[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nad drogą ścieliła się wysoka do kolan mgła, w której połyskiwałykryształki lodu.McQueen pokonał trzydzieści metrów wiejskiej drogi, wjechał nastację benzynową i zatrzymał się obok dystrybutora, zwróconyprzodem do kierunku, z którego przyjechali.Zgasił silnik, oderwał ręceodkierownicyi znieruchomiałw ciszy,jakanaglezapadław samochodzie.– Panie Reacher – odezwał się Alan King – niech pan pójdzie pokawę, a my zatankujemy.– Nie, ja zatankuję – odrzekł Reacher.– Tak by wypadało.King się uśmiechnął.– Wyskakuj z kaski na paliwo, z trawki albo z majtek, tak? Cenaautostopu?– Chętnie zapłacę za podróż.– Aja bym chętnie pozwolił – powiedział King.– Ale nie ja płacę zabenzynę.W każdym razie nie za taką podróż.Jedziemy w sprawachfirmy, więc wydajemy firmowe pieniądze.Nie pozwolę, żeby dotowałpan korporację, w której pracuję.– No to przynajmniej naleję do baku.Nie powinniście robićwszystkiego sami.– Za chwilę czeka pana pięćset kilometrów za kierownicą.To chybawystarczająco dużo roboty.– Na dworze jest zimno.– Zdaje się, że chce pan zobaczyć, ile benzyny wejdzie do baku,mam rację? – spytał King.– Nie wierzy pan, że wskaźnik jest zepsuty?Reacher nie odpowiedział.– Mam wrażenie, że elementarna uprzejmość nakazywałabyuwierzyć w proste stwierdzenie faktu przez faceta, który zaproponował,że pomoże panu pokonać znaczącą część drogi do celu podróży.Reacher nie odpowiedział.– Kawa – oznajmił King.– Dwie ze śmietanką i łyżeczką cukru, a dlaKaren taką, jaką sobie życzy.Delfuenso nie odezwała się ani słowem.Upłynęła chwila ciszy,wreszcie King powiedział:– Czyli dla Karen nic.Reacher wysiadł z samochodu i ruszył na drugą stronę drogi.* * *Szeryf Goodman połączył się od razu z pocztą głosową.– Kelnerka ma wyłączony telefon – powiedział.– Nic dziwnego – odparła Sorenson.– Już głęboko śpi.Jestzmęczona po pracy do późnej nocy.Nie ma numeru stacjonarnego?– Missy Smith dała mi tylko numer komórki.– No więc proszę jeszcze raz zadzwonić do tej Smith i zdobyć adres.Będziemy musieli pojechać i zapukać do jej domu.– Nie mogę już więcej dzwonić do Missy Smith.– Chyba pan może.– W tym momencie zaczęła dzwonić komórkaSorenson.Odezwał się zwykły elektroniczny sygnał.Żadna melodia.Żaden ściągnięty z sieci utwór.Odebrała i słuchała przez chwilę.–W porządku – powiedziała i się rozłączyła.– Mazdę wypożyczono nalotnisku w Denver – poinformowała szeryfa.– Jakiemuś mężczyźnie.Był sam.Moi ludzie twierdzą, że miał sfałszowane prawo jazdy i kartękredytową.– Dlaczego w Denver? – zdziwił się Goodman.– Gdyby ktoś chciałtu przyjechać, nie lepiej było polecieć do Omaha i tam wynająćsamochód?– Denver jest większe i daje większą anonimowość.Wypożyczająpewnie ze dwadzieścia razy więcej aut niż w Omaha.Znów zadzwonił jej telefon.Ten sam elektroniczny sygnał.Sorensonodebrała, lecz tym razem Goodman zauważył, jak się prostuje.Rozmawiała z przełożonym.To był powszechnie zrozumiały język ciała.– Proszę powtórzyć – powiedziała.Znów przez chwilę słuchała,a potem odrzekła: – Tak jest.I zakończyła rozmowę.– Sprawa robi się dziwna – mruknęła.– Dlaczego? – spytał Goodman.– Moi ludzie przy tej waszej pompowni przesłali do sprawdzeniaodciski palców denata.I dostali już odpowiedź.Zidentyfikował je jakiśkomputer Departamentu Stanu.– Departamentu Stanu? Przecież to nie pani ludzie.To sprawyzagraniczne.Pani należy do Departamentu Sprawiedliwości.– Do nikogo nie należę.– Ale dlaczego Departament Stanu?– Jeszcze nie wiemy.Denat może być od nich.Albo go znają.– Jakiś dyplomata?– Albo dyplomata kogoś innego.– W Nebrasce?– Nie są przykuci do biurek.– Nie wyglądał na obcokrajowca.– W ogóle na nikogo nie wyglądał.Był zalany krwią.– To co mamy robić?– Maksymalna mobilizacja – zarządziła Sorenson.– Tego od naswymagają.Gdzie są teraz ci dwaj?– Teraz? Mogą być w tysiącu różnych miejsc.– No to trzeba zaryzykować.Zanim odsuną mnie od sprawy.Albozanim postawią nade mną kogoś, żeby patrzył mi na ręce.Jedno albodrugie na pewno stanie się jutro z samego rana.To właśnie oznacza„maksymalna mobilizacja”.A więc zakładamy, że ci dwaj są ciąglew drodze?– Ale którędy jadą? Są tysiące dróg.– Przypuśćmy, że trzymają się międzystanówki.– To możliwe?– Prawdopodobnie nie są miejscowi.Pewnie uciekają do domu,który może być daleko stąd.– W którą stronę?– W jedną albo w drugą.– Sama pani mówiła, że mogli wyjechać oddzielnie.