[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po prostu ci dwaj, którzy rozmawiali ze mn¹ na pocz¹tku, za-czêli iSæ u mego boku.Wygl¹daÅ‚o to tak, jakby naraz wyrosÅ‚y mibarwne skrzydÅ‚a.Kilku innych poleciaÅ‚o naprzód, ¿eby zanieSæ wie-Sci, i¿ dzieje siê coS niezwykÅ‚ego.WszedÅ‚em wiêc po schodach.Min¹Å‚em królewski sztandar, magnetyczne kontenery zawieraj¹cezÅ‚oty pyÅ‚, z którego formowano obÅ‚oki nad zamkiem, emblematywszystkich Swiatów odkrytych przez Romów, resztki dawnych insy-gniów wÅ‚adzy królewskiej i pami¹tek, które tak dobrze pamiêtaÅ‚emz tych piêædziesiêciu lat, które sam spêdziÅ‚em w tej rezydencji jakoKról Wszystkich Cyganów& i byÅ‚em w Srodku.A w Srodku ten budynek nie wygl¹da wcale jak królewski paÅ‚ac.I zreszt¹ tak to byÅ‚o zamierzone.Z zewn¹trz, owszem, jest dostojnydziêki zÅ‚otemu pokryciu, ale w Srodku jest raczej skromny.Celowo.ChcieliSmy uhonorowaæ nasze skromne pocz¹tki po opuszczeniuGwiazdy Romów, kiedy to przemierzaliSmy Ziemiê taborami, w kon-nych wozach, i trudniliSmy siê ostrzeniem no¿y, przepowiadaniem przy-szÅ‚oSci i drobnymi kradzie¿ami.Dlatego te¿ wnêtrze paÅ‚acu sprawiaÅ‚owra¿enie nie wykoñczonego.Król musi mieæ w sobie chocia¿ trochêdostojeñstwa, ale paÅ‚ac naprawdê niewiele ró¿niÅ‚ siê od starych tabo-rów.PozostawiliSmy przepych koledze po fachu naszego króla, Impe-ratorowi w jego dostojnym paÅ‚acu w Stolicy, jak gaje nazywaj¹ Swiatbêd¹cy sercem Imperium.Oni potrzebuj¹ takich rzeczy.To wzmacniaich poczucie wa¿noSci.Siedziba naszego króla nie musi kÅ‚uæ w oczyluksusami.Jest dostojna dziêki samej funkcji, jak¹ sprawuje.Rciany naszej sali tronowej, nazwijmy j¹ tak choæ na to nie za-sÅ‚uguje, ozdobione s¹ wyÅ‚¹cznie czarnymi gobelinami, a oSwietlaj¹j¹ staro¿ytne lampy naftowe.224Szandor siedziaÅ‚ w tej wÅ‚aSnie mrocznej komnacie.Kiedy sta-n¹Å‚em w drzwiach, skierowaÅ‚ na mnie zdumione spojrzenie.MySlê¿e byÅ‚a tam te¿ gdzieS jedna z jego kobiet gajo, ale znikÅ‚a natych-miast.CzuÅ‚em jednak jej zapach.Niemal nie poznaÅ‚em mojego syna.Dopiero co musiaÅ‚ przejSæoperacjê odmÅ‚adzaj¹c¹, bo wygl¹daÅ‚ na nie wiêcej ni¿ trzydzieSci,góra czterdzieSci lat.GÅ‚adka, oliwkowa skóra, czarne wÅ‚osy, nawetnos byÅ‚ przerabiany.Ale pod tymi wszystkimi poprawkami, którewymySliÅ‚a jego pró¿noSæ, wci¹¿ dostrzegaÅ‚em jasno bÅ‚yszcz¹ce oczy,szerokie koSci policzkowe, peÅ‚ne wargi.Rysy Roma.Takie jak mojewÅ‚asne.Jak mojego ojca.Niemo¿liwe do zatarcia.Tyrania genów. Co ty tu, do wszystkich diabłów, robisz? warkn¹Å‚.Potempotrz¹sn¹Å‚ gÅ‚ow¹ z niedowierzaniem. Ale ciebie tutaj nie ma, praw-da? JesteS tylko jego doppelgangerem?Szandor to dziki, groxny czÅ‚owiek, bardzo niebezpieczny.MiaÅ‚na rêkach wiele niewinnej krwi.Jego wÅ‚aSni ludzie nazywali Rzexni-kiem z D¿ebel Abdullah.ZasÅ‚u¿yÅ‚ na to miano