[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieliśmy jednego konia i muła, na których jeździliśmy z ojcem po polach.Ziemia była tam piękna, niezmienna od setek lat.Zaprzęgaliśmy woły, oraliśmy i wiedziałem, że jeśli tam zostanę, moje życie nie będzie się wiele różniło od losu tych wołów.Błagałem ojca, żeby posłał mnie do szkoły, ale twierdził, że matka nigdy by mu tego nie wybaczyła, więc postanowiłem wyjechać.Miałem wtedy chyba trzynaście albo czternaście lat.Przyjaźniłem się z garstką chłopców, z czasem ich liczba jeszcze się zmniejszyła.Potajemnie przygotowywałem się do wyjazdu.Wymyślałem sobie rozmaite imiona i nazwiska i zapisywałem je w zeszycie, który potem spaliłem.Objeżdżając pola na grzbiecie muła, ćwiczyłem angielski, czytałem te kilka książek, które miałem, kilkadziesiąt, a może i setki razy.Jednak zostałem w rodzinnej wiosce o wiele dłużej, niż zakładałem.Nastała susza i zbiednieliśmy jeszcze bardziej.Powoli zacząłem nabierać przekonania, że najlepsze lata życia upłyną mi na marzeniach.Dochodziły do nas pogłoski o buncie żołnierzy na południu kraju, ale czuliśmy się bezpieczni.Wkrótce w naszej wiosce zaczęli pojawiać się młodzi agitatorzy.Byli w moim wieku, lecz mieli już za sobą studia na uniwersytecie.Zwoływali zebrania, na które nikt nie przychodził.W końcu przybyli do naszego domu i zapytali, czy naszym zdaniem to sprawiedliwe, że żyjemy w ubóstwie, podczas gdy rządzący w Addis Abebie opływają w dostatki niczym królowie.Zapowiadali rewolucję socjalistyczną i namawiali mnie, żebym się do nich przyłączył.Następnego dnia ojciec oświadczył, że już czas, żebym wyjechał.„Nie chcę, żebyś tu został, powiedział.Gdyby twoi bracia byli starsi, też wysłałbym ich jak najdalej stąd”.Był przekonany, że w naszym kraju wkrótce dojdzie do rozlewu krwi.Myślę, że miał rację.Jeszcze nic się nie dzieje, ale to tylko kwestia czasu.Kiedy się żegnaliśmy, objął mnie i długo trzymał w uścisku.Jak byłem mały, nazywał mnie Ptaszkiem.Powiadał, że żyję w górze, na niebie, wysoko nad resztą ludzi.„Wrócisz do nas”, powiedział.„Oczywiście”, odparłem.Myślałem, że będzie kazał mi pisać, lecz tylko ucałowałmnie cztery razy, dwukrotnie w każdy policzek.„Nie, mój Ptaszku, powiedział.Wiem, że już nie wrócisz”.Pojechałem do Addis Abeby, stamtąd autobusem do Kenii, a potem do Ugandy.Kiedy dotarłem do Kampali, byłem nikim.Tak, jak sobie wymarzyłem.ISAAKTego wieczoru rozpoczęła się wojna Josepha.Arsenał ukryty w taczce trafił do rąk siedmiu chłopców, którzy mnie uwięzili.Wkrótce po tym, jak Isaak i ja opuściliśmy ich dom, zaczęli zabijać żołnierzy patrolujących dzielnicę, jednego po drugim.Z początku chłopcy mieli przewagę.Działali na swoim terenie, wiedzieli, skąd zaatakować i gdzie się schować.Żołnierze odstrzeliwali się bezładnie, na oślep.Na śmierć lub zranienie któregoś z towarzyszy odpowiadali setkami pocisków, kierowanymi nie tylko w stronę ulicy, ale przez okna i drzwi do wnętrz domów bez względu na to, kogo mogły tam dosięgnąć.W pierwszej godzinie zamieszek zginęło wielu ludzi, lecz Isaak i ja nie tym się martwiliśmy.Nasłuchiwaliśmy odgłosów strzelaniny z kąta pokoju, zapewniającego najlepsze w tych warunkach schronienie przed zabłąkanym pociskiem.Kiedy w wymianie ognia nastąpiła przerwa, zaczęliśmy się rozliczać.Rozpocząłem od kwestii, która najbardziej mnie nurtowała:– Jak długo byłeś w tamtym domu?– Dziesięć minut – odparł Isaak.– Może mniej.– Co by się ze mną stało, gdybyś się nie pojawił?– Skąd mogę wiedzieć? Przecież przyszedłem.– Dlaczego? – spytałem.– Dlaczego przyszedłem? – zdziwił się Isaak.– Tak.– Martwiłem się o ciebie.– Joseph kazał ci po mnie pójść?– On też się o ciebie martwił.– Nie o to pytałem.– A co chcesz usłyszeć? Jestem tu i koniec.Zatoczyliśmy koło.Ja miałem wiele wątpliwości, ale Isaak mógł je po kolei zbijać, twierdząc, że przecież jest ze mną, i teraz nam obu grozi niebezpieczeństwo.Do paska miał przytroczony pistolet, czarny, z krótką, grubą lufą.Przestaliśmy się kłócić i skupiliśmy się na tym, co dzieje się na zewnątrz.Cisza się przedłużała i Isaak zaczął się niepokoić.– Nie mogli tak szybko ich wszystkich wystrzelać – powiedział.Kilka sekund później rozległ się pojedynczy wystrzał.Obaj poczuliśmy ulgę, każdy z innego powodu.Wydawało mi się, że Isaak szepnął: „Całe szczęście”, choć równie dobrze mogło to być: „Co za nieszczęście”.Tak czy owak, strzelanina, która się potem wywiązała, była dla nas dobrym znakiem.Isaak nauczył mnie rozpoznawać, kto strzela [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Mieliśmy jednego konia i muła, na których jeździliśmy z ojcem po polach.Ziemia była tam piękna, niezmienna od setek lat.Zaprzęgaliśmy woły, oraliśmy i wiedziałem, że jeśli tam zostanę, moje życie nie będzie się wiele różniło od losu tych wołów.Błagałem ojca, żeby posłał mnie do szkoły, ale twierdził, że matka nigdy by mu tego nie wybaczyła, więc postanowiłem wyjechać.Miałem wtedy chyba trzynaście albo czternaście lat.Przyjaźniłem się z garstką chłopców, z czasem ich liczba jeszcze się zmniejszyła.Potajemnie przygotowywałem się do wyjazdu.Wymyślałem sobie rozmaite imiona i nazwiska i zapisywałem je w zeszycie, który potem spaliłem.Objeżdżając pola na grzbiecie muła, ćwiczyłem angielski, czytałem te kilka książek, które miałem, kilkadziesiąt, a może i setki razy.Jednak zostałem w rodzinnej wiosce o wiele dłużej, niż zakładałem.Nastała susza i zbiednieliśmy jeszcze bardziej.Powoli zacząłem nabierać przekonania, że najlepsze lata życia upłyną mi na marzeniach.Dochodziły do nas pogłoski o buncie żołnierzy na południu kraju, ale czuliśmy się bezpieczni.Wkrótce w naszej wiosce zaczęli pojawiać się młodzi agitatorzy.Byli w moim wieku, lecz mieli już za sobą studia na uniwersytecie.Zwoływali zebrania, na które nikt nie przychodził.W końcu przybyli do naszego domu i zapytali, czy naszym zdaniem to sprawiedliwe, że żyjemy w ubóstwie, podczas gdy rządzący w Addis Abebie opływają w dostatki niczym królowie.Zapowiadali rewolucję socjalistyczną i namawiali mnie, żebym się do nich przyłączył.Następnego dnia ojciec oświadczył, że już czas, żebym wyjechał.„Nie chcę, żebyś tu został, powiedział.Gdyby twoi bracia byli starsi, też wysłałbym ich jak najdalej stąd”.Był przekonany, że w naszym kraju wkrótce dojdzie do rozlewu krwi.Myślę, że miał rację.Jeszcze nic się nie dzieje, ale to tylko kwestia czasu.Kiedy się żegnaliśmy, objął mnie i długo trzymał w uścisku.Jak byłem mały, nazywał mnie Ptaszkiem.Powiadał, że żyję w górze, na niebie, wysoko nad resztą ludzi.„Wrócisz do nas”, powiedział.„Oczywiście”, odparłem.Myślałem, że będzie kazał mi pisać, lecz tylko ucałowałmnie cztery razy, dwukrotnie w każdy policzek.„Nie, mój Ptaszku, powiedział.Wiem, że już nie wrócisz”.Pojechałem do Addis Abeby, stamtąd autobusem do Kenii, a potem do Ugandy.Kiedy dotarłem do Kampali, byłem nikim.Tak, jak sobie wymarzyłem.ISAAKTego wieczoru rozpoczęła się wojna Josepha.Arsenał ukryty w taczce trafił do rąk siedmiu chłopców, którzy mnie uwięzili.Wkrótce po tym, jak Isaak i ja opuściliśmy ich dom, zaczęli zabijać żołnierzy patrolujących dzielnicę, jednego po drugim.Z początku chłopcy mieli przewagę.Działali na swoim terenie, wiedzieli, skąd zaatakować i gdzie się schować.Żołnierze odstrzeliwali się bezładnie, na oślep.Na śmierć lub zranienie któregoś z towarzyszy odpowiadali setkami pocisków, kierowanymi nie tylko w stronę ulicy, ale przez okna i drzwi do wnętrz domów bez względu na to, kogo mogły tam dosięgnąć.W pierwszej godzinie zamieszek zginęło wielu ludzi, lecz Isaak i ja nie tym się martwiliśmy.Nasłuchiwaliśmy odgłosów strzelaniny z kąta pokoju, zapewniającego najlepsze w tych warunkach schronienie przed zabłąkanym pociskiem.Kiedy w wymianie ognia nastąpiła przerwa, zaczęliśmy się rozliczać.Rozpocząłem od kwestii, która najbardziej mnie nurtowała:– Jak długo byłeś w tamtym domu?– Dziesięć minut – odparł Isaak.– Może mniej.– Co by się ze mną stało, gdybyś się nie pojawił?– Skąd mogę wiedzieć? Przecież przyszedłem.– Dlaczego? – spytałem.– Dlaczego przyszedłem? – zdziwił się Isaak.– Tak.– Martwiłem się o ciebie.– Joseph kazał ci po mnie pójść?– On też się o ciebie martwił.– Nie o to pytałem.– A co chcesz usłyszeć? Jestem tu i koniec.Zatoczyliśmy koło.Ja miałem wiele wątpliwości, ale Isaak mógł je po kolei zbijać, twierdząc, że przecież jest ze mną, i teraz nam obu grozi niebezpieczeństwo.Do paska miał przytroczony pistolet, czarny, z krótką, grubą lufą.Przestaliśmy się kłócić i skupiliśmy się na tym, co dzieje się na zewnątrz.Cisza się przedłużała i Isaak zaczął się niepokoić.– Nie mogli tak szybko ich wszystkich wystrzelać – powiedział.Kilka sekund później rozległ się pojedynczy wystrzał.Obaj poczuliśmy ulgę, każdy z innego powodu.Wydawało mi się, że Isaak szepnął: „Całe szczęście”, choć równie dobrze mogło to być: „Co za nieszczęście”.Tak czy owak, strzelanina, która się potem wywiązała, była dla nas dobrym znakiem.Isaak nauczył mnie rozpoznawać, kto strzela [ Pobierz całość w formacie PDF ]