[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na wzóramerykańskich gangsterów wymusza okup.Rabuje broszki z brylantami.Nadbiegł Wilhelm Tell.- Nie ma pani Anki - wołał do nas już z daleka.- Wyjechała do Warszawy.- Co takiego? Kiedy? - przerwałem śniadanie, tak mnie zaskoczyła tawiadomość.- O dwunastej w nocy.Państwu, u których wynajęła pokój, oświadczyła, żemusi nagle wyjechać do Warszawy.Zabrała swoje rzeczy i wyszła.- Wyjechała.- szepnąłem.- To bardzo ciekawe.Skończyłem śniadanie i rozkazałem chłopcom zwijać nasz obóz.- Wyruszamy do Kortumowa.Zawiadomcie o tym Ewę.Punktualnie odrugiej po południu nastąpi nasz wyjazd.Lecz znowu nie było nam danym wyjechać w wyznaczonym terminie.Zaproszono mnie do domku Petersenów, w którym odbyła się narada.Tym razemmimo oporów, jakie stawiała Karen, oraz rad Kozłowskiego, aby nie nadawaćrozgłosu historii z bandytą, kapitan Petersen zdecydowany był przekazać sprawęmilicji.- Wszyscy jesteśmy w pewnym sensie winni przestępstwu - twierdziłKozłowski.- Kilkakrotnie wchodziliśmy w układy z bandytą, co jest karalne.Dawaliście okup za skradziony dokument.Kapitan Petersen rozłożył ręce gestem wyrażającym bezradność.- Trudno, jestem gotów odpokutować swą winę.Jeśli nawet trzeba będzie, topowędruję za kratki.Ale jedną chcę mieć satysfakcję: niech w tej samej celizamkną ze mną Malinowskiego.Poszliśmy więc na posterunek MO w Malborku, gdzie zmitrężyliśmy dużoczasu, ponieważ ze względu na fakt, że chodzi o przestępstwo w stosunku docudzoziemców, wezwano do Malborka oficera śledczego aż z Gdańska.Podczas dochodzenia milicyjnego wyszło na jaw oszustwo, jakie popełniłKozłowski.Nie było ono zbyt wielkie i oficerowi, który nas przesłuchiwał, ażdrgały ze śmiechu maleńkie wąsiki, ale wydaje mi się, że w pewnym sensiepoderwane zostało zaufanie, jakim Petersenowie darzyli do tej pory Kozłowskiego.Okazało się bowiem, że Petersenowie nie mają z państwem polskim żadnejumowy na poszukiwanie skarbu templariuszy.Taka umowa została zawarta tylko.z Kozłowskim.I podpisana została z jednej strony przez Petersenów, a z drugiejprzez.Kozłowskiego.Kozłowski tak się tłumaczył przed oficerem milicji:- Zrobiłem to ze względów patriotycznych.Chodziło mi o to, żeby cicudzoziemcy nie rezygnowali z poszukiwań i zostawili w naszym kraju trochędewiz.A oni chcieli koniecznie legalnie poszukiwać i mieć w tej sprawie umowę zwładzami.Najpierw poszedłem do Ministerstwa Kultury, aby podpisali zPetersenami umowę.Odmówili.Po prostu wyśmiali mnie.Powiedzieli: Przecieżnie wiadomo, czy te skarby są dziełem sztuki, a nas tylko takie przedmiotyinleresują.Jak znajdziecie, to wtedy do nas przyjdzcie.Udałem się więc doMinisterstwa Finansów.Tam również mnie wyśmiali: Najpierw niech panznajdzie skarby, a potem możemy podpisać umowę.Nasze Ministerstwo topoważna instytucja, a pan tu jakieś żarty sobie z nas stroi.Więc co miałem robić?Zredagowałem umowę i podpisałem ją.W ten sposób i wilk był syty, iowca cała.Petersenowie mieli umowę na poszukiwanie skarbów, a państwozostało zabezpieczone na wypadek, gdyby rzeczywiście znalezli skarby.Oficer milicji dość surowo pouczył Kozłowskiego, że tak robić nie należy,potem wyjaśnił Petersenom, że ich umowa nie ma żadnych podstaw prawnych.Zaznaczył też, że nie jest kompetentny, aby się wypowiadać, czy oni mają, czy teżnie mają prawa szukać skarbu templariuszy.I w ogóle zastrzegł się, że on nie jestżadnym specjalistą od skarbów, a interesują go bandyci i rzezimieszki.- Moja sprawa to Malinowski - powiedział drapiąc się w głowę.- A co siętyczy skarbów, to myślę, że bądziemy się o nie martwić, jak państwo je odnajdą.Zgoda?Petersenowie przystali na taki werdykt.Póznym wieczorem opuściłemposterunek milicji.Chłopcy i Ewa czekali już na mnie w wehikule.PowiedzieliśmyPetersenom do widzenia , a oni odkrzyknęli do zobaczenia.I pojechaliśmy zMalborka szosą w stronę Kwidzynia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Na wzóramerykańskich gangsterów wymusza okup.Rabuje broszki z brylantami.Nadbiegł Wilhelm Tell.