[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jego twarzy stę\ał taki ból i344tak rozpaczliwa beznadzieja, \e wojowniczka omal nie rozpłakałasię ze współczucia.A potem przyszło zrozumienie, ostre i silne, niczym cios no-\a: To nie są uczucia Lena.On czuje to, co czuje Raywen.Toból Raywena, który elf teraz współodczuwa.W tym momencie smoki doszły do wniosku, \e najwy\szyczas włączyć się do gry.Latająca śmierć, uzbrojona w szpony ikły ostrzejsze ni\ najlepsze miecze, plując ogniem, leciała kuzastygłym w niemym przera\eniu wojownikom, którzy naglepomyśleli, \e tak właśnie wygląda kres ich podró\y. Jeden.dwa.trzy.cztery.siedem.Na któregoś smokaprzypadnie dwóch naszych.Ciekawe, czy nas po\rą, czy poprostu rozerwą na kawałki.Chyba tym razem Raywen nie zdołanam pomóc. myślał Ert, wcale nie czując strachu.Rycerzo-wi stale towarzyszy świadomość, \e wcześniej czy pózniej spotkago śmierć.Po co się bać? Nie wiem, czym jest nasz czarownik pomyślał bardzospokojnie Ayelleri ale nie sądzę, \eby w porównaniu z nimsmoki były tym gorszym wariantem.On jest jednak straszniej-szy.A potem elf poczuł, jak do niego i towarzyszy zbli\a się lepki,zimny wą\ zaklęcia, i zirytowany zrozumiał, \e nie wie, ani dojakiej szkoły nale\y to zaklęcie, ani jak je powstrzymać.A więc345smoki chcą zabić Raywena, skoro przeciwko jego przyjaciołomu\yły magii.A nie, do nich te\ lecą.Czy to czasem nie przesa-da?Wtedy czarownik niespodziewanie wyjął miecz, obna\ając gopo raz pierwszy od początku ich wspólnej wędrówki.Płynne,błyskawiczne ruchy maga świadczyły, \e ten chodzący szkieletwie doskonale, z której strony trzymać broń i co z nią robić.Klinga błysnęła w świetle słońca i Ayelleri poczuł magię ukrytąw orę\u.Ze zdumieniem pojął, i\ zaklęcie, które miało ich zabić,bardzo przypomina czary ukryte w niesamowitej klindze. Rzeczywiście rodacy.Bez względu na to, jak dobry był Alarien, przed błys-kawicznym ciosem zadanym przez prawdziwego mistrza (Ayelle-ri wiedział, co mówi) nie zdołał się uchylić.Nikt by nie zdołał.Widocznie głupi chłopak nie sądził, \e Raywen zdoła go zaata-kować.A mag się nie ceregielił: ciął prosto w nieosłoniętą szyjęprzeciwnika, który absolutnie nie spodziewał się tak prostegorozwiązania problemu.Bez względu na to, kim był ich wróg,pozbawiony głowy nie miał prawa wstać.W oniemiałe z przera\enia niebo, gdzie na chwilę zastygłysmoki, poleciały słowa w dzwięcznym języku przypominającymjednocześnie wszystkie narzecza, jakimi posługiwali się miesz-kańcy świata.Słowa, straszne w swej nieuchronności, skazywałyna śmierć istoty, które ośmieliły się wystąpić przeciwko Raywe-nowi, bez względu na to, kim on był. Z jaką łatwością on mo\e odebrać innym \ycie. pomy-ślała przera\ona Khilayia, wstydząc się własnego strachu.Prze-cie\ to był Raywen.346 To nie jest łatwe powiedział cicho Len, który chwyciłsię ręki demonessy niczym tonący brzytwy. Nawet sobie niewyobra\asz, jakie to trudne i bolesne.Dziewczyna nie wiedziała, czyje to tak naprawdę były słowa.Ogromne jaszczury jeszcze przez kilka chwil broniły się przednieuchronną zagładą, jeszcze pracowały potę\ne skrzydła, jesz-cze buchał ogień z ich paszcz, a potem jeden po drugim pospada-ły na ziemię.Dziwne, ale krą\ące tu\ nad głowami oddziału po-twory, spadając, znalazły się nie wiedzieć czemu z boku.Potę\necielska, jeszcze kilka sekund temu pełne \ycia, połamały resztkędrzew, które cudem ocalały po zaklęciu ognia rzuconym przezAlariena. śaden nas nie przygniótł. powiedział bezmyślnie igłucho Kor. To równie\ twoje dzieło? zwrócił się Ert do Raywena,który stał tyłem do nich i wkładał miecz do pochwy. Tak.Szept.Lepiej by było, gdyby krzyknął.Lepsza ju\ histeria ni\ten obcy głos, który wydawał się nie mieć nic wspólnego z czar-nowłosym, złośliwym młodzieńcem. Raywenie. powiedział Len dr\ącym głosem.Proszę.uspokój się.nie trzeba.Dopiero teraz zauwa\yli, \e ramiona czarownika dr\ały wbezgłośnym płaczu. Słyszysz, glisto jedna, czego ryczysz?! próbował uspo-koić maga ork, choć jego samego niezle trzęsło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Na jego twarzy stę\ał taki ból i344tak rozpaczliwa beznadzieja, \e wojowniczka omal nie rozpłakałasię ze współczucia.A potem przyszło zrozumienie, ostre i silne, niczym cios no-\a: To nie są uczucia Lena.On czuje to, co czuje Raywen.Toból Raywena, który elf teraz współodczuwa.W tym momencie smoki doszły do wniosku, \e najwy\szyczas włączyć się do gry.Latająca śmierć, uzbrojona w szpony ikły ostrzejsze ni\ najlepsze miecze, plując ogniem, leciała kuzastygłym w niemym przera\eniu wojownikom, którzy naglepomyśleli, \e tak właśnie wygląda kres ich podró\y. Jeden.dwa.trzy.cztery.siedem.Na któregoś smokaprzypadnie dwóch naszych.Ciekawe, czy nas po\rą, czy poprostu rozerwą na kawałki.Chyba tym razem Raywen nie zdołanam pomóc. myślał Ert, wcale nie czując strachu.Rycerzo-wi stale towarzyszy świadomość, \e wcześniej czy pózniej spotkago śmierć.Po co się bać? Nie wiem, czym jest nasz czarownik pomyślał bardzospokojnie Ayelleri ale nie sądzę, \eby w porównaniu z nimsmoki były tym gorszym wariantem.On jest jednak straszniej-szy.A potem elf poczuł, jak do niego i towarzyszy zbli\a się lepki,zimny wą\ zaklęcia, i zirytowany zrozumiał, \e nie wie, ani dojakiej szkoły nale\y to zaklęcie, ani jak je powstrzymać.A więc345smoki chcą zabić Raywena, skoro przeciwko jego przyjaciołomu\yły magii.A nie, do nich te\ lecą.Czy to czasem nie przesa-da?Wtedy czarownik niespodziewanie wyjął miecz, obna\ając gopo raz pierwszy od początku ich wspólnej wędrówki.Płynne,błyskawiczne ruchy maga świadczyły, \e ten chodzący szkieletwie doskonale, z której strony trzymać broń i co z nią robić.Klinga błysnęła w świetle słońca i Ayelleri poczuł magię ukrytąw orę\u.Ze zdumieniem pojął, i\ zaklęcie, które miało ich zabić,bardzo przypomina czary ukryte w niesamowitej klindze. Rzeczywiście rodacy.Bez względu na to, jak dobry był Alarien, przed błys-kawicznym ciosem zadanym przez prawdziwego mistrza (Ayelle-ri wiedział, co mówi) nie zdołał się uchylić.Nikt by nie zdołał.Widocznie głupi chłopak nie sądził, \e Raywen zdoła go zaata-kować.A mag się nie ceregielił: ciął prosto w nieosłoniętą szyjęprzeciwnika, który absolutnie nie spodziewał się tak prostegorozwiązania problemu.Bez względu na to, kim był ich wróg,pozbawiony głowy nie miał prawa wstać.W oniemiałe z przera\enia niebo, gdzie na chwilę zastygłysmoki, poleciały słowa w dzwięcznym języku przypominającymjednocześnie wszystkie narzecza, jakimi posługiwali się miesz-kańcy świata.Słowa, straszne w swej nieuchronności, skazywałyna śmierć istoty, które ośmieliły się wystąpić przeciwko Raywe-nowi, bez względu na to, kim on był. Z jaką łatwością on mo\e odebrać innym \ycie. pomy-ślała przera\ona Khilayia, wstydząc się własnego strachu.Prze-cie\ to był Raywen.346 To nie jest łatwe powiedział cicho Len, który chwyciłsię ręki demonessy niczym tonący brzytwy. Nawet sobie niewyobra\asz, jakie to trudne i bolesne.Dziewczyna nie wiedziała, czyje to tak naprawdę były słowa.Ogromne jaszczury jeszcze przez kilka chwil broniły się przednieuchronną zagładą, jeszcze pracowały potę\ne skrzydła, jesz-cze buchał ogień z ich paszcz, a potem jeden po drugim pospada-ły na ziemię.Dziwne, ale krą\ące tu\ nad głowami oddziału po-twory, spadając, znalazły się nie wiedzieć czemu z boku.Potę\necielska, jeszcze kilka sekund temu pełne \ycia, połamały resztkędrzew, które cudem ocalały po zaklęciu ognia rzuconym przezAlariena. śaden nas nie przygniótł. powiedział bezmyślnie igłucho Kor. To równie\ twoje dzieło? zwrócił się Ert do Raywena,który stał tyłem do nich i wkładał miecz do pochwy. Tak.Szept.Lepiej by było, gdyby krzyknął.Lepsza ju\ histeria ni\ten obcy głos, który wydawał się nie mieć nic wspólnego z czar-nowłosym, złośliwym młodzieńcem. Raywenie. powiedział Len dr\ącym głosem.Proszę.uspokój się.nie trzeba.Dopiero teraz zauwa\yli, \e ramiona czarownika dr\ały wbezgłośnym płaczu. Słyszysz, glisto jedna, czego ryczysz?! próbował uspo-koić maga ork, choć jego samego niezle trzęsło [ Pobierz całość w formacie PDF ]