[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie wierzę w to.Jak mogłoby mu ujść na sucho zabicie tylu ludzi? Nie próbujcie miwmawiać, że nikt ich nie szukał. Szukano ich, jeśli jednak ktoś ginie bez śladu nie wiadomo gdzie, to co na to poradzisz? Nic. Mówicie o dziesiątkach ludzi& mężczyznach, kobietach i dzieciach! Popatrzcie na panaVane a: jest chudy jak patyk.Nie miałby dość siły, by zadeptać mrówkę. Do zabijania nie potrzeba siły fizycznej wtrącił John. Potrzeba jedynie sposobu. Na przykład jakiego?Na przykład domu, który wciąga ludzi w ściany, pomyślał John. Jeszcze dokładnie nie wiemy odparła Lucy. Staramy się dowiedzieć. Cóż& bo ja wiem& zawahał się Courtney. Niech wam będzie.Jedzcie rzucić okiem naten dom, skoro macie ochotę.Jeśli Cleaty wróci, powiem, że poszliście na spotkanie z klientem. Wierzysz nam? Sam nie wiem, ale ponieważ zawsze podejrzewałem, że z panem Vane em i jego listąspecjalną coś jest nie tak, chętnie się dowiem, o co chodzi.Nawet jeśli nie morduje ludzi.Abingdon Gardens okazała się cichą boczną uliczką, leżącą niedaleko Mitcham Road.Choćokolicę opanowały firmy sprzedające tanie opony i tureccy knajpiarze, a chodniki pełne były stoiskz gazetami, sama Abingdon Gardens zachowała podmiejską elegancję.Dominowały tu duże, ceglanebudynki, osłonięte od ulicy krzewami wawrzynu.Niemal wszystkie nosiły romantyczne nazwyw stylu Wietrzne jezioro , Ivanhoe albo Wawrzyn.Numer 112 znajdował się prawie na samym końcu ulicy i był znacznie bardziej zaniedbany niżinne budynki.Umieszczono przy nim tablicę z napisem NA SPRZEDA%7ł, dopisując ręcznie na dole:PROSZ KONTAKTOWA SI OSOBIZCIE Z PANEM VANE EM.Wawrzynowych krzewówdawno nie strzyżono, a spomiędzy czerwonych i białych kostek, którymi wyłożono ścieżkę, wyrastałychwasty. Może powinniśmy jednak dać sobie spokój powiedział John.Kiedy zbliżył się do domu,poczuł ten sam paraliżujący strach, jakiego doświadczył w poprzednim budynku.Nawet w jasny,letni dzień dom emanował paskudną aurę jeszcze bardziej nieprzyjemną niż posesja przy MadeiraTerrace 93.Lucy wzięła głęboki oddech.John czuł, że dziewczyna boi się nie mniej od niego, ale dladodania odwagi uścisnęła mu szybko dłoń. Chodz powiedziała. Musimy to załatwić.Jeśli my tego nie zrobimy, nikt tego nie zrobi.John wysiadł z samochodu, zaczekał, aż Lucy do niego dołączy, i ruszył przez zdziczałą trawę nateren posesji.Po chwili zaglądał już przez okno garażu.W środku było bardzo ciemno, ale rozpoznałkontur okrytego plandeką dużego samochodu. Dziwne& Kto wyprowadzając się zostawia samochód? A jeśli się nie wyprowadzili? Chcesz powiedzieć, że& Może ciągle jeszcze są w środku? Masz na myśli ściany? Jak Liam i ludzie w Norbury? zapytał John.Odszedł kilka kroków od budynku i spojrzał w górę. Może naprawdę powinniśmy dać sobie spokój& powtórzył, doskonale jednak wiedział, żenie mogą się wycofać.Zajrzeli przez okna do salonu. Wygląda na pusty oświadczyła Lucy. Prędzej czy pózniej będziemy musieli powiedzieć komuś o Liamie. Wiem, ale jeszcze na to za wcześnie.Nie możemy tego zrobić, dopóki nie będziemy w stanieudowodnić, co się z nim stało.Wejście tu to jedyny sposób na znalezienie dowodów.Przeszli przez wysoką trawę i krzewy jeżyn do ogrodu za domem.W jego najbardziej oddalonejod budynku części znajdowało się zarośnięte zielskiem poletko truskawek i kort tenisowy zezwisającą smętnie siatką.Kamienny kupidyn przewrócił się na bok, ślimak zostawił mu na policzkupasmo srebrzystego śluzu.Wzdłuż prawie całej tylnej ściany domu biegła oszklona weranda i przezbrudne szyby można było dostrzec w środku dwa lub trzy lekko nadżarte zębem czasu wiklinowefotele oraz