[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez słowa odwró-cili się i przekroczyli granicę oddzielającą ich od fantasmagorycznejscenerii, w której mieli stoczyć ostateczny pojedynek.* * *Na dzwięk syreny, który wdarł się do tuneli niczym alarmprzeciwlotniczy, Isobel otworzyła oczy.Nogi i ręce miała skute iprzytwierdzone do długich zardzewiałych prętów.Do pomieszczenia, wktórym się znajdowała, docierało jedynie wątłe światło, sączące się przezkratkę wentylacyjną nad jej głową.Echo syreny gasło powoli.Nagle usłyszała szurgot przy włazie.Uniosła głowę i zobaczyła, że nakratkę wentylacyjną pada cień, a właz się otwiera.Zamknęła oczy iwstrzymała oddech.Rozległ się trzask otwieranych kajdanek.Poczuła,jak ręka o długich palcach łapie ją za szyję i wyciąga przez otwór.Zaczęłakrzyczeć ze strachu.Porywacz cisnął ją na ziemię jak worek ziemniaków.Otworzyła oczy i ujrzała tuż przed sobą wysoką czarną postać bez twarzy.- Ktoś po ciebie przyszedł - szepnęły niewidzialne usta.- Nie każmy imczekać.W tej samej chwili dwie zrenice rozżarzyły się; dwie zapałki wciemnościach.Porywacz złapał ją za ramię i pociągnął przez tunel.Miaławrażenie, że krążą godzinami w jakimś labiryncie.Zmaltretowana,dostrzegła w końcu wyłaniający się z mroku mglisty zarys pociągu.Niestawiając oporu, dała się poprowadzić do ostatniego wagonu i wepchnąćdo środka.Drzwi wagonu zamknęły się za nią.Upadla na zwęgloną podłogę wagonu i poczuła ostry ból w brzuchu.Cośrozcięło jej skórę.Jęknęła.Strach sparaliżował ją całkiem, gdy poczułachwytające ją ręce, które próbowały odwrócić ją na plecy.Krzyknęła.Tużprzed sobą ujrzała brudną i wymęczoną twarz chłopaka bardziej jeszczeprzerażonego niż ona.- Isobel, to ja - szepnął Siraj.- Nie bój się.Po raz pierwszy w życiu Isobel nie wstydziła się swoich łez przed Sirajemi przywarła do kościstego, wątłego ciała przyjaciela.* * *Ben i jego towarzysze zatrzymali się u stóp zegara ze stopionymiwskazówkami na głównym peronie Jheeter's Gate.Wokół rozciągała sięnieogarniona i tajemnicza sceneria cieni i świateł, padających podróżnym kątem z kopuły ze stali i szkła.Wydobywały one z półmrokupozostałości tego, co kiedyś było najwspanialszym dworcem ze snów,katedrą z żelaza wzniesioną na cześć boga kolei.Rozglądając się po stacji, chłopcy mogli wyobrazić sobie przepychJheeter's Gate przed tragedią: majestatyczna świetlista kopułapodtrzymywana przez niewidzialne łuki, które jakby się unosiły wpowietrzu nad rzędami lekko wygiętych peronów, zaokrąglonych jakkręgi na wodzie po rzuconej monecie, ogromne tablice informujące oprzyjazdach i odjazdach pociągów, wystawne kioski z kutego żelaza, zwiktoriańskimi reliefami, pałacowe schody prowadzące korytarzami zestali i szkła na wyższe kondygnacje, jakby przez zawieszone w powietrzupasaże.Tłumy pasaże-rów przemierzających hale i zajmujących miejsca w pociągachekspresowych, które miały ich zawiezć do każdego miejsca w kraju.Zcałego tego splendoru pozostało jedynie niejasne i karykaturalne odbicie,przedsionek piekła, do którego zdawały się prowadzić wszystkie tunele.łan, przyglądając się zniekształconym przez płomienie wskazówkom,spróbował wyobrazić sobie skalę pożaru.Seth stanął obok; równieżpowstrzymał się od komentarza.- Musimy podzielić się na dwuosobowe grupy, jeżeli chcemy tu cośznalezć - stwierdził Ben.- To miejsce jest ogromne.- To chyba nie najlepszy pomysł - odparł Seth, który nie mógł wymazać zpamięci obrazu mostu walącego się do wody.- Jest nas tylko pięciu, więc jak mamy się podzielić?- zauważył łan.- Kto pójdzie sam?- Ja - powiedział Ben.Pozostała czwórka spojrzała na niego z troską, ale również z ulgą.- Nadal uważam, że to nie jest najszczęśliwszy pomysł- upierał się Seth.- Ben ma rację - odezwał się Michael.- Sądząc z tego, co nas dotądspotkało, czy nas będzie pięciu, czy pięćdziesięciu, to naprawdę wszystkojedno.- Rzadko mówi, ale jak już coś powie, to zawsze ku pokrzepieniu serc -skwitował Roshan.- Michael - zaproponował Ben - ty i Roshan możecie rozejrzeć się popiętrach.A łan i Seth zajmą się parterem.Nikt nie miał ochoty z nim polemizować.I jedno, i drugie brzmiałorównie mało atrakcyjnie.- A ty gdzie pójdziesz? - zapytał łan, przewidując odpowiedz.- Do tuneli.- Ale pod jednym warunkiem - zastrzegł Seth, usiłując zachowaćpoczucie zdrowego rozsądku.Ben spojrzał na niego pytająco.- Bez brawury i bez szaleństw - dodał Seth.- Ten, który natrafi na cośpodejrzanego, zaznacza miejsce i wraca po resztę.- To brzmi całkiem niegłupio - przyznał łan.Michael i Roshan przytaknęliz przekonaniem.- A ty, Ben? - spytał łan.- Zgoda - burknął Ben.- Nie słyszeliśmy - trwał przy swoim Seth.- Obiecuję - powiedział Ben.- Widzimy się tutaj za pół godziny.- Oby tak się stało - westchnął Seth, wznosząc oczy ku niebu.* * *W pamięci Sheere ostatnie godziny przemieniły się w kilka zaledwiesekund, podczas których jej umysł jak gdyby porażony został bardzosilnym narkotykiem, który stępił wszystkie jej zmysły i strącił ją wprzepaść bez dna.Jak przez mgłę pamiętała swoje rozpaczliwe wysiłki,by wyswobodzić się z żelaznego uścisku gorejącego widma, które wlokłoją przez labirynt kanałów ciemniejszych niż najciemniejsza noc.Pamiętała również, niczym wyrwany z kontekstu obraz, twarz Benależącego na podłodze domu, któ-ry wydawał jej się znajomy, choć nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło odtamtej chwili.Może godzina, może tydzień, może miesiąc.Kiedy w końcu wróciła jej świadomość własnego ciała i wszystkichodniesionych podczas szamotaniny obrażeń, zrozumiała, że jest jużprzytomna i że miejsce, w którym się znajduje, wcale się jej nie śni.Leżała wewnątrz bardzo długiego pomieszczenia.Po jednej i drugiejstronie ciągnęły się rzędy okien, przez które przesączała się mdłapoświata, wydobywająca z mroku sprzęty typowe dla saloniku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Bez słowa odwró-cili się i przekroczyli granicę oddzielającą ich od fantasmagorycznejscenerii, w której mieli stoczyć ostateczny pojedynek.* * *Na dzwięk syreny, który wdarł się do tuneli niczym alarmprzeciwlotniczy, Isobel otworzyła oczy.Nogi i ręce miała skute iprzytwierdzone do długich zardzewiałych prętów.Do pomieszczenia, wktórym się znajdowała, docierało jedynie wątłe światło, sączące się przezkratkę wentylacyjną nad jej głową.Echo syreny gasło powoli.Nagle usłyszała szurgot przy włazie.Uniosła głowę i zobaczyła, że nakratkę wentylacyjną pada cień, a właz się otwiera.Zamknęła oczy iwstrzymała oddech.Rozległ się trzask otwieranych kajdanek.Poczuła,jak ręka o długich palcach łapie ją za szyję i wyciąga przez otwór.Zaczęłakrzyczeć ze strachu.Porywacz cisnął ją na ziemię jak worek ziemniaków.Otworzyła oczy i ujrzała tuż przed sobą wysoką czarną postać bez twarzy.- Ktoś po ciebie przyszedł - szepnęły niewidzialne usta.- Nie każmy imczekać.W tej samej chwili dwie zrenice rozżarzyły się; dwie zapałki wciemnościach.Porywacz złapał ją za ramię i pociągnął przez tunel.Miaławrażenie, że krążą godzinami w jakimś labiryncie.Zmaltretowana,dostrzegła w końcu wyłaniający się z mroku mglisty zarys pociągu.Niestawiając oporu, dała się poprowadzić do ostatniego wagonu i wepchnąćdo środka.Drzwi wagonu zamknęły się za nią.Upadla na zwęgloną podłogę wagonu i poczuła ostry ból w brzuchu.Cośrozcięło jej skórę.Jęknęła.Strach sparaliżował ją całkiem, gdy poczułachwytające ją ręce, które próbowały odwrócić ją na plecy.Krzyknęła.Tużprzed sobą ujrzała brudną i wymęczoną twarz chłopaka bardziej jeszczeprzerażonego niż ona.- Isobel, to ja - szepnął Siraj.- Nie bój się.Po raz pierwszy w życiu Isobel nie wstydziła się swoich łez przed Sirajemi przywarła do kościstego, wątłego ciała przyjaciela.* * *Ben i jego towarzysze zatrzymali się u stóp zegara ze stopionymiwskazówkami na głównym peronie Jheeter's Gate.Wokół rozciągała sięnieogarniona i tajemnicza sceneria cieni i świateł, padających podróżnym kątem z kopuły ze stali i szkła.Wydobywały one z półmrokupozostałości tego, co kiedyś było najwspanialszym dworcem ze snów,katedrą z żelaza wzniesioną na cześć boga kolei.Rozglądając się po stacji, chłopcy mogli wyobrazić sobie przepychJheeter's Gate przed tragedią: majestatyczna świetlista kopułapodtrzymywana przez niewidzialne łuki, które jakby się unosiły wpowietrzu nad rzędami lekko wygiętych peronów, zaokrąglonych jakkręgi na wodzie po rzuconej monecie, ogromne tablice informujące oprzyjazdach i odjazdach pociągów, wystawne kioski z kutego żelaza, zwiktoriańskimi reliefami, pałacowe schody prowadzące korytarzami zestali i szkła na wyższe kondygnacje, jakby przez zawieszone w powietrzupasaże.Tłumy pasaże-rów przemierzających hale i zajmujących miejsca w pociągachekspresowych, które miały ich zawiezć do każdego miejsca w kraju.Zcałego tego splendoru pozostało jedynie niejasne i karykaturalne odbicie,przedsionek piekła, do którego zdawały się prowadzić wszystkie tunele.łan, przyglądając się zniekształconym przez płomienie wskazówkom,spróbował wyobrazić sobie skalę pożaru.Seth stanął obok; równieżpowstrzymał się od komentarza.- Musimy podzielić się na dwuosobowe grupy, jeżeli chcemy tu cośznalezć - stwierdził Ben.- To miejsce jest ogromne.- To chyba nie najlepszy pomysł - odparł Seth, który nie mógł wymazać zpamięci obrazu mostu walącego się do wody.- Jest nas tylko pięciu, więc jak mamy się podzielić?- zauważył łan.- Kto pójdzie sam?- Ja - powiedział Ben.Pozostała czwórka spojrzała na niego z troską, ale również z ulgą.- Nadal uważam, że to nie jest najszczęśliwszy pomysł- upierał się Seth.- Ben ma rację - odezwał się Michael.- Sądząc z tego, co nas dotądspotkało, czy nas będzie pięciu, czy pięćdziesięciu, to naprawdę wszystkojedno.- Rzadko mówi, ale jak już coś powie, to zawsze ku pokrzepieniu serc -skwitował Roshan.- Michael - zaproponował Ben - ty i Roshan możecie rozejrzeć się popiętrach.A łan i Seth zajmą się parterem.Nikt nie miał ochoty z nim polemizować.I jedno, i drugie brzmiałorównie mało atrakcyjnie.- A ty gdzie pójdziesz? - zapytał łan, przewidując odpowiedz.- Do tuneli.- Ale pod jednym warunkiem - zastrzegł Seth, usiłując zachowaćpoczucie zdrowego rozsądku.Ben spojrzał na niego pytająco.- Bez brawury i bez szaleństw - dodał Seth.- Ten, który natrafi na cośpodejrzanego, zaznacza miejsce i wraca po resztę.- To brzmi całkiem niegłupio - przyznał łan.Michael i Roshan przytaknęliz przekonaniem.- A ty, Ben? - spytał łan.- Zgoda - burknął Ben.- Nie słyszeliśmy - trwał przy swoim Seth.- Obiecuję - powiedział Ben.- Widzimy się tutaj za pół godziny.- Oby tak się stało - westchnął Seth, wznosząc oczy ku niebu.* * *W pamięci Sheere ostatnie godziny przemieniły się w kilka zaledwiesekund, podczas których jej umysł jak gdyby porażony został bardzosilnym narkotykiem, który stępił wszystkie jej zmysły i strącił ją wprzepaść bez dna.Jak przez mgłę pamiętała swoje rozpaczliwe wysiłki,by wyswobodzić się z żelaznego uścisku gorejącego widma, które wlokłoją przez labirynt kanałów ciemniejszych niż najciemniejsza noc.Pamiętała również, niczym wyrwany z kontekstu obraz, twarz Benależącego na podłodze domu, któ-ry wydawał jej się znajomy, choć nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło odtamtej chwili.Może godzina, może tydzień, może miesiąc.Kiedy w końcu wróciła jej świadomość własnego ciała i wszystkichodniesionych podczas szamotaniny obrażeń, zrozumiała, że jest jużprzytomna i że miejsce, w którym się znajduje, wcale się jej nie śni.Leżała wewnątrz bardzo długiego pomieszczenia.Po jednej i drugiejstronie ciągnęły się rzędy okien, przez które przesączała się mdłapoświata, wydobywająca z mroku sprzęty typowe dla saloniku [ Pobierz całość w formacie PDF ]