[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy wróciliśmy dohotelu, dowiedzieliśmy się, że Ullrich nadal śpi, że woli obejrzeć nagranie wideo z przebiegutrasy niż zmoknąć.Przez cały ranek zespół siedział w autokarze cicho, a deszcz zacinał w szyby.Mójprzyjaciel, Robin Williams, od czasu do czasu przerywał ciszę swoimi dowcipami.Ja takżestarałem się śmiać, bo to pozwalało mi rozluznić szczęki.W końcu wszyscy kolarze wyjechali na trasę.Zaczęliśmy otrzymywać relacjekolegów z drużyny: co kilka minut dochodziło do wypadków.Przewróciło się trzechzawodników z ekipy Ullricha.Nie powinienem ryzykować.Johan dał mi kilka ostatnich, taktycznych wskazówek.Prosił, abym zachowałostrożność: nie byłem jedynym kolarzem, który musiał podjąć pewne ryzyko.Ullrich, którychciał mnie dogonić, jechał tą samą trasą.Wiedziałem o tym, wyjeżdżając na trasę - zacząłem wolno.Straciłem sześć sekund wstosunku do Ullricha na pierwszym półtorakilometrowym odcinku.Czułem, jak koła mojego roweru ślizgają się w deszczu.Zachowywałem spokój.Domyślałem się, że Ullrich wystartował ostro, aby wywrzećna mnie presję, może nawet podkopać moje morale.Skoncentrowałem się na swoim własnymtempie, złapałem rytm.Na kolejnym punkcie kontrolnym miałem już tylko dwie sekundy straty.Ullrich nie przestawał forsować, mimo iż szosę pokrywała dość gruba warstwa wody.Na każdym zakręcie koła rowerów rozbryzgiwały kałuże.Większość moich kolegów z drużyny przejechała trasę bezpiecznie.Teraz siedzieli wautokarze i nerwowo oglądali relacje z wyścigu w telewizji.Zakryli rękami twarz, kiedyprzyspieszyłem na śliskim chodniku.Zerkali na ekran przez palce.Zyskałem dziesięć sekund przewagi.Przede mną Ullrich mocno naciskał na pedały.Dotarł do najbardziej niebezpiecznegoodcinka trasy - był to końcowy dziesięciokilometrowy dystans.Wywrócił się na rondzie.Chwilę pózniej Johan śmiertelnie poważnym głosem przekazał mi tę wiadomość przezradio.- Lance, Ullrich zaliczył upadek.Ullrich z pędem wjechał na rondo i złożył się do zakrętu.Wówczas rower po prostuwysunął się spod niego.Wyglądało to tak, jakby urwała się droga.Przez kilka chwil sunąłprzez asfaltową szosę, a potem uderzył w bandę utworzoną z bel siana.Z trudem podniósł się i skoczył na rower, ale było już po wyścigu.Zostałemzwycięzcą Tour de France.Musiałem tylko bezpiecznie dojechać do mety.- Lance, spokojnie.Proszę, nie ryzykuj - powiedział Johan.- Możesz w zasadziekroczkiem dojść do mety i tak nikt ci już nie odbierze zwycięstwa.Od tego momentu moja jazda stała się przejażdżką krajoznawczą po okolicach Nantes.Właściwie wyprostowałem się i podziwiałem widoki.Wciąż jednak zachowywałemszczególną ostrożność na zakrętach.Trzy kilometry przed metą Johan podjechał do mnie samochodem i pokazał mipodniesionego kciuka.W odpowiedzi podniosłem rękę i wykonałem stosowny gest,wyprostowując mały i wskazujący palec - w Teksasie znaczyło to: Biorę ich na rogi.Gdy zbliżałem się do mety, napięcie minionych trzech tygodni ustępowało.Rozpogodziłem się, a nawet się uśmiechałem.Minąłem linię mety i podniosłem ramię,zaciskając pięść.Starałem się cieszyć chwilą: miałem stać się pięciokrotnym zwycięzcą Tourde France.Trudno jednak wyrazić jakikolwiek rekord.Aby coś określić, używamy zwykle miar.Powiedzieć, że ktoś wygrał pięć razy Tour de France, to czysta abstrakcja, ponieważ liczbazwycięstw nie mówi nic o wydarzeniach i emocjach, które towarzyszyły wyścigowi, oniepowodzeniach i wygranych etapach, o udrękach i uniesieniach.Być może, jedynymiosobami, które w pełni rozumieją, co znaczy zdanie: pięć zwycięstw Tour de France , są moikoledzy z drużyny oraz czterech kolarzy, którzy dokonali tego samego i tworzą swój własnyklub.Cyfra pięć jest dla nich znakiem rozpoznawczym.Mogę tylko powiedzieć, co znaczy todla mnie.Dokładnie tyle: pięć razy otrzymałem wsparcie.Gdy zszedłem z podium, spotkałem Bernarda Hinaulta.Uścisnął mi rękę i powiedziałwprost:- Witamy w klubie.Etap kończący się w Paryżu miał charakter ceremonii.Sunąłem przed siebie,popijałem szampana i zastanawiałem się nad znaczeniem wyścigu: myślałem o podnoszeniusię z ziemi, o rozwiązywaniu problemów dzięki rozumowi i woli.Czułem, jak duma rozpieramoje piersi, kiedy wjeżdżaliśmy do Paryża.A gdy przejeżdżaliśmy obok budynku Hotel deCrillon, zobaczyłem powiewającą flagę Teksasu.Tak bywało również przez ostatnich pięć lat.Prawdziwą chwilę zwycięstwa przeżyłem jednak dopiero wieczorem w prywatnej salibankietowej, gdzie spotkała się cała nasza ekipa.Wzniosłem toast na jej cześć.- Ten rok był dla mnie ciężki, zarówno jeśli chodzi o moje życie osobiste, jak izawodowe - powiedziałem.- Nie zawsze dopisywała mi forma, zdawałem sobie z tegosprawę.Wiem, że napędziłem wam strachu.Obiecuję, że nigdy się to nie powtórzy.Ale wyciągnęliście mnie do przodu.Trudno było mi schodzić na dół, siadać z wami do obiadu ipatrzeć na wasze twarze, wiedząc, że zawodzę wasze oczekiwania.Po Luz Ardiden mogłemwreszcie spojrzeć wam z dumą w oczy.Naprawdę was potrzebowałem, a wy byliście ze mną.Teraz jestem tu tylko dzięki wam.Dziękuję wam za to, że mnie nie opuściliście.Ta koszulkanależy do was.Ta uroczystość, ten wieczór jest na waszą cześć.Dziękuję wam.Tak zakończył się dla mnie Tour de France rozegrany w stulecie powstania imprezy.Ale jak powiedziałem, następowały wciąż nowe wydarzenia.Kik, dzieci i ja wróciliśmy razem do Girony.Położyliśmy dzieci do łóżek,włączyliśmy urządzenie monitorujące i zeszliśmy do kawiarni, która znajdowała się tuż podoknem naszego mieszkania.Zamówiliśmy zimne piwo, hiszpańską szynkę oraz chleb iusiedliśmy bez słowa.Wciąż wkładaliśmy wiele wysiłku i troski, aby uratować nasz związek.Nadal głęboko się nad nim zastanawialiśmy.Przez kilka następnych dni odrzucałem wszelkie zaproszenia, nie udzielałemwywiadów, nie przyjmowałem żadnych propozycji.Tym razem, inaczej niż powcześniejszych zwycięstwach w Tour de France, po prostu zostałem w domu.Bawiłem się zdziećmi, zabierałem je na plażę.Kupiliśmy nowy grill, rozłożyliśmy go w ogrodzie isłuchaliśmy Boba Marleya.Doprowadziłem też do perfekcji umiejętność przyrządzaniazmrożonej margarity.Rozmyślałem o zobaczeniu wybrzeża amalfitańskiego we Włoszech -dla samej przyjemności.W ogóle nie myślałem o wyścigach.Gdzieś tam jest kolejna meta.Ale nie chcę do niej dojechać - jeszcze nie teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Gdy wróciliśmy dohotelu, dowiedzieliśmy się, że Ullrich nadal śpi, że woli obejrzeć nagranie wideo z przebiegutrasy niż zmoknąć.Przez cały ranek zespół siedział w autokarze cicho, a deszcz zacinał w szyby.Mójprzyjaciel, Robin Williams, od czasu do czasu przerywał ciszę swoimi dowcipami.Ja takżestarałem się śmiać, bo to pozwalało mi rozluznić szczęki.W końcu wszyscy kolarze wyjechali na trasę.Zaczęliśmy otrzymywać relacjekolegów z drużyny: co kilka minut dochodziło do wypadków.Przewróciło się trzechzawodników z ekipy Ullricha.Nie powinienem ryzykować.Johan dał mi kilka ostatnich, taktycznych wskazówek.Prosił, abym zachowałostrożność: nie byłem jedynym kolarzem, który musiał podjąć pewne ryzyko.Ullrich, którychciał mnie dogonić, jechał tą samą trasą.Wiedziałem o tym, wyjeżdżając na trasę - zacząłem wolno.Straciłem sześć sekund wstosunku do Ullricha na pierwszym półtorakilometrowym odcinku.Czułem, jak koła mojego roweru ślizgają się w deszczu.Zachowywałem spokój.Domyślałem się, że Ullrich wystartował ostro, aby wywrzećna mnie presję, może nawet podkopać moje morale.Skoncentrowałem się na swoim własnymtempie, złapałem rytm.Na kolejnym punkcie kontrolnym miałem już tylko dwie sekundy straty.Ullrich nie przestawał forsować, mimo iż szosę pokrywała dość gruba warstwa wody.Na każdym zakręcie koła rowerów rozbryzgiwały kałuże.Większość moich kolegów z drużyny przejechała trasę bezpiecznie.Teraz siedzieli wautokarze i nerwowo oglądali relacje z wyścigu w telewizji.Zakryli rękami twarz, kiedyprzyspieszyłem na śliskim chodniku.Zerkali na ekran przez palce.Zyskałem dziesięć sekund przewagi.Przede mną Ullrich mocno naciskał na pedały.Dotarł do najbardziej niebezpiecznegoodcinka trasy - był to końcowy dziesięciokilometrowy dystans.Wywrócił się na rondzie.Chwilę pózniej Johan śmiertelnie poważnym głosem przekazał mi tę wiadomość przezradio.- Lance, Ullrich zaliczył upadek.Ullrich z pędem wjechał na rondo i złożył się do zakrętu.Wówczas rower po prostuwysunął się spod niego.Wyglądało to tak, jakby urwała się droga.Przez kilka chwil sunąłprzez asfaltową szosę, a potem uderzył w bandę utworzoną z bel siana.Z trudem podniósł się i skoczył na rower, ale było już po wyścigu.Zostałemzwycięzcą Tour de France.Musiałem tylko bezpiecznie dojechać do mety.- Lance, spokojnie.Proszę, nie ryzykuj - powiedział Johan.- Możesz w zasadziekroczkiem dojść do mety i tak nikt ci już nie odbierze zwycięstwa.Od tego momentu moja jazda stała się przejażdżką krajoznawczą po okolicach Nantes.Właściwie wyprostowałem się i podziwiałem widoki.Wciąż jednak zachowywałemszczególną ostrożność na zakrętach.Trzy kilometry przed metą Johan podjechał do mnie samochodem i pokazał mipodniesionego kciuka.W odpowiedzi podniosłem rękę i wykonałem stosowny gest,wyprostowując mały i wskazujący palec - w Teksasie znaczyło to: Biorę ich na rogi.Gdy zbliżałem się do mety, napięcie minionych trzech tygodni ustępowało.Rozpogodziłem się, a nawet się uśmiechałem.Minąłem linię mety i podniosłem ramię,zaciskając pięść.Starałem się cieszyć chwilą: miałem stać się pięciokrotnym zwycięzcą Tourde France.Trudno jednak wyrazić jakikolwiek rekord.Aby coś określić, używamy zwykle miar.Powiedzieć, że ktoś wygrał pięć razy Tour de France, to czysta abstrakcja, ponieważ liczbazwycięstw nie mówi nic o wydarzeniach i emocjach, które towarzyszyły wyścigowi, oniepowodzeniach i wygranych etapach, o udrękach i uniesieniach.Być może, jedynymiosobami, które w pełni rozumieją, co znaczy zdanie: pięć zwycięstw Tour de France , są moikoledzy z drużyny oraz czterech kolarzy, którzy dokonali tego samego i tworzą swój własnyklub.Cyfra pięć jest dla nich znakiem rozpoznawczym.Mogę tylko powiedzieć, co znaczy todla mnie.Dokładnie tyle: pięć razy otrzymałem wsparcie.Gdy zszedłem z podium, spotkałem Bernarda Hinaulta.Uścisnął mi rękę i powiedziałwprost:- Witamy w klubie.Etap kończący się w Paryżu miał charakter ceremonii.Sunąłem przed siebie,popijałem szampana i zastanawiałem się nad znaczeniem wyścigu: myślałem o podnoszeniusię z ziemi, o rozwiązywaniu problemów dzięki rozumowi i woli.Czułem, jak duma rozpieramoje piersi, kiedy wjeżdżaliśmy do Paryża.A gdy przejeżdżaliśmy obok budynku Hotel deCrillon, zobaczyłem powiewającą flagę Teksasu.Tak bywało również przez ostatnich pięć lat.Prawdziwą chwilę zwycięstwa przeżyłem jednak dopiero wieczorem w prywatnej salibankietowej, gdzie spotkała się cała nasza ekipa.Wzniosłem toast na jej cześć.- Ten rok był dla mnie ciężki, zarówno jeśli chodzi o moje życie osobiste, jak izawodowe - powiedziałem.- Nie zawsze dopisywała mi forma, zdawałem sobie z tegosprawę.Wiem, że napędziłem wam strachu.Obiecuję, że nigdy się to nie powtórzy.Ale wyciągnęliście mnie do przodu.Trudno było mi schodzić na dół, siadać z wami do obiadu ipatrzeć na wasze twarze, wiedząc, że zawodzę wasze oczekiwania.Po Luz Ardiden mogłemwreszcie spojrzeć wam z dumą w oczy.Naprawdę was potrzebowałem, a wy byliście ze mną.Teraz jestem tu tylko dzięki wam.Dziękuję wam za to, że mnie nie opuściliście.Ta koszulkanależy do was.Ta uroczystość, ten wieczór jest na waszą cześć.Dziękuję wam.Tak zakończył się dla mnie Tour de France rozegrany w stulecie powstania imprezy.Ale jak powiedziałem, następowały wciąż nowe wydarzenia.Kik, dzieci i ja wróciliśmy razem do Girony.Położyliśmy dzieci do łóżek,włączyliśmy urządzenie monitorujące i zeszliśmy do kawiarni, która znajdowała się tuż podoknem naszego mieszkania.Zamówiliśmy zimne piwo, hiszpańską szynkę oraz chleb iusiedliśmy bez słowa.Wciąż wkładaliśmy wiele wysiłku i troski, aby uratować nasz związek.Nadal głęboko się nad nim zastanawialiśmy.Przez kilka następnych dni odrzucałem wszelkie zaproszenia, nie udzielałemwywiadów, nie przyjmowałem żadnych propozycji.Tym razem, inaczej niż powcześniejszych zwycięstwach w Tour de France, po prostu zostałem w domu.Bawiłem się zdziećmi, zabierałem je na plażę.Kupiliśmy nowy grill, rozłożyliśmy go w ogrodzie isłuchaliśmy Boba Marleya.Doprowadziłem też do perfekcji umiejętność przyrządzaniazmrożonej margarity.Rozmyślałem o zobaczeniu wybrzeża amalfitańskiego we Włoszech -dla samej przyjemności.W ogóle nie myślałem o wyścigach.Gdzieś tam jest kolejna meta.Ale nie chcę do niej dojechać - jeszcze nie teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]