[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naprzykład filtry przeciwsłoneczne produkuje się teraz w kilkunastu różnych aerozolach, z dodatkiemzapachu bananów, truskawek, polnych kwiatów i ziół, w opakowaniach podróżnych z pompką, wkremach dla całej rodziny, w multipakowych zestawach żelów i tak dalej - aż po czopki dostosowania w miejscach, do których nigdy nie dociera słońce.Można się w tym pogubić, cholerawie, co wybrać, a człowiek szuka po prostu zwyczajnego olejku do opalania.Jest wstydliwymsekretem, że większość pozycji z tej oferty kiepsko się sprzedaje i przynosi straty.A jeśli tak, to poco je produkują? Ano po to, aby nie było na sklepowych półkach miejsca na bardziej chodliwewyroby konkurencji.Absurdalna proliferacja jest zjawiskiem, które zdaniem biologów zajmujących się losamigatunków poprzedza zagładę.Okazuje się, że niektóre gatunki zmierzając do zagłady, kurczą sięliczebnie i stopniowo zanikają; inne zaczynają od ilościowej eksplozji, szybko zużywają potrzebnezasoby, toczą więc wojny lub chorują, aż wreszcie następuje krach - ich liczebność spada poniżejpoziomu, na którym były w pierwszej fazie proliferacji.Przerzedzanie gatunków od dawna służyusprawiedliwianiu polowań.Przerzedzanie stad, podobnie jak przycinanie drzew, jestrozwiązaniem rozsądniejszym od bezczynności w obliczu grozby wymarcia.Eksplozję demograficzną ludzkości kojarzy się na ogół z rewolucją przemysłową, która zaczęłasię mniej więcej w połowie XIX stulecia.Zdaniem historyków aż do tamtego momentu populacjanaszej planety utrzymywała się od plus minus tysiąca lat na z grubsza stabilnym poziomie 2miliardów.W ostatnich stu pięćdziesięciu latach liczba ta potroiła się do obecnego stanu 6,5miliarda mieszkańców, a przecież sprawa nie ogranicza się tylko do liczebności.Ludzie żyją terazdłużej.Na Zachodzie, gdzie poziom konsumpcji jest najwyższy, średni okres trwania życia podwoiłsię od czasu rewolucji przemysłowej, wzrastając z około 40 do około 75 lat.W sumie więcrzeczywiste oddziaływanie człowieka na Ziemię wzrosło sześciokrotnie i to w czasie, który zhistorycznej i ekologicznej perspektywy jest niemal niedostrzegalnym mgnieniem oka.Czy dla naszego własnego dobra w 2012 roku zostaniemy przetrzebieni? Przycięci aż do pnia,abyśmy kiedyś mogli rozkwitnąć jak nigdy wcześniej? Tego rodzaju połączenie katastrofy zsamouświadomieniem i oświeceniem z pewnością odpowiada najgłębszej treści przepowiedniMajów.UFF!Sześćdziesiąt pięć milionów lat temu asteroida albo kometa o średnicy 10 kilometrów uderzyław Chicxulub na meksykańskim półwyspie Jukatan, pozostawiając 175-kilometrowy krater w samymsercu terenów, które miały kiedyś stać się siedzibą Majów.Uderzenie to, jak twierdzi Luis Alvarez,znany fizyk z Berkeley i laureat Nagrody Nobla, spowodowało wyginięcie dinozaurów i prawie 70proc.wszystkich gatunków żyjących wówczas na naszej planecie.Przekazywana ustnie ludowa tradycja nie sięga nawet 65 tysięcy lat, a co dopiero 65 milionówwstecz.A jednak trudno powstrzymać się od pytania, czy nie ma jakiegoś ewolucyjnieprzekazywanego, zbiorowego odruchu pamięci albo czegoś innego, co sprawia, że Majowie sąszczególnie predysponowani do katastroficznych przepowiedni i co czyni ich wrażliwszymi naminione epoki.Skoro w kosmosie po 15 miliardach lat wciąż można słyszeć echo WielkiegoWybuchu, czego dowiedli, otrzymując za to Nagrodę Nobla, Arno Penzias i Robert Wilson z BellLaboratories, dlaczego skutki znacznie świeższego uderzenia w Chicxulub nie mogłyby przetrwaćw postaci lokalnego przynajmniej rezonansu? Być może tłumaczyłoby to też obsesyjnezainteresowanie Majów zjawiskami niebieskimi.Któregoś wieczora po powrocie z Gwatemali nagle coś mnie tknęło: przecież całkiemzaniedbałem obserwacje gwiazd.Z jednej strony zapowiadam koniec świata na podstawie badańplam na Słońcu, konfiguracji planet i obłoku energii międzygwiezdnej, z drugiej - naprawdę niepamiętam, kiedy ostatni raz sam patrzyłem na piękne, rozgwieżdżone niebo.To samo mogłabypowiedzieć większość z nas.Po raz pierwszy w dziejach więcej ludzi mieszka w miastach niż zdala od nich.Skażenie światłem sprawia, że na majestatycznym firmamencie zostało ledwie paręmigoczących dziurek, które - jak nas uczono - są niewyobrażalnie odległe, więc w istocie nie majążadnego konkretnego wpływu na nasze codzienne życie.Cywilizacja została odcięta od nocnegonieba.Najwyższy czas, pomyślałem, żeby uciec od świateł wielkiego miasta.Co roku w lipcu i sierpniu Ziemia przechodzi przez ogon komety Swifta-Tuttle'a, a cząsteczkikosmicznego pyłu bombardują atmosferę z prędkością ponad 200 tysięcy kilometrów na godzinę,tworząc świetlny rój "spadających gwiazd".Kulminacja następuje zwykle 12 sierpnia.Wybrałem sięwięc po północy do bazy lotniczej Edwards, gdzie poprzedniego dnia wylądował prom kosmicznyDiscovery, skądinąd sam wyglądający w ciemności jak spadająca gwiazda.Zaparkowałemsamochód na wolnym miejscu parkingu koło mieszkalnej części bazy, wyszedłem z wozu ispojrzałem w górę na zachwycające niebo.Meteory przelatywały co parę sekund, zostawiając zasobą jasny, szybko niknący ślad.A gdyby któryś z nich nie zniknął, lecz trwał dalej, świecąc corazjaśniej, i zbliżał się ku nam, zamieniając się - jak opisywał to kiedyś Nostradamus - w "brodatągwiazdę", czerwoną i rozpaloną, w mknący i wirujący kłąb ognia?Właśnie coś takiego mogły ujrzeć 65 milionów lat temu dinozaury, kiedy nadciągała morderczaasteroida, atakując najpierw ich wzrok, a potem, przerazliwym wyciem i hukiem, także słuch.Nawet ich ptasie móżdżki musiały pojąć, że zanosi się na coś strasznego.Morza zaczynały sięgotować, lasy stawały w ogniu, góry się topiły, lądy zalewała powódz, a atmosferę wypełniał odórrozkładu.Czy grozba zagłady popchnęła dinozaury do bratobójczych walk? Nie wiemy, ale takwłaśnie postąpiliby ludzie, którzy w sytuacji zagrożenia zawsze odwołują się do znanych im -choćby okrutnych i krwawych - zachowań.Po drugiej stronie mojego auta, w odległości kilkunastu metrów przycupnął zając.On teżobserwował widowisko.Nagle spłoszył się i zniknął w ciemności.W ułamek sekundy potem namiejscu, gdzie był zając, wylądował duży nocny drapieżnik, lelek.Niewiele brakowało, a ptakzaskoczyłby gapiącą się na gwiazdy ofiarę.Odruchowo rozejrzałem się dokoła, sprawdzając, czyktoś nie czyha tak samo na mnie, a potem pomyślałem, że zając na szczęście trzymał wysokogłowę.Gdyby ją zwiesił, stałby się nocną przekąską drapieżnika [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Naprzykład filtry przeciwsłoneczne produkuje się teraz w kilkunastu różnych aerozolach, z dodatkiemzapachu bananów, truskawek, polnych kwiatów i ziół, w opakowaniach podróżnych z pompką, wkremach dla całej rodziny, w multipakowych zestawach żelów i tak dalej - aż po czopki dostosowania w miejscach, do których nigdy nie dociera słońce.Można się w tym pogubić, cholerawie, co wybrać, a człowiek szuka po prostu zwyczajnego olejku do opalania.Jest wstydliwymsekretem, że większość pozycji z tej oferty kiepsko się sprzedaje i przynosi straty.A jeśli tak, to poco je produkują? Ano po to, aby nie było na sklepowych półkach miejsca na bardziej chodliwewyroby konkurencji.Absurdalna proliferacja jest zjawiskiem, które zdaniem biologów zajmujących się losamigatunków poprzedza zagładę.Okazuje się, że niektóre gatunki zmierzając do zagłady, kurczą sięliczebnie i stopniowo zanikają; inne zaczynają od ilościowej eksplozji, szybko zużywają potrzebnezasoby, toczą więc wojny lub chorują, aż wreszcie następuje krach - ich liczebność spada poniżejpoziomu, na którym były w pierwszej fazie proliferacji.Przerzedzanie gatunków od dawna służyusprawiedliwianiu polowań.Przerzedzanie stad, podobnie jak przycinanie drzew, jestrozwiązaniem rozsądniejszym od bezczynności w obliczu grozby wymarcia.Eksplozję demograficzną ludzkości kojarzy się na ogół z rewolucją przemysłową, która zaczęłasię mniej więcej w połowie XIX stulecia.Zdaniem historyków aż do tamtego momentu populacjanaszej planety utrzymywała się od plus minus tysiąca lat na z grubsza stabilnym poziomie 2miliardów.W ostatnich stu pięćdziesięciu latach liczba ta potroiła się do obecnego stanu 6,5miliarda mieszkańców, a przecież sprawa nie ogranicza się tylko do liczebności.Ludzie żyją terazdłużej.Na Zachodzie, gdzie poziom konsumpcji jest najwyższy, średni okres trwania życia podwoiłsię od czasu rewolucji przemysłowej, wzrastając z około 40 do około 75 lat.W sumie więcrzeczywiste oddziaływanie człowieka na Ziemię wzrosło sześciokrotnie i to w czasie, który zhistorycznej i ekologicznej perspektywy jest niemal niedostrzegalnym mgnieniem oka.Czy dla naszego własnego dobra w 2012 roku zostaniemy przetrzebieni? Przycięci aż do pnia,abyśmy kiedyś mogli rozkwitnąć jak nigdy wcześniej? Tego rodzaju połączenie katastrofy zsamouświadomieniem i oświeceniem z pewnością odpowiada najgłębszej treści przepowiedniMajów.UFF!Sześćdziesiąt pięć milionów lat temu asteroida albo kometa o średnicy 10 kilometrów uderzyław Chicxulub na meksykańskim półwyspie Jukatan, pozostawiając 175-kilometrowy krater w samymsercu terenów, które miały kiedyś stać się siedzibą Majów.Uderzenie to, jak twierdzi Luis Alvarez,znany fizyk z Berkeley i laureat Nagrody Nobla, spowodowało wyginięcie dinozaurów i prawie 70proc.wszystkich gatunków żyjących wówczas na naszej planecie.Przekazywana ustnie ludowa tradycja nie sięga nawet 65 tysięcy lat, a co dopiero 65 milionówwstecz.A jednak trudno powstrzymać się od pytania, czy nie ma jakiegoś ewolucyjnieprzekazywanego, zbiorowego odruchu pamięci albo czegoś innego, co sprawia, że Majowie sąszczególnie predysponowani do katastroficznych przepowiedni i co czyni ich wrażliwszymi naminione epoki.Skoro w kosmosie po 15 miliardach lat wciąż można słyszeć echo WielkiegoWybuchu, czego dowiedli, otrzymując za to Nagrodę Nobla, Arno Penzias i Robert Wilson z BellLaboratories, dlaczego skutki znacznie świeższego uderzenia w Chicxulub nie mogłyby przetrwaćw postaci lokalnego przynajmniej rezonansu? Być może tłumaczyłoby to też obsesyjnezainteresowanie Majów zjawiskami niebieskimi.Któregoś wieczora po powrocie z Gwatemali nagle coś mnie tknęło: przecież całkiemzaniedbałem obserwacje gwiazd.Z jednej strony zapowiadam koniec świata na podstawie badańplam na Słońcu, konfiguracji planet i obłoku energii międzygwiezdnej, z drugiej - naprawdę niepamiętam, kiedy ostatni raz sam patrzyłem na piękne, rozgwieżdżone niebo.To samo mogłabypowiedzieć większość z nas.Po raz pierwszy w dziejach więcej ludzi mieszka w miastach niż zdala od nich.Skażenie światłem sprawia, że na majestatycznym firmamencie zostało ledwie paręmigoczących dziurek, które - jak nas uczono - są niewyobrażalnie odległe, więc w istocie nie majążadnego konkretnego wpływu na nasze codzienne życie.Cywilizacja została odcięta od nocnegonieba.Najwyższy czas, pomyślałem, żeby uciec od świateł wielkiego miasta.Co roku w lipcu i sierpniu Ziemia przechodzi przez ogon komety Swifta-Tuttle'a, a cząsteczkikosmicznego pyłu bombardują atmosferę z prędkością ponad 200 tysięcy kilometrów na godzinę,tworząc świetlny rój "spadających gwiazd".Kulminacja następuje zwykle 12 sierpnia.Wybrałem sięwięc po północy do bazy lotniczej Edwards, gdzie poprzedniego dnia wylądował prom kosmicznyDiscovery, skądinąd sam wyglądający w ciemności jak spadająca gwiazda.Zaparkowałemsamochód na wolnym miejscu parkingu koło mieszkalnej części bazy, wyszedłem z wozu ispojrzałem w górę na zachwycające niebo.Meteory przelatywały co parę sekund, zostawiając zasobą jasny, szybko niknący ślad.A gdyby któryś z nich nie zniknął, lecz trwał dalej, świecąc corazjaśniej, i zbliżał się ku nam, zamieniając się - jak opisywał to kiedyś Nostradamus - w "brodatągwiazdę", czerwoną i rozpaloną, w mknący i wirujący kłąb ognia?Właśnie coś takiego mogły ujrzeć 65 milionów lat temu dinozaury, kiedy nadciągała morderczaasteroida, atakując najpierw ich wzrok, a potem, przerazliwym wyciem i hukiem, także słuch.Nawet ich ptasie móżdżki musiały pojąć, że zanosi się na coś strasznego.Morza zaczynały sięgotować, lasy stawały w ogniu, góry się topiły, lądy zalewała powódz, a atmosferę wypełniał odórrozkładu.Czy grozba zagłady popchnęła dinozaury do bratobójczych walk? Nie wiemy, ale takwłaśnie postąpiliby ludzie, którzy w sytuacji zagrożenia zawsze odwołują się do znanych im -choćby okrutnych i krwawych - zachowań.Po drugiej stronie mojego auta, w odległości kilkunastu metrów przycupnął zając.On teżobserwował widowisko.Nagle spłoszył się i zniknął w ciemności.W ułamek sekundy potem namiejscu, gdzie był zając, wylądował duży nocny drapieżnik, lelek.Niewiele brakowało, a ptakzaskoczyłby gapiącą się na gwiazdy ofiarę.Odruchowo rozejrzałem się dokoła, sprawdzając, czyktoś nie czyha tak samo na mnie, a potem pomyślałem, że zając na szczęście trzymał wysokogłowę.Gdyby ją zwiesił, stałby się nocną przekąską drapieżnika [ Pobierz całość w formacie PDF ]