rząd doniczek z poczerniałymi, wyschniętymi kaktusami.John próbował otworzyć drzwi, ale były zamknięte.Cofnął się do ogrodu i przyjrzał oknom napierwszym piętrze. Może spróbuję wejść na dach werandy i otworzyć świetlik powiedział. To zbyt niebezpieczne.Jeśli spadniesz i wlecisz przez dach do środka, możesz się zabić. To jak mamy wejść?Ciągle jeszcze się zastanawiali, kiedy Johnowi wydało się, że dostrzegł ruch firanki na piętrze.Potem przez ułamek sekundy miał wrażenie, że patrzy na nich mężczyzna o bladej twarzy. Ktoś jest w środku! zawołał, wskazując na górę. Widziałem! Na sto procent ktoś tu jest!Chodz!Pobiegli przez zarośla wokół domu.Kiedy dotarli do ogródka od frontu, okazało się, że Lucyzadrapała ramię i krwawi. Widziałem twarz& wy dyszał John. Strasznie bladą& Może to dziki lokator, jakiś włóczęga albo ktoś w tym stylu? Nie wiem.Widziałem go za krótko.Lucy przycisnęła chusteczkę do zadrapania. I co teraz? Dajmy sobie spokój.Wracajmy do biura. John, co ty& Jeśli to tylko dziki lokator& A jeśli nie? Któż inny mógłby to być? Nie wiem odparł John, jednak cały czas miał przed oczami promieniującą niesamowitymspokojem twarz z kości słoniowej i mężczyznę w ciemnym garniturze, który szedł za nimi do stacjiw Brighton.Lucy wyjęła kluczyki i wróciła do samochodu. To głupota stwierdziła. Dotarliśmy aż tutaj, a poza tym jesteśmy chyba coś winniLiamowi. Nie mam ochoty wchodzić do środka. Ja też nie, ale możemy chociaż zadzwonić.Może pan Bladolicy zejdzie i nam otworzy?John nie odpowiedział.Lucy mówiła rozsądnie, czuł jednak taką niechęć do tego domu, że niebył pewien, czy zdoła dojść do frontowych drzwi. Chodz! ponagliła go Lucy i podeszli do ganku.John nie odwracał wzroku od okien na piętrze, ale cały czas pozostawały puste niczym oczykogoś, kto zapomniał, po co je ma [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Nie wierzę w to.Jak mogłoby mu ujść na sucho zabicie tylu ludzi? Nie próbujcie miwmawiać, że nikt ich nie szukał. Szukano ich, jeśli jednak ktoś ginie bez śladu nie wiadomo gdzie, to co na to poradzisz? Nic. Mówicie o dziesiątkach ludzi& mężczyznach, kobietach i dzieciach! Popatrzcie na panaVane a: jest chudy jak patyk.Nie miałby dość siły, by zadeptać mrówkę. Do zabijania nie potrzeba siły fizycznej wtrącił John. Potrzeba jedynie sposobu. Na przykład jakiego?Na przykład domu, który wciąga ludzi w ściany, pomyślał John. Jeszcze dokładnie nie wiemy odparła Lucy. Staramy się dowiedzieć. Cóż& bo ja wiem& zawahał się Courtney. Niech wam będzie.Jedzcie rzucić okiem naten dom, skoro macie ochotę.Jeśli Cleaty wróci, powiem, że poszliście na spotkanie z klientem. Wierzysz nam? Sam nie wiem, ale ponieważ zawsze podejrzewałem, że z panem Vane em i jego listąspecjalną coś jest nie tak, chętnie się dowiem, o co chodzi.Nawet jeśli nie morduje ludzi.Abingdon Gardens okazała się cichą boczną uliczką, leżącą niedaleko Mitcham Road.Choćokolicę opanowały firmy sprzedające tanie opony i tureccy knajpiarze, a chodniki pełne były stoiskz gazetami, sama Abingdon Gardens zachowała podmiejską elegancję.Dominowały tu duże, ceglanebudynki, osłonięte od ulicy krzewami wawrzynu.Niemal wszystkie nosiły romantyczne nazwyw stylu Wietrzne jezioro , Ivanhoe albo Wawrzyn.Numer 112 znajdował się prawie na samym końcu ulicy i był znacznie bardziej zaniedbany niżinne budynki.Umieszczono przy nim tablicę z napisem NA SPRZEDA%7ł, dopisując ręcznie na dole:PROSZ KONTAKTOWA SI OSOBIZCIE Z PANEM VANE EM.Wawrzynowych krzewówdawno nie strzyżono, a spomiędzy czerwonych i białych kostek, którymi wyłożono ścieżkę, wyrastałychwasty. Może powinniśmy jednak dać sobie spokój powiedział John.Kiedy