[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było ciemno.Metr za jego plecami wisiałalatarnia zamontowana z boku sklepu z żywnością.Widział, jak jej migocące światło połyskujew pozostałych po deszczu kałużach.Wciąż dobiegały go z tyłu przytłumione, blaszanedźwięki muzyki w gospodzie Pod Szarą Myszą.W oddali słychać było śmiech, krzyki iodgłosy kłótni.Po brzęku upuszczonego garnka rozległ się koci pisk.Gdzieś przejechałpowóz i jego drewniane kola zaklekotały na mokrym bruku.Było późno.Po ulicach wałęsalisię jedynie pijani, nierządnice i interesanci, których sprawy najlepiej było załatwiać pozmroku.Mężczyzna zbliżył się o krok.Wyattowi nie podobało się jego twarde, bezwględnespojrzenie, ale bardziej zaniepokoił go wyraz żalu, który dostrzegł w jego oczach.- Wynająłeś mnie i mojego przyjaciela, abyśmy ukradli miecz z zamku Essendonów.- Przykro mi, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz.Nawet nie wiem, gdzie jest tenzamek.Musiałeś mnie z kimś pomylić.Pewnie przez to.- Zdjął kapelusz z szerokim rondem ipokazał go mężczyźnie.- Widzisz, to zwykły kapelusz i każdy go może kupić, ale równocześnie niezwykły, boobecnie niewielu ludzi takie nosi.Najpewniej widziałeś kogoś w podobnym nakryciu głowy iuznałeś, że to ja.Rozumiem twoją pomyłkę i nie żywię do ciebie urazy.Wyatt włożył z powrotem kapelusz, opuszczając go trochę z przodu i lekkoprzekrzywiając.Poza tym Deminthal nosił kosztowny czarno-czerwony kubrak z jedwabiu ikrótką, krzykliwą pelerynę, ale brak aksamitnych ozdób w połączeniu ze znoszonymi butamizdradzał jego sytuację materialną.Jeszcze więcej mówił o nim złoty okrągły kolczyk wlewym uchu - pamiątka po jego dawnym życiu.- Kiedy dotarliśmy do kaplicy, król leżał na podłodze.Martwy.- Widzę, że to nie jest szczęśliwa historia - powiedział Wyatt, szarpiąc palce swoichwykwintnych czerwonych rękawic, co zwykł czynić w chwilach niepokoju.- Czekali na nas strażnicy.Zawlekli nas do lochów.Omal nas nie stracono.- Przykro mi, że tak niecnie z wami postąpiono, ale już mówiłem, nie nazywam sięDeWitt.Nigdy o nim nie słyszałem.Ale na pewno o was wspomnę, jeśli go kiedyś spotkam.Kto go szuka? - Riyria.Światło na ścianie sklepu za Wyattem zgasło i jakiś głos szepnął do jego ucha:- Po elficku to znaczy „dwóch”.Serce zabiło Deminthalowi dwa razy szybciej i zanim zdążył się odwrócić, poczuł nagardle ostrze sztyletu.Zamarł, starając się jak najlżej oddychać.- Wystawiłeś nas na śmierć - stwierdził człowiek za jego plecami.- Byłeś pośrednikiem.Wysłałeś nas do tamtej kaplicy, aby spadła na nas wina.Przyszedłem ci odpłacić pięknym zanadobne.Jeśli chcesz powiedzieć ostatnie słowo, zrób to teraz i po cichu.Wyatt był dobrym pokerzystą.Znał się na blefach i wiedział, że mężczyzna nie blefuje.Nie przyszedł, żeby go nastraszyć, przycisnąć lub zmanipulować.Nie szukał informacji;wiedział wszystko, co chciał wiedzieć.Rozpoznał to po tembrze głosu napastnika, jegosłowach i tempie oddechu - ten człowiek przyszedł go zabić.- Co się dzieje, Wyatt? - usłyszał słaby głos.W dole alejki otworzyły się drzwi i na tle światła ukazała się sylwetka młodejdziewczyny.Jej cień padł aż na ścianę po przeciwnej stronie brukowanej uliczki.Miała włosydo ramion, a na sobie koszulę nocną do kostek, spod której wystawały gołe stopy.- Nic, Allie! Wracaj do środka! - krzyknął Wyatt, zdradzając się ze swoim akcentem.- Co to za ludzie, z którymi rozmawiasz? - Allie zrobiła krok w ich stronę, wchodząc wkałużę.- Wyglądają na rozgniewanych.- Nie zostawię świadków przy życiu - syknął napastnik Wyattowi do ucha.- Zostawcie ją - błagał Deminthal.- Nie była w to zamieszana.Przysięgam.To była tylkomoja sprawka.