- Nie ma pani Anki - wołał do nas już z daleka.- Wyjechała do Warszawy.- Co takiego? Kiedy? - przerwałem śniadanie, tak mnie zaskoczyła tawiadomość.- O dwunastej w nocy.Państwu, u których wynajęła pokój, oświadczyła, żemusi nagle wyjechać do Warszawy.Zabrała swoje rzeczy i wyszła.- Wyjechała.- szepnąłem.- To bardzo ciekawe.Skończyłem śniadanie i rozkazałem chłopcom zwijać nasz obóz.- Wyruszamy do Kortumowa.Zawiadomcie o tym Ewę.Punktualnie odrugiej po południu nastąpi nasz wyjazd.Lecz znowu nie było nam danym wyjechać w wyznaczonym terminie.Zaproszono mnie do domku Petersenów, w którym odbyła się narada.Tym razemmimo oporów, jakie stawiała Karen, oraz rad Kozłowskiego, aby nie nadawaćrozgłosu historii z bandytą, kapitan Petersen zdecydowany był przekazać sprawęmilicji.- Wszyscy jesteśmy w pewnym sensie winni przestępstwu - twierdziłKozłowski.- Kilkakrotnie wchodziliśmy w układy z bandytą, co jest karalne.Dawaliście okup za skradziony dokument.Kapitan Petersen rozłożył ręce gestem wyrażającym bezradność.- Trudno, jestem gotów odpokutować swą winę.Jeśli nawet trzeba będzie, topowędruję za kratki.Ale jedną chcę mieć satysfakcję: niech w tej samej celizamkną ze mną Malinowskiego.Poszliśmy więc na posterunek MO w Malborku, gdzie zmitrężyliśmy dużoczasu, ponieważ ze względu na fakt, że chodzi o przestępstwo w stosunku docudzoziemców, wezwano do Malborka oficera śledczego aż z Gdańska.Podczas dochodzenia milicyjnego wyszło na jaw oszustwo, jakie popełniłKozłowski.Nie było ono zbyt wielkie i oficerowi, który nas przesłuchiwał, ażdrgały ze śmiechu maleńkie wąsiki, ale wydaje mi się, że w pewnym sensiepoderwane zostało zaufanie, jakim Petersenowie darzyli do tej pory Kozłowskiego.Okazało się bowiem, że Petersenowie nie mają z państwem polskim żadnejumowy na poszukiwanie skarbu templariuszy.Taka umowa została zawarta tylko.z Kozłowskim.I podpisana została z jednej strony przez Petersenów, a z drugiejprzez.Kozłowskiego.Kozłowski tak się tłumaczył przed oficerem milicji:- Zrobiłem to ze względów patriotycznych.Chodziło mi o to, żeby cicudzoziemcy nie rezygnowali z poszukiwań i zostawili w naszym kraju trochędewiz.A oni chcieli koniecznie legalnie poszukiwać i mieć w tej sprawie umowę zwładzami.Najpierw poszedłem do Ministerstwa Kultury, aby podpisali zPetersenami umowę.Odmówili.Po prostu wyśmiali mnie.Powiedzieli: Przecieżnie wiadomo, czy te skarby są dziełem sztuki, a nas tylko takie przedmiotyinleresują.Jak znajdziecie, to wtedy do nas przyjdzcie.Udałem się więc doMinisterstwa Finansów.Tam również mnie wyśmiali: Najpierw niech panznajdzie skarby, a potem możemy podpisać umowę.Nasze Ministerstwo topoważna instytucja, a pan tu jakieś żarty sobie z nas stroi.Więc co miałem robić?Zredagowałem umowę i podpisałem ją.W ten sposób i wilk był syty, iowca cała.Petersenowie mieli umowę na poszukiwanie skarbów, a państwozostało zabezpieczone na wypadek, gdyby rzeczywiście znalezli skarby.Oficer milicji dość surowo pouczył Kozłowskiego, że tak robić nie należy,potem wyjaśnił Petersenom, że ich umowa nie ma żadnych podstaw prawnych.Zaznaczył też, że nie jest kompetentny, aby się wypowiadać, czy oni mają, czy teżnie mają prawa szukać skarbu templariuszy.I w ogóle zastrzegł się, że on nie jestżadnym specjalistą od skarbów, a interesują go bandyci i rzezimieszki.- Moja sprawa to Malinowski - powiedział drapiąc się w głowę.- A co siętyczy skarbów, to myślę, że bądziemy się o nie martwić, jak państwo je odnajdą.Zgoda?Petersenowie przystali na taki werdykt.Póznym wieczorem opuściłemposterunek milicji.Chłopcy i Ewa czekali już na mnie w wehikule.PowiedzieliśmyPetersenom do widzenia , a oni odkrzyknęli do zobaczenia.I pojechaliśmy zMalborka szosą w stronę Kwidzynia [ Pobierz całość w formacie PDF ]