Półka miałatrzydzieści jardów długości i około trzydziestu dwóch cali szerokości.Ponad dwadzieścia pięć jardów kwadratowych powierzchni.Wielkościsporego pokoju.Wypełnionego po brzegi.Nie sposób było włożyć tamręki.Niektóre z klejnotów były przepiękne.Niektóre z obrazówwspaniałe.Wszystkie napawały smutkiem.Były owocami desperacji.Szczątkami czyjegoś rozbitego życia.Świadectwem ciężkich czasów,uzależnień, włamań, niepowetowanych strat.Połyskująca w snopachtrzech latarek kolekcja była jednocześnie bajeczna i straszna.Czyjeś sny,niekiedy czyjeś koszmary, ukryto w tajemnicy dwieście stóp podziemią.Sny, które mogły ważyć sto albo tysiąc funtów.I mogły być warte milion albo dziesięć milionów dolarów.– Chodźmy — mruknął Reacher.— Mamy ważniejsze rzeczy nagłowie.Nie powinniśmy tracić czasu.* * *Wyjście na powierzchnię było długie, ciężkie i męczące.Reacherliczył stopnie.Było ich dwieście osiemdziesiąt.Jakby wchodzili na dachdwudziestopiętrowego budynku.Na każdym schodku stawał napalcach.Domyślał się, że to dobre ćwiczenie, ale w tym momencie niemiał ochoty ćwiczyć.Powietrze robiło się coraz zimniejsze.Pod ziemiąbyło koło zera, na powierzchni prawie minus trzydzieści stopni.Codziesięć schodków temperatura spadała o jeden stopień.Wystarczającoszybko, by to zauważyć i nie doznać szoku.Reacher zapiął kurtkę iwłożył czapkę oraz rękawice mniej więcej w jednej trzeciej drogi nagórę.Peterson poddał się i zrobił to dopiero w połowie.Przez minutę odpoczywali w murowanym budynku.Nadal jasnoświecił księżyc.Peterson zebrał i zgasił latarki.Holland stał, opierającdłoń na balustradzie schodów.Miał zaczerwienioną ze zmęczenia twarzi z trudem oddychał.– Musi pan zatelefonować — powiedział do niego Reacher.– Naprawdę?– Mogli włączyć i wyłączyć syrenę, kiedy byliśmy na dole.– W takim razie i tak już za późno.— Holland wyjął komórkę iwybrał numer.Przedstawił się, zadał pytanie i wysłuchał odpowiedzi.— Wszystko w porządku — oświadczył z uśmiechem.— Kto nieryzykuje, ten nie wygrywa.– Zaczekał, aż Peterson wyjdzie z latarkami, i odwrócił się doReachera [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Poza tym dopiero jedostali.Kiedy już wiedzieli, że wyjadą.Po odśnieżeniu pasa startowego.Z tego wynika, że przyleci tu samolot.Najprawdopodobniej jużwkrótce.I zatankuje.Holland musi poinformować o tym DEA.Musząszybko zareagować.– Nie przylecą tu po zmroku.Na pasie nie ma świateł.– Nieważne.Mamy mało czasu.Gdzie jest najbliższe biuro terenoweDEA?Peterson nie odpowiedział.– Jak udało im się napełnić zbiornik tak głęboko pod ziemią? —zapytał zamiast tego.– Cysterna podjechała tyłem do drzwi i włożyli szlauch do rurywentylacyjnej.– Potrzebny byłby długi szlauch.– Mają takie do domów z dużymi podwórkami.Nagle usłyszeli wołanie Hollanda:– Panowie, spójrzcie na to!Jego głos obiegał całe okrągłe pomieszczenie, odbijając się dziwnympoświstującym echem, niczym w galerii szeptów.Holland zawędrowałdo tunelu położonego dokładnie po drugiej stronie.Reacher i Petersonruszyli tam, Reacher sunąc na tyłku, Peterson pochylony i na ugiętychnogach.Holland omiatał światłem latarki cały mierzący sto stóp tunel.Widok był jak z bajki.Jakby trafili do jaskini Aladyna.34W świetle latarki Hollanda jaśniało złoto, srebro i platyna.Skrzyłysię i migotały brylanty, ciemnozielone szmaragdy, krwistoczerwonerubiny i jasnobłękitne szafiry.Wyłaniały się wyblakłe stare farby,pejzaże, portrety, oleje na płótnie, żółte pozłacane ramy.Były tamłańcuszki, szpilki, naszyjniki, bransoletki i pierścienie.Nowe i stare,zwinięte, splątane, leżące wzdłuż całej długości półki.Z żółtego, białegoi różowego złota.Rozłożone na długości stu stóp łupy.Obrazy,biżuteria, świeczniki, srebrne tace, zegarki.Małe złote zegary, ściąganesznurkiem zamszowe torebeczki, kryształowy wazon wypełnionyślubnymi obrączkami.– Nieodebrane fanty z lombardów Platona — domyślił się Peterson.– Zapłata za dostarczane przez niego narkotyki — powiedziałReacher.– Może jedno i drugie.Może obie rzeczy są w gruncie tym samym— pogodził ich Holland.Ruszyli wszyscy w głąb tunelu.Nie mogli się oprzeć.Półka miałatrzydzieści jardów długości i około trzydziestu dwóch cali szerokości.Ponad dwadzieścia pięć jardów kwadratowych powierzchni.Wielkościsporego pokoju.Wypełnionego po brzegi.Nie sposób było włożyć tamręki.Niektóre z klejnotów były przepiękne.Niektóre z obrazówwspaniałe.Wszystkie napawały smutkiem.Były owocami desperacji.Szczątkami czyjegoś rozbitego życia.Świadectwem ciężkich czasów,uzależnień, włamań, niepowetowanych strat.Połyskująca w snopachtrzech latarek kolekcja była jednocześnie bajeczna i straszna.Czyjeś sny,niekiedy czyjeś koszmary, ukryto w tajemnicy dwieście stóp podziemią.Sny, które mogły ważyć sto albo tysiąc funtów.I mogły być warte milion albo dziesięć milionów dolarów.– Chodźmy — mruknął Reacher.— Mamy ważniejsze rzeczy nagłowie.Nie powinniśmy tracić czasu.* * *Wyjście na powierzchnię było długie, ciężkie i męczące.Reacherliczył stopnie.Było ich dwieście osiemdziesiąt.Jakby wchodzili na dachdwudziestopiętrowego budynku.Na każdym schodku stawał napalcach.Domyślał się, że to dobre ćwiczenie, ale w tym momencie niemiał ochoty ćwiczyć.Powietrze robiło się coraz zimniejsze.Pod ziemiąbyło koło zera, na powierzchni prawie minus trzydzieści stopni.Codziesięć schodków temperatura spadała o jeden stopień.Wystarczającoszybko, by to zauważyć i nie doznać szoku.Reacher zapiął kurtkę iwłożył czapkę oraz rękawice mniej więcej w jednej trzeciej drogi nagórę.Peterson poddał się i zrobił to dopiero w połowie.Przez minutę odpoczywali w murowanym budynku.Nadal jasnoświecił księżyc.Peterson zebrał i zgasił latarki.Holland stał, opierającdłoń na balustradzie schodów.Miał zaczerwienioną ze zmęczenia twarzi z trudem oddychał.– Musi pan zatelefonować — powiedział do niego Reacher.– Naprawdę?– Mogli włączyć i wyłączyć syrenę, kiedy byliśmy na dole.– W takim razie i tak już za późno.— Holland wyjął komórkę iwybrał numer.Przedstawił się, zadał pytanie i wysłuchał odpowiedzi.— Wszystko w porządku — oświadczył z uśmiechem.— Kto nieryzykuje, ten nie wygrywa.– Zaczekał, aż Peterson wyjdzie z latarkami, i odwrócił się doReachera [ Pobierz całość w formacie PDF ]