[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prowadzę zajęcia plastyczne.- Widziałem pani obrazy.Są piękne.Obojętnie wzruszyła ramionami, ale chyba sprawiłem jej przyjemność.- Och, to tylko hobby.Ale dzięki temu zaprzyjazniliśmy się z Bruce em; poznałam go w szkole.Kiedyś uczył w Szkocji, prawdziwy z niego skarb.Kocham dzieci, dlatego cieszę się, \e z nimi pracuję.Na chwilę posmutniała.Odwróciłem wzrok, czując się nieswojo, jakbym zajrzał do jej prywatnego\ycia.Domyślałem się, \e Strachanowie nie mają dzieci.Teraz wiedziałem ju\, jak Grace się z tym czuje.- Widziałem jacht w zatoczce - powiedziałem, wracając na bezpieczniejszy teren.- Aadna łódz.- Prawda? - Rozpromieniona Grace poło\yła na stole bochenek świe\ego chleba i masło.- Michaelkupił go zaraz po przyjezdzie.Ma tylko trzynaście metrów, bo zatoczka jest za płytka na większy.Ale dziękitemu, \e jest mały, mo\e nim sterować jedna osoba.Michael pływa nim do Stornoway, kiedy ma tam coś dozałatwienia, ale rzadko się z nim zabieram.Stornoway to nie Londyn.- Jak się poznaliście?- Bo\e, znamy się chyba od zawsze.- Od dzieciństwa? Szczenięca miłość? Roześmiała się.- Wiem, to strasznie banalne, ale tak.Wychowywaliśmy się razem pod Johannesburgiem.Michaeljest trzy lata starszy i kiedy byłam mała, zawsze za nim chodziłam.Mo\e właśnie dlatego tak mi się tupodoba.Lubię mieć go tylko dla siebie.Jej szczęście było zarazliwe i nagle stwierdziłem, \e zazdroszczę Strachanowi.Uzmysłowiłem te\sobie, jak bardzo się od siebie ostatnio oddaliliśmy, Jenny i ja.- Proszę.- Postawiła na stole spory talerz z omletem.- Tu jest chleb i masło.Usiadłem i zacząłem jeść.Omlet był pyszny i właśnie go skończyłem, gdy otworzyły się drzwi i dokuchni wpadł podmuch mokrego wiatru.Wraz z wiatrem wpadł retriever, który ociekając wodą, zaczął namnie skakać.Próbowałem osłonić się jedną ręką.- Przestań, Oscar! - krzyknęła Grace.- Michael, to twój pies.Wątpię, czy David chce, \eby pobrudziłgo łapami.Ty te\ nie jesteś lepszy.Zobacz, ile naniosłeś błota!Wszedł Strachan, a za nim mę\czyzna w spiczastej wojskowej czapce, którego widziałem przedszkołą.- Przepraszam, kochanie, ale nie mogę znalezć tych przeklętych kaloszy.Przestań, Oscar.Jak ty sięzachowujesz? Pan doktor to nie szmata do wycierania łap.- Z uśmiechem odciągnął ode mnie psa.- Cieszęsię, \e pan wstał.To jest Bruce Cameron.Mę\czyzna zdjął czapkę, demonstrując rude, krótko ostrzy\one, klasycznie łysiejące włosy.Niski idrobny, miał w sobie coś z wątłego maratończyka.Jabłko Adama sterczało mu tak, jakby zaraz miało przebićskórę.Odkąd tylko wszedł, nieustannie obserwował Grace.Teraz spojrzał na mnie najbardziej wyblakłymioczami, jakie kiedykolwiek widziałem.Były właściwie bezbarwne, z wielkimi białkami i wyglądało to tak,jakby ciągle się na coś gapił.Przeniósł wzrok na mój pusty talerz.Przez jego twarz przemknęło coś, co mo\na by wziąć za gniew.Przemknęło i znikło.Wyciągnąłem do niego rękę.- Dziękuję za moje ramię.- Cieszę się, \e mogłem pomóc.- Miał zaskakująco głęboki głos, szokująco tubalny jak na mę\czyznętak drobnej budowy.I cienką, kościstą rękę miękką w uścisku.- A więc przyjechał pan tu, \eby obejrzeć tezwłoki, tak?- Mo\esz to sobie darować - rzucił wesoło Strachan.- Ja ju\ dostałem po łapach za wścibstwo.Widać było, \e rada nie przypadła Cameronowi do gustu.- Jak ręka? - spytał.- Lepiej.Kiwnął głową, jakby był znudzony i jednocześnie niezadowolony.- Miał pan szczęście.Po powrocie niech pan ją prześwietli, ale nie przypuszczam, \eby doszło dopęknięcia ścięgien.A jeśli doszło, to wyłącznie twoja wina - tak to mniej więcej zabrzmiało.Wyjął z kieszeni buteleczkę i postawił ją na stole.- Ibuprofen, środek przeciwzapalny i przeciwbólowy.Teraz nic pan nie czuje, ale kiedy środekuspokajający przestanie działać.- Zrodek uspokajający?- Trochę pan majaczył i miał pan skurcze mięśni, więc musiałem go podać.To wyjaśniałoby, dlaczego nie pamiętałem, jak nastawiał mi rękę.I dlaczego przespałem większośćdnia.- Jaki to był środek?- Proszę się nie martwić, niezbyt silny - odparł i znowu zerknął na Grace z uśmieszkiem, który miałbyć skromny, choć był chełpliwy.- Chciałbym jednak wiedzieć.Odkąd omal nie zabiła mnie gigantyczna dawka diamorfiny, nie lubiłem, kiedy podawano mi leki bezmojej wiedzy.Poza tym zaczynał mnie denerwować jego protekcjonalny ton i zachowanie.Po raz pierwszy w pełni zarejestrował moją obecność.Spojrzenie, jakie mi posłał, nie było zbytprzyjacielskie.- Jeśli ju\ musi pan wiedzieć, podałem panu dziesięć miligramów diazepamu i znieczuliłem panamiejscowo nowokainą A po zabiegu dostał pan zastrzyk kortyzonu, \eby zminimalizować ryzyko zapalenia.-Spojrzał na mnie wyniośle.- Czy to pana satysfakcjonuje?Strachan przysłuchiwał się nam z rozbawieniem.- Bruce, chyba ci tego nie mówiłem, ale David był kiedyś lekarzem.Najwyrazniej nie mówił.Cameron zaczerwienił się, a mnie zrobiło się głupio, \e przyparłem go domuru.Nie miałem zamiaru go zawstydzać.Zastanawiałem się jednocześnie, skąd Strachan tyle o mnie wie.Nie, \ebym miał jakieś tajemnice, ale nie przepadałem za obcymi, którzy za bardzo się mną interesowali.Strachan uśmiechnął się przepraszająco.- Zajrzałem do Internetu.Mam nadzieję, \e nie ma pan nic przeciwko temu.Jestem chorobliwiewścibski: wtykam nos we wszystkie sprawy, które dotyczą Runy.Poza tym są to dane powszechniedostępne.Tak, ale grzebał w mojej przeszłości, a tego nie znoszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Prowadzę zajęcia plastyczne.- Widziałem pani obrazy.Są piękne.Obojętnie wzruszyła ramionami, ale chyba sprawiłem jej przyjemność.- Och, to tylko hobby.Ale dzięki temu zaprzyjazniliśmy się z Bruce em; poznałam go w szkole.Kiedyś uczył w Szkocji, prawdziwy z niego skarb.Kocham dzieci, dlatego cieszę się, \e z nimi pracuję.Na chwilę posmutniała.Odwróciłem wzrok, czując się nieswojo, jakbym zajrzał do jej prywatnego\ycia.Domyślałem się, \e Strachanowie nie mają dzieci.Teraz wiedziałem ju\, jak Grace się z tym czuje.- Widziałem jacht w zatoczce - powiedziałem, wracając na bezpieczniejszy teren.- Aadna łódz.- Prawda? - Rozpromieniona Grace poło\yła na stole bochenek świe\ego chleba i masło.- Michaelkupił go zaraz po przyjezdzie.Ma tylko trzynaście metrów, bo zatoczka jest za płytka na większy.Ale dziękitemu, \e jest mały, mo\e nim sterować jedna osoba.Michael pływa nim do Stornoway, kiedy ma tam coś dozałatwienia, ale rzadko się z nim zabieram.Stornoway to nie Londyn.- Jak się poznaliście?- Bo\e, znamy się chyba od zawsze.- Od dzieciństwa? Szczenięca miłość? Roześmiała się.- Wiem, to strasznie banalne, ale tak.Wychowywaliśmy się razem pod Johannesburgiem.Michaeljest trzy lata starszy i kiedy byłam mała, zawsze za nim chodziłam.Mo\e właśnie dlatego tak mi się tupodoba.Lubię mieć go tylko dla siebie.Jej szczęście było zarazliwe i nagle stwierdziłem, \e zazdroszczę Strachanowi.Uzmysłowiłem te\sobie, jak bardzo się od siebie ostatnio oddaliliśmy, Jenny i ja.- Proszę.- Postawiła na stole spory talerz z omletem.- Tu jest chleb i masło.Usiadłem i zacząłem jeść.Omlet był pyszny i właśnie go skończyłem, gdy otworzyły się drzwi i dokuchni wpadł podmuch mokrego wiatru.Wraz z wiatrem wpadł retriever, który ociekając wodą, zaczął namnie skakać.Próbowałem osłonić się jedną ręką.