[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maravan dziwił się, dlaczego Sandana nie zadałatego pytania przy stole.- To przecież ładna nazwa - brzmiała jego odpowiedz.Uśmiechnęła się.- Ach, Maravan, niech pan odpowie.Spojrzał w kierunku, skąd miał nadjechać tramwaj.Tramwaju ani śladu.- Gotuję.- szukał właściwego słowa - pobudzające potrawy.- Pobudzające apetyt?Maravan nie wiedział, czy sobie z niego nie żartuje.- W pewnym sensie - odpowiedział zmieszany.- A gdzie się pan tego nauczył?- Od Nangay.Wszystkiego od Nangay.Silny podmuch wiatru uniósł w górę kilka gratisowych gazetek ze skrzynki z prasą.Tramwaj Sandany wybawił Maravana.Zanim wsiadła, nieśmiało pocałowała go w usta.Stojąc w otwartych drzwiach,zapytała:- Ugotuje pan coś kiedyś dla mnie?Skinął głową z uśmiechem.Tramwaj ruszył.Sandana stała z tyłu wagonu i machała rękąna pożegnanie.Marzec 200943.Tygodnik Freitag w niewiadomy sposób dotarł do Jafara Fajahata.Z najnowszegowydania czytelnicy dowiedzieli się o odysei kilku wysłużonych dział pancernych,wysłanych przez Stany Zjednoczone do Pakistanu, najważniejszego dostawcy broni dlaarmii rządowej Sri Lanki.W reportażu ukazały się znowu zdjęcia Stevena X.Carlisle'a i Waena.Doszedł do tegoportret wąsatego Pakistańczyka nazwiskiem Kazi Razzaq. Freitag pisał o nim, żepochodzi z otoczenia Jafara Fajahata, który odegrał kluczową rolę w aferze atomowej.Podpisy pod zdjęciami były nieco kiczowate: Dostawca Tamilskich Tygrysów: Waen.Dostawca armii rządowej: Razzaq.Dostawca armii i Tamilskich Tygrysów: Carlisle.- %7łeby to się tylko dobrze skończyło - jęknął Dalmann, kiedy Schaeffer pokazał mugazetę.I skończyło się dobrze.Prasa codzienna powieliła wprawdzie wiadomość,rozpowszechniły ją również media elektroniczne, ale nie wyglądało na to, by ktokolwiekmiał ochotę do dokładniejszego zbadania newsa.Zresztą Dalmann miał znowu szczęście, jeśli chodzi o media:w stanie Alabama szaleniec zastrzelił ośmioro ludzi, w tym matkę, a potem zabił się sam.Następnego dnia siedemnastolatek z Winnenden, przedmieścia Stuttgartu, zastrzelił wswojej dawnej szkole dwanaście osób, potem trzech przechodniów, a na końcu siebie.Rząd szwajcarski bez zwłoki zaakceptował standard Organizacji WspółpracyGospodarczej i Rozwoju, co oznaczało przewidziany przez Dalmanna koniec tajemnicybankowej.Wysłanie nieco sfatygowanej broni do nieco zaniedbanego przez media obszaru działańwojennych straciło na wartości jako news.Spotkali się na peronie ósmym na ostatniej ławce, jeszcze pod dachem.Sandanazaproponowała to miejsce, powiedziała, że chciałaby porozmawiać w spokoju.Przyniesielunch: dla każdego po dwa precle, jeden z serem, drugi z szynką, po butelce wodymineralnej bez gazu i po jabłku.Maravan przyszedł pierwszy.Kawałek dalej, tam, gdzie kończył się dach nad peronem,asfalt lśnił wilgocią.Już w nocy zaczął padać drobny deszczyk.Po drugiej stronie peronu stało mnóstwo podróżnych, ale po ich stronie nie było nikogo.Właśnie odjechał pociąg, a następny miał być nieco pózniej.Sandana nie pozostawiłaniczego przypadkowi.Właśnie szła, w spodniach, mundurku kolejowym i pikowanej kurtce.Maravan wstał zławki, przywitali się standardowym całusem i usiedli obok siebie.Maravan przyglądał się jej z boku.Miała wyraz twarzy, który poznał podczas świętaPongal: zbuntowany i zrezygnowany jednocześnie.Podała mu najnowsze wydanietygodnika Freitag.- Strona dwunasta - powiedziała krótko.Maravan przeczytał artykuł i przyjrzał się zdjęciu Razzaqa obok znanych już fotografiiWaena i Carlisle'a.Kiedy skończył, spojrzał na Sandanę, która obserwowała go, czekającna jego opinię.