[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W następnej chwili ruszyłnaprzód, najpierw krótkimi, stopniowo coraz dłuższymi i szybszymi krokami.W jednej ręcesztylet, w drugiej miecz.Bamegi zdążył spostrzec, że zabił dwóch biegnących na końcu.Potem zniknął w ciemności, skąd rozległy się krzyki. Co teraz? zapytał Kuzbos, który już nie wrócił do kryjówki, tylko trzymał się wbezpiecznej odległości. Jesteśmy obserwatorami. Bamegi wzruszył ramionami z kamienną twarzą.Będziemy dalej wykonywać swoją pracę, czyli pójdziemy sprawdzić, co się dzieje.* Mamy ich!Nie, nie macie.Nie, dopóki jeszcze oddycham.Jak umrę, wtedy będą wasi, niewcześniej.Wstałem i w pierwszej chwili miałem wrażenie, że upadnę.Pózniej zataczałem się,szedłem, w końcu biegłem, łapiąc oddech, wlokąc za sobą opuszczone ze zmęczenia ręce.Nawet nie wiedziałem, czy trzymam w nich broń.Kolejne plecy majaczące przede mną.Miecz nadal miałem.Runął na ziemię, nie wydając głosu.Tych stu ludzi nie dostaną, nie wcześniej, niż moje ciało ostygnie.Trójka przede mną.Usłyszeli mnie i odwrócili się.Jeden uniósł miecz, dwajskamienieli.Równie dobrze mogliby się zasłonić gałązką świerkową.To już nie byłaszermierka, zabijałem jak rzeznik w jatce.I spieszyłem dalej.Nagle spadła na mnie nocna mara, skutek preparatu Dwichera.Opanowała mnie wbiegu, na szczęście ocknąłem się, słysząc krzyki tych bękartów pędzących ku Liamie i jejludziom.Zadzwoniły miecze i zaraz po tym dał się słyszeć krzyk kobiet i płacz dzieci.Nie sądziłem, żeby udało mi się jeszcze przyspieszyć.Już widziałem mętną wodębłyskającą w mdłym świetle wstającego dnia.Na jej powierzchni kołysało się kilka smukłychłodzi.Jedna próbowała właśnie odbić, ale mężczyzna w pancerzu przypominającym skórękrokodyla przeciął burtę mieczem.Kobieta z dzieckiem na rękach próbowała oddalić się odniego i wpadła do wody.Pan Aasica, stojąc w wodzie po kolana, walczył z dwomanapastnikami jednocześnie.Jeden z nich nagle upadł.Posrańcy.Nienawidziłem ich.Wyciągnąłem rękę, wycelowałem, strzała wyleciała tak szybko, jak szybka iintensywna była moja sterująca nią myśl.Na jej drodze przypadkowo znalazł się innyzbrojny, ale przeleciała przez niego na wylot i trafiła tego, do którego mierzyłem.Byłem już prawie u celu, pan Aasica uporał się z drugim przeciwnikiem, alenatychmiast miał przeciw sobie dalszych pięciu.Dotarłem do niego.Jatka zaczęła się na nowo, wszystko poczerwieniało od krwi.Potem klęczałem w wodzie, łapałem oddech i starałem się uspokoić serce grożące ladachwila wybuchem.Liama, pan Aasica i mała Fresz wraz z pozostałymi patrzyli na mnie jak na widmo zpiekieł.Bo i byłem widmem z piekieł. No odbijajcie, cholera! Na co czekacie?! Depczą nam po piętach! wychrypiałem,gdy mogłem już mówić. Pan! wskazałem na pana Aasicę. Musi pan płynąć na czele i tych, którzyprzeżyją, za wszelką cenę doprowadzić do Daska! Rozumie pan? On panu zapłaci drugi raztyle co ja.Rzucił mi długie spojrzenie, które nie do końca zrozumiałem, kiwnął głową i zabrał siędo roboty.Straciliśmy kilka łodzi podczas walki na przystani i trzeba było zostawić częśćładunku na rzecz ludzi. Pani popłynie z nim! nakazałem Liamie. Nie, tu są moi ludzie, nie chcę przeżyć, jeśli oni zginą.Popłynę na końcu i będę ichpoganiała.Nie było sensu się kłócić, bo już pchała na wodę kolejną łódz, w której siedziałakobieta w ciąży, małe dziecko i wyrostek, jeszcze gołowąs.Jakieś sześć metrów od brzeguwidziałem całą flotyllę innych łodzi.Bagna w czasie powodzi w okolicach Krachtiburga zmieniały się w jezioro.Ale tylkopozornie.To oznaczało niebezpieczeństwo. No to ty wskakuj! zwróciłem się do Fresz. Ja idę z Liamą, nie zostawię jej samej broniła się ze strachem w oczach.Rozumiałem ją.Wolała ryzykować życiem, niż zostać sama.Jej wybór.Wzruszyłemramionami i spojrzałem w górę.Niebo nie było już czarne, ale szare [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.W następnej chwili ruszyłnaprzód, najpierw krótkimi, stopniowo coraz dłuższymi i szybszymi krokami.W jednej ręcesztylet, w drugiej miecz.Bamegi zdążył spostrzec, że zabił dwóch biegnących na końcu.Potem zniknął w ciemności, skąd rozległy się krzyki. Co teraz? zapytał Kuzbos, który już nie wrócił do kryjówki, tylko trzymał się wbezpiecznej odległości. Jesteśmy obserwatorami. Bamegi wzruszył ramionami z kamienną twarzą.Będziemy dalej wykonywać swoją pracę, czyli pójdziemy sprawdzić, co się dzieje.