[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znalazłem się z Aktorem w wąskim rowie dobiegowymmiędzy pierwszą a drugą linią.Był tak ciasny, że nosze utykały na zakrętach.Nagle zagrodził nam drogęSynek, ranny w pierś i brzuch.Pochylał się nad nim Jamajka, który zalewał się łzami i bełkotał:- Biedny Synek!.Biedny Synek!.Umrze.na pewno umrze!.Tylko on mnie traktował jakczłowieka!.Zauważywszy zator, Aktor zwrócił się do Jamajki:- Zabieraj stąd tego skurwysyna, dobra? Muszę doprowadzić kompanię na linię.Wsadz nosze doziemianki.Jamajka nie odpowiedział.Wydawał się sparaliżowany grozą sytuacji.- Biedny Synek!.- powtarzał.- Biedny Synek!.- Słuchaj no - powiedział Aktor -jak go stąd nie zabierzesz, każę go wystawić na zewnątrz.I takwykituje, a my jesteśmy spóznieni.- Nie! NIE!!! - zawołał dziko Jamajka.Aktor stracił cierpliwość, chwycił go za ramiona i gwałtownie potrząsnął.- Ty jesteś specem od mozdzierzy, nie?! - ryknął.Jamajka skinął głową z żałosną miną.- No to jazda! Twoja bateria jest sto jardów stąd! Dlaczego się nie zajmujesz swoją robotą?! Idzstrzelać, skurwysynu!Kopnął Jamajkę i odrzucił o parę kroków.- Sierżant Rose i kapral Jennings! - zawołał przez ramię.- Dzwignąć mi te nosze i postawić w poprzekrowu! Musimy przejść.Jamajka oparł się o trawers.- Wiesz, jeszcze nie spotkałem takiej bezdusznej świni jak ty - powiedział słabym głosem.Przednia linia była usłana trupami.Kapitan wojsk gazowych, który zachował zimną krew i nałożyłaparat tlenowy, pozakręcał zawoi syfonów.Większość trutki zneutralizowano rozpylaczami Vermorela,lecz musieliśmy nadal nosić maski.Ponieważ gaz był cięższy od powietrz;: i zbierał się w zagłębieniach,przykucnęliśmy stłoczeni na stopniu strzeleckin i.Pózniej nadszedł Thomas, prowadząc resztę kompanii A.Wraz z kompanią 1 czekaliśmy na gwizdek, by podążyć śladem kompanii pierwszorzutowych.Naszczęście w tejże chwili pojawił się adiutant.Przejął komendę nad batalionem i oświadczył Thomasowi, żema rozkazy w dupie i zamierza ograniczyć straty do minimum.Nie chciał posyłać kompanii A i D napewną śmierć, póki nie otrzyma wyraznej dyspozycji brygadiera.Pchnął doń gońca, toteż musieliśmyczekać.Tymczasem rozpoczęło się ciężkie bombardowanie, zapowiadane po czterdziestominutowym atakugazowym.Ogień skupił się na pierwszej linii i zasiekach Niemców.Wśród pocisków było wieleniedolotów, które zadały nam dalsze straty.Szczególnie ucierpiały niedobitki Regimentu z Middlesexuoraz kompanii B i C na przedpolu.Zaschło mi w gardle, miałem mgłę przed oczami, trzęsły mi się kolana.Znalazłem manierkę rumu iwypiłem kilka potężnych łyków, co trochę mnie uspokoiło.Odzyskałem jasność umysłu.Dwadzieściajardów od rowu jęczał ciężko ranny Samson.Próbowano go ratować.Poległo przy tym trzech ludzi, a ranyodniosło dwóch żołnierzy i dwóch oficerów.W końcu doczołgał się doń jego własny ordynans.Samsonkazał mu odejść mówiąc, że nie warto go ratować, bo jest podziurawiony jak sito.Przepraszał kompanię zajęki.Czekaliśmy na rozkazy dwie godziny.