- I co? - zapytała.- Spekulanci bronią - odpowiedział, wzruszając ramionami.- Tacy nie przestrzegajązasad moralności.- Nie wątpię w to.A kucharze? Kucharze powinni jednak zwracać uwagę na to, dlakogo gotują.Dopiero teraz zrozumiał, o co jej chodzi.- Mówi pani o Dalmannie.Skinęła energicznie głową.- Jeśli ma do czynienia z tym Amerykaninem i z Tajlandczykiem, to na pewno też z tym zPakistanu.Bezradnie wzruszył ramionami.- Możliwe.Sandana spojrzała na niego z niedowierzaniem.- To wszystko? Ten facet ma do czynienia z typami dostarczającymi broń, którą nasiludzie nawzajem się zabijają, a pan dla niego gotuje?- Nie wiedziałem o tym.- A teraz, kiedy już pan wie?Maravan się zastanowił.- Jestem kucharzem - odpowiedział w końcu.- Kucharze też mają sumienie.- Z tego nie da się żyć.- Ale nie można się sprzedawać.- Wie pani, co robię z tymi pieniędzmi? - Maravan powiedział to z irytacją.- Pomagamrodzinie i wspieram walkę o wolność.- Z pieniędzy spekulantów bronią wspiera pan walkę o wolność.Znakomicie.Maravan wstał i spojrzał z wściekłością na dziewczynę, ale Sandana wzięła go za rękęi pociągnęła z powrotem na ławkę.Usiadł i wziął od niej kanapkę.Przez chwilę jedli w milczeniu.Wreszcie Maravan powiedział półgłosem:- Był jeden jedyny raz gościem.On jest tylko pośrednikiem.Sandana położyła lekką dłoń na jego ręce.- Przepraszam.Ja też przecież nie wiem, komu sprzedaję bilety.- A gdyby pani wiedziała?Zastanowiła się.- Myślę, że bym nie sprzedała.Skinął głową.- Ja zrobiłbym tak samo.Makeda może nie dowiedziałaby się niczego więcej o koneksjach pakistańskich, gdybyDalmann nie zamówił jej znowu na całkiem normalny wieczór w domu.Polecił Lourdes, żeby przygotowała zimną kolację na dwie osoby.Z reguły składała sięona z różnych wędlin, zimnego pieczonego kurczaka, zimnych grillowanych kiełbasekchipolata, gotowanej golonki, zwanej tutaj Gnagi, sałatki ziemniaczanej i zielonej sałaty.Do tego pił zimne wino z tej okolicy, a kończył kilkoma butelkami piwa.Makeda pozostałaprzy szampanie.Jedli w bawialni, nie mówiąc wiele, przerzucali kanały w telewizorze i wcześnieposzli do łóżka.Tego zwyczajnego wieczoru podczas kolacji przed telewizorem Makeda wzięła jedną zgazet leżących na małym stoliczku i, żując, przewracała kartki.Trzy zdjęcia nie wzbudziłyjej zainteresowania.Dopiero kilka stron dalej zatrzymała się, a potem cofnęła.Ludzie z dwóch zdjęć byli jej znani: Carlisle i Waen.Trzeci nie.To znaczy, nie znałazdjęcia, ale człowieka tak.Był jednym z Pakistańczyków na przyjęciu w St.Moritz.Terazdowiedziała się, że nazywa się Kazi Razzaq i jest handlarzem bronią.Sprzedawał broń armii rządowej Sri Lanki.Jego też poznała podczas jednego zespotkań, które organizował Dalmann.Dalmann i jego dziwny współpracownik Schaeffer.Popatrzyła na Dalmanna, który pochylony do przodu siedział na sofie i ciężkooddychając, oddzielał kości od swojej golonki.- Mam nadzieję, że się tym udławisz - mruknęła.Dalmann odwrócił się do niej z uśmiechem.- Co mówiłaś, darling?- %7łyczyłam ci smacznego, honey.Makeda trzymała się ceremoniału: nagle wstała, powiedziała: Idę pierwsza ,pocałowała go w czoło, weszła po schodach na górę do sypialni i niby przypadkiemzostawiła drzwi uchylone.Dalmann poszedł po cichu za nią i obserwował, jak się podniecająco wolno rozbiera iznika w łazience, zostawiając również uchylone drzwi.Przez szparę przyglądał się, jakoblewa się wodą, namydlą, spłukuje, wyciera i dokładnie smaruje kremem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Maravan dziwił się, dlaczego Sandana nie zadałatego pytania przy stole.