* Mamy ich!Nie, nie macie.Nie, dopóki jeszcze oddycham.Jak umrę, wtedy będą wasi, niewcześniej.Wstałem i w pierwszej chwili miałem wrażenie, że upadnę.Pózniej zataczałem się,szedłem, w końcu biegłem, łapiąc oddech, wlokąc za sobą opuszczone ze zmęczenia ręce.Nawet nie wiedziałem, czy trzymam w nich broń.Kolejne plecy majaczące przede mną.Miecz nadal miałem.Runął na ziemię, nie wydając głosu.Tych stu ludzi nie dostaną, nie wcześniej, niż moje ciało ostygnie.Trójka przede mną.Usłyszeli mnie i odwrócili się.Jeden uniósł miecz, dwajskamienieli.Równie dobrze mogliby się zasłonić gałązką świerkową.To już nie byłaszermierka, zabijałem jak rzeznik w jatce.I spieszyłem dalej.Nagle spadła na mnie nocna mara, skutek preparatu Dwichera.Opanowała mnie wbiegu, na szczęście ocknąłem się, słysząc krzyki tych bękartów pędzących ku Liamie i jejludziom.Zadzwoniły miecze i zaraz po tym dał się słyszeć krzyk kobiet i płacz dzieci.Nie sądziłem, żeby udało mi się jeszcze przyspieszyć.Już widziałem mętną wodębłyskającą w mdłym świetle wstającego dnia.Na jej powierzchni kołysało się kilka smukłychłodzi.Jedna próbowała właśnie odbić, ale mężczyzna w pancerzu przypominającym skórękrokodyla przeciął burtę mieczem.Kobieta z dzieckiem na rękach próbowała oddalić się odniego i wpadła do wody.Pan Aasica, stojąc w wodzie po kolana, walczył z dwomanapastnikami jednocześnie.Jeden z nich nagle upadł.Posrańcy.Nienawidziłem ich.Wyciągnąłem rękę, wycelowałem, strzała wyleciała tak szybko, jak szybka iintensywna była moja sterująca nią myśl.Na jej drodze przypadkowo znalazł się innyzbrojny, ale przeleciała przez niego na wylot i trafiła tego, do którego mierzyłem.Byłem już prawie u celu, pan Aasica uporał się z drugim przeciwnikiem, alenatychmiast miał przeciw sobie dalszych pięciu.Dotarłem do niego.Jatka zaczęła się na nowo, wszystko poczerwieniało od krwi.Potem klęczałem w wodzie, łapałem oddech i starałem się uspokoić serce grożące ladachwila wybuchem.Liama, pan Aasica i mała Fresz wraz z pozostałymi patrzyli na mnie jak na widmo zpiekieł.Bo i byłem widmem z piekieł. No odbijajcie, cholera! Na co czekacie?! Depczą nam po piętach! wychrypiałem,gdy mogłem już mówić. Pan! wskazałem na pana Aasicę. Musi pan płynąć na czele i tych, którzyprzeżyją, za wszelką cenę doprowadzić do Daska! Rozumie pan? On panu zapłaci drugi raztyle co ja.Rzucił mi długie spojrzenie, które nie do końca zrozumiałem, kiwnął głową i zabrał siędo roboty.Straciliśmy kilka łodzi podczas walki na przystani i trzeba było zostawić częśćładunku na rzecz ludzi. Pani popłynie z nim! nakazałem Liamie. Nie, tu są moi ludzie, nie chcę przeżyć, jeśli oni zginą.Popłynę na końcu i będę ichpoganiała.Nie było sensu się kłócić, bo już pchała na wodę kolejną łódz, w której siedziałakobieta w ciąży, małe dziecko i wyrostek, jeszcze gołowąs.Jakieś sześć metrów od brzeguwidziałem całą flotyllę innych łodzi.Bagna w czasie powodzi w okolicach Krachtiburga zmieniały się w jezioro.Ale tylkopozornie.To oznaczało niebezpieczeństwo. No to ty wskakuj! zwróciłem się do Fresz. Ja idę z Liamą, nie zostawię jej samej broniła się ze strachem w oczach.Rozumiałem ją.Wolała ryzykować życiem, niż zostać sama.Jej wybór.Wzruszyłemramionami i spojrzałem w górę.Niebo nie było już czarne, ale szare [ Pobierz całość w formacie PDF ]