[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale gdy zimnymi, drżącymi rękoma chował książkę do szufladki ogrodowegostolika, jego płonąca głowa, objęta dziwnym uściskiem, napięciem tak zatrważającym, żewydawało się, iż coś w niej może pęknąć - nie była zdolna do żadnej sformułowanej myśli. Cóż to było? - zapytywał siebie idąc do domu, wchodząc na schody i siadając do stołu wgronie rodziny.- Co mi się stało? Co ja takiego usłyszałem? Jakże to do mnie przemówiono, domnie, Tomasza Buddenbrooka, senatora w tym mieście, właściciela firmy zbożowej JanBuddenbrook ?.Czy było to przeznaczone dla mnie? Czy ja to zniosę? Nie wiem, co to było.wiem tylko, że było za wiele na mój mieszczański mózg.W tym stanie ciężkiego, ciemnego, upojnego i pozbawionego myśli zamroczeniapozostawał przez cały dzień.Potem nadszedł wieczór i nie mogąc dłużej dzwigać głowy naramionach, wcześnie udał się na spoczynek.Spał trzy godziny głębokim, niezwykle głębokimsnem, jak dotąd jeszcze nigdy w życiu.Potem obudził się tak raptownie, tak przedziwnieprzestraszony, jak budzi się samotny człowiek z miłością kiełkującą w sercu.Wiedział, że jest sam w dużej komnacie sypialnej.Gerda sypiała obecnie w pokoju IdyJungmann, która, by być bliżej małego Jana, przeniosła się do jednego z dwu pokojówprzylegających do altany.Wokoło panowała nieprzenikniona noc, gdyż zasłony obu wysokichokien były szczelnie zapuszczone.W głębokiej ciszy i przytłaczającej duszności leżał na wznak ispoglądał w ciemność.I oto wydało mu się nagle, jak gdyby mrok rozdarł się przed jego oczami, jak gdybyaksamitna ściana nocy rozsunęła się odsłaniając bezmiernie głęboki, daleki widok światła.-Będę żył! - powiedział Tomasz Buddenbrook prawie głośno i poczuł, że pierś jego zadrżała przytym od wewnętrznego łkania.- To znaczy, że będę żył! To będzie żyło.a że owo to nie jestmną - było to tylko złudzenie, pomyłka, którą śmierć sprostuje.Tak jest, tak jest!.Dlaczego? - Ina to pytanie noc znowu zamknęła się przed jego wzrokiem.Nie widział, nie wiedział, nierozumiał już znowu nic więcej i opadł głębiej w poduszki, całkowicie oślepiony i wyczerpanyodrobiną prawdy, którą dane mu było ujrzeć przed chwilą.Leżał cicho i czekał żarliwie, uczuwał pokusę modlitwy, by to jeszcze raz nadeszło ioświeciło go.I nadeszło.Ze złożonymi rękami, nie śmiejąc poruszać się, leżał i mógł widzieć.Czymże była śmierć? Odpowiedz na to nie ukazywała mu się w nędznych i pustychsłowach: czuł ją, posiadał ją w głębi serca.Zmierć była szczęściem tak przepastnym, że tylko wbłogosławionych, jak owa, chwilach można ją było zgłębić.Był to powrót z niewypowiedzianieprzykrego błądzenia, naprawienie wielkiego błędu, oswobodzenie z najwstrętniejszych więzów izapór - uleczenie po nieszczęśliwym wypadku.Koniec i wyzwolenie? Po trzykroć zasługuje na litość każdy, kto te błahe pojęciaodczuwa jako okropność! Cóż to miało się skończyć i co wyzwolić? To jego ciało.Ta jegoosobowość i indywidualność, ta ociężała, uparta, ułomna i nienawistna przeszkoda, by stać sięczymś innym i czymś lepszym!Czyż każdy człowiek nie był omyłką i błędem? Czyż nie dostawał się do pełnegoudręczeń zamknięcia, skoro się tylko urodził? Więzienie! Więzienie! Wszędzie więzy i zapory!Przez zakratowane okienko swej indywidualności spogląda człowiek beznadziejnie na muryotaczające świat, póki nie nadejdzie śmierć i nie powoła go do powrotu, do wolności.Indywidualność!.Ach, to, czym się jest, co się potrafi i posiada, wydaje się biedne,szare, niedostateczne i nudne, ale to, czym się nie jest, czego się nie potrafi i nie posiada, ku temuwłaśnie spogląda się z ową pełną tęsknoty zazdrością, która przeradza się w miłość z obawy, bynie przerodzić się w nienawiść. Noszę w sobie zaród, początek, możliwość wszystkich uzdolnień i czynności świata.Gdzież mógłbym być, gdybym nie był tutaj! Kim, czym i jakim mógłbym być, gdybym nie byłsobą, gdyby nie zamykała mnie ta moja osobista postać, a moja świadomość nie odgraniczałamnie od świadomości tych wszystkich, którzy nie są mną! Organizm! Zlepa, nierozważna,żałosna erupcja dążącej woli! Lepiej zaiste, by ta wola snuła się swobodnie w bezprzestrzennej,wieczystej nocy, niż by tęskniła w więzieniu, skąpo oświetlonym, drżącym i omdlewającympłomykiem intelektu!Pragnąłem istnieć dalej w moim synu? W osobie jeszcze bardziej lękliwej, słabej,chwiejnej? Dziecinne, błędne szaleństwo! Cóż mi syn? Nie potrzeba mi syna!.Gdzież będę, gdyumrę? Ależ to tak olśniewająco jasne, tak zniewalająco proste! Będę w tych wszystkich, którzykiedykolwiek mówili Ja, mówili, mówią i mówić będą; ale zwłaszcza w tych, którzy mówią topełniej, mocniej, radośniej.Gdzieś na świecie wzrasta chłopiec, dobrze wyposażony przez naturę, udany, umiejącyrozwijać swe uzdolnienia, zdrowy i pogodny, czysty, okrutny i radosny, jeden z tych ludzi,których widok pomnaża szczęście szczęśliwych, nieszczęśliwych zaś wprawia w rozpacz: oto jestmój syn.To jestem ja, jak tylko.jak tylko śmierć wyzwoli mnie z nędznego omamienia, że nietyle jestem nim, ile sobą.Czyż kiedy nienawidziłem życia, tego czystego, okrutnego, mocnego życia? Szaleństwo inieporozumienie! Tylko siebie nienawidziłem za to, że nie mogłem znieść życia.Ale kochamwas.kocham was wszystkich, szczęśliwi, i wkrótce przestanie dzielić mnie od was ciasnewięzienie; wkrótce to we mnie, co was kocha, moja miłość ku wam, będzie wyzwolona, będzie zwami, w was.z wami wszystkimi, we wszystkich was!Zapłakał; wcisnął twarz w poduszki i płakał przepojony i odurzony szczęściem, które wbolesnej słodyczy nie ma sobie równego na ziemi.Był to wynik tego wszystkiego, co odwczorajszego popołudnia napełniało go mrocznym upojeniem, co wśród nocy poruszyło jegosercem i zbudziło go, jak kiełkująca miłość.I w chwili gdy pojął to i poznał - przyszło to nie wsłowach ani uporządkowanych myślach, lecz w nagłych, uszczęśliwiających wewnętrznychświatłach - już był wolny, wyzwolony zupełnie i pozbawiony wszelkich naturalnych i sztucznychgranic i więzów.Mury jego miasta rodzinnego, w których zamknął się świadomie i dobrowolnie,otworzyły się i ukazały mu świat, cały świat, z którego to i owo widział w młodych latach, aktóry śmierć obiecywała dać mu całkowicie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Ale gdy zimnymi, drżącymi rękoma chował książkę do szufladki ogrodowegostolika, jego płonąca głowa, objęta dziwnym uściskiem, napięciem tak zatrważającym, żewydawało się, iż coś w niej może pęknąć - nie była zdolna do żadnej sformułowanej myśli. Cóż to było? - zapytywał siebie idąc do domu, wchodząc na schody i siadając do stołu wgronie rodziny.- Co mi się stało? Co ja takiego usłyszałem? Jakże to do mnie przemówiono, domnie, Tomasza Buddenbrooka, senatora w tym mieście, właściciela firmy zbożowej JanBuddenbrook ?.Czy było to przeznaczone dla mnie? Czy ja to zniosę? Nie wiem, co to było.wiem tylko, że było za wiele na mój mieszczański mózg.W tym stanie ciężkiego, ciemnego, upojnego i pozbawionego myśli zamroczeniapozostawał przez cały dzień.Potem nadszedł wieczór i nie mogąc dłużej dzwigać głowy naramionach, wcześnie udał się na spoczynek.Spał trzy godziny głębokim, niezwykle głębokimsnem, jak dotąd jeszcze nigdy w życiu.Potem obudził się tak raptownie, tak przedziwnieprzestraszony, jak budzi się samotny człowiek z miłością kiełkującą w sercu.Wiedział, że jest sam w dużej komnacie sypialnej.Gerda sypiała obecnie w pokoju IdyJungmann, która, by być bliżej małego Jana, przeniosła się do jednego z dwu pokojówprzylegających do altany.Wokoło panowała nieprzenikniona noc, gdyż zasłony obu wysokichokien były szczelnie zapuszczone.W głębokiej ciszy i przytłaczającej duszności leżał na wznak ispoglądał w ciemność.I oto wydało mu się nagle, jak gdyby mrok rozdarł się przed jego oczami, jak gdybyaksamitna ściana nocy rozsunęła się odsłaniając bezmiernie głęboki, daleki widok światła.-Będę żył! - powiedział Tomasz Buddenbrook prawie głośno i poczuł, że pierś jego zadrżała przytym od wewnętrznego łkania.- To znaczy, że będę żył! To będzie żyło.a że owo to nie jestmną - było to tylko złudzenie, pomyłka, którą śmierć sprostuje.Tak jest, tak jest!.Dlaczego? - Ina to pytanie noc znowu zamknęła się przed jego wzrokiem.Nie widział, nie wiedział, nierozumiał już znowu nic więcej i opadł głębiej w poduszki, całkowicie oślepiony i wyczerpanyodrobiną prawdy, którą dane mu było ujrzeć przed chwilą.Leżał cicho i czekał żarliwie, uczuwał pokusę modlitwy, by to jeszcze raz nadeszło ioświeciło go.I nadeszło.Ze złożonymi rękami, nie śmiejąc poruszać się, leżał i mógł widzieć.Czymże była śmierć? Odpowiedz na to nie ukazywała mu się w nędznych i pustychsłowach: czuł ją, posiadał ją w głębi serca.Zmierć była szczęściem tak przepastnym, że tylko wbłogosławionych, jak owa, chwilach można ją było zgłębić.Był to powrót z niewypowiedzianieprzykrego błądzenia, naprawienie wielkiego błędu, oswobodzenie z najwstrętniejszych więzów izapór - uleczenie po nieszczęśliwym wypadku.Koniec i wyzwolenie? Po trzykroć zasługuje na litość każdy, kto te błahe pojęciaodczuwa jako okropność! Cóż to miało się skończyć i co wyzwolić? To jego ciało.Ta jegoosobowość i indywidualność, ta ociężała, uparta, ułomna i nienawistna przeszkoda, by stać sięczymś innym i czymś lepszym!Czyż każdy człowiek nie był omyłką i błędem? Czyż nie dostawał się do pełnegoudręczeń zamknięcia, skoro się tylko urodził? Więzienie! Więzienie! Wszędzie więzy i zapory!Przez zakratowane okienko swej indywidualności spogląda człowiek beznadziejnie na muryotaczające świat, póki nie nadejdzie śmierć i nie powoła go do powrotu, do wolności.Indywidualność!.Ach, to, czym się jest, co się potrafi i posiada, wydaje się biedne,szare, niedostateczne i nudne, ale to, czym się nie jest, czego się nie potrafi i nie posiada, ku temuwłaśnie spogląda się z ową pełną tęsknoty zazdrością, która przeradza się w miłość z obawy, bynie przerodzić się w nienawiść. Noszę w sobie zaród, początek, możliwość wszystkich uzdolnień i czynności świata.Gdzież mógłbym być, gdybym nie był tutaj! Kim, czym i jakim mógłbym być, gdybym nie byłsobą, gdyby nie zamykała mnie ta moja osobista postać, a moja świadomość nie odgraniczałamnie od świadomości tych wszystkich, którzy nie są mną! Organizm! Zlepa, nierozważna,żałosna erupcja dążącej woli! Lepiej zaiste, by ta wola snuła się swobodnie w bezprzestrzennej,wieczystej nocy, niż by tęskniła w więzieniu, skąpo oświetlonym, drżącym i omdlewającympłomykiem intelektu!Pragnąłem istnieć dalej w moim synu? W osobie jeszcze bardziej lękliwej, słabej,chwiejnej? Dziecinne, błędne szaleństwo! Cóż mi syn? Nie potrzeba mi syna!.Gdzież będę, gdyumrę? Ależ to tak olśniewająco jasne, tak zniewalająco proste! Będę w tych wszystkich, którzykiedykolwiek mówili Ja, mówili, mówią i mówić będą; ale zwłaszcza w tych, którzy mówią topełniej, mocniej, radośniej.Gdzieś na świecie wzrasta chłopiec, dobrze wyposażony przez naturę, udany, umiejącyrozwijać swe uzdolnienia, zdrowy i pogodny, czysty, okrutny i radosny, jeden z tych ludzi,których widok pomnaża szczęście szczęśliwych, nieszczęśliwych zaś wprawia w rozpacz: oto jestmój syn.To jestem ja, jak tylko.jak tylko śmierć wyzwoli mnie z nędznego omamienia, że nietyle jestem nim, ile sobą.Czyż kiedy nienawidziłem życia, tego czystego, okrutnego, mocnego życia? Szaleństwo inieporozumienie! Tylko siebie nienawidziłem za to, że nie mogłem znieść życia.Ale kochamwas.kocham was wszystkich, szczęśliwi, i wkrótce przestanie dzielić mnie od was ciasnewięzienie; wkrótce to we mnie, co was kocha, moja miłość ku wam, będzie wyzwolona, będzie zwami, w was.z wami wszystkimi, we wszystkich was!Zapłakał; wcisnął twarz w poduszki i płakał przepojony i odurzony szczęściem, które wbolesnej słodyczy nie ma sobie równego na ziemi.Był to wynik tego wszystkiego, co odwczorajszego popołudnia napełniało go mrocznym upojeniem, co wśród nocy poruszyło jegosercem i zbudziło go, jak kiełkująca miłość.I w chwili gdy pojął to i poznał - przyszło to nie wsłowach ani uporządkowanych myślach, lecz w nagłych, uszczęśliwiających wewnętrznychświatłach - już był wolny, wyzwolony zupełnie i pozbawiony wszelkich naturalnych i sztucznychgranic i więzów.Mury jego miasta rodzinnego, w których zamknął się świadomie i dobrowolnie,otworzyły się i ukazały mu świat, cały świat, z którego to i owo widział w młodych latach, aktóry śmierć obiecywała dać mu całkowicie [ Pobierz całość w formacie PDF ]