- To przecież ładna nazwa - brzmiała jego odpowiedz.Uśmiechnęła się.- Ach, Maravan, niech pan odpowie.Spojrzał w kierunku, skąd miał nadjechać tramwaj.Tramwaju ani śladu.- Gotuję.- szukał właściwego słowa - pobudzające potrawy.- Pobudzające apetyt?Maravan nie wiedział, czy sobie z niego nie żartuje.- W pewnym sensie - odpowiedział zmieszany.- A gdzie się pan tego nauczył?- Od Nangay.Wszystkiego od Nangay.Silny podmuch wiatru uniósł w górę kilka gratisowych gazetek ze skrzynki z prasą.Tramwaj Sandany wybawił Maravana.Zanim wsiadła, nieśmiało pocałowała go w usta.Stojąc w otwartych drzwiach,zapytała:- Ugotuje pan coś kiedyś dla mnie?Skinął głową z uśmiechem.Tramwaj ruszył.Sandana stała z tyłu wagonu i machała rękąna pożegnanie.Marzec 200943.Tygodnik Freitag w niewiadomy sposób dotarł do Jafara Fajahata.Z najnowszegowydania czytelnicy dowiedzieli się o odysei kilku wysłużonych dział pancernych,wysłanych przez Stany Zjednoczone do Pakistanu, najważniejszego dostawcy broni dlaarmii rządowej Sri Lanki.W reportażu ukazały się znowu zdjęcia Stevena X.Carlisle'a i Waena.Doszedł do tegoportret wąsatego Pakistańczyka nazwiskiem Kazi Razzaq. Freitag pisał o nim, żepochodzi z otoczenia Jafara Fajahata, który odegrał kluczową rolę w aferze atomowej.Podpisy pod zdjęciami były nieco kiczowate: Dostawca Tamilskich Tygrysów: Waen.Dostawca armii rządowej: Razzaq.Dostawca armii i Tamilskich Tygrysów: Carlisle.- %7łeby to się tylko dobrze skończyło - jęknął Dalmann, kiedy Schaeffer pokazał mugazetę.I skończyło się dobrze.Prasa codzienna powieliła wprawdzie wiadomość,rozpowszechniły ją również media elektroniczne, ale nie wyglądało na to, by ktokolwiekmiał ochotę do dokładniejszego zbadania newsa.Zresztą Dalmann miał znowu szczęście, jeśli chodzi o media:w stanie Alabama szaleniec zastrzelił ośmioro ludzi, w tym matkę, a potem zabił się sam.Następnego dnia siedemnastolatek z Winnenden, przedmieścia Stuttgartu, zastrzelił wswojej dawnej szkole dwanaście osób, potem trzech przechodniów, a na końcu siebie.Rząd szwajcarski bez zwłoki zaakceptował standard Organizacji WspółpracyGospodarczej i Rozwoju, co oznaczało przewidziany przez Dalmanna koniec tajemnicybankowej.Wysłanie nieco sfatygowanej broni do nieco zaniedbanego przez media obszaru działańwojennych straciło na wartości jako news.Spotkali się na peronie ósmym na ostatniej ławce, jeszcze pod dachem.Sandanazaproponowała to miejsce, powiedziała, że chciałaby porozmawiać w spokoju.Przyniesielunch: dla każdego po dwa precle, jeden z serem, drugi z szynką, po butelce wodymineralnej bez gazu i po jabłku.Maravan przyszedł pierwszy.Kawałek dalej, tam, gdzie kończył się dach nad peronem,asfalt lśnił wilgocią.Już w nocy zaczął padać drobny deszczyk.Po drugiej stronie peronu stało mnóstwo podróżnych, ale po ich stronie nie było nikogo.Właśnie odjechał pociąg, a następny miał być nieco pózniej.Sandana nie pozostawiłaniczego przypadkowi.Właśnie szła, w spodniach, mundurku kolejowym i pikowanej kurtce.Maravan wstał zławki, przywitali się standardowym całusem i usiedli obok siebie.Maravan przyglądał się jej z boku.Miała wyraz twarzy, który poznał podczas świętaPongal: zbuntowany i zrezygnowany jednocześnie.Podała mu najnowsze wydanietygodnika Freitag.- Strona dwunasta - powiedziała krótko.Maravan przeczytał artykuł i przyjrzał się zdjęciu Razzaqa obok znanych już fotografiiWaena i Carlisle'a.Kiedy skończył, spojrzał na Sandanę, która obserwowała go, czekającna jego opinię.