zbliżył się do domu,poczuł ten sam paraliżujący strach, jakiego doświadczył w poprzednim budynku.Nawet w jasny,letni dzień dom emanował paskudną aurę jeszcze bardziej nieprzyjemną niż posesja przy MadeiraTerrace 93.Lucy wzięła głęboki oddech.John czuł, że dziewczyna boi się nie mniej od niego, ale dladodania odwagi uścisnęła mu szybko dłoń. Chodz powiedziała. Musimy to załatwić.Jeśli my tego nie zrobimy, nikt tego nie zrobi.John wysiadł z samochodu, zaczekał, aż Lucy do niego dołączy, i ruszył przez zdziczałą trawę nateren posesji.Po chwili zaglądał już przez okno garażu.W środku było bardzo ciemno, ale rozpoznałkontur okrytego plandeką dużego samochodu. Dziwne& Kto wyprowadzając się zostawia samochód? A jeśli się nie wyprowadzili? Chcesz powiedzieć, że& Może ciągle jeszcze są w środku? Masz na myśli ściany? Jak Liam i ludzie w Norbury? zapytał John.Odszedł kilka kroków od budynku i spojrzał w górę. Może naprawdę powinniśmy dać sobie spokój& powtórzył, doskonale jednak wiedział, żenie mogą się wycofać.Zajrzeli przez okna do salonu. Wygląda na pusty oświadczyła Lucy. Prędzej czy pózniej będziemy musieli powiedzieć komuś o Liamie. Wiem, ale jeszcze na to za wcześnie.Nie możemy tego zrobić, dopóki nie będziemy w stanieudowodnić, co się z nim stało.Wejście tu to jedyny sposób na znalezienie dowodów.Przeszli przez wysoką trawę i krzewy jeżyn do ogrodu za domem.W jego najbardziej oddalonejod budynku części znajdowało się zarośnięte zielskiem poletko truskawek i kort tenisowy zezwisającą smętnie siatką.Kamienny kupidyn przewrócił się na bok, ślimak zostawił mu na policzkupasmo srebrzystego śluzu.Wzdłuż prawie całej tylnej ściany domu biegła oszklona weranda i przezbrudne szyby można było dostrzec w środku dwa lub trzy lekko nadżarte zębem czasu wiklinowefotele oraz rząd doniczek z poczerniałymi, wyschniętymi kaktusami.John próbował otworzyć drzwi, ale były zamknięte.Cofnął się do ogrodu i przyjrzał oknom napierwszym piętrze. Może spróbuję wejść na dach werandy i otworzyć świetlik powiedział. To zbyt niebezpieczne.Jeśli spadniesz i wlecisz przez dach do środka, możesz się zabić. To jak mamy wejść?Ciągle jeszcze się zastanawiali, kiedy Johnowi wydało się, że dostrzegł ruch firanki na piętrze.Potem przez ułamek sekundy miał wrażenie, że patrzy na nich mężczyzna o bladej twarzy. Ktoś jest w środku! zawołał, wskazując na górę. Widziałem! Na sto procent ktoś tu jest!Chodz!Pobiegli przez zarośla wokół domu.Kiedy dotarli do ogródka od frontu, okazało się, że Lucyzadrapała ramię i krwawi. Widziałem twarz& wy dyszał John. Strasznie bladą& Może to dziki lokator, jakiś włóczęga albo ktoś w tym stylu? Nie wiem.Widziałem go za krótko.Lucy przycisnęła chusteczkę do zadrapania. I co teraz? Dajmy sobie spokój.Wracajmy do biura. John, co ty& Jeśli to tylko dziki lokator& A jeśli nie? Któż inny mógłby to być? Nie wiem odparł John, jednak cały czas miał przed oczami promieniującą niesamowitymspokojem twarz z kości słoniowej i mężczyznę w ciemnym garniturze, który szedł za nimi do stacjiw Brighton.Lucy wyjęła kluczyki i wróciła do samochodu. To głupota stwierdziła. Dotarliśmy aż tutaj, a poza tym jesteśmy chyba coś winniLiamowi. Nie mam ochoty wchodzić do środka. Ja też nie, ale możemy chociaż zadzwonić.Może pan Bladolicy zejdzie i nam otworzy?John nie odpowiedział.Lucy mówiła rozsądnie, czuł jednak taką niechęć do tego domu, że niebył pewien, czy zdoła dojść do frontowych drzwi. Chodz! ponagliła go Lucy i podeszli do ganku.John nie odwracał wzroku od okien na piętrze, ale cały czas pozostawały puste niczym oczykogoś, kto zapomniał, po co je ma [ Pobierz całość w formacie PDF ]