[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Uhm!— Francja jest pięknym krajem — powiedział Ullman.—Chciałbym wejść do środeczka.Mam nakaz rewizji!— Ładny interes — powiedział Francuz z pozornymhumorem.— A to wpadłem.Właśnie miałem wyjść wmorze.— Strasznie mi przykro — odparł Ullman i lekko po -pchnął kapitana w lewo, aby dotrzeć do wejścia wiodące gow głąb stateczku.— Idziemy! — rzekł Francuz ulegle i odwrócił się kudrzwiom.W tej chwili Ullman usłyszał suchy trzask, nagłytupot kroków i przeciągły gwizd.Grumb instynktownie chwyciłFrancuza za przegub dłoni.Ullman zobaczył kątem oka, jak zdrugiej strony stateczku od rufy biegnie do trapu kilkupochylonych ludzi.W tej samej sekundzie Francuz szarpnął sięgwałtownie, wyrwał rękę z uchwytu Grumba i runął jak szalonyw głąb kajut po stromych schodkach.— Za nim! — krzyknął Ullman do Grumba, a sam od-wrócił się ku biegnącej grupie z pistoletem w dłoni.Byłojuż jednak za późno.Pchnięty silnie w pierś zachwiał się,cofnął o krok, by zachować równowagę.Pistolet trzymałkurczowo w dłoni.— Stać! — krzyknął i natychmiast silny cios powalił gona pokład.Strzelił na oślep w górę, gdzieś nad głowyuciekających mężczyzn, między gwiazdy.Kiedy porwał sięna nogi, dojrzał napastników, jak wielkimi susamizbliżają się ku samochodom zaparkowanym tuż przy bur -cie statku.Pomyślał, że to był jego wielki błąd.Nie po leciłzabezpieczyć tych maszyn.— Zatrzymać ich! — wołał, ale było to zbyteczne.Je godzielni chłopcy już rzucili się ku pierzchającym opry-szkom.Ullman zbiegał po trapie, ale było już za późno.Trzy wspaniałe, wielkie maszyny oderwały się od burtystatku.Podziałało to niemal jak eksplozja.Ullman upadłna bruk przed trapem, poderwał się, skoczył do swegosamochodu.— Numer trzy pozostaje pod kierunkiem Grumba!Dokonać rewizji.Kapitana aresztować, innych też! — wołałdo biegnących ludzi.— Numer dwa ze mną!Widział, jak trzech rosłych chłopców zmieniło kierunekswego biegu, jak jeden po drugim wpadali po trapie na pokład,gdzie ukazał się Grumb.Ullman nie czekał nawet sekundy.Abotto, ten wspaniały Abocto już startował.Za nim w rykusilnika i syreny podążał wóz numer dwa.Reflektory wycięły wmroku jasny trójkąt basenu, a w perspektywie nabrzeżapędzące jak jaskółki przed burzą trzy amerykańskie maszyny.Ullman, nie spuszczając wzroku z umykających opryszków,mówił powoli i wyraźnie do mikrofonu:— Tu grupa operacyjna A! Operacyjna A! Alarm wkwadracie C 5! Alarm w kwadracie C 5! Podaję szcze-góły.Odpowiedziały mu samochody patrolowe z East Endu.Meldował się jakiś zabłąkany wóz, który zjeżdżał do bazypo skończonej służbie.Pytał, jaką trasą ma podążać.Ullman parsknął z pasją do mikrofonu.— Gdybym to wiedział, nie prosiłbym pana o pomoc!Tamten odparł grzecznie:— Przepraszam, sir! Jestem do pana dyspozycji.Po-rucznik Fog z Kensington.— Dziękuję — odparł Ullman spokojniej.Pędzili w zaułkach na tyłach Wschodniego Portu.Odległośćmiędzy Ullmanem a uciekającymi powoli się zmniejszała.— Abotto — rzekł Ullman bardzo spokojnie — dlaczegosię wleczesz?!Abotto uśmiechnął się anielsko i odparł:— Przepraszam, sir! Byłem zaspany.Pędzili w tempie, którego natężenie jest już trudne dookreślenia bez mechanicznych przyrządów.Przy pewnejszybkości podczas jazdy samochodem człowiek traci niemalzupełnie poczucie przestrzeni i czasu.Tylko świetny znawca, odużej praktyce, może określić, jaką szybkość rozwijasamochód, jeżeli przekroczyła ona osiemdziesiąt mil nagodzinę.Ullman zauważył, że nie widzi już wcale zarysów mijanychdomów.Była to zamazana, szara plama drgająca przed oczyma.Słyszał pisk opon na asfalcie i od czasu do czasu zgrzythamulców.Spoglądał w odbicie drugiego samochodu wlusterku i cieszył się, że jego odwód siedzi mu na ogonie.Uciekający nie tracili teraz przewagi.Odległość nie ulegałazmianie.Wypadli z zaułków na szerokie jezdnie Chelsea.Ullman bez przerwy niemal podawał polecenia wozompatrolowym.Jednocześnie stawiał na nogi cały niemalgarnizon drogowy Chelsea.W pewnej chwili stało się coś strasznego.Z bocznejulicy wypadł na wielkiej szybkości, rycząc syreną alar -mową, patrolowy wóz policyjny.Pisk hamulców zawibro-wał w mózgu Ullmana.Trzy uciekające samochody od-skoczyły w lewo, przetoczyły się chodnikami tuż przysztachetach ogrodowych i pomknęły dalej.Abotto znalazłsię o kilka jardów od wozu policyjnego, który niemalwrósł w asfalt po raptownym zahamowaniu.Abotto chciałpójść w ślady uciekających i wykonać manewr w lewo, nachodnik, ale już zabrakło mu miejsca.Włączył hamulce.Ullman uderzył czołem w szybę i zaklął.Ryk motorówrozsadzał mu czaszkę.Wóz policyjny dał wsteczny bieg,aby przepuścić Abotto, ale strata czasu była olbrzymia.Umykające samochody znikały już poza granicąreflektorowych macek.Komendant wozu usprawiedliwiał się, ale Ullman go niesłuchał.Gnali dalej za opryszkami, a niefortunnysprzymierzeniec otrzymał polecenie dołączenia do pościgu jakotrzeci.— Kwadrat D 4 — mówił Ullman do mikrofonu.—Kwadrat D 4! Kierunek na drogę państwową numer 316!Zamknąć boczne drogi między 316 a 319! Powtarzam.Abotto uśmiechał się sennie.Miasto zniknęło już za nimi,pędzili teraz przez podmiejskie okolice, zabudowane luźnodomkami w ogrodach.Fosforyzujące znaki milowe migały im woczach.Syreny wyły.Znowu ujęli ostatni wóz amerykański w obręcz silnychświateł.Ale odległość nie zmniejszała się tak, by gwarantować"powodzenie pogoni i klęskę ściganych.Ullman nie zdawałsobie sprawy, jak długo trwa już ta szaleńcza zabawa.Wydawało mu się, że odbyło się wszystko w ułamkach sekund.Tymczasem odezwał się głos Grum- ba.Meldował o odkryciudużych ilości heroiny pod pokładem „Santa Barbara”.Aresztowany Francuz milczy jak zaklęty.— Doskonale — zawołał Ullman do mikrofonu i zdałsobie wreszcie sprawę, że pościg trwa już blisko godzi nę.Chciał zapalić papierosa, ale obawiał się, że nie trafipłonącą zapałką do ust.Wibracja wozu wzrosła, Ullmandygotał czując w kościach każdy kamyk na drodze.Szarzało powoli.Pochłonęli już spory kawał drogi, całyczas pędzili w kierunku wybrzeża.Ullman powiedział domikrofonu: — Proszę posterunki drogowe o zamknię cieprzejazdów w kierunku na Folkestone i Dover.Drogi 316 i319! Proszę o alarm policyjny w Kent.Alarm policyjny wKent!Po chwili odezwał się głos, spokojny, matowy z CentraliC.I.D.w Londynie.— Alarm policyjny w Kent ogłoszony.Drogi państwowe316 i 319 strzeżone! Proszę meldować położenie!— Dziękuję — oświadczył Ullman i zameldował poło -żenie.— Przyjęto — odparł głos z C.I.D.w Londynie.— Proszęutrzymywać łączność.— Tak jest! — powiedział Ullman służbowym tonempodwładnego.Pomyślał, że jakiś sierżant wydaje mu po-lecenia, i poczuł olbrzymią wdzięczność dla potężnej or-ganizacji, która nim kierowała.Był teraz pionkiem mio -tającym się na mrocznej szosie w samochodzie, gdzieś wpołudniowym kącie Anglii.Tamten sierżant, a może tylkokonstabl po prostu, siedział w jasno oświetlonym pokoju,mając przed oczyma mapę rozjarzoną czerwonymipunkcikami pędzących patroli policyjnych.Palce tegosierżanta, spoczywające na klawiszach wyłączników mi-krofonowych, trzymały jak na smyczy tę ryczącą sforę.Jego oczy wpatrzone w mapę odczytywały położenieuciekających i ścigających [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.— Uhm!— Francja jest pięknym krajem — powiedział Ullman.—Chciałbym wejść do środeczka.Mam nakaz rewizji!— Ładny interes — powiedział Francuz z pozornymhumorem.— A to wpadłem.Właśnie miałem wyjść wmorze.— Strasznie mi przykro — odparł Ullman i lekko po -pchnął kapitana w lewo, aby dotrzeć do wejścia wiodące gow głąb stateczku.— Idziemy! — rzekł Francuz ulegle i odwrócił się kudrzwiom.W tej chwili Ullman usłyszał suchy trzask, nagłytupot kroków i przeciągły gwizd.Grumb instynktownie chwyciłFrancuza za przegub dłoni.Ullman zobaczył kątem oka, jak zdrugiej strony stateczku od rufy biegnie do trapu kilkupochylonych ludzi.W tej samej sekundzie Francuz szarpnął sięgwałtownie, wyrwał rękę z uchwytu Grumba i runął jak szalonyw głąb kajut po stromych schodkach.— Za nim! — krzyknął Ullman do Grumba, a sam od-wrócił się ku biegnącej grupie z pistoletem w dłoni.Byłojuż jednak za późno.Pchnięty silnie w pierś zachwiał się,cofnął o krok, by zachować równowagę.Pistolet trzymałkurczowo w dłoni.— Stać! — krzyknął i natychmiast silny cios powalił gona pokład.Strzelił na oślep w górę, gdzieś nad głowyuciekających mężczyzn, między gwiazdy.Kiedy porwał sięna nogi, dojrzał napastników, jak wielkimi susamizbliżają się ku samochodom zaparkowanym tuż przy bur -cie statku.Pomyślał, że to był jego wielki błąd.Nie po leciłzabezpieczyć tych maszyn.— Zatrzymać ich! — wołał, ale było to zbyteczne.Je godzielni chłopcy już rzucili się ku pierzchającym opry-szkom.Ullman zbiegał po trapie, ale było już za późno.Trzy wspaniałe, wielkie maszyny oderwały się od burtystatku.Podziałało to niemal jak eksplozja.Ullman upadłna bruk przed trapem, poderwał się, skoczył do swegosamochodu.— Numer trzy pozostaje pod kierunkiem Grumba!Dokonać rewizji.Kapitana aresztować, innych też! — wołałdo biegnących ludzi.— Numer dwa ze mną!Widział, jak trzech rosłych chłopców zmieniło kierunekswego biegu, jak jeden po drugim wpadali po trapie na pokład,gdzie ukazał się Grumb.Ullman nie czekał nawet sekundy.Abotto, ten wspaniały Abocto już startował.Za nim w rykusilnika i syreny podążał wóz numer dwa.Reflektory wycięły wmroku jasny trójkąt basenu, a w perspektywie nabrzeżapędzące jak jaskółki przed burzą trzy amerykańskie maszyny.Ullman, nie spuszczając wzroku z umykających opryszków,mówił powoli i wyraźnie do mikrofonu:— Tu grupa operacyjna A! Operacyjna A! Alarm wkwadracie C 5! Alarm w kwadracie C 5! Podaję szcze-góły.Odpowiedziały mu samochody patrolowe z East Endu.Meldował się jakiś zabłąkany wóz, który zjeżdżał do bazypo skończonej służbie.Pytał, jaką trasą ma podążać.Ullman parsknął z pasją do mikrofonu.— Gdybym to wiedział, nie prosiłbym pana o pomoc!Tamten odparł grzecznie:— Przepraszam, sir! Jestem do pana dyspozycji.Po-rucznik Fog z Kensington.— Dziękuję — odparł Ullman spokojniej.Pędzili w zaułkach na tyłach Wschodniego Portu.Odległośćmiędzy Ullmanem a uciekającymi powoli się zmniejszała.— Abotto — rzekł Ullman bardzo spokojnie — dlaczegosię wleczesz?!Abotto uśmiechnął się anielsko i odparł:— Przepraszam, sir! Byłem zaspany.Pędzili w tempie, którego natężenie jest już trudne dookreślenia bez mechanicznych przyrządów.Przy pewnejszybkości podczas jazdy samochodem człowiek traci niemalzupełnie poczucie przestrzeni i czasu.Tylko świetny znawca, odużej praktyce, może określić, jaką szybkość rozwijasamochód, jeżeli przekroczyła ona osiemdziesiąt mil nagodzinę.Ullman zauważył, że nie widzi już wcale zarysów mijanychdomów.Była to zamazana, szara plama drgająca przed oczyma.Słyszał pisk opon na asfalcie i od czasu do czasu zgrzythamulców.Spoglądał w odbicie drugiego samochodu wlusterku i cieszył się, że jego odwód siedzi mu na ogonie.Uciekający nie tracili teraz przewagi.Odległość nie ulegałazmianie.Wypadli z zaułków na szerokie jezdnie Chelsea.Ullman bez przerwy niemal podawał polecenia wozompatrolowym.Jednocześnie stawiał na nogi cały niemalgarnizon drogowy Chelsea.W pewnej chwili stało się coś strasznego.Z bocznejulicy wypadł na wielkiej szybkości, rycząc syreną alar -mową, patrolowy wóz policyjny.Pisk hamulców zawibro-wał w mózgu Ullmana.Trzy uciekające samochody od-skoczyły w lewo, przetoczyły się chodnikami tuż przysztachetach ogrodowych i pomknęły dalej.Abotto znalazłsię o kilka jardów od wozu policyjnego, który niemalwrósł w asfalt po raptownym zahamowaniu.Abotto chciałpójść w ślady uciekających i wykonać manewr w lewo, nachodnik, ale już zabrakło mu miejsca.Włączył hamulce.Ullman uderzył czołem w szybę i zaklął.Ryk motorówrozsadzał mu czaszkę.Wóz policyjny dał wsteczny bieg,aby przepuścić Abotto, ale strata czasu była olbrzymia.Umykające samochody znikały już poza granicąreflektorowych macek.Komendant wozu usprawiedliwiał się, ale Ullman go niesłuchał.Gnali dalej za opryszkami, a niefortunnysprzymierzeniec otrzymał polecenie dołączenia do pościgu jakotrzeci.— Kwadrat D 4 — mówił Ullman do mikrofonu.—Kwadrat D 4! Kierunek na drogę państwową numer 316!Zamknąć boczne drogi między 316 a 319! Powtarzam.Abotto uśmiechał się sennie.Miasto zniknęło już za nimi,pędzili teraz przez podmiejskie okolice, zabudowane luźnodomkami w ogrodach.Fosforyzujące znaki milowe migały im woczach.Syreny wyły.Znowu ujęli ostatni wóz amerykański w obręcz silnychświateł.Ale odległość nie zmniejszała się tak, by gwarantować"powodzenie pogoni i klęskę ściganych.Ullman nie zdawałsobie sprawy, jak długo trwa już ta szaleńcza zabawa.Wydawało mu się, że odbyło się wszystko w ułamkach sekund.Tymczasem odezwał się głos Grum- ba.Meldował o odkryciudużych ilości heroiny pod pokładem „Santa Barbara”.Aresztowany Francuz milczy jak zaklęty.— Doskonale — zawołał Ullman do mikrofonu i zdałsobie wreszcie sprawę, że pościg trwa już blisko godzi nę.Chciał zapalić papierosa, ale obawiał się, że nie trafipłonącą zapałką do ust.Wibracja wozu wzrosła, Ullmandygotał czując w kościach każdy kamyk na drodze.Szarzało powoli.Pochłonęli już spory kawał drogi, całyczas pędzili w kierunku wybrzeża.Ullman powiedział domikrofonu: — Proszę posterunki drogowe o zamknię cieprzejazdów w kierunku na Folkestone i Dover.Drogi 316 i319! Proszę o alarm policyjny w Kent.Alarm policyjny wKent!Po chwili odezwał się głos, spokojny, matowy z CentraliC.I.D.w Londynie.— Alarm policyjny w Kent ogłoszony.Drogi państwowe316 i 319 strzeżone! Proszę meldować położenie!— Dziękuję — oświadczył Ullman i zameldował poło -żenie.— Przyjęto — odparł głos z C.I.D.w Londynie.— Proszęutrzymywać łączność.— Tak jest! — powiedział Ullman służbowym tonempodwładnego.Pomyślał, że jakiś sierżant wydaje mu po-lecenia, i poczuł olbrzymią wdzięczność dla potężnej or-ganizacji, która nim kierowała.Był teraz pionkiem mio -tającym się na mrocznej szosie w samochodzie, gdzieś wpołudniowym kącie Anglii.Tamten sierżant, a może tylkokonstabl po prostu, siedział w jasno oświetlonym pokoju,mając przed oczyma mapę rozjarzoną czerwonymipunkcikami pędzących patroli policyjnych.Palce tegosierżanta, spoczywające na klawiszach wyłączników mi-krofonowych, trzymały jak na smyczy tę ryczącą sforę.Jego oczy wpatrzone w mapę odczytywały położenieuciekających i ścigających [ Pobierz całość w formacie PDF ]