– Jest taka możliwość, ale niewielka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nad drogą ścieliła się wysoka do kolan mgła, w której połyskiwałykryształki lodu.McQueen pokonał trzydzieści metrów wiejskiej drogi, wjechał nastację benzynową i zatrzymał się obok dystrybutora, zwróconyprzodem do kierunku, z którego przyjechali.Zgasił silnik, oderwał ręceodkierownicyi znieruchomiałw ciszy,jakanaglezapadław samochodzie.– Panie Reacher – odezwał się Alan King – niech pan pójdzie pokawę, a my zatankujemy.– Nie, ja zatankuję – odrzekł Reacher.– Tak by wypadało.King się uśmiechnął.– Wyskakuj z kaski na paliwo, z trawki albo z majtek, tak? Cenaautostopu?– Chętnie zapłacę za podróż.– Aja bym chętnie pozwolił – powiedział King.– Ale nie ja płacę zabenzynę.W każdym razie nie za taką podróż.Jedziemy w sprawachfirmy, więc wydajemy firmowe pieniądze.Nie pozwolę, żeby dotowałpan korporację, w której pracuję.– No to przynajmniej naleję do baku.Nie powinniście robićwszystkiego sami.– Za chwilę czeka pana pięćset kilometrów za kierownicą.To chybawystarczająco dużo roboty.– Na dworze jest zimno.– Zdaje się, że chce pan zobaczyć, ile benzyny wejdzie do baku,mam rację? – spytał King.– Nie wierzy pan, że wskaźnik jest zepsuty?Reacher nie odpowiedział.– Mam wrażenie, że elementarna uprzejmość nakazywałabyuwierzyć w proste stwierdzenie faktu przez faceta, który zaproponował,że pomoże panu pokonać znaczącą część drogi do celu podróży.Reacher nie odpowiedział.– Kawa – oznajmił King.– Dwie ze śmietanką i łyżeczką cukru, a dlaKaren taką, jaką sobie życzy.Delfuenso nie odezwała się ani słowem.Upłynęła chwila ciszy,wreszcie King powiedział:– Czyli dla Karen nic.Reacher wysiadł z samochodu i ruszył na drugą stronę drogi.* * *Szeryf Goodman połączył się od razu z pocztą głosową.– Kelnerka ma wyłączony telefon – powiedział.– Nic dziwnego – odparła Sorenson.– Już głęboko śpi.Jestzmęczona po pracy do późnej nocy.Nie ma numeru stacjonarnego?– Missy Smith dała mi tylko numer komórki.– No więc proszę jeszcze raz zadzwonić do tej Smith i zdobyć adres.Będziemy musieli pojechać i zapukać do jej domu.– Nie mogę już więcej dzwonić do Missy Smith.– Chyba pan może.– W tym momencie zaczęła dzwonić komórkaSorenson.Odezwał się zwykły elektroniczny sygnał.Żadna melodia.Żaden ściągnięty z sieci utwór.Odebrała i słuchała przez chwilę.–W porządku – powiedziała i się rozłączyła.– Mazdę wypożyczono nalotnisku w Denver – poinformowała szeryfa.– Jakiemuś mężczyźnie.Był sam.Moi ludzie twierdzą, że miał sfałszowane prawo jazdy i kartękredytową.– Dlaczego w Denver? – zdziwił się Goodman.– Gdyby ktoś chciałtu przyjechać, nie lepiej było polecieć do Omaha i tam wynająćsamochód?– Denver jest większe i daje większą anonimowość.Wypożyczająpewnie ze dwadzieścia razy więcej aut niż w Omaha.Znów zadzwonił jej telefon.Ten sam elektroniczny sygnał.Sorensonodebrała, lecz tym razem Goodman zauważył, jak się prostuje.Rozmawiała z przełożonym.To był powszechnie zrozumiały język ciała.– Proszę powtórzyć – powiedziała.Znów przez chwilę słuchała,a potem odrzekła: – Tak jest.I zakończyła rozmowę.– Sprawa robi się dziwna – mruknęła.– Dlaczego? – spytał Goodman.– Moi ludzie przy tej waszej pompowni przesłali do sprawdzeniaodciski palców denata.I dostali już odpowiedź.Zidentyfikował je jakiśkomputer Departamentu Stanu.– Departamentu Stanu? Przecież to nie pani ludzie.To sprawyzagraniczne.Pani należy do Departamentu Sprawiedliwości.– Do nikogo nie należę.– Ale dlaczego Departament Stanu?– Jeszcze nie wiemy.Denat może być od nich.Albo go znają.– Jakiś dyplomata?– Albo dyplomata kogoś innego.– W Nebrasce?– Nie są przykuci do biurek.– Nie wyglądał na obcokrajowca.– W ogóle na nikogo nie wyglądał.Był zalany krwią.– To co mamy robić?– Maksymalna mobilizacja – zarządziła Sorenson.– Tego od naswymagają.Gdzie są teraz ci dwaj?– Teraz? Mogą być w tysiącu różnych miejsc.– No to trzeba zaryzykować.Zanim odsuną mnie od sprawy.Albozanim postawią nade mną kogoś, żeby patrzył mi na ręce.Jedno albodrugie na pewno stanie się jutro z samego rana.To właśnie oznacza„maksymalna mobilizacja”.A więc zakładamy, że ci dwaj są ciąglew drodze?– Ale którędy jadą? Są tysiące dróg.– Przypuśćmy, że trzymają się międzystanówki.– To możliwe?– Prawdopodobnie nie są miejscowi.Pewnie uciekają do domu,który może być daleko stąd.– W którą stronę?– W jedną albo w drugą.– Sama pani mówiła, że mogli wyjechać oddzielnie.– Jest taka możliwość, ale niewielka [ Pobierz całość w formacie PDF ]