- I co? - zapytała.- Spekulanci bronią - odpowiedział, wzruszając ramionami.- Tacy nie przestrzegajązasad moralności.- Nie wątpię w to.A kucharze? Kucharze powinni jednak zwracać uwagę na to, dlakogo gotują.Dopiero teraz zrozumiał, o co jej chodzi.- Mówi pani o Dalmannie.Skinęła energicznie głową.- Jeśli ma do czynienia z tym Amerykaninem i z Tajlandczykiem, to na pewno też z tym zPakistanu.Bezradnie wzruszył ramionami.- Możliwe.Sandana spojrzała na niego z niedowierzaniem.- To wszystko? Ten facet ma do czynienia z typami dostarczającymi broń, którą nasiludzie nawzajem się zabijają, a pan dla niego gotuje?- Nie wiedziałem o tym.- A teraz, kiedy już pan wie?Maravan się zastanowił.- Jestem kucharzem - odpowiedział w końcu.- Kucharze też mają sumienie.- Z tego nie da się żyć.- Ale nie można się sprzedawać.- Wie pani, co robię z tymi pieniędzmi? - Maravan powiedział to z irytacją.- Pomagamrodzinie i wspieram walkę o wolność.- Z pieniędzy spekulantów bronią wspiera pan walkę o wolność.Znakomicie.Maravan wstał i spojrzał z wściekłością na dziewczynę, ale Sandana wzięła go za rękęi pociągnęła z powrotem na ławkę.Usiadł i wziął od niej kanapkę.Przez chwilę jedli w milczeniu.Wreszcie Maravan powiedział półgłosem:- Był jeden jedyny raz gościem.On jest tylko pośrednikiem.Sandana położyła lekką dłoń na jego ręce.- Przepraszam.Ja też przecież nie wiem, komu sprzedaję bilety.- A gdyby pani wiedziała?Zastanowiła się.- Myślę, że bym nie sprzedała.Skinął głową.- Ja zrobiłbym tak samo.Makeda może nie dowiedziałaby się niczego więcej o koneksjach pakistańskich, gdybyDalmann nie zamówił jej znowu na całkiem normalny wieczór w domu.Polecił Lourdes, żeby przygotowała zimną kolację na dwie osoby.Z reguły składała sięona z różnych wędlin, zimnego pieczonego kurczaka, zimnych grillowanych kiełbasekchipolata, gotowanej golonki, zwanej tutaj Gnagi, sałatki ziemniaczanej i zielonej sałaty.Do tego pił zimne wino z tej okolicy, a kończył kilkoma butelkami piwa.Makeda pozostałaprzy szampanie.Jedli w bawialni, nie mówiąc wiele, przerzucali kanały w telewizorze i wcześnieposzli do łóżka.Tego zwyczajnego wieczoru podczas kolacji przed telewizorem Makeda wzięła jedną zgazet leżących na małym stoliczku i, żując, przewracała kartki.Trzy zdjęcia nie wzbudziłyjej zainteresowania.Dopiero kilka stron dalej zatrzymała się, a potem cofnęła.Ludzie z dwóch zdjęć byli jej znani: Carlisle i Waen.Trzeci nie.To znaczy, nie znałazdjęcia, ale człowieka tak.Był jednym z Pakistańczyków na przyjęciu w St.Moritz.Terazdowiedziała się, że nazywa się Kazi Razzaq i jest handlarzem bronią.Sprzedawał broń armii rządowej Sri Lanki.Jego też poznała podczas jednego zespotkań, które organizował Dalmann.Dalmann i jego dziwny współpracownik Schaeffer.Popatrzyła na Dalmanna, który pochylony do przodu siedział na sofie i ciężkooddychając, oddzielał kości od swojej golonki.- Mam nadzieję, że się tym udławisz - mruknęła.Dalmann odwrócił się do niej z uśmiechem.- Co mówiłaś, darling?- %7łyczyłam ci smacznego, honey.Makeda trzymała się ceremoniału: nagle wstała, powiedziała: Idę pierwsza ,pocałowała go w czoło, weszła po schodach na górę do sypialni i niby przypadkiemzostawiła drzwi uchylone.Dalmann poszedł po cichu za nią i obserwował, jak się podniecająco wolno rozbiera iznika w łazience, zostawiając również uchylone drzwi.Przez szparę przyglądał się, jakoblewa się wodą, namydlą, spłukuje, wyciera i dokładnie smaruje kremem [ Pobierz całość w formacie PDF ]