[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- 101 -SRNa miejscu byli już jacyś ludzie z dziećmi, które bawiły się nadstrumieniem.Jack szybko zapoznał się z chłopcami, dzięki czemu Rosa iFrances miały czas spokojnie porozmawiać.- Jack czuje się doskonale - zachwycała się Rosa.- Kiedy ostatnio miał atak? - zapytała Frances.- O, dawno.Chyba w czasie mojej nieobecności.Tak, to był ten okropnytydzień, kiedy znalazłaś go w Cerne Carey.- Czy powiedział ci w końcu, czemu wtedy uciekł ze szkoły?- Nie - westchnęła Rosa.- Ale nie trzeba się zbytnio głowić, żebyzgadnąć.Pewnie poprzedniego wieczora słyszał moją rozmowę z Brunem oHarrington Hall.Jeszcze nie spał.Bruno myślał, że siedzi przy komputerze, alemnie się zdaje, że raczej podsłuchiwał na podeście.- O Boże, Rosa - jęknęła Frances.- On się naprawdę panicznie boiHarrington Hall.- Nie mogłabyś porozmawiać o tym z Brunem? - spytała ostrożnie Rosa.-Ciebie by wysłuchał.Moje uwagi tylko pogarszają sprawę.- Cóż, nawet próbowałam.Ale prawdę mówiąc, nie mam żadnychpodstaw, żeby się wtrącać.- On cię bardzo wysoko ceni - uśmiechnęła się Rosa.- Jestem pewna, żekażdą twoją opinię traktuje poważnie.Frances nie odpowiedziała.Rosa przykryła jej ręce dłonią.- Jesteś w nim zakochana, prawda, moja miła?W pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, ale nagle uznała, że to głupie.Pewnie ma to wypisane na twarzy.Może Rosa wie od początku?- Tak.chyba tak - przyznała w końcu z głębokim westchnieniem.- Jakmyślisz, czy jestem zupełną idiotką?Widząc, jak zmieniła się twarz Rosy, poczuła ciężar na sercu.PrzecieżLindsay była jej córką!- 102 -SR- Frances, myślę, że musimy o czymś porozmawiać.Powinnaś wiedzieć,że.Ale przerwał im Jack, który właśnie nadbiegł z innym chłopcem.Częstując ich ciastem, Rosa mrugnęła do Frances.- Pogadamy pózniej.Lecz pózniej" nie nastąpiło.Dzień minął tak szybko, że nie było okazjiwrócić do tematu.Gdy Jack ściskał ją na pożegnanie, obiecując przysłać kartkęz Brighton, cała sprawa wyleciała jej z głowy.W poniedziałek Bruno cicho wszedł do gabinetu, gdzie siedziałaprzeglądając dokumentację pacjentów, i zamknął za sobą drzwi.- Jesteś bardzo zajęta?Jak zwykle, gdy stał przy niej, poczuła się dziwnie niezdarna i spięta.- Nie, nie bardzo.Czy Jack dojechał bez problemu?- Tak, dzięki.Zwietnie się bawił na pikniku.Dziękuję, że ich zabrałaś.Szczerze mówiąc, sądzę, że chętnie by nigdzie nie wyjeżdżał.- Dłuższą chwilęprzyglądał jej się w milczeniu, po czym przysiadł na brzegu biurka.- Myślałaśchoć trochę o nas, Frances?Wiedziała, że ją o to spyta.- Tak.- I?- Zgadzam się.Musimy porozmawiać.- Wobec tego spotkajmy się dzisiaj.Nie mam dyżuru.Możemy iść nakolację do.- Mam lepszy pomysł - przerwała mu łagodnym tonem.- Zapraszam cięna kolację do siebie.- Jesteś pewna, że tego chcesz? - spytał cicho.- Jestem pewna.W głębi serca chyba od początku wiedziała, że zostaną kochankami.Opierała się ze wszystkich sił, ale teraz walka była skończona.- 103 -SRROZDZIAA DZIEWITYWciąż trwali w miłosnym uścisku, odnajdując się chciwie po jakżedługim oczekiwaniu.Jak przez mgłę dotarł do niej jego szept:- Kocham cię, Frances.Pokochałem cię od pierwszej chwili.- Och, kochany.- Delikatnie objęła palcami jego twarz.- Nie mów tego,jeśli nie jesteś pewien.- Jeśli nie jestem pewien? Czyż nie czekałem wystarczająco długo, żebyci to powiedzieć?- Zrozum mnie, proszę - rzekła błagalnie.- Chcę być kochana dla samejsiebie.- Do diabła, Frances - sarknął ze złością.- Jak mam cię przekonać?Czy może mu wierzyć? Czy się odważy? W tej chwili zanadto gopragnęła, by podawać jego słowa w wątpliwość.Więc nie chcąc słyszeć nicwięcej, zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem.Jej imię zabrzmiałowestchnieniem.Ona, ledwo rozumiejąc, co mówi, odpowiadała mu najczulszym szeptem.Jego ciało było tak piękne, tak cudownie zbudowane, tak proporcjonalne.Jegogorliwość w dawaniu szczęścia, siła, witalność i zręczność prowadziły ją, o krokza nim, prosto ku rozkoszy.- Moja droga - szepnął.- Zaufaj mi.- Proszę.- błagała, wplatając palce w jego włosy.Odsunął się na moment; uświadomiła sobie, że pomyślał także o ich bez-pieczeństwie, podczas gdy ona, egoistycznie pogrążona w stanie błogości,zapomniała.Wkrótce żadne słowa nie mogły już wyrazić tego, co czuli.Kochali siętak, jakby byli sobie przeznaczeni od zawsze.Nie było przeszłości aniprzyszłości.Nie było ducha Lindsay.Nic nie stało między nimi, niczego niebyło poza nimi.przynajmniej teraz.- 104 -SRPrzez szyby sączył się blady świt.Frances westchnęła, całkowiciewyczerpana, tuląc się do Bruna.- O której musisz iść? - zapytała.- Nie wracam do domu - szepnął, ocierając się brodą o jej włosy.- Czy Rosa nie będzie się niepokoić?- Jestem już dużym chłopcem - zaśmiał się cicho.Ona też się roześmiała.Z głębokim zadowoleniem przyglądała się każdejlinii jego ciała.Cień zarostu, który zdążył się pojawić na jego policzkach,nadawał mu wygląd pirata.- A golenie, świeże ubranie?- Mam wszystko w torbie pod schodami.- Czemu ją tam zostawiłeś?- Czyżbyś zapomniała, że byłem zaproszony tylko na kolację? Jak byśzareagowała, gdybym wczoraj tu wszedł i postawił ci ją przed nosem?- Zapewne wykopałabym cię z powrotem za drzwi.- Kobieta bez serca! - Pocałował ją w czubek nosa.- Ale tak łatwo sięmnie nie pozbędziesz!Dzwignęła się na łokciu.- To ma być grozba czy obietnica?- Obietnica, moja droga - odparł, wodząc palcem po jej policzku.- Bo jacię kocham, Frances.Mówię absolutnie poważnie.Chcę, żebyśmy się pobrali.- Nie żartuj, Bruno.- Spojrzała na niego z niedowierzaniem.- Nie żartuję.Już ci to przecież mówiłem.Chcę, żebyś została moją żoną.Chcę przeżyć z tobą resztę życia.Powiedz tylko, że się zgadzasz.- Bruno.- Spróbowała się podnieść.- Kochasz mnie, najdroższa?W jego oczach, głosie była taka determinacja, że z rezygnacją skinęłagłową.- Tak, kocham cię.Kocham z całego serca.- 105 -SRPrzygarnął ją mocno i poczuła, jak jego pierś unosi westchnienie ulgi.