podczas okropieñstwtamtejszej rewolucji.Ale teraz byÅ‚ te¿ zdenerwowany.WidziaÅ‚emto, zdradzaÅ‚y go nerwowe ruchy.W tej kwestii bardzo siê ró¿niÅ‚ takode mnie, jak i od moich pozostaÅ‚ych synów.My umieliSmy zacho-waæ spokój, przynajmniej na zewn¹trz.Z Szandorem ju¿ od samegopocz¹tku byÅ‚o coS nie tak pod tym wzglêdem. Nie doppelgangerem odparÅ‚em. Jestem realny.Oryginal-ny.PomySlaÅ‚em sobie, ¿e zÅ‚o¿ê ci wizytkê. Nie próbuj ze mn¹ swoich gierek.Znamy siê zbyt dÅ‚ugo.Codaje ci prawo tak siê tu bezczelnie pakowaæ? Prawo? Czy¿bym miaÅ‚ bÅ‚agaæ o pozwolenie, by spotkaæ siêz wÅ‚asnym synem? Z królem powiedziaÅ‚.SpojrzaÅ‚em na niego z pogard¹. Ty Å‚otrze! Smarkaczu! Ty siê uwa¿asz za króla? Chyba wiesz,kto tu jest królem!MySlaÅ‚em, ¿e oczy wyjd¹ mu z orbit.Zapewne nikt tak do niegonie przemawiaÅ‚ od jakichS dziewiêædziesiêciu lat.Twarz mu siê wy-krzywiÅ‚a.SplótÅ‚ nerwowo palce.PróbowaÅ‚ poruszaæ wargami, alewydobyÅ‚ z siebie tylko jakieS ¿aÅ‚osne chrypienie.WolaÅ‚bym, ¿eby tostrach zatamowaÅ‚ mu gÅ‚os; pewnie w jakimS stopniu byÅ‚ to strach,ale przede wszystkim chyba wSciekÅ‚oSæ.Chwilê zajêÅ‚o mu odzyska-nie kontroli nad sob¹, ale nawet wtedy zdoÅ‚aÅ‚ wydusiæ z siebie tylkokrótkie warkniêcie.22515 Czas trzeciego wiatru AbdykowaÅ‚eS! I uwierzyÅ‚eS w to? RzucaÅ‚eS siê jak wSciekÅ‚y, opowiadaj¹c wszystkim na piêæ-dziesiêciu Swiatach, ¿e masz ju¿ dosyæ bycia królem.Potem znikn¹-Å‚eS, i nikt nie ogl¹daÅ‚ ciê przez caÅ‚e lata.UkryÅ‚eS siê na jakiejS zapo-mnianej przez Boga planecie poza Imperium.MiaÅ‚eS gdzieS swojeobowi¹zki.PozwoliÅ‚eS swojemu ukochanemu ludowi, by sam siê rz¹-dziÅ‚, ignoruj¹c& Szandor! Nie przerywaj! Co? Za kogo ty siê uwa¿asz? Niemal wybuchn¹Å‚em nie kon-trolowan¹ wSciekÅ‚oSci¹. Mówisz mi, ¿ebym siê zamkn¹Å‚? Mnie?Ty ¿mijo! Ty ¿aÅ‚osny gówniarzu!Jego twarz byÅ‚a biaÅ‚a jak kreda. Nie zniosê dÅ‚u¿ej tych obelg.Jestem twoim legalnie namasz-czonym królem& Moim królem? Moim królem! powtórzyÅ‚em z patosem.Te-raz rzeczywiScie byÅ‚em wSciekÅ‚y.MiaÅ‚em ochotê go udusiæ.Zoba-czyÅ‚ to najwyraxniej w moich oczach, i chyba naprawdê siê wystra-szyÅ‚, a jeSli tak, to baÅ‚ siê pierwszy raz w ¿yciu.SpojrzaÅ‚em w przeszÅ‚oSæ, w czasy, które zdawaÅ‚y mi siê odlegÅ‚eo caÅ‚e eony, i zobaczyÅ‚em go przy piersi matki.To byÅ‚a moja sÅ‚odkai miÅ‚a Esmeralda, pierwsza z moich ¿on.TrzymaÅ‚a maleñkiego, czer-wonego i Slini¹cego siê Szandora, pierwszego ze wszystkich moichsynów, a on ugryzÅ‚ j¹ w pierS& naprawdê zatopiÅ‚ w niej zêby.Król? On? WÅ‚aSciwie nale¿aÅ‚o spraæ mu tyÅ‚ek. Abdykacja byÅ‚a warunkowa oznajmiÅ‚em. I wÅ‚aSnie j¹ unie-wa¿niam. Warunkowa? Co byÅ‚o niby tym warunkiem? Moja wola.Dobrowolnie oddaÅ‚em wÅ‚adzê, i moja wola zadecy-duje o ponownym jej przyjêciu.Tron nigdy siê nie zwolniÅ‚ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Po prostu ci dwaj, którzy rozmawiali ze mn¹ na pocz¹tku, za-czêli iSæ u mego boku.Wygl¹daÅ‚o to tak, jakby naraz wyrosÅ‚y mibarwne skrzydÅ‚a.Kilku innych poleciaÅ‚o naprzód, ¿eby zanieSæ wie-Sci, i¿ dzieje siê coS niezwykÅ‚ego.WszedÅ‚em wiêc po schodach.Min¹Å‚em królewski sztandar, magnetyczne kontenery zawieraj¹cezÅ‚oty pyÅ‚, z którego formowano obÅ‚oki nad zamkiem, emblematywszystkich Swiatów odkrytych przez Romów, resztki dawnych insy-gniów wÅ‚adzy królewskiej i pami¹tek, które tak dobrze pamiêtaÅ‚emz tych piêædziesiêciu lat, które sam spêdziÅ‚em w tej rezydencji jakoKról Wszystkich Cyganów& i byÅ‚em w Srodku.A w Srodku ten budynek nie wygl¹da wcale jak królewski paÅ‚ac.I zreszt¹ tak to byÅ‚o zamierzone.Z zewn¹trz, owszem, jest dostojnydziêki zÅ‚otemu pokryciu, ale w Srodku jest raczej skromny.Celowo.ChcieliSmy uhonorowaæ nasze skromne pocz¹tki po opuszczeniuGwiazdy Romów, kiedy to przemierzaliSmy Ziemiê taborami, w kon-nych wozach, i trudniliSmy siê ostrzeniem no¿y, przepowiadaniem przy-szÅ‚oSci i drobnymi kradzie¿ami.Dlatego te¿ wnêtrze paÅ‚acu sprawiaÅ‚owra¿enie nie wykoñczonego.Król musi mieæ w sobie chocia¿ trochêdostojeñstwa, ale paÅ‚ac naprawdê niewiele ró¿niÅ‚ siê od starych tabo-rów.PozostawiliSmy przepych koledze po fachu naszego króla, Impe-ratorowi w jego dostojnym paÅ‚acu w Stolicy, jak gaje nazywaj¹ Swiatbêd¹cy sercem Imperium.Oni potrzebuj¹ takich rzeczy.To wzmacniaich poczucie wa¿noSci.Siedziba naszego króla nie musi kÅ‚uæ w oczyluksusami.Jest dostojna dziêki samej funkcji, jak¹ sprawuje.Rciany naszej sali tronowej, nazwijmy j¹ tak choæ na to nie za-sÅ‚uguje, ozdobione s¹ wyÅ‚¹cznie czarnymi gobelinami, a oSwietlaj¹j¹ staro¿ytne lampy naftowe.224Szandor siedziaÅ‚ w tej wÅ‚aSnie mrocznej komnacie.Kiedy sta-n¹Å‚em w drzwiach, skierowaÅ‚ na mnie zdumione spojrzenie.MySlê¿e byÅ‚a tam te¿ gdzieS jedna z jego kobiet gajo, ale znikÅ‚a natych-miast.CzuÅ‚em jednak jej zapach.Niemal nie poznaÅ‚em mojego syna.Dopiero co musiaÅ‚ przejSæoperacjê odmÅ‚adzaj¹c¹, bo wygl¹daÅ‚ na nie wiêcej ni¿ trzydzieSci,góra czterdzieSci lat.GÅ‚adka, oliwkowa skóra, czarne wÅ‚osy, nawetnos byÅ‚ przerabiany.Ale pod tymi wszystkimi poprawkami, którewymySliÅ‚a jego pró¿noSæ, wci¹¿ dostrzegaÅ‚em jasno bÅ‚yszcz¹ce oczy,szerokie koSci policzkowe, peÅ‚ne wargi.Rysy Roma.Takie jak mojewÅ‚asne.Jak mojego ojca.Niemo¿liwe do zatarcia.Tyrania genów. Co ty tu, do wszystkich diabłów, robisz? warkn¹Å‚.Potempotrz¹sn¹Å‚ gÅ‚ow¹ z niedowierzaniem. Ale ciebie tutaj nie ma, praw-da? JesteS tylko jego doppelgangerem?Szandor to dziki, groxny czÅ‚owiek, bardzo niebezpieczny.MiaÅ‚na rêkach wiele niewinnej krwi.Jego wÅ‚aSni ludzie nazywali Rzexni-kiem z D¿ebel Abdullah.ZasÅ‚u¿yÅ‚ na to miano podczas okropieñstwtamtejszej rewolucji.Ale teraz byÅ‚ te¿ zdenerwowany.WidziaÅ‚emto, zdradzaÅ‚y go nerwowe ruchy.W tej kwestii bardzo siê ró¿niÅ‚ takode mnie, jak i od moich pozostaÅ‚ych synów.My umieliSmy zacho-waæ spokój, przynajmniej na zewn¹trz.Z Szandorem ju¿ od samegopocz¹tku byÅ‚o coS nie tak pod tym wzglêdem. Nie doppelgangerem odparÅ‚em. Jestem realny.Oryginal-ny.PomySlaÅ‚em sobie, ¿e zÅ‚o¿ê ci wizytkê. Nie próbuj ze mn¹ swoich gierek.Znamy siê zbyt dÅ‚ugo.Codaje ci prawo tak siê tu bezczelnie pakowaæ? Prawo? Czy¿bym miaÅ‚ bÅ‚agaæ o pozwolenie, by spotkaæ siêz wÅ‚asnym synem? Z królem powiedziaÅ‚.SpojrzaÅ‚em na niego z pogard¹. Ty Å‚otrze! Smarkaczu! Ty siê uwa¿asz za króla? Chyba wiesz,kto tu jest królem!MySlaÅ‚em, ¿e oczy wyjd¹ mu z orbit.Zapewne nikt tak do niegonie przemawiaÅ‚ od jakichS dziewiêædziesiêciu lat.Twarz mu siê wy-krzywiÅ‚a.SplótÅ‚ nerwowo palce.PróbowaÅ‚ poruszaæ wargami, alewydobyÅ‚ z siebie tylko jakieS ¿aÅ‚osne chrypienie.WolaÅ‚bym, ¿eby tostrach zatamowaÅ‚ mu gÅ‚os; pewnie w jakimS stopniu byÅ‚ to strach,ale przede wszystkim chyba wSciekÅ‚oSæ.Chwilê zajêÅ‚o mu odzyska-nie kontroli nad sob¹, ale nawet wtedy zdoÅ‚aÅ‚ wydusiæ z siebie tylkokrótkie warkniêcie.22515 Czas trzeciego wiatru AbdykowaÅ‚eS! I uwierzyÅ‚eS w to? RzucaÅ‚eS siê jak wSciekÅ‚y, opowiadaj¹c wszystkim na piêæ-dziesiêciu Swiatach, ¿e masz ju¿ dosyæ bycia królem.Potem znikn¹-Å‚eS, i nikt nie ogl¹daÅ‚ ciê przez caÅ‚e lata.UkryÅ‚eS siê na jakiejS zapo-mnianej przez Boga planecie poza Imperium.MiaÅ‚eS gdzieS swojeobowi¹zki.PozwoliÅ‚eS swojemu ukochanemu ludowi, by sam siê rz¹-dziÅ‚, ignoruj¹c& Szandor! Nie przerywaj! Co? Za kogo ty siê uwa¿asz? Niemal wybuchn¹Å‚em nie kon-trolowan¹ wSciekÅ‚oSci¹. Mówisz mi, ¿ebym siê zamkn¹Å‚? Mnie?Ty ¿mijo! Ty ¿aÅ‚osny gówniarzu!Jego twarz byÅ‚a biaÅ‚a jak kreda. Nie zniosê dÅ‚u¿ej tych obelg.Jestem twoim legalnie namasz-czonym królem& Moim królem? Moim królem! powtórzyÅ‚em z patosem.Te-raz rzeczywiScie byÅ‚em wSciekÅ‚y.MiaÅ‚em ochotê go udusiæ.Zoba-czyÅ‚ to najwyraxniej w moich oczach, i chyba naprawdê siê wystra-szyÅ‚, a jeSli tak, to baÅ‚ siê pierwszy raz w ¿yciu.SpojrzaÅ‚em w przeszÅ‚oSæ, w czasy, które zdawaÅ‚y mi siê odlegÅ‚eo caÅ‚e eony, i zobaczyÅ‚em go przy piersi matki.To byÅ‚a moja sÅ‚odkai miÅ‚a Esmeralda, pierwsza z moich ¿on.TrzymaÅ‚a maleñkiego, czer-wonego i Slini¹cego siê Szandora, pierwszego ze wszystkich moichsynów, a on ugryzÅ‚ j¹ w pierS& naprawdê zatopiÅ‚ w niej zêby.Król? On? WÅ‚aSciwie nale¿aÅ‚o spraæ mu tyÅ‚ek. Abdykacja byÅ‚a warunkowa oznajmiÅ‚em. I wÅ‚aSnie j¹ unie-wa¿niam. Warunkowa? Co byÅ‚o niby tym warunkiem? Moja wola.Dobrowolnie oddaÅ‚em wÅ‚adzê, i moja wola zadecy-duje o ponownym jej przyjêciu.Tron nigdy siê nie zwolniÅ‚ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]