X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Naśladujesz pułkownika do złudzenia, panie mój! - rzekła.- Aleczy skarżył się na jakąś szczególną obelgę?- Owszem, że nazwałaś go psem, i to przy mnie.Może powiedział-by więcej, ale oburzenie zmogło mnie i zemdlałem.Potem Andres ocu-cił mnie z wielką troskliwością i zaprowadził do wartowni.- No, i gdybym ja nie natarła mu uszu, któż inny by się ośmielił?Przecież nie ty, drogi mój panie.***Nazajutrz rano udaliśmy się na brzeg, damy zarówno, jak mężczyz-ni, by asystować przy poświęceniu kościoła, którego to obrzędu doko-nał uroczyście i z wielkim przejęciem ksiądz Juan, choć żołnierze dośćskąpo wyrażali radość.Potem don Alwar chwiejąc się na nogach, for-malnie objął wyspę w posiadanie.Musiał dowiedzieć się o treści286 petycji z podpisami w kole, bo zatykając królewski sztandar mówił o tej wyspie Santa Cruz, najdalej na zachód wysuniętej z Wysp Salomo-na, których król Filip łaskawie mianował mnie wielkorządcą.Wiwaty na zakończenie ceremonii nie były ani gromkie, ani jedno-głośne; usłyszałem, jak stojący obok mnie osadnicy mamroczą podnosem przekleństwa, a potem jakaś kobieta powiedziała:  Jego królew-ska mość może sobie wziąć tę wyspę; ja tam nie dałabym za nią anizłamanego maraved�. Słowa te powitał wybuch stłumionego śmiechu.Gdy zasiadłem do spisania mowy generała dla archiwum Rady doSpraw Indii, przyszedł do mnie Pedro Fernandez i rzekł:- Przyjacielu Andresie, aby uratować reputację moją jako nawigato-ra i don Alwara jako geografa, zechciej zmienić słowa  wysuniętejnajdalej na zachód na  najdalej na wschód.- Nikt na świecie nie zdoła mnie odwieść od mojego obowiązku -odparłem z żartobliwą surowością.- Kiedy dojdę do tego zdania, ni-czego nie ujmę i nie dodam, a jednak podejmuję się spełnić twoje ży-czenie. O umieszczone przed słowem este (wschód) jest tylko zerem,rzeczą bez znaczenia; i jeśli kto odczyta to słowo jako oeste (zachód),nie potrzebuję odpowiadać za taką pomyłkę.Pułkownik, wierny zobowiązaniu, że zapomni o tym, co zaszło wkościele, przedłożył teraz don Alwarowi do zatwierdzenia plany czę-stokołu, który miał służyć za schronienie dla kobiet i dzieci w razieataku na osiedle.Miał on być zbudowany na pagórku, w jedynym miej-scu, skąd można było skierować ogień kryjący na plażę.Don Alwarodrzucił plan, ponieważ był to teren przynależny do rezydencji, i do�aIzabela, która po obejrzeniu go poszła do chaty swych braci, chciała natym właśnie pagórku urządzić plac do zabaw.Wskazał inne miejscajako bardziej odpowiednie, lecz pułkownik rozprawił się z jego argu-mentami druzgocąco, tak że don Alwar nie wiedział już, co ma mówić.Choć przyznawał, że budowa częstokołu jest sprawą nader pilną,287 odłożył decyzję do chwili, kiedy upora się z całym mnóstwem dokucz-liwych sporów o akty nadania, prawa przejazdu, utrzymanie ogrodzeń itym podobne, i w końcu wrócił na okręt flagowy nie postanowiwszyniczego.Miał niewątpliwie nadzieję, że pułkownik wezmie jego mil-czenie za przyzwolenie i zbuduje częstokół na pagórku, co byłoby nie-złym pretekstem do aresztowania go.Tej nocy tuż przed świtem ozwały się trąbki i bębny i w całym obo-zie zdawał się panować tumult.Słychać było ryk pułkownika:  Dobroni, do broni! Wszyscy na posterunki.Szykujmy się, aby ich przy-jąć. Nie można było jednak wyróżnić żadnych wrzasków krajowców.Była to wachta głównego nawigatora i w nieobecności kapitana artyle-rii, który nocował na lądzie, kazał on zbrojmistrzowi wypalić z działastojącego w pogotowiu, z lufą skierowaną na najbliższą wioskę nabrzegu; polecił jednak przedtem podbić lufę nieco w górę, aby kulaprzeleciała ponad chatami, nie czyniąc żadnej szkody.Huk wystrzałusprawił, że generał wybiegł na pokład w nocnej koszuli, ze szpadą wręce, i szczękając zębami zapytał, co się tu dzieje na Boga.- Sądząc po krzykach - odrzekł Pedro Fernandez - krajowcy mieliwłaśnie zaatakować obóz.Kazałem wystrzelić z działa ponad ich gło-wami, aby im przypomnieć, że trzymasz czujnego psa na straży.Nasłuchiwaliśmy pilnie.W wiosce wrzeszczały kobiety, a z obozurozległy się okrzyki konsternacji i zamieszania.Niebawem z ciemnościwyłoniło się czółno i don Alwar zawołał głośno:  Straż! Szykować siędo odparcia nieprzyjaciela! Lecz był to tylko don Diego, który wdra-pał się na pokład na wpół ubrany, drżący ze strachu i niezdolny do zło-żenia jasnego meldunku.- Pułkownik chce wymordować nas wszystkich - wyszlochał - cie-bie, mnie, moich braci i siostry, i kapitana Corzo także.przybyłem cięostrzec.288 W rzeczywistości uciekł pozostawiając braci ich własnemu losowi.Wkrótce potem wrzawa w obozie ucichła jakby na rozkaz i przez wodędobiegł nas wyraznie głos chorążego królewskiego:- Ahoj, oficerze dowodzący strażą, czy mnie słyszysz? Pułkownikkłania się generałowi i prosi go, aby zaraz przysłał lontu i prochu.Lon-tu i prochu!- Nie zwracajcie uwagi - błagał don Diego.- To Toribio de Bedeter-ra.Należy do spisku, aby zwabić cię na brzeg i tam poderżnąć ci gar-dło.Boję się, że moi bracia już nie żyją [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl