[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Blada jak z kości słoniowejpanna Levi siedziała obok tłustej pani Iltis z wątrobianymi plamami na twarzy,w gronie obcych osób przy stole, który stał w poprzek pokoju, na prawo od HansaCastorpa. Widzisz, to są twoi sąsiedzi szepnął Joachim nachylając się do swegokuzyna.Rosyjskie małżeństwo przechodziło właśnie tuż koło Hansa Castorpaw kierunku ostatniego stołu na prawo, gorszego stołu rosyjskiego , przy którymjuż jakaś rodzina z brzydkim chłopcem pochłaniała całe góry kaszy.Mąż był szczu-pły, jego policzki były ziemiste i zapadłe.Miał na sobie brązową skórzaną kurtkę,a na nogach niezgrabne filcowe buciki zapinane na klamry.Małżonka jego, równieżniska i drobna, w kapeluszu z powiewającymi piórami, szła obok niego drobnymikroczkami w juchtowych bucikach na wysokich obcasach.Brudne boa z ptasichpiór owijało jej szyję.Hans Castorp przyglądał im się z obcą sobie bezwzględno-ścią, która jemu samemu wydała się brutalna; ale właśnie ta brutalność sprawiałamu pewną nieoczekiwaną przyjemność.Patrzył na nich tępym i jednocześniezaczepnym spojrzeniem.W tej samej chwili z trzaskiem i brzękiem zamknęły się zakimś drzwi; ale Hans Castorp nie wstrząsnął się, jak przy pierwszym śniadaniu,tylko lekko się skrzywił, a kiedy chciał zwrócić głowę w tę stronę, stwierdził, żeprzychodzi mu to z trudem i że nie warto się męczyć.Tak więc i tym razem niedowiedział się, kto tak niedbale obchodzi się z drzwiami.Pochodziło to stąd, że piwo, które zwykle z lekka go tylko otumaniało, dzisiajzupełnie go oszołomiło i sparaliżowało tak jak gdyby go kto silnie uderzył pogłowie.Powieki ciążyły mu jak ołów, a język nie mógł sprostać myślom, kiedymłody Castorp chciał być grzecznym i rozmową zabawiać siedzącą obok niegoAngielkę.Trudno mu nawet było odwrócić spojrzenie, a na domiar złego wypiekina twarzy paliły go równie mocno jak wczoraj; wydawało mu się, że ma spuchniętepoliczki, oddychał z trudem, serce biło mu głucho, niby owinięty w jakąś tkaninęmłotek, a jeżeli skutkiem tego wszystkiego nie bardzo cierpiał, to tylko dlatego, żeczuł się jak gdyby po lekkiej dawce chloroformu.Zaledwie jak przez sen spostrzegł,że dr Krokowski przecież jeszcze zdążył przyjść na śniadanie i usiadł przy jegostole, chociaż doktor raz po raz uważnie mu się przyglądał, rozmawiając jednocze-śnie po rosyjsku z paniami po swojej prawej ręce przy czym młode panienki,mianowicie kwitnąca Marusia, jak również wychudzona amatorka jogurtu, pokornie- 70 -i wstydliwie spuszczały oczy.Zresztą Hans Castorp zachowywał się rzecz jasna zupełnie przyzwoicie, milczał, ponieważ język odmawiał mu posłuszeństwa,a nożem i widelcem manipulował z pewną nawet elegancją.Skoro zaś kuzyn skinąłna niego i podniósł się z miejsca, wstał również, nie patrząc ukłonił się współbie-siadnikom i pewnym krokiem wyszedł za Joachimem. Kiedy znowu idziemy werandować? zapytał, gdy wyszli z domu.Widzę, że nie ma tutaj nic przyjemniejszego.Chciałbym się już znowu wyciągnąćna swoim świetnym leżaku.Czy idziemy na daleką przechadzkę?O jedno słowo za wieleNie odrzekł Joachim nie wolno mi chodzić daleko.O tej porze, o ile mamczas, schodzę trochę na dół przez Davos-Wieś do Uzdrowiska.Oglądam sklepy,ludzi, kupuję, czego mi potrzeba.Przed obiadem leżymy tu jeszcze godzinę, a po-tem znowu do czwartej bądz o to spokojny.Szli w blasku słońca w dół drogą wjazdową, przeszli ponad strumieniem, prze-cięli wąski tor kolejowy, mając przed oczami kolosy gór, z prawej strony zamyka-jące dolinę: Schiahorn , Zielone Wieże i Dorfberg , jak objaśniał Joachim.Napewnej wyniosłości widać było cmentarz należący do Davos-Wsi, który Joachimwskazał mu końcem laski.Wkrótce znalezli się na głównej drodze, biegnącej nawysokości jednego piętra ponad dnem doliny, wzdłuż zbocza opadającego tarasami.Chociaż miejscowość nazywała się Davos-Wieś, o wsi właściwie nie mogło byćmowy, pozostała z niej tylko nazwa.Uzdrowisko pochłonęło ją całkowicie, rozbu-dowując się stale w kierunku doliny tak że ta część całego osiedla, która sięnazywała Wsią, przechodziła niepostrzeżenie w Davos-Uzdrowisko.Po obu stro-nach drogi stały hotele i pensjonaty, wszystkie z licznymi krytymi werandami, bal-konami i leżalniami, a również małe domki prywatne, w których można było wynaj-mować pokoje.Tu i ówdzie widać było nowe budowle, w niektórych miejscachdroga była nie zabudowana i otwierał się widok na zielone łąki doliny.Hans Castorp zatęsknił za tym, co stanowiło dlań jeden z uroków życia, i znowuzapalił cygaro; tym razem, prawdopodobnie dzięki działaniu wypitego przed chwiląpiwa, ku swemu wielkiemu zadowoleniu zdołał pochwycić coś niecoś z upragnio-nego aromatu; co prawda, udawało mu się to w słabym stopniu i nie za każdympociągnięciem trzeba było pewnego wysiłku nerwów, aby zdobyć jakie takiezadowolenie, bo ohydny smak skóry nadal wybijał się na pierwszy plan.Nie chcąc- 71 -złożyć broni walczył przez chwilę o przyjemność, która bądz mu się wymykała,bądz też z daleka ukazywała szyderczo i w sposób mglisty; wreszcie, zmęczony swąniemocą, z obrzydzeniem odrzucił cygaro.Pomimo fatalnego samopoczucia uważałza swój obowiązek bawić kuzyna rozmową i w tym celu starał się przypomniećsobie doskonałe uwagi, które miał zamiar poprzednio wygłosić o czasie.Ale oka-zało się, że cały kompleks bez reszty wypadł mu z pamięci i nie mógł znalezćw głowie ani jednej myśli dotyczącej czasu.Zaczął za to mówić o rzeczach ciele-snych i to jakoś dziwnie. Kiedy sobie drugi raz mierzysz? zapytał. Po obiedzie? Tak, to jestsłuszne, bo organizm pracuje wtedy najintensywniej, więc to musi wystąpić na jaw.Mówiąc, że i ja mam sobie mierzyć temperaturę, Behrens chyba żartował prze-cież Settembrini śmiał się z tego do rozpuku, bo to zupełnie nie miałoby sensu.Zresztą nie mam nawet termometru z sobą. To jest najmniejsza przeszkoda powiedział Joachim. Mógłbyś tu sobiekupić.Tutaj prawie w każdym sklepie można dostać termometr. Ależ po co? Werandować to co innego, to mogę przy sposobności, ale mie-rzyć temperaturę byłoby dla hospitanta za wiele.To już pozostawiam wam tutajw górze.Gdybym tylko mógł wiedzieć ciągnął Hans Castorp, ruchem zakocha-nego przyciskając obie ręce do serca dlaczego mam ciągle bicie serca; to mnietak niepokoi, muszę wciąż o tym myśleć.Serce gwałtownie bije zawsze wtedy,kiedy czeka kogoś jakaś wielka radość albo kiedy człowiek się lęka, słowem, przyjakichś