[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mojamatka upiekła kiedyś taki chleb, żeby dać go bezfrakcyjnym, ale dla mnie nie starczyło naspróbowanie.Byłam wtedy za duża, żeby mnie rozpieszczać.Nie zwracam uwagi, że ściska mnie w żołądku - jak zawsze, kiedy myślę o matce - ipół idę, pół truchtam za Christiną, która zapomina, że ma dłuższe nogi niż ja.Wspinamy siępo schodach z Jamy do szklanego budynku i biegniemy do wyjścia.Każde stąpnięcie wywo-łuje ból w żebrach, ale go ignoruję.Dobiegamy do torów w chwili, kiedy z gwizdem nadjeż-dża pociąg.- Co tak długo? - Will przekrzykuje syrenę.- Słoniowe Nogi przez noc zamieniły się w starszą panią - odpowiada Christina.- Oj, zamknij się - mówię tylko na wpół żartem.Cztery staje przed grupą, tak blisko torów, że jeśli przesunie się chociaż o centymetrdo przodu, pociąg uderzy go w nos.Cofa się, żeby inni wskoczyli pierwsi.Will z pewnymtrudem ładuje się do wagonu, ląduje na brzuchu, a potem wciąga nogi.Cztery łapie za uchwytna ścianie wagonu i podciąga się lekko, jakby nie przeszkadzało mu metr osiemdziesiąt wzro-stu.Truchtam obok wagonu, krzywię się, zgrzytam zębami i łapię uchwyt na ścianie.Będziebolało.Al bierze mnie pod ramiona i bez wysiłku wsadza do środka.Ból przeszywa mi bok,ale trwa tylko sekundę.Za Alem widzę Petera i policzki mi czerwienieją.Al próbował byćmiły, więc uśmiecham się do niego, ale wolałabym, żeby ludzie nie chcieli być tacy mili.Jakby Peter już teraz nie miał wystarczającej ilości amunicji.- No i jak się czujemy? - Peter patrzy na mnie z ironicznym współczuciem.Wargi maskrzywione w podkówkę, łukowate brwi ściągnięte.- A może jesteś trochę… Sztywna?Śmieje się ze swojego dowcipu, Molly i Drew się przyłączają.Molly rechocze obrzy-dliwie, parska, potrząsa ramionami.Drew śmieje się cicho, prawie tak, jakby go coś bolało.- Wszyscy podziwiamy twój błyskotliwy dowcip - mówi Will.- Tak, jesteś pewien, że nie należysz do Erudytów, Peter? - dodaje Christina.- Słysza-łam, że nie mają nic przeciwko mięczakom.Cztery, stojąc w drzwiach, odzywa się, zanim Peter zdąży odpowiedzieć.- Czy muszę przysłuchiwać się waszym sprzeczkom przez całą drogę do płotu?Wszyscy cichną, a Cztery odwraca się do otwartych drzwi.Trzyma się uchwytów poobu stronach, ramiona ma szeroko rozpostarte i pochyla się do przodu tak, że jego ciało znaj-duje się prawie całkiem poza wagonem, chociaż stopy są wewnątrz.Wiatr przyciska mu ko-szulę do piersi.Próbuję zobaczyć obok niego, co mijamy - morze rozwalających się, opusz-czonych domów, które robią się coraz mniejsze w miarę naszej podróży.Jednak co parę se-kund kieruję wzrok na instruktora.Nie wiem, czego się po nim spodziewam albo co chcę zo-baczyć, jeśli cokolwiek.Ale robię to, nie myśląc.- Jak sądzisz, co jest za tym? - Kiwam głową w stronę drzwi.- To znaczy za płotem.Christina wzrusza ramionami.- Pewnie parę farm.- Tak, ale… za farmami.Przed czym strzeżemy miasta?Przywołuje mnie palcem.- Przed potworami!Unoszę oczy.- Dopiero od pięciu lat stawiamy straże przy płocie - wtrąca się Will.- Nie pamiętasz,kiedy policja Nieustraszonych zaczęła patrolować sektor bezfrakcyjnych?Pamiętam.Pamiętam też, że mój ojciec był jednym z tych, którzy głosowali za usunię-ciem Nieustraszonych z tego obszaru miasta.Powiedział, że biedota nie potrzebuje nadzoru,tylko pomocy, a my możemy ją zapewnić.Ale wolę nie wspominać tego tu i teraz.Erudycimiędzy innymi to przedstawiają jako dowód na niekompetencję Altruizmu.- Och, prawda - mówi Will.- Pewnie ciągle ich widywałaś.- Dlaczego to powiedziałeś? - pytam trochę za ostro.Nie chcę być za bardzo kojarzonaz bezfrakcyjnymi.- Bo musiałaś przejść przez sektor bezfrakcyjnych, żeby dostać się do szkoły, zgadzasię?- A ty co? Dla zabawy uczyłeś się na pamięć mapy miasta?- Tak.- Will wygląda na zaskoczonego.- Ty nie?Piszczą hamulce pociągu, wszystkich nas szarpie do przodu.Wagon zwalnia.I całeszczęście, łatwiej mi stać.Skończyły się zrujnowane budynki, zastąpiły je żółte pola i tory ko-lejowe.Pociąg zatrzymuje się pod daszkiem, schylam się nad trawą, trzymając się uchwytu,żeby nie upaść.Przede mną rozciąga się metalowa siatka z drutem kolczastym u góry.Kiedyidę naprzód, widzę, że ciągnie się dalej, niż sięgam wzrokiem, prostopadle do horyzontu.Zapłotem jest grupa drzew, większość uschniętych, niektóre zielone.Po drugiej stronie kręcą sięstrażnicy z Nieustraszonych z karabinami.- Idźcie za mną - rozkazuje Cztery.Staję obok Christiny.Nie chcę tego przyznać, nawet samej sobie, że blisko niej czujęsię spokojniej.Jeśli Peter spróbuje naśmiewać się ze mnie, ona weźmie mnie w obronę.Po ci-chu karcę się, że jestem takim tchórzem.Wyzwiska Petera nie powinny mnie obchodzić, po-winnam się skupić na poprawieniu osiągnięć w walkach, a nie na rozpamiętywaniu, jak słabowczoraj wypadłam.I powinnam chcieć, albo raczej móc, bronić się sama, zamiast liczyć, że inni zrobią to za mnie.Instruktor prowadzi nas do bramy szerokiej jak dom, która wychodzi na popękaną dro-gę do miasta.Kiedy jako dziecko przybyłam tu z rodziną, pojechaliśmy po tej drodze autobu-sem jeszcze dalej, do farm Serdeczności.Tam cały dzień zrywaliśmy pomidory, rosząc potemkoszule.Kolejny skurcz żołądka.- Jeśli nie zakwalifikujecie się do pierwszej piątki na koniec nowicjatu, skończyciepewnie tutaj - oznajmia Cztery, dochodząc do bramy.- Kiedy już zostaniecie strażnikami pło-tu, będziecie mieli pewne możliwości awansu, ale niewielkie.Będziecie mogli chodzić na pa-trole za farmy Serdeczności, jednak…- Po co są te patrole? - przerywa mu Will.Cztery unosi ramię.- Myślę, że odkryjecie to, kiedy sami się znajdziecie między nimi.Jak wspomniałem,większość z tych, którzy pilnują płotu, kiedy są młodzi, pilnuje go i potem.Jeśli to was pocie-szy, niektórzy z nich twierdzą, że nie jest to takie złe, jak wygląda.- Tak.Przynajmniej nie będziemy prowadzić autobusów ani sprzątać brudów po in-nych jak bezfrakcyjni - szepce mi do ucha Christina.- Jaką miałeś lokatę? - pyta Peter.Nie spodziewam się, że Cztery odpowie, ale on patrzy obojętnie na Petera i mówi:- Pierwszą.- I postanowiłeś to robić? - Oczy Petera otwierają się szeroko, są okrągłe i ciemnozie-lone [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Mojamatka upiekła kiedyś taki chleb, żeby dać go bezfrakcyjnym, ale dla mnie nie starczyło naspróbowanie.Byłam wtedy za duża, żeby mnie rozpieszczać.Nie zwracam uwagi, że ściska mnie w żołądku - jak zawsze, kiedy myślę o matce - ipół idę, pół truchtam za Christiną, która zapomina, że ma dłuższe nogi niż ja.Wspinamy siępo schodach z Jamy do szklanego budynku i biegniemy do wyjścia.Każde stąpnięcie wywo-łuje ból w żebrach, ale go ignoruję.Dobiegamy do torów w chwili, kiedy z gwizdem nadjeż-dża pociąg.- Co tak długo? - Will przekrzykuje syrenę.- Słoniowe Nogi przez noc zamieniły się w starszą panią - odpowiada Christina.- Oj, zamknij się - mówię tylko na wpół żartem.Cztery staje przed grupą, tak blisko torów, że jeśli przesunie się chociaż o centymetrdo przodu, pociąg uderzy go w nos.Cofa się, żeby inni wskoczyli pierwsi.Will z pewnymtrudem ładuje się do wagonu, ląduje na brzuchu, a potem wciąga nogi.Cztery łapie za uchwytna ścianie wagonu i podciąga się lekko, jakby nie przeszkadzało mu metr osiemdziesiąt wzro-stu.Truchtam obok wagonu, krzywię się, zgrzytam zębami i łapię uchwyt na ścianie.Będziebolało.Al bierze mnie pod ramiona i bez wysiłku wsadza do środka.Ból przeszywa mi bok,ale trwa tylko sekundę.Za Alem widzę Petera i policzki mi czerwienieją.Al próbował byćmiły, więc uśmiecham się do niego, ale wolałabym, żeby ludzie nie chcieli być tacy mili.Jakby Peter już teraz nie miał wystarczającej ilości amunicji.- No i jak się czujemy? - Peter patrzy na mnie z ironicznym współczuciem.Wargi maskrzywione w podkówkę, łukowate brwi ściągnięte.- A może jesteś trochę… Sztywna?Śmieje się ze swojego dowcipu, Molly i Drew się przyłączają.Molly rechocze obrzy-dliwie, parska, potrząsa ramionami.Drew śmieje się cicho, prawie tak, jakby go coś bolało.- Wszyscy podziwiamy twój błyskotliwy dowcip - mówi Will.- Tak, jesteś pewien, że nie należysz do Erudytów, Peter? - dodaje Christina.- Słysza-łam, że nie mają nic przeciwko mięczakom.Cztery, stojąc w drzwiach, odzywa się, zanim Peter zdąży odpowiedzieć.- Czy muszę przysłuchiwać się waszym sprzeczkom przez całą drogę do płotu?Wszyscy cichną, a Cztery odwraca się do otwartych drzwi.Trzyma się uchwytów poobu stronach, ramiona ma szeroko rozpostarte i pochyla się do przodu tak, że jego ciało znaj-duje się prawie całkiem poza wagonem, chociaż stopy są wewnątrz.Wiatr przyciska mu ko-szulę do piersi.Próbuję zobaczyć obok niego, co mijamy - morze rozwalających się, opusz-czonych domów, które robią się coraz mniejsze w miarę naszej podróży.Jednak co parę se-kund kieruję wzrok na instruktora.Nie wiem, czego się po nim spodziewam albo co chcę zo-baczyć, jeśli cokolwiek.Ale robię to, nie myśląc.- Jak sądzisz, co jest za tym? - Kiwam głową w stronę drzwi.- To znaczy za płotem.Christina wzrusza ramionami.- Pewnie parę farm.- Tak, ale… za farmami.Przed czym strzeżemy miasta?Przywołuje mnie palcem.- Przed potworami!Unoszę oczy.- Dopiero od pięciu lat stawiamy straże przy płocie - wtrąca się Will.- Nie pamiętasz,kiedy policja Nieustraszonych zaczęła patrolować sektor bezfrakcyjnych?Pamiętam.Pamiętam też, że mój ojciec był jednym z tych, którzy głosowali za usunię-ciem Nieustraszonych z tego obszaru miasta.Powiedział, że biedota nie potrzebuje nadzoru,tylko pomocy, a my możemy ją zapewnić.Ale wolę nie wspominać tego tu i teraz.Erudycimiędzy innymi to przedstawiają jako dowód na niekompetencję Altruizmu.- Och, prawda - mówi Will.- Pewnie ciągle ich widywałaś.- Dlaczego to powiedziałeś? - pytam trochę za ostro.Nie chcę być za bardzo kojarzonaz bezfrakcyjnymi.- Bo musiałaś przejść przez sektor bezfrakcyjnych, żeby dostać się do szkoły, zgadzasię?- A ty co? Dla zabawy uczyłeś się na pamięć mapy miasta?- Tak.- Will wygląda na zaskoczonego.- Ty nie?Piszczą hamulce pociągu, wszystkich nas szarpie do przodu.Wagon zwalnia.I całeszczęście, łatwiej mi stać.Skończyły się zrujnowane budynki, zastąpiły je żółte pola i tory ko-lejowe.Pociąg zatrzymuje się pod daszkiem, schylam się nad trawą, trzymając się uchwytu,żeby nie upaść.Przede mną rozciąga się metalowa siatka z drutem kolczastym u góry.Kiedyidę naprzód, widzę, że ciągnie się dalej, niż sięgam wzrokiem, prostopadle do horyzontu.Zapłotem jest grupa drzew, większość uschniętych, niektóre zielone.Po drugiej stronie kręcą sięstrażnicy z Nieustraszonych z karabinami.- Idźcie za mną - rozkazuje Cztery.Staję obok Christiny.Nie chcę tego przyznać, nawet samej sobie, że blisko niej czujęsię spokojniej.Jeśli Peter spróbuje naśmiewać się ze mnie, ona weźmie mnie w obronę.Po ci-chu karcę się, że jestem takim tchórzem.Wyzwiska Petera nie powinny mnie obchodzić, po-winnam się skupić na poprawieniu osiągnięć w walkach, a nie na rozpamiętywaniu, jak słabowczoraj wypadłam.I powinnam chcieć, albo raczej móc, bronić się sama, zamiast liczyć, że inni zrobią to za mnie.Instruktor prowadzi nas do bramy szerokiej jak dom, która wychodzi na popękaną dro-gę do miasta.Kiedy jako dziecko przybyłam tu z rodziną, pojechaliśmy po tej drodze autobu-sem jeszcze dalej, do farm Serdeczności.Tam cały dzień zrywaliśmy pomidory, rosząc potemkoszule.Kolejny skurcz żołądka.- Jeśli nie zakwalifikujecie się do pierwszej piątki na koniec nowicjatu, skończyciepewnie tutaj - oznajmia Cztery, dochodząc do bramy.- Kiedy już zostaniecie strażnikami pło-tu, będziecie mieli pewne możliwości awansu, ale niewielkie.Będziecie mogli chodzić na pa-trole za farmy Serdeczności, jednak…- Po co są te patrole? - przerywa mu Will.Cztery unosi ramię.- Myślę, że odkryjecie to, kiedy sami się znajdziecie między nimi.Jak wspomniałem,większość z tych, którzy pilnują płotu, kiedy są młodzi, pilnuje go i potem.Jeśli to was pocie-szy, niektórzy z nich twierdzą, że nie jest to takie złe, jak wygląda.- Tak.Przynajmniej nie będziemy prowadzić autobusów ani sprzątać brudów po in-nych jak bezfrakcyjni - szepce mi do ucha Christina.- Jaką miałeś lokatę? - pyta Peter.Nie spodziewam się, że Cztery odpowie, ale on patrzy obojętnie na Petera i mówi:- Pierwszą.- I postanowiłeś to robić? - Oczy Petera otwierają się szeroko, są okrągłe i ciemnozie-lone [ Pobierz całość w formacie PDF ]