%7łołnierze siedzieli w ponurym milczeniu i tylko sierżantTownsend żartował gorzko, że nasza armia jest do chrzanu, ale, chwała Bogu, mamy jeszcze flotę.Poczęstowałem go rumem, który poprawił mu humor.W końcu nadbiegł goniec z meldunkiem, że natarcieprzesunięto na inny termin.Dotarła do nas pogłoska, że do podobnej katastrofy jak na naszym odcinku doszło w cegielni, gdziezaatakowała Piąta Brygada, a także pod Givenchy, gdzie żołnierze Szóstej Brygady wdarli się do okopównieprzyjaciela w rejonie występu frontu zwanego Kaczym Dziobem, ale zostali wyparci, kiedy zabrakło imgranatów.Mówiono jednak, że natarcie na prawej flance zakończyło się sukcesem, bo wiał tam wiaterekpozwalający na użycie gazu.Krążyła plotka o przełamaniu frontu przez Pierwszą, Siódmą i CzterdziestąSiódmą Dywizję Piechoty.Pamiętam ów dzień jak przez mgłę.%7łołnierze dzwigali rannych na punkt opatrunkowy, neutralizowaliskażone rowy i schrony, przekopywali zawalone przesmyki.Pozycja śmierdziała gazem, krwią, kwasempikrynowym i moczem.Póznym popołudniem obserwowaliśmy przez lornety rezerwę armijną nacierającąpod ciężkim ogniem zaporowym na Loos i Wzgórze Numer Siedemdziesiąt.Atak, prowadzony przezdywizję ochotniczą, z której sztabem jedliśmy zeszłego wieczoru kolację, wyglądał na bardzo udany.Naprawo od nas walczyła Dywizja Górali Szkockich upamiętniona przez lana Haya w Pierwszych stutysiącach.Przypuszczam, że to my byliśmy owymi oklapłymi bubkami, co wystawili do wiatrutowarzyszy broni.O zmierzchu wyszliśmy na przedpole zbierać rannych, pozostawiwszy na linii jedynie placówkistrażnicze.Na początku znalazłem zwłoki Samsona, trafionego siedemnastoma kulami.Wepchnął sobieknykcie do ust, by powstrzymać jęki i nie skazywać kolejnych ludzi na śmierć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Znalazłem się z Aktorem w wąskim rowie dobiegowymmiędzy pierwszą a drugą linią.Był tak ciasny, że nosze utykały na zakrętach.Nagle zagrodził nam drogęSynek, ranny w pierś i brzuch.Pochylał się nad nim Jamajka, który zalewał się łzami i bełkotał:- Biedny Synek!.Biedny Synek!.Umrze.na pewno umrze!.Tylko on mnie traktował jakczłowieka!.Zauważywszy zator, Aktor zwrócił się do Jamajki:- Zabieraj stąd tego skurwysyna, dobra? Muszę doprowadzić kompanię na linię.Wsadz nosze doziemianki.Jamajka nie odpowiedział.Wydawał się sparaliżowany grozą sytuacji.- Biedny Synek!.- powtarzał.- Biedny Synek!.- Słuchaj no - powiedział Aktor -jak go stąd nie zabierzesz, każę go wystawić na zewnątrz.I takwykituje, a my jesteśmy spóznieni.- Nie! NIE!!! - zawołał dziko Jamajka.Aktor stracił cierpliwość, chwycił go za ramiona i gwałtownie potrząsnął.- Ty jesteś specem od mozdzierzy, nie?! - ryknął.Jamajka skinął głową z żałosną miną.- No to jazda! Twoja bateria jest sto jardów stąd! Dlaczego się nie zajmujesz swoją robotą?! Idzstrzelać, skurwysynu!Kopnął Jamajkę i odrzucił o parę kroków.- Sierżant Rose i kapral Jennings! - zawołał przez ramię.- Dzwignąć mi te nosze i postawić w poprzekrowu! Musimy przejść.Jamajka oparł się o trawers.- Wiesz, jeszcze nie spotkałem takiej bezdusznej świni jak ty - powiedział słabym głosem.Przednia linia była usłana trupami.Kapitan wojsk gazowych, który zachował zimną krew i nałożyłaparat tlenowy, pozakręcał zawoi syfonów.Większość trutki zneutralizowano rozpylaczami Vermorela,lecz musieliśmy nadal nosić maski.Ponieważ gaz był cięższy od powietrz;: i zbierał się w zagłębieniach,przykucnęliśmy stłoczeni na stopniu strzeleckin i.Pózniej nadszedł Thomas, prowadząc resztę kompanii A.Wraz z kompanią 1 czekaliśmy na gwizdek, by podążyć śladem kompanii pierwszorzutowych.Naszczęście w tejże chwili pojawił się adiutant.Przejął komendę nad batalionem i oświadczył Thomasowi, żema rozkazy w dupie i zamierza ograniczyć straty do minimum.Nie chciał posyłać kompanii A i D napewną śmierć, póki nie otrzyma wyraznej dyspozycji brygadiera.Pchnął doń gońca, toteż musieliśmyczekać.Tymczasem rozpoczęło się ciężkie bombardowanie, zapowiadane po czterdziestominutowym atakugazowym.Ogień skupił się na pierwszej linii i zasiekach Niemców.Wśród pocisków było wieleniedolotów, które zadały nam dalsze straty.Szczególnie ucierpiały niedobitki Regimentu z Middlesexuoraz kompanii B i C na przedpolu.Zaschło mi w gardle, miałem mgłę przed oczami, trzęsły mi się kolana.Znalazłem manierkę rumu iwypiłem kilka potężnych łyków, co trochę mnie uspokoiło.Odzyskałem jasność umysłu.Dwadzieściajardów od rowu jęczał ciężko ranny Samson.Próbowano go ratować.Poległo przy tym trzech ludzi, a ranyodniosło dwóch żołnierzy i dwóch oficerów.W końcu doczołgał się doń jego własny ordynans.Samsonkazał mu odejść mówiąc, że nie warto go ratować, bo jest podziurawiony jak sito.Przepraszał kompanię zajęki.Czekaliśmy na rozkazy dwie godziny.%7łołnierze siedzieli w ponurym milczeniu i tylko sierżantTownsend żartował gorzko, że nasza armia jest do chrzanu, ale, chwała Bogu, mamy jeszcze flotę.Poczęstowałem go rumem, który poprawił mu humor.W końcu nadbiegł goniec z meldunkiem, że natarcieprzesunięto na inny termin.Dotarła do nas pogłoska, że do podobnej katastrofy jak na naszym odcinku doszło w cegielni, gdziezaatakowała Piąta Brygada, a także pod Givenchy, gdzie żołnierze Szóstej Brygady wdarli się do okopównieprzyjaciela w rejonie występu frontu zwanego Kaczym Dziobem, ale zostali wyparci, kiedy zabrakło imgranatów.Mówiono jednak, że natarcie na prawej flance zakończyło się sukcesem, bo wiał tam wiaterekpozwalający na użycie gazu.Krążyła plotka o przełamaniu frontu przez Pierwszą, Siódmą i CzterdziestąSiódmą Dywizję Piechoty.Pamiętam ów dzień jak przez mgłę.%7łołnierze dzwigali rannych na punkt opatrunkowy, neutralizowaliskażone rowy i schrony, przekopywali zawalone przesmyki.Pozycja śmierdziała gazem, krwią, kwasempikrynowym i moczem.Póznym popołudniem obserwowaliśmy przez lornety rezerwę armijną nacierającąpod ciężkim ogniem zaporowym na Loos i Wzgórze Numer Siedemdziesiąt.Atak, prowadzony przezdywizję ochotniczą, z której sztabem jedliśmy zeszłego wieczoru kolację, wyglądał na bardzo udany.Naprawo od nas walczyła Dywizja Górali Szkockich upamiętniona przez lana Haya w Pierwszych stutysiącach.Przypuszczam, że to my byliśmy owymi oklapłymi bubkami, co wystawili do wiatrutowarzyszy broni.O zmierzchu wyszliśmy na przedpole zbierać rannych, pozostawiwszy na linii jedynie placówkistrażnicze.Na początku znalazłem zwłoki Samsona, trafionego siedemnastoma kulami.Wepchnął sobieknykcie do ust, by powstrzymać jęki i nie skazywać kolejnych ludzi na śmierć [ Pobierz całość w formacie PDF ]