[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Położono go do snu.Ksiądz Starski końmiPorowskiego ruszył do miasteczka po lekarza, kapitan pozostał.Noc przeszła spokojnie.Nazajutrz rano w miejsce starego lekarza, przybyłzastępujący go %7łabicki, który od kilku lat praktykował w okolicy.Zdzisławzbudził się pózno.otwarto okiennice poznając starego przyjaciela wyciągnąłręce ku niemu. Jak się masz? A! hrabio kochany czyżem ja się tak was widzieć spodziewał? A ja? czym się tak spodziewał wam po latach tylu przedstawić.Mój %7łabicki nie praw morałów temu, co wpadł w studnię.Za pózno.Doktor wziąwszy rękę do uścisku, zatrzymał ją badając puls, i nic nie mówiąc,puścił po chwili.Spojrzeli na siebie. Prawda, że wyglądam okropnie.jak na dziedzica Samoborów? zapytałZdzisław bo na wędrownego artystę w samą miarę.Postaraj się uczynićmnie presentable.W tłumoczku łachmany.dwie peruki i stary surdut.okoszuli wątpię.ostatniej prać już nie było warto.rzuciłem ją na drodze.Po krótkiej rozmowie, posławszy Wincentego do Zdzisława, aby mu się odziaćdopomógł, %7łabicki wyszedł odetchnąć na ganek.Zastał tu już czarno ubraną,jak zawsze, Stasię z koszyczkiem w ręku.Patrzała mu w oczy badając. A cóż? nasz chory? Chory powtórzył %7łabicki nie wiem czy mu lekarz pomoże, ja się niepodejmuję.Niech jedzie nad Elbę.do Egiptu.tam gdzie powietrze i Bógleczą.Kapitanówna ręce załamała. Doktorze, tyś zawsze był i jesteś pesymistą. To natura lekarza ale.nie mówmy o tym.Wyprawcie go na południe,jesień w naszym klimacie niedobra.Tymczasem spokoju.ciszy,wytchnienia.Nie odpowiadając nic i nie pytając więcej, Stasia weszła do domku, aby w nimgrać rolę klucznicy, jak powiadała, a rzeczywiście gospodyni.Zdzisławnareszcie wyszedł.z pomocą Wincentego, jakkolwiek przyodziany.Nie miałjednak innych sukni nad te, jakie się znalazły w tłumoczku, bielizny pożyczyćmusiano.wyglądał więc biednie i obudzał tym większą litość.Po dniu mogli się wszyscy przekonać, spojrzawszy nań, iż pierwsze wrażeniednia wczorajszego było rzeczywistością.Ani mrok wieczoru, ani znużeniepodróżą, nie zmniejszyły wynędznienia twarzy i dziś trupio bladej, wychudłej,pomarszczonej.Namiętności sztuczne i prawdziwe pofałdowały młode jeszczeoblicze, jak burza fałduje fale.Za najmniejszym wzruszeniem drgały w nimwszystkie fibry, poruszały się muskuły.a oczy nabierały chorobliwegoblasku.Głowa była wypełzła i łysa.Coś rozpaczliwego znamionowało ruchy imowę, której Zdziś nadawał cechę ironiczną.Szydził ze wszystkiego i tymiżartami pokrywał co czuł wewnątrz.Zmiech był maską, którą się zasłaniał odludzi.Na wieść o przybyciu zaginionego dziedzica Samoborów, pierwszego zaraz dniazbiegli się starzy znajomi.Przybyła pani Wilelmska z mężem, wrócił kanonik,przyjechał syn prezesa z siostrą.%7łabicki w progu wszystkim mówił ze swymdespotycznym doktorskim tonem: "Proszę jak najmniej mówić, nie męczyćgo i niezbyt często nawiedzać.Potrzebuje spoczynku.Osób kilka razem być niepowinno".Zastosowano się po części do dyspozycji lekarza lecz ciekawość była takpodbudzona, że każdy chciał pomówić choć chwilkę, i wszyscy się zawiedli,gdyż od Zdzisława nikt się nic nie mógł dowiedzieć.%7łartami ich zbywał.Stasia gospodarzyła tego dnia do wieczoru, oddaliła się do Wólki izapowiedziała powrót swój na dzień jutrzejszy.W pierwszym tygodniu, choć zdrowie Zdzisława polepszyło się nieco, niełudząc się tym %7łabicki, powtórzył, że należy wyprawić chorego do Egiptu lubdo Włoch.Mówił to jemu samemu, ale Zdziś go zbył śmiechem, kapitanowi,nareszcie Stasi, która najwięcej mocy nad nim miała. Dajcie mi pokój odparł hrabia na nalegania rad jestem, żem powrócił, achcecie się już mnie pozbywać.nie pojadę.Co ma się stać, stanie!Po kilku przypuszczonych szturmach próżnych, gdy chłody grozić zaczynały,kapitanówna przy ojcu, będąc sama tylko ze Zdzisławem, zaczęła go jeszcze razzaklinać, aby słuchał rady lekarza i prośby przyjaciół [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Położono go do snu.Ksiądz Starski końmiPorowskiego ruszył do miasteczka po lekarza, kapitan pozostał.Noc przeszła spokojnie.Nazajutrz rano w miejsce starego lekarza, przybyłzastępujący go %7łabicki, który od kilku lat praktykował w okolicy.Zdzisławzbudził się pózno.otwarto okiennice poznając starego przyjaciela wyciągnąłręce ku niemu. Jak się masz? A! hrabio kochany czyżem ja się tak was widzieć spodziewał? A ja? czym się tak spodziewał wam po latach tylu przedstawić.Mój %7łabicki nie praw morałów temu, co wpadł w studnię.Za pózno.Doktor wziąwszy rękę do uścisku, zatrzymał ją badając puls, i nic nie mówiąc,puścił po chwili.Spojrzeli na siebie. Prawda, że wyglądam okropnie.jak na dziedzica Samoborów? zapytałZdzisław bo na wędrownego artystę w samą miarę.Postaraj się uczynićmnie presentable.W tłumoczku łachmany.dwie peruki i stary surdut.okoszuli wątpię.ostatniej prać już nie było warto.rzuciłem ją na drodze.Po krótkiej rozmowie, posławszy Wincentego do Zdzisława, aby mu się odziaćdopomógł, %7łabicki wyszedł odetchnąć na ganek.Zastał tu już czarno ubraną,jak zawsze, Stasię z koszyczkiem w ręku.Patrzała mu w oczy badając. A cóż? nasz chory? Chory powtórzył %7łabicki nie wiem czy mu lekarz pomoże, ja się niepodejmuję.Niech jedzie nad Elbę.do Egiptu.tam gdzie powietrze i Bógleczą.Kapitanówna ręce załamała. Doktorze, tyś zawsze był i jesteś pesymistą. To natura lekarza ale.nie mówmy o tym.Wyprawcie go na południe,jesień w naszym klimacie niedobra.Tymczasem spokoju.ciszy,wytchnienia.Nie odpowiadając nic i nie pytając więcej, Stasia weszła do domku, aby w nimgrać rolę klucznicy, jak powiadała, a rzeczywiście gospodyni.Zdzisławnareszcie wyszedł.z pomocą Wincentego, jakkolwiek przyodziany.Nie miałjednak innych sukni nad te, jakie się znalazły w tłumoczku, bielizny pożyczyćmusiano.wyglądał więc biednie i obudzał tym większą litość.Po dniu mogli się wszyscy przekonać, spojrzawszy nań, iż pierwsze wrażeniednia wczorajszego było rzeczywistością.Ani mrok wieczoru, ani znużeniepodróżą, nie zmniejszyły wynędznienia twarzy i dziś trupio bladej, wychudłej,pomarszczonej.Namiętności sztuczne i prawdziwe pofałdowały młode jeszczeoblicze, jak burza fałduje fale.Za najmniejszym wzruszeniem drgały w nimwszystkie fibry, poruszały się muskuły.a oczy nabierały chorobliwegoblasku.Głowa była wypełzła i łysa.Coś rozpaczliwego znamionowało ruchy imowę, której Zdziś nadawał cechę ironiczną.Szydził ze wszystkiego i tymiżartami pokrywał co czuł wewnątrz.Zmiech był maską, którą się zasłaniał odludzi.Na wieść o przybyciu zaginionego dziedzica Samoborów, pierwszego zaraz dniazbiegli się starzy znajomi.Przybyła pani Wilelmska z mężem, wrócił kanonik,przyjechał syn prezesa z siostrą.%7łabicki w progu wszystkim mówił ze swymdespotycznym doktorskim tonem: "Proszę jak najmniej mówić, nie męczyćgo i niezbyt często nawiedzać.Potrzebuje spoczynku.Osób kilka razem być niepowinno".Zastosowano się po części do dyspozycji lekarza lecz ciekawość była takpodbudzona, że każdy chciał pomówić choć chwilkę, i wszyscy się zawiedli,gdyż od Zdzisława nikt się nic nie mógł dowiedzieć.%7łartami ich zbywał.Stasia gospodarzyła tego dnia do wieczoru, oddaliła się do Wólki izapowiedziała powrót swój na dzień jutrzejszy.W pierwszym tygodniu, choć zdrowie Zdzisława polepszyło się nieco, niełudząc się tym %7łabicki, powtórzył, że należy wyprawić chorego do Egiptu lubdo Włoch.Mówił to jemu samemu, ale Zdziś go zbył śmiechem, kapitanowi,nareszcie Stasi, która najwięcej mocy nad nim miała. Dajcie mi pokój odparł hrabia na nalegania rad jestem, żem powrócił, achcecie się już mnie pozbywać.nie pojadę.Co ma się stać, stanie!Po kilku przypuszczonych szturmach próżnych, gdy chłody grozić zaczynały,kapitanówna przy ojcu, będąc sama tylko ze Zdzisławem, zaczęła go jeszcze razzaklinać, aby słuchał rady lekarza i prośby przyjaciół [ Pobierz całość w formacie PDF ]