- W co zamieszana? - spytała Allie.- O co tu chodzi? - Zrobiła kolejny krok.- Zostań na miejscu, Allie! Nie podchodź.Proszę, posłuchaj mnie.Dziewczyna się zatrzymała.- Kiedyś zrobiłem coś złego.Musisz zrozumieć, zrobiłem to dla nas, dla ciebie, Eldena isiebie.Przypominasz sobie, jak przyjąłem tamtą pracę kilka zim temu? Jak pojechałem naparę dni na północ? Właśnie wtedy… to zrobiłem.Udawałem kogoś innego i przeze mnieomal nie zginęli ludzie.W ten sposób zdobyłem pieniądze na zimę.Nie czuj do mnienienawiści, Allie.Kocham cię, skarbie.Proszę, wracaj do środka.- Nie! - sprzeciwiła się.- Widzę nóż.Skrzywdzą cię.- Jeśli nie wejdziesz do domu, zabiją nas oboje! - krzyknął Wyatt szorstko, zbyt szorstko.Nie chciał tego robić, ale musiał jej uświadomić powagę sytuacji.Allie zaczęła płakać.Stała w świetle lampy i drżała.- Wejdź do środka, kochanie.- Wyatt starał się opanować.- Wszystko będzie dobrze.Niepłacz.Elden się tobą zaopiekuje.Powiedz mu, co się stało.Wszystko się ułoży.Nadalszlochała.- Proszę, skarbie, musisz już wejść do środka - prosił Wyatt.- To wszystko, co możesz zrobić.Musisz to dla mnie zrobić.Proszę.- Ko-cham cię, ta-tu-siu!- Wiem, słonko.Wiem.Ja też cię kocham i bardzo przepraszam.Allie powoli weszła do środka i snop światła zaczął się zwężać, aż po zamknięciu drzwizniknął i alejka znów pogrążyła się w ciemności.Tylko słabe niebieskie światłoprzesłoniętego chmurami księżyca padało na wąską uliczkę, na której stali trzej mężczyźni.- Ile ma lat? - zapytał napastnik za plecami Deminthala.- Nie mieszajcie jej do tego.Zróbcie to szybko.Możecie mi wyświadczyć choć tę jednąprzysługę?Wyatt zbierał siły na to, co miało nadejść.Widok dziecka jednak go rozstroił.Trząsł się izaciskał dłonie w rękawicach w pięści.Tak go ściskało w dołku, że miał trudności zprzełykaniem śliny i oddychaniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Było ciemno.Metr za jego plecami wisiałalatarnia zamontowana z boku sklepu z żywnością.Widział, jak jej migocące światło połyskujew pozostałych po deszczu kałużach.Wciąż dobiegały go z tyłu przytłumione, blaszanedźwięki muzyki w gospodzie Pod Szarą Myszą.W oddali słychać było śmiech, krzyki iodgłosy kłótni.Po brzęku upuszczonego garnka rozległ się koci pisk.Gdzieś przejechałpowóz i jego drewniane kola zaklekotały na mokrym bruku.Było późno.Po ulicach wałęsalisię jedynie pijani, nierządnice i interesanci, których sprawy najlepiej było załatwiać pozmroku.Mężczyzna zbliżył się o krok.Wyattowi nie podobało się jego twarde, bezwględnespojrzenie, ale bardziej zaniepokoił go wyraz żalu, który dostrzegł w jego oczach.- Wynająłeś mnie i mojego przyjaciela, abyśmy ukradli miecz z zamku Essendonów.- Przykro mi, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz.Nawet nie wiem, gdzie jest tenzamek.Musiałeś mnie z kimś pomylić.Pewnie przez to.- Zdjął kapelusz z szerokim rondem ipokazał go mężczyźnie.- Widzisz, to zwykły kapelusz i każdy go może kupić, ale równocześnie niezwykły, boobecnie niewielu ludzi takie nosi.Najpewniej widziałeś kogoś w podobnym nakryciu głowy iuznałeś, że to ja.Rozumiem twoją pomyłkę i nie żywię do ciebie urazy.Wyatt włożył z powrotem kapelusz, opuszczając go trochę z przodu i lekkoprzekrzywiając.Poza tym Deminthal nosił kosztowny czarno-czerwony kubrak z jedwabiu ikrótką, krzykliwą pelerynę, ale brak aksamitnych ozdób w połączeniu ze znoszonymi butamizdradzał jego sytuację materialną.Jeszcze więcej mówił o nim złoty okrągły kolczyk wlewym uchu - pamiątka po jego dawnym życiu.- Kiedy dotarliśmy do kaplicy, król leżał na podłodze.Martwy.- Widzę, że to nie jest szczęśliwa historia - powiedział Wyatt, szarpiąc palce swoichwykwintnych czerwonych rękawic, co zwykł czynić w chwilach niepokoju.- Czekali na nas strażnicy.Zawlekli nas do lochów.Omal nas nie stracono.- Przykro mi, że tak niecnie z wami postąpiono, ale już mówiłem, nie nazywam sięDeWitt.Nigdy o nim nie słyszałem.Ale na pewno o was wspomnę, jeśli go kiedyś spotkam.Kto go szuka? - Riyria.Światło na ścianie sklepu za Wyattem zgasło i jakiś głos szepnął do jego ucha:- Po elficku to znaczy „dwóch”.Serce zabiło Deminthalowi dwa razy szybciej i zanim zdążył się odwrócić, poczuł nagardle ostrze sztyletu.Zamarł, starając się jak najlżej oddychać.- Wystawiłeś nas na śmierć - stwierdził człowiek za jego plecami.- Byłeś pośrednikiem.Wysłałeś nas do tamtej kaplicy, aby spadła na nas wina.Przyszedłem ci odpłacić pięknym zanadobne.Jeśli chcesz powiedzieć ostatnie słowo, zrób to teraz i po cichu.Wyatt był dobrym pokerzystą.Znał się na blefach i wiedział, że mężczyzna nie blefuje.Nie przyszedł, żeby go nastraszyć, przycisnąć lub zmanipulować.Nie szukał informacji;wiedział wszystko, co chciał wiedzieć.Rozpoznał to po tembrze głosu napastnika, jegosłowach i tempie oddechu - ten człowiek przyszedł go zabić.- Co się dzieje, Wyatt? - usłyszał słaby głos.W dole alejki otworzyły się drzwi i na tle światła ukazała się sylwetka młodejdziewczyny.Jej cień padł aż na ścianę po przeciwnej stronie brukowanej uliczki.Miała włosydo ramion, a na sobie koszulę nocną do kostek, spod której wystawały gołe stopy.- Nic, Allie! Wracaj do środka! - krzyknął Wyatt, zdradzając się ze swoim akcentem.- Co to za ludzie, z którymi rozmawiasz? - Allie zrobiła krok w ich stronę, wchodząc wkałużę.- Wyglądają na rozgniewanych.- Nie zostawię świadków przy życiu - syknął napastnik Wyattowi do ucha.- Zostawcie ją - błagał Deminthal.- Nie była w to zamieszana.Przysięgam.To była tylkomoja sprawka.- W co zamieszana? - spytała Allie.- O co tu chodzi? - Zrobiła kolejny krok.- Zostań na miejscu, Allie! Nie podchodź.Proszę, posłuchaj mnie.Dziewczyna się zatrzymała.- Kiedyś zrobiłem coś złego.Musisz zrozumieć, zrobiłem to dla nas, dla ciebie, Eldena isiebie.Przypominasz sobie, jak przyjąłem tamtą pracę kilka zim temu? Jak pojechałem naparę dni na północ? Właśnie wtedy… to zrobiłem.Udawałem kogoś innego i przeze mnieomal nie zginęli ludzie.W ten sposób zdobyłem pieniądze na zimę.Nie czuj do mnienienawiści, Allie.Kocham cię, skarbie.Proszę, wracaj do środka.- Nie! - sprzeciwiła się.- Widzę nóż.Skrzywdzą cię.- Jeśli nie wejdziesz do domu, zabiją nas oboje! - krzyknął Wyatt szorstko, zbyt szorstko.Nie chciał tego robić, ale musiał jej uświadomić powagę sytuacji.Allie zaczęła płakać.Stała w świetle lampy i drżała.- Wejdź do środka, kochanie.- Wyatt starał się opanować.- Wszystko będzie dobrze.Niepłacz.Elden się tobą zaopiekuje.Powiedz mu, co się stało.Wszystko się ułoży.Nadalszlochała.- Proszę, skarbie, musisz już wejść do środka - prosił Wyatt.- To wszystko, co możesz zrobić.Musisz to dla mnie zrobić.Proszę.- Ko-cham cię, ta-tu-siu!- Wiem, słonko.Wiem.Ja też cię kocham i bardzo przepraszam.Allie powoli weszła do środka i snop światła zaczął się zwężać, aż po zamknięciu drzwizniknął i alejka znów pogrążyła się w ciemności.Tylko słabe niebieskie światłoprzesłoniętego chmurami księżyca padało na wąską uliczkę, na której stali trzej mężczyźni.- Ile ma lat? - zapytał napastnik za plecami Deminthala.- Nie mieszajcie jej do tego.Zróbcie to szybko.Możecie mi wyświadczyć choć tę jednąprzysługę?Wyatt zbierał siły na to, co miało nadejść.Widok dziecka jednak go rozstroił.Trząsł się izaciskał dłonie w rękawicach w pięści.Tak go ściskało w dołku, że miał trudności zprzełykaniem śliny i oddychaniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]