[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To wasza wdzięczność za to, żem tobie staremu i twojemu barbarzyńskiemu krajowipoświęciła moją młodość, żem was mojem złotem ratowała, żem tu prześladowana,nieszczęśliwa! zmarnowała się, otoczona wrogami.Azy i przekleństwa przerywały te wykrzyki, Włoszka ruchami rąk konwulsyjnemi to nasobie rwała odzienie, to na starego króla zdawała się godzić, który siedział nieruchomy,zasępiony, ale nieprzebłagany. Ty i twoi wtrącił nie daliście mi nigdy spoczynku.Czegom ja chciał, temuś sięsprzeciwiała.Twoi zausznicy stawali mi na drodze.Przez ciebie u ludu mojego i u światastraciłem poszanowanie.Twoje spiski.Bona poskoczyła mówić mu nie dając. Gdyby nie ja zawołała gdyby nie pieniądze moje, nędzarzem byś był.Musiałamłożyć na dzieci, wspomagać ciebie, zasilać skarb. A te pieniądze nie z twoich neapolitańskich dzierżaw, ale z moich nadań i łaskiciągniesz! rzekł Zygmunt. Milczże i upokórz się, niegodziwa!Wyrzuty króla wcale do uspokojenia dopomódz nie mogły.Bona unosiła się coraz więcej,mocniej coraz i wkrótce niepodobna było zrozumieć co mówiła, tak dzikim zawodziłagłosem.Walczyć z nią na słowa Zygmunt nie umiał nigdy.Kilkakroć powtórzywszy swezwyczajne: Tace, fatua! zamilkł, podparł się na ręku i słuchał wołania, łajania, krzyków, jękównajobojętniej.Nie robiły one na nim żadnego wrażenia, czekał końca.Bona wysilona wreszcie, zamiast na krzesło rzuciła się na ziemię, i łkała zanosząc siępłaczem gniewliwym. Słuchaj odezwał się Zygmunt poważnie jeżeli ci twoje szaleństwo rozumnesłowa da pojąć.Nie sądz ażebym uległ tam, gdzie idzie o przyszłość jedynego syna mojegoi tej synowej, którą ukochałem jak własne dziecię! Ty chcesz przed Bogiem poprzysiężonemałżeństwo rozdzielić.ja tego nie dopuszczę.Okażę ci, że panem tu jestem i być potrafię.Na chwilę ucichłszy gdy mówił te słowa, Bona zerwała się z ziemi i rozśmiała szydersko.Zmiech ten, niespodziany, straszny, biednego Zygmunta przeszył jak najstraszniejszagrozba, pobladł, zatrząsł się, zamilkł.Nie mówiąc nic Bona, zmierzyła oczyma bezsilnego starca, dumnie wyprostowała,podnosząc głowę, skrzywiła usta i rzekła obojętnie: Masz mi co więcej powiedzieć jeszcze? Grożb twoich wcale się nie lękam.Kochamsyna mojego i póki żywa bronić go będę. Cóż mu to grozi? przebąknął król gniewnie, co? Pożycie z nienawistną, z narzuconą, ze wstrętliwą kobietą, która tu będzie szpiegiem isługą cesarza i swego ojca, nieprzyjaciół moich i Izabelli. Mogłaś ich pozyskać jako sprzymierzeńców a robisz ich sama wrogami. Bo oni nigdy niczem innem być nie mogą i nie będą zawołała Bona. Ciebiezdzieciniałego starca uwodzą, mnie nie potrafią.Zygmunt nakazał znowu milczenie, a królowa odpowiedziała mu śmiechem.Sprzeczka i waśń byłyby się przedłużyły pewnie, gdyby nie zaskrobano do drzwi.Gniewnym wzrokiem rzuciła królowa na nie, nie pojmując kto mógł tak zuchwale dobijaćsię tu, gdy ona była na rozmowie z królem.Aatwo się wszakże Zygmunt domyślił, iż kto innybyć nie mógł nad lekarza.Co dziwna nie króla