- Więc powiedz, że się zgadzasz.Tylko to jest ważne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- 101 -SRNa miejscu byli już jacyś ludzie z dziećmi, które bawiły się nadstrumieniem.Jack szybko zapoznał się z chłopcami, dzięki czemu Rosa iFrances miały czas spokojnie porozmawiać.- Jack czuje się doskonale - zachwycała się Rosa.- Kiedy ostatnio miał atak? - zapytała Frances.- O, dawno.Chyba w czasie mojej nieobecności.Tak, to był ten okropnytydzień, kiedy znalazłaś go w Cerne Carey.- Czy powiedział ci w końcu, czemu wtedy uciekł ze szkoły?- Nie - westchnęła Rosa.- Ale nie trzeba się zbytnio głowić, żebyzgadnąć.Pewnie poprzedniego wieczora słyszał moją rozmowę z Brunem oHarrington Hall.Jeszcze nie spał.Bruno myślał, że siedzi przy komputerze, alemnie się zdaje, że raczej podsłuchiwał na podeście.- O Boże, Rosa - jęknęła Frances.- On się naprawdę panicznie boiHarrington Hall.- Nie mogłabyś porozmawiać o tym z Brunem? - spytała ostrożnie Rosa.-Ciebie by wysłuchał.Moje uwagi tylko pogarszają sprawę.- Cóż, nawet próbowałam.Ale prawdę mówiąc, nie mam żadnychpodstaw, żeby się wtrącać.- On cię bardzo wysoko ceni - uśmiechnęła się Rosa.- Jestem pewna, żekażdą twoją opinię traktuje poważnie.Frances nie odpowiedziała.Rosa przykryła jej ręce dłonią.- Jesteś w nim zakochana, prawda, moja miła?W pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, ale nagle uznała, że to głupie.Pewnie ma to wypisane na twarzy.Może Rosa wie od początku?- Tak.chyba tak - przyznała w końcu z głębokim westchnieniem.- Jakmyślisz, czy jestem zupełną idiotką?Widząc, jak zmieniła się twarz Rosy, poczuła ciężar na sercu.PrzecieżLindsay była jej córką!- 102 -SR- Frances, myślę, że musimy o czymś porozmawiać.Powinnaś wiedzieć,że.Ale przerwał im Jack, który właśnie nadbiegł z innym chłopcem.Częstując ich ciastem, Rosa mrugnęła do Frances.- Pogadamy pózniej.Lecz pózniej" nie nastąpiło.Dzień minął tak szybko, że nie było okazjiwrócić do tematu.Gdy Jack ściskał ją na pożegnanie, obiecując przysłać kartkęz Brighton, cała sprawa wyleciała jej z głowy.W poniedziałek Bruno cicho wszedł do gabinetu, gdzie siedziałaprzeglądając dokumentację pacjentów, i zamknął za sobą drzwi.- Jesteś bardzo zajęta?Jak zwykle, gdy stał przy niej, poczuła się dziwnie niezdarna i spięta.- Nie, nie bardzo.Czy Jack dojechał bez problemu?- Tak, dzięki.Zwietnie się bawił na pikniku.Dziękuję, że ich zabrałaś.Szczerze mówiąc, sądzę, że chętnie by nigdzie nie wyjeżdżał.- Dłuższą chwilęprzyglądał jej się w milczeniu, po czym przysiadł na brzegu biurka.- Myślałaśchoć trochę o nas, Frances?Wiedziała, że ją o to spyta.- Tak.- I?- Zgadzam się.Musimy porozmawiać.- Wobec tego spotkajmy się dzisiaj.Nie mam dyżuru.Możemy iść nakolację do.- Mam lepszy pomysł - przerwała mu łagodnym tonem.- Zapraszam cięna kolację do siebie.- Jesteś pewna, że tego chcesz? - spytał cicho.- Jestem pewna.W głębi serca chyba od początku wiedziała, że zostaną kochankami.Opierała się ze wszystkich sił, ale teraz walka była skończona.- 103 -SRROZDZIAA DZIEWITYWciąż trwali w miłosnym uścisku, odnajdując się chciwie po jakżedługim oczekiwaniu.Jak przez mgłę dotarł do niej jego szept:- Kocham cię, Frances.Pokochałem cię od pierwszej chwili.- Och, kochany.- Delikatnie objęła palcami jego twarz.- Nie mów tego,jeśli nie jesteś pewien.- Jeśli nie jestem pewien? Czyż nie czekałem wystarczająco długo, żebyci to powiedzieć?- Zrozum mnie, proszę - rzekła błagalnie.- Chcę być kochana dla samejsiebie.- Do diabła, Frances - sarknął ze złością.- Jak mam cię przekonać?Czy może mu wierzyć? Czy się odważy? W tej chwili zanadto gopragnęła, by podawać jego słowa w wątpliwość.Więc nie chcąc słyszeć nicwięcej, zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem.Jej imię zabrzmiałowestchnieniem.Ona, ledwo rozumiejąc, co mówi, odpowiadała mu najczulszym szeptem.Jego ciało było tak piękne, tak cudownie zbudowane, tak proporcjonalne.Jegogorliwość w dawaniu szczęścia, siła, witalność i zręczność prowadziły ją, o krokza nim, prosto ku rozkoszy.- Moja droga - szepnął.- Zaufaj mi.- Proszę.- błagała, wplatając palce w jego włosy.Odsunął się na moment; uświadomiła sobie, że pomyślał także o ich bez-pieczeństwie, podczas gdy ona, egoistycznie pogrążona w stanie błogości,zapomniała.Wkrótce żadne słowa nie mogły już wyrazić tego, co czuli.Kochali siętak, jakby byli sobie przeznaczeni od zawsze.Nie było przeszłości aniprzyszłości.Nie było ducha Lindsay.Nic nie stało między nimi, niczego niebyło poza nimi.przynajmniej teraz.- 104 -SRPrzez szyby sączył się blady świt.Frances westchnęła, całkowiciewyczerpana, tuląc się do Bruna.- O której musisz iść? - zapytała.- Nie wracam do domu - szepnął, ocierając się brodą o jej włosy.- Czy Rosa nie będzie się niepokoić?- Jestem już dużym chłopcem - zaśmiał się cicho.Ona też się roześmiała.Z głębokim zadowoleniem przyglądała się każdejlinii jego ciała.Cień zarostu, który zdążył się pojawić na jego policzkach,nadawał mu wygląd pirata.- A golenie, świeże ubranie?- Mam wszystko w torbie pod schodami.- Czemu ją tam zostawiłeś?- Czyżbyś zapomniała, że byłem zaproszony tylko na kolację? Jak byśzareagowała, gdybym wczoraj tu wszedł i postawił ci ją przed nosem?- Zapewne wykopałabym cię z powrotem za drzwi.- Kobieta bez serca! - Pocałował ją w czubek nosa.- Ale tak łatwo sięmnie nie pozbędziesz!Dzwignęła się na łokciu.- To ma być grozba czy obietnica?- Obietnica, moja droga - odparł, wodząc palcem po jej policzku.- Bo jacię kocham, Frances.Mówię absolutnie poważnie.Chcę, żebyśmy się pobrali.- Nie żartuj, Bruno.- Spojrzała na niego z niedowierzaniem.- Nie żartuję.Już ci to przecież mówiłem.Chcę, żebyś została moją żoną.Chcę przeżyć z tobą resztę życia.Powiedz tylko, że się zgadzasz.- Bruno.- Spróbowała się podnieść.- Kochasz mnie, najdroższa?W jego oczach, głosie była taka determinacja, że z rezygnacją skinęłagłową.- Tak, kocham cię.Kocham z całego serca.- 105 -SRPrzygarnął ją mocno i poczuła, jak jego pierś unosi westchnienie ulgi.- Więc powiedz, że się zgadzasz.Tylko to jest ważne [ Pobierz całość w formacie PDF ]