[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usły szeliśmy wrzask Oli.Widzieliśmyjedy nie plecy Joanny, która miotała się w drzwiach szafki, jakby walczy ła z ty gry sem.Dochodziły stamtąd przy tłumione łomoty i głosy. Kto tam jest? Jakieś zwierzę? zapy tał policjant. Ola! Dziecko poinformowałam. Ola! Oddaj mi to.Naty chmiast! wołała Aśka w głąb szafki.Po chwili wstała z potłuczonąbutelką w ręce.Miała ślady zadrapania na rękach i policzku.Odsunęła się od szafki. Teraz przy najmniej nie zrobi sobie krzy wdy powiedziała z miną cholernej bohaterki.Z szafki rozległ się płacz dziecka.Podeszłam i uklękłam przed otwarty mi drzwiczkami.W środku obok kosza na śmieci siedziała Ola.By ła niemiłosiernie umorusana. Olka! Wy chodz stamtąd naty chmiast! Co to za dziecko? Czy może pani nam powiedzieć, co tu się dzieje? zaczął się dopy ty waćpolicjant numer jeden.Widocznie z nich dwóch ten by ł ten ważniejszy. A może pan dać nam święty spokój! Nie widzi pan, co się dzieje!? zawołałam przezramię. Anka, uspokój się! Przecież panowie chcą pomóc.Ja się ty m zajmę.Porozmawiamz panami, wszy stko wy tłumaczę, a ty zajmij się Olą powiedziała do mnie Joanna i odwróciła siędo policjantów. Już wszy stko dobrze, przepraszam, niepotrzebnie panów wzy wałam. Delikatniewy pchnęła ich z kuchni. Ola! Wy jdz naty chmiast! zażądałam.W odpowiedzi usły szałam płacz. Ola! Wy jdz! Chodz tutaj! ponowiłam żądanie.Płacz zmienił się we wrzask.Próbowałam wy ciągnąć kosz na śmieci, ale smarkata trzy mała go z całej siły trzy letniegociałka. Ola! Wy chodz! Szarpałam za kosz skulona w pozy cji kolankowo-łokciowej,niesprzy jającej właściwemu oddechowi.Nic, ty lko płacz.W końcu pociągnęłam mocniej kosz i poleciałam do ty łu, uderzając boleśniegłową o górny brzeg szafki, zatoczy łam się i upadłam na plecy.Kosz z całą zawartościąwy lądował na mnie.Z furią zrzuciłam z siebie śmieci.Czułam, jak bucha ze mnie wściekłość.Głowa pękała mi z bólu. Ty gówniaro jedna! Zebrałam się w sobie, zanurkowałam w szafce i próbowałam złapaćjedną z wierzgający ch stópek.Ola broniła się zaciekle, kopała i waliła rękami na oślep.W końcu złapałam jedną nogęi unieruchomiłam, po chwili udało mi się złapać drugą i ty m sposobem wy ciągnęłam potworaz jamy. Gówniaro jedna! Uspokój się! Trzy małam ją w mocny m uścisku z unieruchomiony mirękami.Zaczęłam powoli czuć siniaki i zadrapania, które pojawiły się w wy niku walki z Olą. Przestań! krzy czałam, a smarkula wierzgała dalej. Ola! Przestań, proszę! Jestemsilniejsza od ciebie! Dam ci radę! przekony wałam.Bez rezultatu.Powoli traciłam siły. Olka, uspokój się! To ty się uspokój! Usły szałam nad swoją głową. Joanna, odejdz! Poradzę sobie! Uspokój się! Puść to dziecko! Anka, sły szy sz? Puść Olę!Nie mogłam zwolnić uścisku.Ola szarpała się coraz słabiej. Anka! Puść! Zrobisz jej krzy wdę! wołała Joanna.Popatrzy łam na nią.By ła naprawdęprzestraszona. Proszę, Ania, puść Olę! prosiła.Nagle sama się przeraziłam.Dotarło do mnie, że trzy małam małą za mocno, że przestała sięporuszać.Zwolniłam uścisk i dziewczy nka bezwładnie opadła na podłogę.Płakała.O Boże!Płakała! %7ły ła! Jezu! %7ły ła. Ty wariatko! zawarczała na mnie Joanna, podniosła Olę z podłogi i wy szła z dzieckiemz kuchni. Przepraszam! O Boże, Ola, przepraszam! Nie chciałam ci zrobić krzy wdy ! jęczałam,idąc za nimi do pokoju.Joanna usiadła z Olą w fotelu.Tuliła małą i głaskała.Ola płakała coraz ciszej, chwilami jejciałkiem wstrząsał szloch, a po chwili znowu się wy ciszała. Ola! Oleńka! Sły szy sz mnie? Przepraszam! zawodziłam, klęcząc przed nimi na dy wanie.Gładziłam Olę po malutkich pleckach. Daj sobie spokój! powiedziała brutalnie Joanna. Teraz masz wy rzuty sumienia?Przestań, bo to żałosne.Idz, zrób porządek w kuchni albo zajmij się sobą.Z daleka widać i czuć,na jakim jesteś kacu.Ogarnij się, daj temu dziecku na chwilę spokój.Miała rację.Ciężko podniosłam się z podłogi i poszłam do kuchni.Musiałam się czegoś napić.Poprzedniego wieczora za dużo wy piłam.Ola miała napad wrzasków i nie umiałam sobie z niąporadzić.Zrobiłam sobie i Joannie herbatę, napiłam się soku i połknęłam garść aspiry ny.Ogarnęłamwzrokiem chaos na podłodze.Poszłam do sieni po duże wiadro i miotłę.Powoli i metody czniezaczęłam zgarniać wszy stko do wiadra.Przy każdy m pochy leniu głowy szum w uszach potężniałi świat wokoło zaczy nał się koły sać.Zbierałam szczątki naczy ń, odłamki szkła, jedzenie.Przykażdy m większy m kawałku uświadamiałam sobie, że przecież Ola mogła się ty m skaleczy ć,zachły snąć, pociąć.Jakim cudem porozwalała to wszy stko i sama wy szła bez szwanku? Może PanBóg wreszcie zaczął nad nią czuwać? Ty lko skoro tak, to dlaczego trafiła do mojego domu? Toby ło najgorsze miejsce, w jakim mogła się znalezć trzy letnia dziewczy nka po stracie rodziców.Może to, że klęczałam na podłodze, może to, że miałam kaca, również moralnego, i męczy łymnie wy rzuty sumienia, spowodowało, że zaczęłam patrzeć na obecną sy tuację oczami Oli.Usiadłam na podłodze i złapałam się za głowę.W ty m momencie weszła Joanna. Mała śpi, a ty co? Masz wy rzuty sumienia? zapy tała złośliwie. Joanna, ja to najgorsze, co mogło się przy trafić temu dziecku. Nie przesadzaj.Mogło by ć gorzej. Chy ba nie.Joanna popatrzy ła na zawartość wiadra, a potem na resztę bałaganu na podłodze.Spojrzałana moją skacowaną twarz. Wiesz, chy ba masz rację.Gdy by została w szpitalu, nie by łaby narażona na utratę ży cia. Nie rób sobie jaj! To nie czas na żarty. Nie żartuję.To cud, że nie wy rządziła sobie krzy wdy w tej kuchni. No co ty ? zapy tałam sarkasty cznie.Siedziały śmy tak chwilę, ja na podłodze, trzy mając się za głowę, a ona na krześle przy stole.Obejmowała dłońmi szklankę z herbatą, jakby chciała je rozgrzać, chociaż pły n na pewno by ł jużzimny.Popatrzy łam z dołu na Joannę.Wy glądała na zmęczoną.Na jej niegdy ś ładnej twarzymalowały się teraz głębokie bruzdy.Sińce i opuchnięcia pod oczami wy dawały się dzisiajbardziej widoczne, a zawsze niebieskie oczy by ły bez blasku i szare.Wy glądała na więcej niżswoje pięćdziesiąt parę lat. Joanna! A u ciebie wszy stko w porządku? zapy tałam. Anka, nie masz wy jścia. Zignorowała moje py tanie. Twoja siostra nie przeży je, jeżelitemu dziecku coś się stanie.Musisz się wziąć w garść.Zabrałaś Olkę ze szpitala, to teraz musiszprzez chwilę nią się zająć.Jak się powiedziało A , to trzeba powiedzieć B , i tak do końcaalfabetu.Sama mnie tego uczy łaś. Tak.Wiem.Niepotrzebnie się na to zgodziłam. Potrzebnie czy niepotrzebnie, teraz nie ma co się zastanawiać.Jakoś przez to trzebaprzebrnąć.Wiedziałam, że ma rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Usły szeliśmy wrzask Oli.Widzieliśmyjedy nie plecy Joanny, która miotała się w drzwiach szafki, jakby walczy ła z ty gry sem.Dochodziły stamtąd przy tłumione łomoty i głosy. Kto tam jest? Jakieś zwierzę? zapy tał policjant. Ola! Dziecko poinformowałam. Ola! Oddaj mi to.Naty chmiast! wołała Aśka w głąb szafki.Po chwili wstała z potłuczonąbutelką w ręce.Miała ślady zadrapania na rękach i policzku.Odsunęła się od szafki. Teraz przy najmniej nie zrobi sobie krzy wdy powiedziała z miną cholernej bohaterki.Z szafki rozległ się płacz dziecka.Podeszłam i uklękłam przed otwarty mi drzwiczkami.W środku obok kosza na śmieci siedziała Ola.By ła niemiłosiernie umorusana. Olka! Wy chodz stamtąd naty chmiast! Co to za dziecko? Czy może pani nam powiedzieć, co tu się dzieje? zaczął się dopy ty waćpolicjant numer jeden.Widocznie z nich dwóch ten by ł ten ważniejszy. A może pan dać nam święty spokój! Nie widzi pan, co się dzieje!? zawołałam przezramię. Anka, uspokój się! Przecież panowie chcą pomóc.Ja się ty m zajmę.Porozmawiamz panami, wszy stko wy tłumaczę, a ty zajmij się Olą powiedziała do mnie Joanna i odwróciła siędo policjantów. Już wszy stko dobrze, przepraszam, niepotrzebnie panów wzy wałam. Delikatniewy pchnęła ich z kuchni. Ola! Wy jdz naty chmiast! zażądałam.W odpowiedzi usły szałam płacz. Ola! Wy jdz! Chodz tutaj! ponowiłam żądanie.Płacz zmienił się we wrzask.Próbowałam wy ciągnąć kosz na śmieci, ale smarkata trzy mała go z całej siły trzy letniegociałka. Ola! Wy chodz! Szarpałam za kosz skulona w pozy cji kolankowo-łokciowej,niesprzy jającej właściwemu oddechowi.Nic, ty lko płacz.W końcu pociągnęłam mocniej kosz i poleciałam do ty łu, uderzając boleśniegłową o górny brzeg szafki, zatoczy łam się i upadłam na plecy.Kosz z całą zawartościąwy lądował na mnie.Z furią zrzuciłam z siebie śmieci.Czułam, jak bucha ze mnie wściekłość.Głowa pękała mi z bólu. Ty gówniaro jedna! Zebrałam się w sobie, zanurkowałam w szafce i próbowałam złapaćjedną z wierzgający ch stópek.Ola broniła się zaciekle, kopała i waliła rękami na oślep.W końcu złapałam jedną nogęi unieruchomiłam, po chwili udało mi się złapać drugą i ty m sposobem wy ciągnęłam potworaz jamy. Gówniaro jedna! Uspokój się! Trzy małam ją w mocny m uścisku z unieruchomiony mirękami.Zaczęłam powoli czuć siniaki i zadrapania, które pojawiły się w wy niku walki z Olą. Przestań! krzy czałam, a smarkula wierzgała dalej. Ola! Przestań, proszę! Jestemsilniejsza od ciebie! Dam ci radę! przekony wałam.Bez rezultatu.Powoli traciłam siły. Olka, uspokój się! To ty się uspokój! Usły szałam nad swoją głową. Joanna, odejdz! Poradzę sobie! Uspokój się! Puść to dziecko! Anka, sły szy sz? Puść Olę!Nie mogłam zwolnić uścisku.Ola szarpała się coraz słabiej. Anka! Puść! Zrobisz jej krzy wdę! wołała Joanna.Popatrzy łam na nią.By ła naprawdęprzestraszona. Proszę, Ania, puść Olę! prosiła.Nagle sama się przeraziłam.Dotarło do mnie, że trzy małam małą za mocno, że przestała sięporuszać.Zwolniłam uścisk i dziewczy nka bezwładnie opadła na podłogę.Płakała.O Boże!Płakała! %7ły ła! Jezu! %7ły ła. Ty wariatko! zawarczała na mnie Joanna, podniosła Olę z podłogi i wy szła z dzieckiemz kuchni. Przepraszam! O Boże, Ola, przepraszam! Nie chciałam ci zrobić krzy wdy ! jęczałam,idąc za nimi do pokoju.Joanna usiadła z Olą w fotelu.Tuliła małą i głaskała.Ola płakała coraz ciszej, chwilami jejciałkiem wstrząsał szloch, a po chwili znowu się wy ciszała. Ola! Oleńka! Sły szy sz mnie? Przepraszam! zawodziłam, klęcząc przed nimi na dy wanie.Gładziłam Olę po malutkich pleckach. Daj sobie spokój! powiedziała brutalnie Joanna. Teraz masz wy rzuty sumienia?Przestań, bo to żałosne.Idz, zrób porządek w kuchni albo zajmij się sobą.Z daleka widać i czuć,na jakim jesteś kacu.Ogarnij się, daj temu dziecku na chwilę spokój.Miała rację.Ciężko podniosłam się z podłogi i poszłam do kuchni.Musiałam się czegoś napić.Poprzedniego wieczora za dużo wy piłam.Ola miała napad wrzasków i nie umiałam sobie z niąporadzić.Zrobiłam sobie i Joannie herbatę, napiłam się soku i połknęłam garść aspiry ny.Ogarnęłamwzrokiem chaos na podłodze.Poszłam do sieni po duże wiadro i miotłę.Powoli i metody czniezaczęłam zgarniać wszy stko do wiadra.Przy każdy m pochy leniu głowy szum w uszach potężniałi świat wokoło zaczy nał się koły sać.Zbierałam szczątki naczy ń, odłamki szkła, jedzenie.Przykażdy m większy m kawałku uświadamiałam sobie, że przecież Ola mogła się ty m skaleczy ć,zachły snąć, pociąć.Jakim cudem porozwalała to wszy stko i sama wy szła bez szwanku? Może PanBóg wreszcie zaczął nad nią czuwać? Ty lko skoro tak, to dlaczego trafiła do mojego domu? Toby ło najgorsze miejsce, w jakim mogła się znalezć trzy letnia dziewczy nka po stracie rodziców.Może to, że klęczałam na podłodze, może to, że miałam kaca, również moralnego, i męczy łymnie wy rzuty sumienia, spowodowało, że zaczęłam patrzeć na obecną sy tuację oczami Oli.Usiadłam na podłodze i złapałam się za głowę.W ty m momencie weszła Joanna. Mała śpi, a ty co? Masz wy rzuty sumienia? zapy tała złośliwie. Joanna, ja to najgorsze, co mogło się przy trafić temu dziecku. Nie przesadzaj.Mogło by ć gorzej. Chy ba nie.Joanna popatrzy ła na zawartość wiadra, a potem na resztę bałaganu na podłodze.Spojrzałana moją skacowaną twarz. Wiesz, chy ba masz rację.Gdy by została w szpitalu, nie by łaby narażona na utratę ży cia. Nie rób sobie jaj! To nie czas na żarty. Nie żartuję.To cud, że nie wy rządziła sobie krzy wdy w tej kuchni. No co ty ? zapy tałam sarkasty cznie.Siedziały śmy tak chwilę, ja na podłodze, trzy mając się za głowę, a ona na krześle przy stole.Obejmowała dłońmi szklankę z herbatą, jakby chciała je rozgrzać, chociaż pły n na pewno by ł jużzimny.Popatrzy łam z dołu na Joannę.Wy glądała na zmęczoną.Na jej niegdy ś ładnej twarzymalowały się teraz głębokie bruzdy.Sińce i opuchnięcia pod oczami wy dawały się dzisiajbardziej widoczne, a zawsze niebieskie oczy by ły bez blasku i szare.Wy glądała na więcej niżswoje pięćdziesiąt parę lat. Joanna! A u ciebie wszy stko w porządku? zapy tałam. Anka, nie masz wy jścia. Zignorowała moje py tanie. Twoja siostra nie przeży je, jeżelitemu dziecku coś się stanie.Musisz się wziąć w garść.Zabrałaś Olkę ze szpitala, to teraz musiszprzez chwilę nią się zająć.Jak się powiedziało A , to trzeba powiedzieć B , i tak do końcaalfabetu.Sama mnie tego uczy łaś. Tak.Wiem.Niepotrzebnie się na to zgodziłam. Potrzebnie czy niepotrzebnie, teraz nie ma co się zastanawiać.Jakoś przez to trzebaprzebrnąć.Wiedziałam, że ma rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]