doktór zwykły, ale królowej Nicolo Catignani, ukazał bladą, długątwarz, otoczoną włosami czarnemi, w prostych kosmykach spadającemi na ramiona i dokrólowej po włosku się odezwał, że Zygmuntowi potrzebnym był odpoczynek o tej godzinie.Choć zwykle Catignaniego rady i rozkazów słuchała, Bona była nadto wzburzona tymrazem, aby milcząc przyjęła przestrogę. A pocóż mnie tu zawołano? odezwała się na wpół do doktora, wpół do męża.Nie myślałam mu wcale przerywać spokoju.Kazano mi przyjść jak dziecku, aby je skarcić.Król syknął, nierad był tym zwierzeniom przed obcym ale Bona dla niego tajemnicżadnych nie miała.Catignani wszedł, wcale niezmięszany, pokłonił się Zygmuntowi, rękę kładnąc na piersi,zbliżył do Bony, z poszanowaniem ale nalegając szeptać jej coś zaczął i opierającą się,gniewną w ostatku swoją powagą potrafił do wyjścia nakłonić.Trochę opodal odedrzwi czekali komornicy ze światłem, którzy Bonę, jeszcze całąporuszoną i ledwie oprzytomniałą do jej pokojów odprowadzać mieli.Tak była zaślepioną gniewem, iż Catignani po kilkakroć wskazywać jej musiał kierunek wjakim iść miała.W pokojach czekał na nią Gamrat, który chciał wiedzieć, na czem się skończyła zestarym rozmowa.Pytać o to nie bardzo potrzebował.Dosyć było spojrzeć na wywróconą,zmienioną twarz Bony, istną głowę Meduzy.Gamrat to wysłał Catignaniego, aby zbyt długi spór i dla obojga królestwa niebezpiecznewybuchy poskromił.Włoch posadziwszy panią swą w krześle, poszedł po lekarstwo na zburzoną krew inerwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. To wasza wdzięczność za to, żem tobie staremu i twojemu barbarzyńskiemu krajowipoświęciła moją młodość, żem was mojem złotem ratowała, żem tu prześladowana,nieszczęśliwa! zmarnowała się, otoczona wrogami.Azy i przekleństwa przerywały te wykrzyki, Włoszka ruchami rąk konwulsyjnemi to nasobie rwała odzienie, to na starego króla zdawała się godzić, który siedział nieruchomy,zasępiony, ale nieprzebłagany. Ty i twoi wtrącił nie daliście mi nigdy spoczynku.Czegom ja chciał, temuś sięsprzeciwiała.Twoi zausznicy stawali mi na drodze.Przez ciebie u ludu mojego i u światastraciłem poszanowanie.Twoje spiski.Bona poskoczyła mówić mu nie dając. Gdyby nie ja zawołała gdyby nie pieniądze moje, nędzarzem byś był.Musiałamłożyć na dzieci, wspomagać ciebie, zasilać skarb. A te pieniądze nie z twoich neapolitańskich dzierżaw, ale z moich nadań i łaskiciągniesz! rzekł Zygmunt. Milczże i upokórz się, niegodziwa!Wyrzuty króla wcale do uspokojenia dopomódz nie mogły.Bona unosiła się coraz więcej,mocniej coraz i wkrótce niepodobna było zrozumieć co mówiła, tak dzikim zawodziłagłosem.Walczyć z nią na słowa Zygmunt nie umiał nigdy.Kilkakroć powtórzywszy swezwyczajne: Tace, fatua! zamilkł, podparł się na ręku i słuchał wołania, łajania, krzyków, jękównajobojętniej.Nie robiły one na nim żadnego wrażenia, czekał końca.Bona wysilona wreszcie, zamiast na krzesło rzuciła się na ziemię, i łkała zanosząc siępłaczem gniewliwym. Słuchaj odezwał się Zygmunt poważnie jeżeli ci twoje szaleństwo rozumnesłowa da pojąć.Nie sądz ażebym uległ tam, gdzie idzie o przyszłość jedynego syna mojegoi tej synowej, którą ukochałem jak własne dziecię! Ty chcesz przed Bogiem poprzysiężonemałżeństwo rozdzielić.ja tego nie dopuszczę.Okażę ci, że panem tu jestem i być potrafię.Na chwilę ucichłszy gdy mówił te słowa, Bona zerwała się z ziemi i rozśmiała szydersko.Zmiech ten, niespodziany, straszny, biednego Zygmunta przeszył jak najstraszniejszagrozba, pobladł, zatrząsł się, zamilkł.Nie mówiąc nic Bona, zmierzyła oczyma bezsilnego starca, dumnie wyprostowała,podnosząc głowę, skrzywiła usta i rzekła obojętnie: Masz mi co więcej powiedzieć jeszcze? Grożb twoich wcale się nie lękam.Kochamsyna mojego i póki żywa bronić go będę. Cóż mu to grozi? przebąknął król gniewnie, co? Pożycie z nienawistną, z narzuconą, ze wstrętliwą kobietą, która tu będzie szpiegiem isługą cesarza i swego ojca, nieprzyjaciół moich i Izabelli. Mogłaś ich pozyskać jako sprzymierzeńców a robisz ich sama wrogami. Bo oni nigdy niczem innem być nie mogą i nie będą zawołała Bona. Ciebiezdzieciniałego starca uwodzą, mnie nie potrafią.Zygmunt nakazał znowu milczenie, a królowa odpowiedziała mu śmiechem.Sprzeczka i waśń byłyby się przedłużyły pewnie, gdyby nie zaskrobano do drzwi.Gniewnym wzrokiem rzuciła królowa na nie, nie pojmując kto mógł tak zuchwale dobijaćsię tu, gdy ona była na rozmowie z królem.Aatwo się wszakże Zygmunt domyślił, iż kto innybyć nie mógł nad lekarza.Co dziwna nie króla doktór zwykły, ale królowej Nicolo Catignani, ukazał bladą, długątwarz, otoczoną włosami czarnemi, w prostych kosmykach spadającemi na ramiona i dokrólowej po włosku się odezwał, że Zygmuntowi potrzebnym był odpoczynek o tej godzinie.Choć zwykle Catignaniego rady i rozkazów słuchała, Bona była nadto wzburzona tymrazem, aby milcząc przyjęła przestrogę. A pocóż mnie tu zawołano? odezwała się na wpół do doktora, wpół do męża.Nie myślałam mu wcale przerywać spokoju.Kazano mi przyjść jak dziecku, aby je skarcić.Król syknął, nierad był tym zwierzeniom przed obcym ale Bona dla niego tajemnicżadnych nie miała.Catignani wszedł, wcale niezmięszany, pokłonił się Zygmuntowi, rękę kładnąc na piersi,zbliżył do Bony, z poszanowaniem ale nalegając szeptać jej coś zaczął i opierającą się,gniewną w ostatku swoją powagą potrafił do wyjścia nakłonić.Trochę opodal odedrzwi czekali komornicy ze światłem, którzy Bonę, jeszcze całąporuszoną i ledwie oprzytomniałą do jej pokojów odprowadzać mieli.Tak była zaślepioną gniewem, iż Catignani po kilkakroć wskazywać jej musiał kierunek wjakim iść miała.W pokojach czekał na nią Gamrat, który chciał wiedzieć, na czem się skończyła zestarym rozmowa.Pytać o to nie bardzo potrzebował.Dosyć było spojrzeć na wywróconą,zmienioną twarz Bony, istną głowę Meduzy.Gamrat to wysłał Catignaniego, aby zbyt długi spór i dla obojga królestwa niebezpiecznewybuchy poskromił.Włoch posadziwszy panią swą w krześle, poszedł po lekarstwo na zburzoną krew inerwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]