[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pisał do dziewczyny listy,ale jeszcze z nią nie spał.Czekał z tym do ślubu; miał bardzostaroświeckie poglądy.Gdy wrócili z budynku siedemset dwadzieścia, przed poko-jem dwieście dwadzieścia sześć czekał na nich właśnie Blo-omingburg.Dyżurny powiedział mu, że kilku kadetów z naj-wyższego roku, ubranych w szare mundury, udało się do bu-dynku siedemset dwadzieścia.Jay był ciekaw, co się wydarzyło.Był bardzo przejęty.John Lugar kpił sobie z niego, że na drugieimię ma Szczery , ale Bloomingburg nie obrażał się.Wiedział,że jest w tym dużo prawdy.Wchodząc za Lugarem, Buckiem i Slaightem do pokoju,popatrzył jeszcze raz na ich szare mundury i zerknął na zega-rek.Dochodziła pierwsza trzydzieści.Natychmiast wyczuł pi-smo nosem.Honor.- Co się stało? - zapytał przejęty.- Nie twój zakichany interes, człowieku - warknął Slaight.- Ry, tylko pytam.Zaniepokoiłem się, gdy doszła do mniewieść.- Tak? Słyszysz, kurwa, za dużo; za bardzo się, kurwa, nie-pokoisz.Wróć, kurwa, do swego pokoju i daj nam spokój.371- Ry, przepraszam, nie chciałem.- Nie chciałeś.kurwa.Wez lepiej Biblię i zmów za nas pa-cierz.Cholerny katabas.Wymawiając słowo katabas , Slaight wykrzywił się.Blo-omingburg odszedł bez słowa, lecz po chwili rzeczywiście po-jawił się z Biblią.- Popatrzcie na niego - zakpił Slaight.- Zamknij się, Ry - burknął Lugar.Mimo że deklarował sięjako zatwardziały ateista, zamierzał wziąć z Josie Irene Severnsślub w kościele katolickim.Bloomingburg przysiadł na łóżku Lugara i zaczął kartkowaćBiblię.- Kiedy wreszcie, człowieku, dasz sobie z tym spokój? - za-pytał Slaight.- Odczep się od niego, Ry - warknął Leroy Buck, baptysta zPołudnia, którego kongregacja w Burning Tree w Indianieliczyła około trzydziestu osób.- A co Bóg wskóra przeciw takiemu sukinsynowi jak Hed-ges? Co, u kurwy nędzy, spodziewasz się znalezć w tej książce?Receptę na szczęście? Mapę pola minowego West - pieprzone-go Point? Gówno w niej znajdziesz, Jay!Lugar chwycił Slaighta za podkoszulek, rzucił go na blatbiurka i przycisnął ciężarem własnego ciała.Lugar był od niegocięższy o jakieś pięć kilogramów i cały składał się z mięśni.Pełnił funkcję trenera zespołu bokserskiego kompanii, a pozatym sam walczył i rokrocznie, oprócz roku rekruckiego, docho-dził do finału turnieju na szczeblu brygady - odpowiednikaZłotych Rękawic*.Tego roku nie mógł jednak odpowiedniotrenować, bo zbyt często odbywał marsze karne.* Doroczny turniej boksu amatorskiego w Stanach Zjednoczonych, zapo-czątkowany w roku 1926 (przyp.tłum.).- Jeszcze jedno słowo, Slaight, jedno cholerne słowo, i oso-biście poślę cię do szpitala.Zapewniam cię, bardzo ci się to niespodoba.Slaight popatrzył Lugarowi w oczy.Rudzielec miał prze-krwione ze zmęczenia i niewyspania oczy.372- Wiem, że miałeś wielkie kłopoty, Ry - odezwał się Blo-omingburg.- Pomyślałem sobie, że być może zdołam ci pomóc.Otworzył Biblię i zaczął niskim głosem czytać Psalm Dwu-dziesty Trzeci. Nie, po prostu w to nie wierzę - pomyślał poruszony dożywego Slaight.Ry do czternastego roku życia uczęszczał do szkółki nie-dzielnej.Do czternastego roku życia! W wieku czternastu latnikt nie chodzi do szkółki niedzielnej.Ale Ry Slaight uczęsz-czał.Nakładał czarne buty i czarny garnitur, który rodzice ku-pili mu u Searsa.Ubranie było początkowo o trzy numery zaduże i wystarczyło Slaightowi do końca podstawówki.Blo-omingburg czytał niskim, monotonnym głosem Psalm Dwu-dziesty Trzeci.W szkółce niedzielnej kazano Slaightowi uczyćsię tego i innych psalmów na pamięć, ale one go nie obchodzi-ły.Nie obchodziły go nic a nic.Aż do czasu, kiedy zdechł mupies.Rodzice kupili jamnika, by ich mały synek miał towarzysza.Mieszkali wtedy w Dzikich Polach, oddalonych o trzydzieścipięć kilometrów od Leavenworth.Ojciec prowadził tam stad-ninę koni.Ry nie miał braci ani sióstr i pies - nazwany Gałga-nem, gdyż przez całe życie sypiał na stosie starych ubrań iszmat - był jego jedynym towarzyszem.Zwierzę zdechło, mającszesnaście lat; stare, wytworne, czarne psisko z siwymi rzęsamii pyskiem.Zmierć Gałgana wstrząsnęła Rym do głębi.Po po-wrocie ze szkoły znalazł psiaka leżącego przed domem na ka-wałku dykty.Zrozpaczony uklęknął obok martwego zwierzęcia.Matka Rya, Jill Ritter Slaight, nie wiedziała, jak pocieszyć sy-na.Przyniosła z domu rodzinną Biblię.Satynowa zakładkatkwiła na stronie z Psalmem Dwudziestym Trzecim.Matkastała w palącym wiosennym słońcu Kansas i czytała psalm.Narosnących wokół domu drzewach śpiewały ptaki, wiewiórkijazgotały, jakby cieszyły się ze śmierci swego głównego wroga,a matka czytała na głos Psalm Dwudziesty Trzeci.Słońce paliłokark Rya, po golonych od niedawna policzkach spływały łzy, nadykcie leżał martwy Gałgan.Wtedy też po raz pierwszy w pełni dotarł doń sens psalmu.373Wykraczał daleko poza wersy, które musiał wykuć na pamięćprzed sześcioma laty.Wykraczał daleko poza rozmowy wszkółce niedzielnej, niekończące się dyskusje o prawdziwymznaczeniu rzeczy.Głos matki docierał do najgłębszych zaka-marków jego podświadomości, trafiał do tajemnego kącika wduszy, w którym chował wszystkie sekrety - jego i Gałgana.Znikim się nimi nie dzielił, nawet z samym sobą.Słuchał głosumatki czytającej psalm.Kiedy skończyła, podniósł się z kolan,objął ją i powiedział: Mamo, pochowajmy Gałgana.Tamtegodnia, w szesnastym roku życia, poznał siłę płynącą ze świado-mości śmierci, siłę, która była w głosie jego matki, siłę, którąznał od lat, lecz nie poświęcał jej najmniejszej uwagi, siłę słówPsalmu Dwudziestego Trzeciego.Nie rozumiał tej mocy, niewiedział, skąd pochodzi i po co; nie wiedział, co ma z nią zro-bić.Po prostu czuł ją.I teraz, w pokoju dwieście dwadzieścia sześć, w nowych ko-szarach południowych, głos Jaya Bloomingburga sprawił, żewróciły tamte chwile z młodzieńczych lat.Slaight, Buck, Lugari Bloomingburg siedzieli w pokoju.Mieli na sobie tylko kaleso-ny, jak zawsze w koszarach, Jay czytał, a oni czuli wzajemnąbliskość.Zwłaszcza Slaight z powodu wspomnień o Gałganie;cyniczny, logiczny, stary, choć zaledwie dwudziestojednoletniSlaight, który jeszcze przed chwilą gotów był urwać głowę nie-szczęsnemu Bloomingburgowi tylko za to, że chciał mu pomócw jedyny sposób, jaki znał.To samo powiedziała mu Irit w ostatni weekend, tamtegodnia, gdy pozbyli się nasłanych na nią szpicli.Była pózna noc,leżeli pijani w łóżku, w pokoju panowała ciemność, rozświetla-na jedynie tarczą radiobudzika stojącego na nocnym stoliku.Wsalonie mościł się na kanapie Leroy Buck.Lugar ze swojądziewczyną wynieśli się do hotelu.Dymiło się im z głów, za-śmiewali się z opowiastek i akcentu Bucka, rozpierała ich ra-dość ze zwycięstwa.Teraz leżeli przytuleni do siebie jak ły-żeczki do herbaty, Irit przyciskała Slaightowi do pleców piersi,z ciemności płynął mu do ucha jej szept. Ry, nie widzisz, że zamieniasz się w coś, z czym tak bardzowalczysz, czego nienawidzisz? Zachowujesz się tak, jak moimzdaniem zachowują się ludzie knujący swe skomplikowane374intrygi.Miotasz się, Ry.Miotasz.Dlaczego? Po co? Co chceszprzez to osiągnąć.Slaight leżał w bezruchu i rozmyślał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Pisał do dziewczyny listy,ale jeszcze z nią nie spał.Czekał z tym do ślubu; miał bardzostaroświeckie poglądy.Gdy wrócili z budynku siedemset dwadzieścia, przed poko-jem dwieście dwadzieścia sześć czekał na nich właśnie Blo-omingburg.Dyżurny powiedział mu, że kilku kadetów z naj-wyższego roku, ubranych w szare mundury, udało się do bu-dynku siedemset dwadzieścia.Jay był ciekaw, co się wydarzyło.Był bardzo przejęty.John Lugar kpił sobie z niego, że na drugieimię ma Szczery , ale Bloomingburg nie obrażał się.Wiedział,że jest w tym dużo prawdy.Wchodząc za Lugarem, Buckiem i Slaightem do pokoju,popatrzył jeszcze raz na ich szare mundury i zerknął na zega-rek.Dochodziła pierwsza trzydzieści.Natychmiast wyczuł pi-smo nosem.Honor.- Co się stało? - zapytał przejęty.- Nie twój zakichany interes, człowieku - warknął Slaight.- Ry, tylko pytam.Zaniepokoiłem się, gdy doszła do mniewieść.- Tak? Słyszysz, kurwa, za dużo; za bardzo się, kurwa, nie-pokoisz.Wróć, kurwa, do swego pokoju i daj nam spokój.371- Ry, przepraszam, nie chciałem.- Nie chciałeś.kurwa.Wez lepiej Biblię i zmów za nas pa-cierz.Cholerny katabas.Wymawiając słowo katabas , Slaight wykrzywił się.Blo-omingburg odszedł bez słowa, lecz po chwili rzeczywiście po-jawił się z Biblią.- Popatrzcie na niego - zakpił Slaight.- Zamknij się, Ry - burknął Lugar.Mimo że deklarował sięjako zatwardziały ateista, zamierzał wziąć z Josie Irene Severnsślub w kościele katolickim.Bloomingburg przysiadł na łóżku Lugara i zaczął kartkowaćBiblię.- Kiedy wreszcie, człowieku, dasz sobie z tym spokój? - za-pytał Slaight.- Odczep się od niego, Ry - warknął Leroy Buck, baptysta zPołudnia, którego kongregacja w Burning Tree w Indianieliczyła około trzydziestu osób.- A co Bóg wskóra przeciw takiemu sukinsynowi jak Hed-ges? Co, u kurwy nędzy, spodziewasz się znalezć w tej książce?Receptę na szczęście? Mapę pola minowego West - pieprzone-go Point? Gówno w niej znajdziesz, Jay!Lugar chwycił Slaighta za podkoszulek, rzucił go na blatbiurka i przycisnął ciężarem własnego ciała.Lugar był od niegocięższy o jakieś pięć kilogramów i cały składał się z mięśni.Pełnił funkcję trenera zespołu bokserskiego kompanii, a pozatym sam walczył i rokrocznie, oprócz roku rekruckiego, docho-dził do finału turnieju na szczeblu brygady - odpowiednikaZłotych Rękawic*.Tego roku nie mógł jednak odpowiedniotrenować, bo zbyt często odbywał marsze karne.* Doroczny turniej boksu amatorskiego w Stanach Zjednoczonych, zapo-czątkowany w roku 1926 (przyp.tłum.).- Jeszcze jedno słowo, Slaight, jedno cholerne słowo, i oso-biście poślę cię do szpitala.Zapewniam cię, bardzo ci się to niespodoba.Slaight popatrzył Lugarowi w oczy.Rudzielec miał prze-krwione ze zmęczenia i niewyspania oczy.372- Wiem, że miałeś wielkie kłopoty, Ry - odezwał się Blo-omingburg.- Pomyślałem sobie, że być może zdołam ci pomóc.Otworzył Biblię i zaczął niskim głosem czytać Psalm Dwu-dziesty Trzeci. Nie, po prostu w to nie wierzę - pomyślał poruszony dożywego Slaight.Ry do czternastego roku życia uczęszczał do szkółki nie-dzielnej.Do czternastego roku życia! W wieku czternastu latnikt nie chodzi do szkółki niedzielnej.Ale Ry Slaight uczęsz-czał.Nakładał czarne buty i czarny garnitur, który rodzice ku-pili mu u Searsa.Ubranie było początkowo o trzy numery zaduże i wystarczyło Slaightowi do końca podstawówki.Blo-omingburg czytał niskim, monotonnym głosem Psalm Dwu-dziesty Trzeci.W szkółce niedzielnej kazano Slaightowi uczyćsię tego i innych psalmów na pamięć, ale one go nie obchodzi-ły.Nie obchodziły go nic a nic.Aż do czasu, kiedy zdechł mupies.Rodzice kupili jamnika, by ich mały synek miał towarzysza.Mieszkali wtedy w Dzikich Polach, oddalonych o trzydzieścipięć kilometrów od Leavenworth.Ojciec prowadził tam stad-ninę koni.Ry nie miał braci ani sióstr i pies - nazwany Gałga-nem, gdyż przez całe życie sypiał na stosie starych ubrań iszmat - był jego jedynym towarzyszem.Zwierzę zdechło, mającszesnaście lat; stare, wytworne, czarne psisko z siwymi rzęsamii pyskiem.Zmierć Gałgana wstrząsnęła Rym do głębi.Po po-wrocie ze szkoły znalazł psiaka leżącego przed domem na ka-wałku dykty.Zrozpaczony uklęknął obok martwego zwierzęcia.Matka Rya, Jill Ritter Slaight, nie wiedziała, jak pocieszyć sy-na.Przyniosła z domu rodzinną Biblię.Satynowa zakładkatkwiła na stronie z Psalmem Dwudziestym Trzecim.Matkastała w palącym wiosennym słońcu Kansas i czytała psalm.Narosnących wokół domu drzewach śpiewały ptaki, wiewiórkijazgotały, jakby cieszyły się ze śmierci swego głównego wroga,a matka czytała na głos Psalm Dwudziesty Trzeci.Słońce paliłokark Rya, po golonych od niedawna policzkach spływały łzy, nadykcie leżał martwy Gałgan.Wtedy też po raz pierwszy w pełni dotarł doń sens psalmu.373Wykraczał daleko poza wersy, które musiał wykuć na pamięćprzed sześcioma laty.Wykraczał daleko poza rozmowy wszkółce niedzielnej, niekończące się dyskusje o prawdziwymznaczeniu rzeczy.Głos matki docierał do najgłębszych zaka-marków jego podświadomości, trafiał do tajemnego kącika wduszy, w którym chował wszystkie sekrety - jego i Gałgana.Znikim się nimi nie dzielił, nawet z samym sobą.Słuchał głosumatki czytającej psalm.Kiedy skończyła, podniósł się z kolan,objął ją i powiedział: Mamo, pochowajmy Gałgana.Tamtegodnia, w szesnastym roku życia, poznał siłę płynącą ze świado-mości śmierci, siłę, która była w głosie jego matki, siłę, którąznał od lat, lecz nie poświęcał jej najmniejszej uwagi, siłę słówPsalmu Dwudziestego Trzeciego.Nie rozumiał tej mocy, niewiedział, skąd pochodzi i po co; nie wiedział, co ma z nią zro-bić.Po prostu czuł ją.I teraz, w pokoju dwieście dwadzieścia sześć, w nowych ko-szarach południowych, głos Jaya Bloomingburga sprawił, żewróciły tamte chwile z młodzieńczych lat.Slaight, Buck, Lugari Bloomingburg siedzieli w pokoju.Mieli na sobie tylko kaleso-ny, jak zawsze w koszarach, Jay czytał, a oni czuli wzajemnąbliskość.Zwłaszcza Slaight z powodu wspomnień o Gałganie;cyniczny, logiczny, stary, choć zaledwie dwudziestojednoletniSlaight, który jeszcze przed chwilą gotów był urwać głowę nie-szczęsnemu Bloomingburgowi tylko za to, że chciał mu pomócw jedyny sposób, jaki znał.To samo powiedziała mu Irit w ostatni weekend, tamtegodnia, gdy pozbyli się nasłanych na nią szpicli.Była pózna noc,leżeli pijani w łóżku, w pokoju panowała ciemność, rozświetla-na jedynie tarczą radiobudzika stojącego na nocnym stoliku.Wsalonie mościł się na kanapie Leroy Buck.Lugar ze swojądziewczyną wynieśli się do hotelu.Dymiło się im z głów, za-śmiewali się z opowiastek i akcentu Bucka, rozpierała ich ra-dość ze zwycięstwa.Teraz leżeli przytuleni do siebie jak ły-żeczki do herbaty, Irit przyciskała Slaightowi do pleców piersi,z ciemności płynął mu do ucha jej szept. Ry, nie widzisz, że zamieniasz się w coś, z czym tak bardzowalczysz, czego nienawidzisz? Zachowujesz się tak, jak moimzdaniem zachowują się ludzie knujący swe skomplikowane374intrygi.Miotasz się, Ry.Miotasz.Dlaczego? Po co? Co chceszprzez to osiągnąć.Slaight leżał w bezruchu i rozmyślał [ Pobierz całość w formacie PDF ]