wzruszeniach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Blada jak z kości słoniowejpanna Levi siedziała obok tłustej pani Iltis z wątrobianymi plamami na twarzy,w gronie obcych osób przy stole, który stał w poprzek pokoju, na prawo od HansaCastorpa. Widzisz, to są twoi sąsiedzi szepnął Joachim nachylając się do swegokuzyna.Rosyjskie małżeństwo przechodziło właśnie tuż koło Hansa Castorpaw kierunku ostatniego stołu na prawo, gorszego stołu rosyjskiego , przy którymjuż jakaś rodzina z brzydkim chłopcem pochłaniała całe góry kaszy.Mąż był szczu-pły, jego policzki były ziemiste i zapadłe.Miał na sobie brązową skórzaną kurtkę,a na nogach niezgrabne filcowe buciki zapinane na klamry.Małżonka jego, równieżniska i drobna, w kapeluszu z powiewającymi piórami, szła obok niego drobnymikroczkami w juchtowych bucikach na wysokich obcasach.Brudne boa z ptasichpiór owijało jej szyję.Hans Castorp przyglądał im się z obcą sobie bezwzględno-ścią, która jemu samemu wydała się brutalna; ale właśnie ta brutalność sprawiałamu pewną nieoczekiwaną przyjemność.Patrzył na nich tępym i jednocześniezaczepnym spojrzeniem.W tej samej chwili z trzaskiem i brzękiem zamknęły się zakimś drzwi; ale Hans Castorp nie wstrząsnął się, jak przy pierwszym śniadaniu,tylko lekko się skrzywił, a kiedy chciał zwrócić głowę w tę stronę, stwierdził, żeprzychodzi mu to z trudem i że nie warto się męczyć.Tak więc i tym razem niedowiedział się, kto tak niedbale obchodzi się z drzwiami.Pochodziło to stąd, że piwo, które zwykle z lekka go tylko otumaniało, dzisiajzupełnie go oszołomiło i sparaliżowało tak jak gdyby go kto silnie uderzył pogłowie.Powieki ciążyły mu jak ołów, a język nie mógł sprostać myślom, kiedymłody Castorp chciał być grzecznym i rozmową zabawiać siedzącą obok niegoAngielkę.Trudno mu nawet było odwrócić spojrzenie, a na domiar złego wypiekina twarzy paliły go równie mocno jak wczoraj; wydawało mu się, że ma spuchniętepoliczki, oddychał z trudem, serce biło mu głucho, niby owinięty w jakąś tkaninęmłotek, a jeżeli skutkiem tego wszystkiego nie bardzo cierpiał, to tylko dlatego, żeczuł się jak gdyby po lekkiej dawce chloroformu.Zaledwie jak przez sen spostrzegł,że dr Krokowski przecież jeszcze zdążył przyjść na śniadanie i usiadł przy jegostole, chociaż doktor raz po raz uważnie mu się przyglądał, rozmawiając jednocze-śnie po rosyjsku z paniami po swojej prawej ręce przy czym młode panienki,mianowicie kwitnąca Marusia, jak również wychudzona amatorka jogurtu, pokornie- 70 -i wstydliwie spuszczały oczy.Zresztą Hans Castorp zachowywał się rzecz jasna zupełnie przyzwoicie, milczał, ponieważ język odmawiał mu posłuszeństwa,a nożem i widelcem manipulował z pewną nawet elegancją.Skoro zaś kuzyn skinąłna niego i podniósł się z miejsca, wstał również, nie patrząc ukłonił się współbie-siadnikom i pewnym krokiem wyszedł za Joachimem. Kiedy znowu idziemy werandować? zapytał, gdy wyszli z domu.Widzę, że nie ma tutaj nic przyjemniejszego.Chciałbym się już znowu wyciągnąćna swoim świetnym leżaku.Czy idziemy na daleką przechadzkę?O jedno słowo za wieleNie odrzekł Joachim nie wolno mi chodzić daleko.O tej porze, o ile mamczas, schodzę trochę na dół przez Davos-Wieś do Uzdrowiska.Oglądam sklepy,ludzi, kupuję, czego mi potrzeba.Przed obiadem leżymy tu jeszcze godzinę, a po-tem znowu do czwartej bądz o to spokojny.Szli w blasku słońca w dół drogą wjazdową, przeszli ponad strumieniem, prze-cięli wąski tor kolejowy, mając przed oczami kolosy gór, z prawej strony zamyka-jące dolinę: Schiahorn , Zielone Wieże i Dorfberg , jak objaśniał Joachim.Napewnej wyniosłości widać było cmentarz należący do Davos-Wsi, który Joachimwskazał mu końcem laski.Wkrótce znalezli się na głównej drodze, biegnącej nawysokości jednego piętra ponad dnem doliny, wzdłuż zbocza opadającego tarasami.Chociaż miejscowość nazywała się Davos-Wieś, o wsi właściwie nie mogło byćmowy, pozostała z niej tylko nazwa.Uzdrowisko pochłonęło ją całkowicie, rozbu-dowując się stale w kierunku doliny tak że ta część całego osiedla, która sięnazywała Wsią, przechodziła niepostrzeżenie w Davos-Uzdrowisko.Po obu stro-nach drogi stały hotele i pensjonaty, wszystkie z licznymi krytymi werandami, bal-konami i leżalniami, a również małe domki prywatne, w których można było wynaj-mować pokoje.Tu i ówdzie widać było nowe budowle, w niektórych miejscachdroga była nie zabudowana i otwierał się widok na zielone łąki doliny.Hans Castorp zatęsknił za tym, co stanowiło dlań jeden z uroków życia, i znowuzapalił cygaro; tym razem, prawdopodobnie dzięki działaniu wypitego przed chwiląpiwa, ku swemu wielkiemu zadowoleniu zdołał pochwycić coś niecoś z upragnio-nego aromatu; co prawda, udawało mu się to w słabym stopniu i nie za każdympociągnięciem trzeba było pewnego wysiłku nerwów, aby zdobyć jakie takiezadowolenie, bo ohydny smak skóry nadal wybijał się na pierwszy plan.Nie chcąc- 71 -złożyć broni walczył przez chwilę o przyjemność, która bądz mu się wymykała,bądz też z daleka ukazywała szyderczo i w sposób mglisty; wreszcie, zmęczony swąniemocą, z obrzydzeniem odrzucił cygaro.Pomimo fatalnego samopoczucia uważałza swój obowiązek bawić kuzyna rozmową i w tym celu starał się przypomniećsobie doskonałe uwagi, które miał zamiar poprzednio wygłosić o czasie.Ale oka-zało się, że cały kompleks bez reszty wypadł mu z pamięci i nie mógł znalezćw głowie ani jednej myśli dotyczącej czasu.Zaczął za to mówić o rzeczach ciele-snych i to jakoś dziwnie. Kiedy sobie drugi raz mierzysz? zapytał. Po obiedzie? Tak, to jestsłuszne, bo organizm pracuje wtedy najintensywniej, więc to musi wystąpić na jaw.Mówiąc, że i ja mam sobie mierzyć temperaturę, Behrens chyba żartował prze-cież Settembrini śmiał się z tego do rozpuku, bo to zupełnie nie miałoby sensu.Zresztą nie mam nawet termometru z sobą. To jest najmniejsza przeszkoda powiedział Joachim. Mógłbyś tu sobiekupić.Tutaj prawie w każdym sklepie można dostać termometr. Ależ po co? Werandować to co innego, to mogę przy sposobności, ale mie-rzyć temperaturę byłoby dla hospitanta za wiele.To już pozostawiam wam tutajw górze.Gdybym tylko mógł wiedzieć ciągnął Hans Castorp, ruchem zakocha-nego przyciskając obie ręce do serca dlaczego mam ciągle bicie serca; to mnietak niepokoi, muszę wciąż o tym myśleć.Serce gwałtownie bije zawsze wtedy,kiedy czeka kogoś jakaś wielka radość albo kiedy człowiek się lęka, słowem, przyjakichś wzruszeniach [ Pobierz całość w formacie PDF ]