- Przestań, Oscar! - krzyknęła Grace.- Michael, to twój pies.Wątpię, czy David chce, \eby pobrudziłgo łapami.Ty te\ nie jesteś lepszy.Zobacz, ile naniosłeś błota!Wszedł Strachan, a za nim mę\czyzna w spiczastej wojskowej czapce, którego widziałem przedszkołą.- Przepraszam, kochanie, ale nie mogę znalezć tych przeklętych kaloszy.Przestań, Oscar.Jak ty sięzachowujesz? Pan doktor to nie szmata do wycierania łap.- Z uśmiechem odciągnął ode mnie psa.- Cieszęsię, \e pan wstał.To jest Bruce Cameron.Mę\czyzna zdjął czapkę, demonstrując rude, krótko ostrzy\one, klasycznie łysiejące włosy.Niski idrobny, miał w sobie coś z wątłego maratończyka.Jabłko Adama sterczało mu tak, jakby zaraz miało przebićskórę.Odkąd tylko wszedł, nieustannie obserwował Grace.Teraz spojrzał na mnie najbardziej wyblakłymioczami, jakie kiedykolwiek widziałem.Były właściwie bezbarwne, z wielkimi białkami i wyglądało to tak,jakby ciągle się na coś gapił.Przeniósł wzrok na mój pusty talerz.Przez jego twarz przemknęło coś, co mo\na by wziąć za gniew.Przemknęło i znikło.Wyciągnąłem do niego rękę.- Dziękuję za moje ramię.- Cieszę się, \e mogłem pomóc.- Miał zaskakująco głęboki głos, szokująco tubalny jak na mę\czyznętak drobnej budowy.I cienką, kościstą rękę miękką w uścisku.- A więc przyjechał pan tu, \eby obejrzeć tezwłoki, tak?- Mo\esz to sobie darować - rzucił wesoło Strachan.- Ja ju\ dostałem po łapach za wścibstwo.Widać było, \e rada nie przypadła Cameronowi do gustu.- Jak ręka? - spytał.- Lepiej.Kiwnął głową, jakby był znudzony i jednocześnie niezadowolony.- Miał pan szczęście.Po powrocie niech pan ją prześwietli, ale nie przypuszczam, \eby doszło dopęknięcia ścięgien.A jeśli doszło, to wyłącznie twoja wina - tak to mniej więcej zabrzmiało.Wyjął z kieszeni buteleczkę i postawił ją na stole.- Ibuprofen, środek przeciwzapalny i przeciwbólowy.Teraz nic pan nie czuje, ale kiedy środekuspokajający przestanie działać.- Zrodek uspokajający?- Trochę pan majaczył i miał pan skurcze mięśni, więc musiałem go podać.To wyjaśniałoby, dlaczego nie pamiętałem, jak nastawiał mi rękę.I dlaczego przespałem większośćdnia.- Jaki to był środek?- Proszę się nie martwić, niezbyt silny - odparł i znowu zerknął na Grace z uśmieszkiem, który miałbyć skromny, choć był chełpliwy.- Chciałbym jednak wiedzieć.Odkąd omal nie zabiła mnie gigantyczna dawka diamorfiny, nie lubiłem, kiedy podawano mi leki bezmojej wiedzy.Poza tym zaczynał mnie denerwować jego protekcjonalny ton i zachowanie.Po raz pierwszy w pełni zarejestrował moją obecność.Spojrzenie, jakie mi posłał, nie było zbytprzyjacielskie.- Jeśli ju\ musi pan wiedzieć, podałem panu dziesięć miligramów diazepamu i znieczuliłem panamiejscowo nowokainą A po zabiegu dostał pan zastrzyk kortyzonu, \eby zminimalizować ryzyko zapalenia.-Spojrzał na mnie wyniośle.- Czy to pana satysfakcjonuje?Strachan przysłuchiwał się nam z rozbawieniem.- Bruce, chyba ci tego nie mówiłem, ale David był kiedyś lekarzem.Najwyrazniej nie mówił.Cameron zaczerwienił się, a mnie zrobiło się głupio, \e przyparłem go domuru.Nie miałem zamiaru go zawstydzać.Zastanawiałem się jednocześnie, skąd Strachan tyle o mnie wie.Nie, \ebym miał jakieś tajemnice, ale nie przepadałem za obcymi, którzy za bardzo się mną interesowali.Strachan uśmiechnął się przepraszająco.- Zajrzałem do Internetu.Mam nadzieję, \e nie ma pan nic przeciwko temu.Jestem chorobliwiewścibski: wtykam nos we wszystkie sprawy, które dotyczą Runy.Poza tym są to dane powszechniedostępne.Tak, ale grzebał w mojej przeszłości, a tego nie znoszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]