[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od tej chwili Saracen dołączył się do pracy, odrzucając nagromadzonypiasek ze swojego ciała.Sinclair dwukrotnie zmienił pozycję, zapierwszym razem odrzuciwszy bułat daleko za siebie, lecz (r/.ymałsztylet blisko przy sobie, poza zasięgiem mężczyzny.Kiedy Sinclair w końcu chciał wybrać ramieniem piasek spomiędzy zakopanych nóg Saracena, ten stęknął i gwałtownie uniósł rękę, prosząctym gestem o ostrożność.Sinclair usiadł prosto i zamrugał,zastanawiając się, co zrobił zle, lecz Saracen pochylił się do przodu,wskazując miejsce, gdzie musiała leżeć jego lewa noga, i zaczął ener-gicznie naśladować ruchy kopania, wyraznie nakłaniając Sinclaira, abynie przestawał.Frankoński rycerz wrócił do pracy, lecz w tej samejchwili zauważył, z jaką ostrożnością Saracen uwalnia prawą nogę,najpewniej zranioną.Zauważył też, jak mizernie wygląda, wrócił więcdo konia i wydobył z juków pełniejszy bukłak; w drodze powrotnej65usłyszał, jak Saracen pluje piaskiem.Kiedy rycerz wyłonił się zza ostrejkrawędzi skały, zobaczył, że Czarnobrody wlepia w niego takie samostoickie spojrzenie jak wcześniej, a jego twarz jest bez wyrazu.Sinclair oparł się o ścianę klifu i rzucił ciężki bukłak Arabowi, któryzłapał go obiema rękami.Na jego twarzy po raz pierwszy pojawiło sięzaskoczenie.- Naści, chłopaku.Pij.Kiwnął głową, na co wojownik, którego twarz znów straciła wszelkiwyraz, odpowiedział tym samym gestem, po czym zabrał się dowyjmowania korka.Sinclair przyglądał mu się ironicznie.-Wspaniale jest mieć dwie ręce, kiedy chce się pić z bukłaka,prawda?Saracen zamarł, zanim bukłak dotarł do jego ust, patrząc na Sinclairaz wyrazem niezrozumienia na twarzy.Rycerz właśnie miał powtórzyć to, co powiedział, po arabsku, kiedy powstrzymał się i ciągnął w swoimojczystym języku:- No dalej, pij, ale nalej trochę dla mnie.Wyciągnął zza pazuchy swój metalowy kubek, postukał nim o łubkiobramowujące jego bezużyteczne ramię i postąpił naprzód z wy-ciągniętą ręką.Saracen zerknął na ramię, skinął głową, dając znać, żezrozumiał, i napełnił kubek.Sinclair upił łyczek, wypłukał usta, splunął idopiero wtedy napił się naprawdę, po czym znów oparł się o ścianę.Saracen zrobił to samo.Spojrzał znów na Sinclaira pytająco.Kiedy tenskinął głową, Arab powtórzył cały proces i pociągnął trzeci łyk zwidoczną przyjemnością.Obrócił go w ustach, lecz tym razem połknął.- Zmiało, napij się jeszcze.I obmyj oczy, bo wiem doskonale, jaksię czujesz.Sinclair podniósł chustę Saracena, chwycił jej skraj, otrzepał go zpiasku, udał, że moczy go i przemywa oczy, po czym podał ją Arabowi,który spojrzawszy na niego nieufnie, zrobił to, co mu sugerowano.Wkońcu zręcznie wetknął korek z powrotem i położył bukłak u swojegoboku.Rycerz podszedł, wyciągnął sztylet z piasku i stanął nad rannym.- Mam pytanie, panie Czarnobrody: czy ty jesteś moim jeńcem,czy ja twoim? Mam sztylet i twój miecz, lecz nie jestem pewien, czyna coś mi się przydadzą w walce.Myślę sobie, że to będzie zależało od66tej twojej nogi, bo jeśli jest w lepszym stanie niż moje ramię, być możedostanę za swoje.- Urwał, zastanawiając się nad najlepszym wyjściem z sytuacji, świadom jednak, że będzie musiał dokończyć to, co zaczął.-No dobrze - powiedział, wzruszając ramionami.- Zobaczmy.Po kilku minutach Sinclair odkopał już lewą stopę i usunął z niejresztki piasku, lecz sam Saracen wciąż bardzo ostrożnie obchodził się zprawą, delikatnie zmiatał piasek, najwyrazniej niespokojny, co leży podnim.Solidnie zabandażowana noga była w łubkach; opatrzył ją ktoś, ktoznał się na rzeczy.Sinclair zaśmiał się głośno, choć w jego śmiechu niebyło radości.- Zwietna z nas para, prawda? Razem mamy sześć zdrowych kończyn, a obaj jesteśmy tak beznadziejni, że nawet nie możemy ze sobąpogadać, co dopiero walczyć.Kiedy podniósł ramię i postukał ostrzem sztyletu o łubki ze sta-lowych bełtów, w kąciku ust drugiego mężczyzny po raz pierwszy namoment pojawiło się coś, co mogło być uśmiechem.- No cóż, równie dobrze możemy się jeszcze napić, bo nie mampojęcia co teraz.Nie wydaje mi się, żebym z tym przeklętym ramieniem mógł się znów wspiąć na konia bez podnóżka, a nawet gdyby misię udało, nie mógłbyś usiąść za mną.- Podniósł znów bukłak i podałgo Saracenowi.- Masz, nalewasz lepiej niż ja, więc do dzieła.Chwilę pózniej Sinclair odsunął się z pełnym kubkiem w garści,usiadł ostrożnie na stercie piasku i kiedy schylił się, aby postawić na-czynie ostrożnie u swoich stóp, spomiędzy fałd jego kaftana wyślizgnęłasię zdobiona klejnotami rękojeść sztyletu.Zanim udało mu sięwepchnąć ją z powrotem, usłyszał, jak Saracen gwałtownie nabiera (iowietrza, i zobaczył dziwny wyraz jego szeroko otwartych oczu.- O co chodzi? O to?Wyciągnął sztylet i podniósł go.Kiedy Saracen spojrzał na niego,Sinclair zauważył jakąś zmianę w jego oczach, a potem jego twarz stałasię nieruchoma jak wcześniej.- Skąd masz ten sztylet?  Pytanie było zadane po arabsku, leczSinclair spodziewał się go i zachował neutralny wyraz twarzy, potrząsając głową i wzruszając ramionami, jakby nie zrozumiał ani słowa.(lliociaż nie umiałby wyjaśnić, dlaczego udawał, że nie rozumie, instynkt podpowiadał mu, że to właściwy sposób postępowania.67Saracen zmarszczył brwi i podjął kolejną próbę.- Skąd to masz?Tym razem pytanie było po francusku; zaskoczony Sinclair wy-bałuszył oczy, lecz odpowiedział natychmiast w tym samym języku,szczerze zadowolony, że może porozumiewać się z rym człowiekiem,nie zdradzając się ze znajomością arabskiego.- Znalazłem go dziś rano.Przy martwym człowieku.Kilka milstąd.Po długiej chwili ciszy Saracen zapytał:- Zabiłeś go?Sinclair usłyszał w tym pytaniu ból i potrząsnął głową, po czympodniósł swoje sztywne ramię tak, że leżało na uniesionym kolanie.- Nie  powiedział, układając ramię w jak najwygodniejszej pozy cji.- Mówiłem ci, kiedy go znalazłem, był martwy, pogrzebany jak ty.Kim był? Znałeś go, to oczywiste.Saracen milczał przez chwilę, lecz w końcu schylił głowę na znakpotwierdzenia.- Miał na imię Aruf.Był najmłodszym bratem mej żony.Kiedy stądodszedł, był ciężko ranny.Krwawienie było wtedy od wielu godzinzatamowane, a rana została opatrzona i mocno zabandażowana, leczmusiała się znów otworzyć, kiedy jechał konno.- Wziął twojego konia i zostawił cię tutaj?- Nie było innego wyboru.Było nas trzech i dwa konie.Aroufpojechał po pomoc na północ, a Said na wschód.Zostawili mnie wbezpiecznym miejscu, w cieniu.%7ładen z nas nie wiedział, że nadejdzieburza.- Więc ten trzeci człowiek, ten Said, być może wciąż żyje?- Tak, jeśli taka jest wola Allaha.Jeśli tak jest napisane w boskiejksiędze.Jeśli nie, być może jest tam napisane, że ty i ja umrzemy tutajrazem. Rozejrzał się.- Lecz teraz śmierć nas jeszcze nie czeka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl