[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myśl była zbyt okropna, żeby ją dokończyć.Brat spojrzał na niego spod zmrużonych powiek. - Rozumiem, ile ona dla ciebie znaczy.Zrobimy wszystko, żeby włos jej niespadł z głowy.Jason poczuł się lepiej.Jego brat nie był człowiekiem skłonnym doprzemocy, ale Jason wiedział, że może mu zaufać.On sam dobrze sobie radziłz bronią palną, ale mało kto posługiwał się szpadą tak zręcznie jak Jasper.Razem tworzyli grozną parę.Jason wytężał wzrok, śledząc każdy ruch Gwendolyn.Zaplanował wszystkonajlepiej, jak się dało w tak krótkim czasie, zrobił co w jego mocy, żebyzapewnić jej bezpieczeństwo.On i jego ludzie wykorzystają elementzaskoczenia, ale bał się, że bandyci będą podejrzewać, że Gwendolyn nieprzybyła tu sama, a to zwiększało niebezpieczeństwo.Mógł tylko mieć nadzieję, że przeciwnicy są zbyt pewni siebie i że chciwośćpozbawi ich czujności.To przechyliłoby szalę na ich stronę.Tak czy inaczej lada moment wszystko się rozstrzygnie.Gwendolyn zbliżyła się ostrożnie do wyznaczonego miejsca.Oddech palił jąw piersi.Strach urósł teraz do rozmiarów paniki, ale zmusiła się, żebyzachować spokój.Musiała zachować chłodną głowę i pewną rękę.Jeden jejbłąd i wuj pożegna się z życiem, a ona sama narazi się na wielkieniebezpieczeństwo.Chociaż znała dobrze okolicę, wydawała jej się teraz złowieszcza i grozna.Nie było słychać śpiewu ptaków, słońce nie świeciło, żeby dodać jej odwagi.Im bardziej zbliżała się do miejsca, gdzie miała zostawić pieniądze, tymbardziej traciła pewność siebie.A jeśli ci ludzie pojawią się nagle i zażądają więcej pieniędzy? A jeśli imzapłaci, a oni nadal nie będą chcieli uwolnić wuja Fletchera? A jeśli zaczną jejgrozić?Wtedy pomyślała o Jasonie.Krył się gdzieś tam, za drzewami, krzakami czygłazami, czekając i obserwując wszystko.Poczuła ulgę.Jason ją ochroni, niedopuści, żeby spotkało ją coś złego.Ale czy uda mu się także ochronić wuja Fletchera?Pozwoliła nieść się koniowi, wiedząc, że zbliża się do wyznaczonegomiejsca.W oddali dał się słyszeć słaby odgłos pioruna.Nagle błyskawica przecięła niebo.Zciągnęła wodze, żeby opanować płochliwą klacz.Miałanadzieję, że zdąży zostawić pieniądze i uciec przed letnią burzą.Oparła się pokusie, żeby rozejrzeć się dokoła, obawiając się, że ludzie,którzy czekają na okup, także ją obserwują i mogą się domyślić, że nieposłuchała instrukcji i nie zjawiła się sama.W końcu dotarła na miejsce.Zatrzymała klacz i siedziała chwilęnieruchomo.Potem skierowała się do kępy krzaków.Zeskoczyła na ziemięi przywiązała wodze do najniższej gałęzi.Z sakwy przy siodle wyjęła ostrożnie mały skórzany trzos i zapięła torbęstarannie z powrotem.Potem, nie zwracając uwagi na mrowienie na karku,podeszła do wielkiego dębu parę stóp dalej.W liście kazano zostawić pieniądze u stóp drzewa.Gwendolyn kucnęłai położyła brązową sakiewkę przy pniu, zadowolona, że ciemny kolor nie zlałsię z korą drzewa, wyprostowała się i spojrzała jeszcze raz, upewniając się, żesakiewkę łatwo zauważyć.Wciągnęła głęboko powietrze i rozejrzała się nerwowo, zastanawiając się,czy zobaczy gdzieś wuja.Miała nadzieję, że jest blisko i że uda się gouratować.Minęła minuta.Potem następna.Uświadamiając sobie, że wuja nieda się natychmiast uwolnić, Gwendolyn zachowała się rozsądnie - odwróciłasię i pomaszerowała w stronę konia.Nie ośmieliła się obejrzeć, chociaż kusiło ją, żeby się upewnić, czy napewno postąpiła zgodnie z instrukcją.Serce biło jej tak głośno, że nie słyszałaszelestu gałęzi.Nie zauważyła też ruchu.Nagle obcy człowiek znalazł się tużprzy niej.Wyskoczył z ukrycia i ją złapał, kładąc jej rękę na ustach, zanimzdołała krzyknąć.Wykrzywiając usta w gniewnym grymasie, przycisnął ją plecami do swojejpiersi i pociągnął w stronę gęstych krzaków, za miejscem, gdzie stał uwiązanyjej koń.Gwendolyn walczyła zapamiętale, wijąc się i kopiąc, ale nie mogła sięwyrwać.- Miałaś przyjechać sama - warknął jej do ucha.- Jestem sama - wymamrotała przez palce przyciśnięte do jej ust.Strachpozbawił ją siły.Nie mogła już walczyć. - Agarstwo - burknął mężczyzna.- Naliczyłem co najmniej czterech ludziukrytych na polu.- Musiałeś się pomylić.- Kłamiesz.Złapaliśmy dwóch, ale nie chcą mówić.Szarpnął ją.Jęknęła ze strachu i bólu.Zdając sobie sprawę, że walka tylko jąwyczerpuje, Gwendolyn zwisła bezwładnie, udając, że zemdlała i mającnadzieję, że wytrąci to bandytę z równowagi.Przewidział jej zachowanie.Podniósł ją wyżej, wzmacniając uchwyt.Drugąrękę mocniej przycisnął do jej ust, pozbawiając ją powietrza.Krzyk uwiązł jej w gardle.Walcząc o oddech, poczuła, jak krew odpływa jejz twarzy.Zcisnął ją tak mocno, że niemal straciła przytomność.Wpiła siępalcami w jego przedramię, nie chcąc zemdleć naprawdę.Ciągnął ją brutalnie po trawie.Bojąc się, że jeśli dotrą do zarośli, nigdy niezdoła uciec, Gwendolyn wytężyła wszystkie siły.Wbiła pięty w miękką trawę,starając się spowolnić jego ruchy.Ale był zbyt silny, żeby mu się przeciwstawić.Azy płynęły po jej policzkach.Usiłowała ugryzć go w rękę, którą zakrywał jej usta, ale bezskutecznie.Nagle jakaś potężna postać wyskoczyła z krzewów i rzuciła się na bandytę.Mężczyzna wrzasnął, zaskoczony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl