[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słowa Meg Merrilies wydały sięszczególnie podejrzane.Była to, jak stwierdził szeryf w urzędowymjęzyku, damnum minatum  grozba nieszczęścia czy straty, orazmalum secutum  czyli że zawarte w grozbie nieszczęście stało sięfaktem.Pewna młoda kobieta, która owego nieszczęsnego dniazbierała orzechy w lesie Warroch, była przekonana, chociaż niechciała na to przysiąc, że widziała Meg Merrilies, a w każdym raziekobietę takiego samego niezwykłego wzrostu i powierzchowności,wychodzącą niespodzianie z gąszczu.Wołała za nią, ale ponieważkobieta odwróciła się, nie odpowiedziawszy ani słowem, wieśniaczkanie wiedziała, czy to Cyganka, czy jej duch, i bała się podejść bliżejdo ,,wiedzmy", jak ją nazywano na wsi.Ta nie poparta dowodamiopowieść znajdowała pewne potwierdzenie w ogniu płonącym tejnocy w chacie opuszczonej wioski cygańskiej, co widział dziedzicEllangowan i jego ogrodnik.Zbyt fantastyczne wydawało się jednakprzypuszczenie, by kobieta, będąca wspólniczką tak straszliwejzbrodni, chciała tego samego wieczora wracać do miejsca, w którymmożna by ją było najprędzej znalezć.Pojmano jednak i przyprowadzono na śledztwo Meg Merrilies.Zaprzeczała z całą stanowczością, by w dzień śmierci Kennedy'egobyła czy to w Derncleugh, czy też w lesie Warroch.Kilku Cyganów zjej bandy potwierdziło pod przysięgą, że ani na chwilę nie opuściłaobozu, który mieścił się na polanie o dziesięć mil od Ellangowan.Coprawda niewielką przywiązywano wagę do ich przysięgi, ale jakieżinne dowody można było zebrać w tych okolicznościach? Podczasbadania Meg stwierdzono jeden i tylko jeden szczególny fakt  miałaramię lekko skaleczone, jakby przecięte ostrym jakimś narzędziem, arana przewiązana była chusteczką Harry'ego Bertrama.Ale wódzbandy oświadczył, że ją  napomniał" tego dnia swoim nożem  a onai inni stwierdzili również, że taka była przyczyna jej zranienia.Sprawęchustki łatwo tłumaczyła ilość bielizny skradzionej w Ellangowanpodczas ostatnich miesięcy pobytu tam Cyganów, nie można więcbyło na tej podstawie oskarżać Meg o podlejszą zbrodnię. Podczas śledztwa zauważono, że pytania tyczące śmierci Kennedy'egoczy też, jak go nazywała, czopownika, traktowała obojętnie, ale zpogardą i oburzeniem odrzucała podejrzenia, iż zdolna byłabyskrzywdzić małego Harry'ego Bertrama.Długo trzymano ją wwięzieniu, szeryf bowiem miał nadzieję, że wyjdzie jeszcze na jawcoś, co rzuci trochę światła na tę ponurą i krwawą historię, ale nictakiego nie zaszło.Zwolniono wreszcie Meg, lecz wygnano ją zhrabstwa jako włóczęgę, złodziejkę i osobę zakłócającą spokójpubliczny.Nigdy nie znaleziono żadnych śladów chłopca i wreszciepo wielkim szumie i hałasie sprawa została umorzona, jako nie dowyjaśnienia.Uwieczniła ją tylko nazwa  Pułapka Czopownika"  takbowiem nazywano teraz skałę, z której nieszczęsny człowiek spadłczy też został zepchnięty.ROZDZIAA XIWchodzi Czas w roli Chóru.Ja  złych i dobrych postrach albo radość,Ja, co doświadczam wszystkich, czyniąc zadośćSprawiedliwości.Ja? co mnożę błędyI ukazuję prawdę  czas, bym z grzędy,Skorom jest Czasem  wzbił się pod obłoki.Chciejcie wybaczyć, że lotem wysokimMinę szesnaście lat  bez wyjaśnieniaPozostawiając takty i zdarzenia Tego okresu.W.SZEKSPIR: Zimowa powieśćOpowieść nasza robi teraz wielki krok naprzód; minie bliskosiedemnaście lat, podczas których nie wydarzyło się nic, co miałobyna nią wpływ.Jest to duża przerwa, lecz jeśli doświadczenia życiowenaszego czytelnika pozwalają mu spojrzeć na minione siedemnaścielat własnego życia, okres ten we wspomnieniach jego zajmie niewięcej miejsca niż czas poświęcony na wertowanie niniejszych kartek.A więc było to w listopadzie, mniej więcej w siedemnaście lat ponieszczęśliwym wypadku, o którym opowiadaliśmy w ostatnimrozdziale.W zimny i burzliwy wieczór zebrała się zacna kompaniawokół kuchennego ogniska niewielkiej, ale wygodnej i dobrejgospody w Kippletringan, zwanej gospodą  Pod Lordem Gordonem",a prowadzonej przez panią Mac-Candlish.Tocząca się międzyzebranymi rozmowa zaoszczędzi mi trudu opisywania tych kilku wypadków, jakie zaszły podczas przerwy w naszej opowieści, a zktórymi czytelnik winien się zapoznać.Pani Mac-Candlish królowała w wygodnym fotelu wyścielonymczarną skórą i raczyła siebie i parę kumoszek z sąsiedztwa filiżankąprawdziwej herbaty, doglądając przy tym bystrym okiemprzesuwającej się tu i tam służby.Kancelista parafialny i organista wjednej osobie rozkoszował się nie opodal swoją sobotnią fajką iwzmacniał od czasu do czasu łagodne jej dymy łykiem gorzałki zwodą.Diakon Bearcliff, ważna w wiosce figura, zażywał oburozkoszy równocześnie, miał bowiem i fajkę, i herbatę, zakropionąodrobiną gorzałki.Jeszcze dalej siedziało paru chłopów popijającpiwo za dwa pensy. Czy bawialnia przygotowana, ogień się pali, a komin nie dymi? wypytywała gospodyni pokojówkę.Otrzymała odpowiedz twierdzącą. Człowiek chce być dla nich szczególnie grzeczny w takimnieszczęściu  zwróciła się gospodyni do diakona. Jasna to rzecz, pani Mac-Candlish, jasna rzecz.Gdybypotrzebowali jakiegoś drobiazgu ode mnie ze sklepu, tak do siedmiu,ośmiu, dziesięciu funtów, dałbym im na kredyt równie chętnie, jaknajpierwszym w hrabstwie.Czy przyjeżdżają starym powozikiem? Chyba nie  odparł organista  bo panna Bertram przyjeżdżacodziennie do kościoła na białym kucyku.Jak ona regularnie tamuczęszcza! Prawdziwa, przyjemność słuchać, jak śpiewa psalmy,kochane dziecko. Tak, a młody dziedzic z Hazlewood odprowadza ją ponabożeństwie pół drogi do domu  wtrąciła się jedna z kumoszek.Ciekawa jestem, co na to stary Hazlewood? Nie wiem, czy to się jemu teraz podoba  odparła inna  ale byłyczasy, kiedy dziedzicowi z Ellangowan wcale by się nie podobało,gdyby jego córka chodziła z synem Hazlewooda. Tak, były czasy  odparła pierwsza z naciskiem. Moja kochana pani Ovens  oświadczyła gospodyni  chociażHazlewoodowie z Hazlewood to dobra i stara rodzina, dopiero odostatnich czterdziestu lat mogą myśleć o równaniu się zEllangowanami.Cóż, moja kochana, Bertramowie z Ellangowan toDingawaie z dawnych dobrych czasów  o jednym z nich, copoślubił córkę Króla Wyspy Man śpiewali nawet pieśń, która tak sięzaczyna: Bertram przez fale przepłynął jak prom,By pojąć żonę i przywieść ją w dom.A pan, panie Skreigh, mógłbyś nam zaśpiewać balladę. Moja jejmość  odparł pan Skreigh sznurując usta i z wielkąpowagą pociągając łyk ponczu  dla innych celów zostały nam danenasze talenty, nie po to, żeby śpiewać jakieś głuptawe, stare piosenki,i to przed samą niedzielą. Wstyd, mój panie! W zeszłą sobotę wieczór toś mógł śpiewaćświeckie piosenki  sama je przecież słyszałam, na własne uszy.Ajeśli idzie o powóz, to odkąd pani Bertram umarła, nie wyciągali go zwozowni, a to już będzie szesnaście czy siedemnaście lat [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl