[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wybrał Devina z dwóch powodów: po pierwsze, Devinwykonywał rozkazy, po drugie, miał łeb na karku.I podobnie jak on,nie lubił brać jeńców.Rafe i Shane, pozostali z czwórki braci, walczyli równiezaciekle, ale częściej kierowali się instynktem niż rozumem.Tak jak227RSteraz: biegli przez las, wydzierając się wniebogłosy, podczas gdyJared z Devinem tkwili przyczajeni w krzakach.- Zaraz się rozdzielą - szepnął Jared i splunął z pogardą; pluciewydawało mu się czymś dorosłym.- Rafe liczy, że wciągnie nas wzasadzkę.Nie myśli jak wojskowy.- A Shane w ogóle nie myśli - mruknął Devin.Dwóch chłopcówo czarnych potarganych włosach i ładnych, choć nieludzkoumorusanych twarzach uśmiechnęło się porozumiewawczo.Jaredpotoczył zielonymi oczami po lesie.Znał tu każdy kamień, każdykorzeń, każdą dróżkę.Często przychodził tu sam - posiedzieć, połazićalbo posłuchać szumu wiatru, szelestu wiewiórek, zawodzeniaduchów.Wiedział wszystko o wojnie secesyjnej, o bitwie nad potokiemAntietam.O tym, że tu, w tym lesie, walczyli i ginęli żołnierze.Nicdziwnego, że bitwa, uznawana za najkrwawszą w tej wojnie,zapłodniła wyobraznię młodego chłopca.Razem z braćmiprzeczesywał ziemię, na której toczyły się walki, strzelał i padałtrupem, ganiał po czarnym, spalonym w ogniu wojny polu kukurydzy.Często w nocy zastanawiał się, co czuli bracia walczący poprzeciwnych stronach.I jaką rolę on by odegrał, gdyby żył w tamtychczasach.Najbardziej fascynowało go, że ludzie umierali dla sprawy.Matka wielokrotnie powtarzała, że w życiu liczy się cel, wiara i duma.A potem, wichrząc mu czuprynę, dodawała ze śmiechem, że o jegodumę nie musi się martwić.Miał jej w nadmiarze.228RSZawsze chciał być najlepszy, najszybszy, najsilniejszy,najmądrzejszy.Nie było to proste; jego bracia byli równiezdeterminowani.Jednak on bardziej się starał, żeby osiągnąć cel:dłużej ślęczał nad książkami, walczył z większą zawziętością,pracował z większym poświęceniem.Jared MacKade nie uznawał porażek.- Idą - poinformował szeptem brata.Devin skinął głową.Uważnie wsłuchiwał się w odgłosy.- Rafe nadchodzi z prawej, Shane z lewej.- Dobra, ja się zajmę Rafe'em.Ty czekaj ukryty.Jak nadbiegnieShane, atakuj.Bracia uścisnęli sobie ręce.- Zwycięstwo albo śmierć.Niebieska koszula wroga mignęła Jaredowi przed oczami.Jarednie drgnął.Uzbroiwszy się w cierpliwość, czekał na odpowiednimoment.Wreszcie, wydając z siebie dziki okrzyk, rzucił się do boju.Turlając się po ziemi, żołnierze wylądowali w kolczastychjeżynach.Jared nie łudził się, że to koniec.Rafe, co mogłypoświadczyć wszystkie dzieciaki z miejscowej podstawówki, byłzażartym przeciwnikiem.Walka sprawiała mu frajdę.Jared świetnie to rozumiał.Czyż może być większa przyjemnośćniż zabawa w wojnę? Kolce czepiały się ubrań, raniły skórę.Ale ktoby się tym przejmował? %7łołnierze poderwali się na nogi i z zapałemwalczyli dalej.Nieopodal toczyła się druga walka; słychać byłosapanie, przekleństwa, szelest suchych liści.229RSBracia byli w swoim żywiole.- Nie żyjesz, śmierdzący Rebeliancie! - krzyknął Jared,uwięziwszy pod pachą głowę Rafe'a.- Zaciągnę cię do piekła, podły Jankesie!Po chwili padli na ziemię, brudni, zdyszani, roześmiani.Ocierając krew z rozciętej wargi, Jared obrócił się, by sprawdzić, jakjego oddział sobie radzi.Devin miał podbite oko, a Shane rozdartespodnie, za które wszyscy solidarnie oberwą od mamy.Westchnąwszy z zadowoleniem, wyciągnął się na wznak ipopatrzył na słońce przeświecające przez liście.- Nie przerwiesz im? - spytał obojętnym tonem Rafe.- Po co? - Jared ponownie starł krew.- Już prawie skończyli.- Idę do miasta.- Dzwignąwszy się z ziemi, Rafe otrzepałspodnie.Roznosiła go energia.- Może zajrzę do kawiarni Ed.Devin poderwał głowę.- Masz forsę?Uśmiechając się szeroko, Rafe poklepał się po kieszeni.Zabrzęczały monety.- Może mam, może nie - odparł i rzucił się przed siebie.Takiemu wyzwaniu ani Devin, ani Shane nie potrafili się oprzeć.Chwycić Rafe'a za nogi i potrząsnąć nim tak, żeby forsa wypadła mu zkieszeni.Ile sił w nogach pognali za bratem.- Chodz z nami, Jare! - krzyknął przez ramię Shane.- Dojdę pózniej - obiecał Jared.230RSAle nie ruszył się z miejsca.Spoglądając na promienie słońcaprzeświecające przez liście, rozmyślał o bitwie, która toczyła się tuponad sto pięćdziesiąt lat temu.Słyszał huk mozdzierzy, krzykirannych i umierających.A po chwili, gdzieś w pobliżu, urywaneoddechy tych, co się zgubili i wędrowali przerażeni.Zamknął oczy.Zbyt dobrze znał tutejsze duchy, aby się ich bać.%7łałował, że nie może z nimi porozmawiać, spytać, jakie to uczucie,gdy człowiek dla idei naraża własne życie.On sam mógłby zginąć w obronie swoich najbliższych: rodzicówi braci.Ale umrzeć dla sprawy?Przysiągł sobie, że któregoś dnia dokona czegoś ważnego, cobędzie miało wpływ na życie innych.Tak, by patrząc na niego, ludziemówili: oto Jared MacKade, człowiek szlachetny i nieustraszony,który nie cofa się przed niczym.231RSROZDZIAA PIERWSZYMarzył o zimnym piwie.Niemal czuł, jak gorzki złocisty płynspływa mu do gardła, pozwalając zapomnieć o ciężkim dniu w sądzie,o sędzi-kretynie i o klientce, która swoim zachowaniem doprowadzałago do białej gorączki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Wybrał Devina z dwóch powodów: po pierwsze, Devinwykonywał rozkazy, po drugie, miał łeb na karku.I podobnie jak on,nie lubił brać jeńców.Rafe i Shane, pozostali z czwórki braci, walczyli równiezaciekle, ale częściej kierowali się instynktem niż rozumem.Tak jak227RSteraz: biegli przez las, wydzierając się wniebogłosy, podczas gdyJared z Devinem tkwili przyczajeni w krzakach.- Zaraz się rozdzielą - szepnął Jared i splunął z pogardą; pluciewydawało mu się czymś dorosłym.- Rafe liczy, że wciągnie nas wzasadzkę.Nie myśli jak wojskowy.- A Shane w ogóle nie myśli - mruknął Devin.Dwóch chłopcówo czarnych potarganych włosach i ładnych, choć nieludzkoumorusanych twarzach uśmiechnęło się porozumiewawczo.Jaredpotoczył zielonymi oczami po lesie.Znał tu każdy kamień, każdykorzeń, każdą dróżkę.Często przychodził tu sam - posiedzieć, połazićalbo posłuchać szumu wiatru, szelestu wiewiórek, zawodzeniaduchów.Wiedział wszystko o wojnie secesyjnej, o bitwie nad potokiemAntietam.O tym, że tu, w tym lesie, walczyli i ginęli żołnierze.Nicdziwnego, że bitwa, uznawana za najkrwawszą w tej wojnie,zapłodniła wyobraznię młodego chłopca.Razem z braćmiprzeczesywał ziemię, na której toczyły się walki, strzelał i padałtrupem, ganiał po czarnym, spalonym w ogniu wojny polu kukurydzy.Często w nocy zastanawiał się, co czuli bracia walczący poprzeciwnych stronach.I jaką rolę on by odegrał, gdyby żył w tamtychczasach.Najbardziej fascynowało go, że ludzie umierali dla sprawy.Matka wielokrotnie powtarzała, że w życiu liczy się cel, wiara i duma.A potem, wichrząc mu czuprynę, dodawała ze śmiechem, że o jegodumę nie musi się martwić.Miał jej w nadmiarze.228RSZawsze chciał być najlepszy, najszybszy, najsilniejszy,najmądrzejszy.Nie było to proste; jego bracia byli równiezdeterminowani.Jednak on bardziej się starał, żeby osiągnąć cel:dłużej ślęczał nad książkami, walczył z większą zawziętością,pracował z większym poświęceniem.Jared MacKade nie uznawał porażek.- Idą - poinformował szeptem brata.Devin skinął głową.Uważnie wsłuchiwał się w odgłosy.- Rafe nadchodzi z prawej, Shane z lewej.- Dobra, ja się zajmę Rafe'em.Ty czekaj ukryty.Jak nadbiegnieShane, atakuj.Bracia uścisnęli sobie ręce.- Zwycięstwo albo śmierć.Niebieska koszula wroga mignęła Jaredowi przed oczami.Jarednie drgnął.Uzbroiwszy się w cierpliwość, czekał na odpowiednimoment.Wreszcie, wydając z siebie dziki okrzyk, rzucił się do boju.Turlając się po ziemi, żołnierze wylądowali w kolczastychjeżynach.Jared nie łudził się, że to koniec.Rafe, co mogłypoświadczyć wszystkie dzieciaki z miejscowej podstawówki, byłzażartym przeciwnikiem.Walka sprawiała mu frajdę.Jared świetnie to rozumiał.Czyż może być większa przyjemnośćniż zabawa w wojnę? Kolce czepiały się ubrań, raniły skórę.Ale ktoby się tym przejmował? %7łołnierze poderwali się na nogi i z zapałemwalczyli dalej.Nieopodal toczyła się druga walka; słychać byłosapanie, przekleństwa, szelest suchych liści.229RSBracia byli w swoim żywiole.- Nie żyjesz, śmierdzący Rebeliancie! - krzyknął Jared,uwięziwszy pod pachą głowę Rafe'a.- Zaciągnę cię do piekła, podły Jankesie!Po chwili padli na ziemię, brudni, zdyszani, roześmiani.Ocierając krew z rozciętej wargi, Jared obrócił się, by sprawdzić, jakjego oddział sobie radzi.Devin miał podbite oko, a Shane rozdartespodnie, za które wszyscy solidarnie oberwą od mamy.Westchnąwszy z zadowoleniem, wyciągnął się na wznak ipopatrzył na słońce przeświecające przez liście.- Nie przerwiesz im? - spytał obojętnym tonem Rafe.- Po co? - Jared ponownie starł krew.- Już prawie skończyli.- Idę do miasta.- Dzwignąwszy się z ziemi, Rafe otrzepałspodnie.Roznosiła go energia.- Może zajrzę do kawiarni Ed.Devin poderwał głowę.- Masz forsę?Uśmiechając się szeroko, Rafe poklepał się po kieszeni.Zabrzęczały monety.- Może mam, może nie - odparł i rzucił się przed siebie.Takiemu wyzwaniu ani Devin, ani Shane nie potrafili się oprzeć.Chwycić Rafe'a za nogi i potrząsnąć nim tak, żeby forsa wypadła mu zkieszeni.Ile sił w nogach pognali za bratem.- Chodz z nami, Jare! - krzyknął przez ramię Shane.- Dojdę pózniej - obiecał Jared.230RSAle nie ruszył się z miejsca.Spoglądając na promienie słońcaprzeświecające przez liście, rozmyślał o bitwie, która toczyła się tuponad sto pięćdziesiąt lat temu.Słyszał huk mozdzierzy, krzykirannych i umierających.A po chwili, gdzieś w pobliżu, urywaneoddechy tych, co się zgubili i wędrowali przerażeni.Zamknął oczy.Zbyt dobrze znał tutejsze duchy, aby się ich bać.%7łałował, że nie może z nimi porozmawiać, spytać, jakie to uczucie,gdy człowiek dla idei naraża własne życie.On sam mógłby zginąć w obronie swoich najbliższych: rodzicówi braci.Ale umrzeć dla sprawy?Przysiągł sobie, że któregoś dnia dokona czegoś ważnego, cobędzie miało wpływ na życie innych.Tak, by patrząc na niego, ludziemówili: oto Jared MacKade, człowiek szlachetny i nieustraszony,który nie cofa się przed niczym.231RSROZDZIAA PIERWSZYMarzył o zimnym piwie.Niemal czuł, jak gorzki złocisty płynspływa mu do gardła, pozwalając zapomnieć o ciężkim dniu w sądzie,o sędzi-kretynie i o klientce, która swoim zachowaniem doprowadzałago do białej gorączki [ Pobierz całość w formacie PDF ]