[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy grozi mu kara za nie-włożenie przydzielonego uniformu? A może raczej zostanie133 wyśmiany jako jedyny dzieciak na tyle głupi, by włożyćużywaną bieliznę.Stan bokserek pomógł mu podjąć decy-zję.Włoży własne rzeczy.Nie było czasu na mycie zębów, czesanie ani prysznic,James wybiegł z pokoju z plecakiem zarzuconym na ramię.Winda jechała całe stulecia, jak zawsze, kiedy człowiek sięspieszył.W kabinie byli jeszcze dwaj chłopcy.Domyślilisię, dokąd zmierza James, dzięki siódemkom na jego ubra-niu.Jeden z nich spojrzał na zegarek.- Zaczynasz dziś podstawówkę? - zapytał.- Tak - powiedział James.- Jest wpół do ósmej - zauważył chłopak.- Wiem.Jestem spózniony.Chłopcy parsknęli śmiechem.- Nie spózniony.Jesteś martwy!- Stary, masz przerąbane - dodał drugi, kręcąc głowa.Główny budynek ośrodka szkoleniowego był betono-wym klockiem, pozbawionym okien i ogrzewania, stoją-cym na środku błotnistego placu.Od reszty kampusu od-dzielał go metalowy płot prawie pięciometrowej wysokości.Jamesa przerażał sam wygląd tego miejsca.Wpadł do środka zdyszany od biegu.W sali było dzie-sięć zardzewiałych łóżek polowych z parszywie wyglądają-cymi materacami.Przed łóżkami trzy dziewczyny i czterejchłopcy kucali na palcach stóp z rękami założonymi za gło-wę.Po dziesięciu minutach w tej pozycji kompletnie dręt-wieją łydki.Sześcioro z siódemki delikwentów czekało naJamesa w kucki od dwóch i pół godziny.Tylko jeden ćwi-czył przysiad zaledwie od godziny.Główny instruktor pan Large i jego asystenci wstali i po-deszli do Jamesa.Biała koszulka Large'a musiała być naj-większego rozmiaru, jaki istniał, ale i tak wyglądała, jakbyzaraz miała eksplodować pod naporem pęczniejących pod134 masą mięśni.Instruktor miał ostrzyżone na krótko włosy i gę-sty wąs.Kiedy wyciągnął rękę, James najpierw skurczył sięsobie, a potem delikatnie uścisnął wyciągniętą dłoń.- Cześć, James - powiedział Large miękkim głosem.-No, bosko, że wpadłeś.Pycha śniadanko, nie? Nóżki nastole poranna gazetka, te sprawy.Nie trzeba było się śpie-szyć James.W życiu nie zacząłbym bez ciebie, więc popro-siłem pozostałych, by poczekali na twoje przybycie w wy-soce niekomfortowej pozycji.Czy mogę już pozwolić imwstać?- Tak - pisnął James.- No dobra, dzieciaczki, wstawać! - zagrzmiał Large, poczym znów zmienił ton na łagodny.- James, a może małyuścisk dłoni jako wyraz wdzięczności za cierpliwość?Rekruci podnosili się, pojękując z bólu i próbując rozru-szać zdrętwiałe mięśnie.James przeszedł wzdłuż szeregu,ściskając dłonie i dzielnie znosząc sztylety spojrzeń.- Stań przy łóżku numer siedem, James - powiedziałLarge.- Piękne, świeżutkie buty, jak widzę.- Pochylił się,uniósł w dwóch palcach nogawkę Jamesa i przyjrzał sięskarpetce.Jego nadgarstek był szerszy niż szyja dwunasto-latka.- I czyste skarpetki - zauważył.- Czy ktoś jeszczewłożył własne buty i czyste skarpetki? - James odetchnąłz ulgą na widok kilku uniesionych rąk.- Bardzo rozsąd-nie - pochwalił Large.- Przepraszam was za te brudne ła-cny i znoszone trepy.Musiało dojść do jakiejś okropnejpomyłki.Ale nie martwcie się.Będziecie je nosić tylkoPrzez sto dni.James pozwolił sobie na uśmiech, który natychmiastzgasł pod morderczym spojrzeniem rudowłosej dziewczy-ny w rozlatujących się glanach.A teraz, zanim wygłoszę powitalną mowę - ciągnąłLarge - pozwólcie, że przedstawię wam dwoje moich135 cudownych przyjaciół, którzy pomogą mi czuwać nad wa-szą ósemką.Oto pan Speaks i panna Smoke.Gdyby ktoś potrzebował specjalistów od przemiany żv-cia w koszmar, Speaks i Smoke byli nie do zastąpienia.Oboje musieli mieć po dwadzieścia kilka lat, a ich stanumięśnienia niemal dorównywał muskułom Large'a.Speaks był czarny, ogolony na łyso, w ciemnych okularach.Totalny bandzior.Smoke miała niebieskie oczy, długieblond włosy i akurat tyle kobiecości, ile śmieciarka.- Panno Smoke - kontynuował Large - czy byłaby paniuprzejma podać mi wiadro? James, bądz tak dobry i stańna jednej nodze.James podniósł nogę i zachwiał się, próbując utrzymaćrównowagę.Smoke wręczyła Large'owi blaszane wiadro.- Mam nadzieję, że to nauczy cię punktualności.Instruktor założył chłopcu wiadro na głowę.Zwiat Jamesa pogrążył się w mroku.Smród środka de-zynfekującego uderzył go w nozdrza.Słyszał chichot pozo-stałych dzieci.Large wyjął zza pasa pałkę i przyłożył niąw dno wiadra.Wewnątrz hałas był ogłuszający.- Słyszysz, co mówię, numerze siedem? - spytał instruk-tor.- Tak jest.- To dobrze.Nie chciałbym, żeby ominęła cię przemo-wa.Zasada brzmi: za każdym razem, kiedy dotkniesz no-gą ziemi, ja walę w wiadro, o tak.Pałka znów grzmotnęła o blachę.James uczył się, ze sta-nie na jednej nodze jest trudniejsze, kiedy się nic nie widzi.- A zatem, dzieciaczki, należycie do mnie przez następ-ne sto dni - oświadczył Large.- Każdy z tych dni będzierównie radosny jak poprzedni.%7ładnych świąt, żadnychweekendów.Wstajecie o 05.45.Zimny prysznic, ubieraciesię i jazda na tor przeszkód.Zniadanie o 07.00, potem za-prawa fizyczna, a o 09.00 szkoła.Program edukacyjny136 obejmuje szpiegostwo, języki, wiedzę o uzbrojeniu i szko-te przetrwania.O 14.00 jeszcze raz tor przeszkód.Lunchn 15.00, o 16.00 kolejne dwie godziny ćwiczeń fizycznych.n 18.00 wracacie tutaj.- Stopa Jamesa musnęła podłogę.Pałka spadła na wiadro.Dzwięk wyciskał łzy z oczu.- No-ga do góry! Gdzie to ja.Aha, o 18.00 wracacie tutaj.Bie-rzecie kolejny prysznic - w ciepłej wodzie, jeśli mam do-bry nastrój - pierzecie ciuchy w zlewach i rozwieszacie,żeby rano były suche.Potem czyścicie i pastujecie buty.O 19.00 posiłek wieczorny.Od 19.30 do 20.30 odrabia-nie lekcji, potem mycie zębów i o 20.45 gasicie światło.Bę-dą także wycieczki poza kampus w ramach lekcji przetrwa-nia, a ostatnia z nich zawiedzie nas do słonecznej Malezji.Jeżeli ktokolwiek z was oskarża mnie o okrucieństwo,przypominam, że ploty wokół nas wzniesiono nie po to,żeby odciąć wam drogę na zewnątrz, ale żeby zniechęcićwaszych koleżków do wślizgiwania się tu z pomocną dło-nią albo pożywną przekąską.Możecie opuścić ośrodekw każdej chwili, ale kto zechce wrócić, będzie musiał za-cząć od samego początku.Jeśli ktoś dozna urazu, którywyłączy go z treningów na dłużej niż trzy dni, wylatujez kursu i też zaczyna od początku.Opuść stopę, James,i zdejmij to wiadro.James zdjął wiadro.Jego oczy potrzebowały kilku se-kund na przystosowanie się do światła.- Bardzo się dziś spózniłeś, czyż nie, James? - spytał Large.- Tak jest.- Cóż, ponieważ James wciąż ma pełny brzuch po swo-im póznym, ciepłym śniadanku, myślę, że możemy daro-wać sobie lunch.Tym bardziej że do obiadu zostało zaled-wie jedenaście i pół godziny.*Ośmioro rekrutów podzielono na pary.Pierwszą parę,numerami jeden i dwa, tworzyli Shakeel i Mo.Urodzony137 w Egipcie Shakeel był tak duży jak James, choć miał dopie-ro dziesięć lat.W CHERUBIE był od trzech lat i w tvrnczasie nauczył się wielu rzeczy przydatnych podczas szko-lenia podstawowego.James uświadomił sobie, że dzieciktóre spędziły lata w czerwonych koszulkach, mają nadnim ogromną przewagę.Mo był kolejnym weteranem; trafił tu trzy dni po swo-ich dziesiątych urodzinach.Policjant znalazł go porzucone-go na lotnisku Heathrow.Miał wtedy cztery lata [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl