[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łe może się tak stać,przekonywaliśmy się z każdą chwilą.Bo zaraz na początku facet zapalił papierosa.- Czy mogę? - spytał nas wcześniej, wszak stolica to stolica, czyli kultura większa iogłada.Kiwnęliśmy głowami na znak aprobaty.- A wy nie palicie? - zapytał znów dziennikarz.Odpowiedziało mu milczenie.- A kto pyta? - doleciało gdzieś z tyłu.- Przyjaciel - odparł gość wesoło.- To palimy.- No to palcie.No to zapalili ci, co palili.Od razu zrobiła się inna atmosfera, sprzyjająca jeżeli niezdrowiu naszych płuc i oskrzeli, to z pewnością twórczemu niepokojowi i ożywionejdyskusji.A ta zaczęła się nie wiadomo kiedy.Ze spotykaną wcześniej tylko wśród swoichszczerością zaczęliśmy wyłuszczać, co nas boli najbardziej.Wtem otworzyły się drzwi i do świetlicy wpadł opiekun roku.Pociągnął swoimdługim nosem, ale nic nie powiedział.Nic prócz:- Przyprowadziłem jeszcze dwóch.Byli to dwaj szkolni prymusi.I wcale nie byli zadowoleni z takiego obrotu rzeczy, bopewnie każdy z nich wolał w tej chwili siedzieć w pokoju i wkuwać.- Podstawieni - syknąłem konspiracyjnie, na co dziennikarz porozumiewawczomrugnął okiem.- No to jak, chłopcy, oceniacie dzisiejszą zabawę? - zwrócił się w tej samej chwili,przesadnie głośno, do dwóch chłoptasiów z młodszego rocznika, noszących jeszcze na głowiei dresach ślady niedawnych otrzęsin.- Tak, to rzeczywiście była naprawdę dobra zabawa - odparł jeden z nich, jakbyprzeczytał to zdanie z trzymanego pod blatem podręcznika.Karżyński cichutko zniknął za drzwiami.Odetchnęliśmy głęboko, jak tylko pozwalałana to gęstniejąca z każdą chwilą chmura papierosowego dymu.- Mów dalej - zachęcił dziennikarz młodego, no to młody dokończył swoją myśl,zresztą w takim samym tonie.- Panowie.Chodzi o to, że dyrektor szkoły chciał zobaczyć ten mój tekst jeszcze przedwydrukowaniem w gazecie - powiedział po chwili mężczyzna.- Ale ja go pierdolę.Najważniejsi jesteście tu wy.A teraz mówcie ze mną szczerze, jak tu jest.Da się żyć?Obiecuję, że w tym artykule nie padnie nazwisko żadnego z was.Poczułem się, jakby mnie kto uniósł pół metra ponad siedzisko krzesła.Myślę, żewiększość chłopaków poczuła podobnie.Oto przychodzi do nas, po ponad roku, pierwszysprawiedliwy i spolegliwy, z nałogami, ale któż z nas ich nie ma, z niewyparzonym językiem,ale dzisiaj nie można inaczej.On nas wysłucha, on nam pomoże, jak ten nieogolony, wiecznieskacowany gliniarz, który jako jedyny wierzy w nieprawdopodobną wersję wydarzeńbohatera.I chce mu pomóc, choć nie będzie to proste, ale przecież nic na świecie proste niejest i kilka odcinków kryminalnego serialu czymś wypełnić trzeba.Nas mógł wybawić tengość.Naprawdę.Czy wreszcie może coś da się tutaj zmienić?- Słyszałem, że macie tu kilkanaście kół zainteresowań - rzucił gość.Była to przynęta, bardzo dobrze dobrana, gdyż rzuciliśmy się na nią jak wygłodniałeleszcze.- Może na papierze - zawołałem ze złością.- No bo kto ma czas na nie chodzić, proszępana.Wszystko tu mamy na dzwonek, człowiek czasami nie ma czasu załatwić się porządnie.Ledwo wyrabiamy z normalnym materiałem, a jeszcze chciałoby się wyjść stąd czasem,zobaczyć, jak normalni ludzie na mieście wyglądają.- Dziewczyny! - dorzucił z chichotem ktoś z tyłu świetlicy.A potem lawina ruszyła.- Ze sprawdzaniem porządków wychowawcy przesadzają.- Nie można się z miasta spóznić nawet kwadransa.- A nawet jak człowiek chce na chwilę wyskoczyć, to organizują jakieś sprzątania,wiórkowania czy apele mundurowe.- Każą nam pisemnie uzasadniać, po co chcemy pojechać do domu.- Przecież to nie jest wojsko!Nie uwierzyłby, gdyby nie usłyszał.Gdyby tylko mógł usłyszeć.Ten, który wpadł nagenialny w swojej prostocie pomysł, by i w naszej kochanej ojczyznie wcielić w życieprastary pomysł na szkoły janczarów.Dziennikarz z samej Warszawy, z jakiejśogólnopolskiej, resortowej gazety, frasował się za niego.Kręcił głową z niedowierzaniem,zapalał kolejnego papierosa i głęboko zaciągał się dymem, czasem coś notował w swoimgrubym zeszycie.Na pewno potrafił nas zrozumieć, właściwie już rozumiał doskonale.- Dziękuję, chłopcy - rzekł na końcu, ściskając ręce tym, którzy najczęściej zabieraligłos.- Otworzyliście mi oczy na wiele spraw.Ja tego tak nie zostawię, niedoczekanie ich, tamna górze.Teraz już wiem, że wybrałem ten zawód, żeby coś zmienić.Dziękuję wam.Cześć!Nam też tkliwość szarpała wiązadła głosowe, choć może to tylko dym z popularesówgryzł przełyk, bo kilku z nas, co to dotychczas nie paliło, właśnie miało za sobą ten pierwszyraz.Mijały dni, minęło kilka tygodni i jakoś zapomnieliśmy o dziennikarzu ze stolicy iwywiadzie, którego mu udzieliliśmy.Aż pewnego pięknego dnia ktoś z kadry przyniósł namową ogólnopolską, resortową gazetę, a w niej napisany przez redaktora Juhasa czy Góralaartykuł o nas.To znaczy nie o nas, tylko o jakichś leniach i degeneratach, którym ludowaojczyzna dała wszystko, od ołówka do podgłówka, o nieodpowiedzialnych lekkoduchach, niepotrafiących podporządkować się kilku prostym regułom, z którymi większych problemównie miałyby dzieci w przedszkolu, o nastoletnich hipokrytach, na których tak liczyło polskiewojsko, ale nie wiadomo, co tak naprawdę z tego będzie.Sformułowanie nie chce się byłow tekście powtórzone chyba z dziesięć razy i odmienione na wszelkie sposoby.I tobynajmniej nie pismakowi się nie chciało.On swoją pracę wykonał, wziął za to dolę, zrobiłzakupy w sklepie monopolowym, a po wszystkim zasnął z poczuciem dobrze spełnionegoobowiązku wobec swojej ojczyzny i oficera prowadzącego.Nikt jednak nie wzywał na dywanik uczestników tamtej rozmowy, mimo żespodziewając się szykan, przygotowywaliśmy się, gromadząc argumenty, włącznie z tymi, żezostaliśmy oszukani, zagrano z nami podstępem i szantażem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.%7łe może się tak stać,przekonywaliśmy się z każdą chwilą.Bo zaraz na początku facet zapalił papierosa.- Czy mogę? - spytał nas wcześniej, wszak stolica to stolica, czyli kultura większa iogłada.Kiwnęliśmy głowami na znak aprobaty.- A wy nie palicie? - zapytał znów dziennikarz.Odpowiedziało mu milczenie.- A kto pyta? - doleciało gdzieś z tyłu.- Przyjaciel - odparł gość wesoło.- To palimy.- No to palcie.No to zapalili ci, co palili.Od razu zrobiła się inna atmosfera, sprzyjająca jeżeli niezdrowiu naszych płuc i oskrzeli, to z pewnością twórczemu niepokojowi i ożywionejdyskusji.A ta zaczęła się nie wiadomo kiedy.Ze spotykaną wcześniej tylko wśród swoichszczerością zaczęliśmy wyłuszczać, co nas boli najbardziej.Wtem otworzyły się drzwi i do świetlicy wpadł opiekun roku.Pociągnął swoimdługim nosem, ale nic nie powiedział.Nic prócz:- Przyprowadziłem jeszcze dwóch.Byli to dwaj szkolni prymusi.I wcale nie byli zadowoleni z takiego obrotu rzeczy, bopewnie każdy z nich wolał w tej chwili siedzieć w pokoju i wkuwać.- Podstawieni - syknąłem konspiracyjnie, na co dziennikarz porozumiewawczomrugnął okiem.- No to jak, chłopcy, oceniacie dzisiejszą zabawę? - zwrócił się w tej samej chwili,przesadnie głośno, do dwóch chłoptasiów z młodszego rocznika, noszących jeszcze na głowiei dresach ślady niedawnych otrzęsin.- Tak, to rzeczywiście była naprawdę dobra zabawa - odparł jeden z nich, jakbyprzeczytał to zdanie z trzymanego pod blatem podręcznika.Karżyński cichutko zniknął za drzwiami.Odetchnęliśmy głęboko, jak tylko pozwalałana to gęstniejąca z każdą chwilą chmura papierosowego dymu.- Mów dalej - zachęcił dziennikarz młodego, no to młody dokończył swoją myśl,zresztą w takim samym tonie.- Panowie.Chodzi o to, że dyrektor szkoły chciał zobaczyć ten mój tekst jeszcze przedwydrukowaniem w gazecie - powiedział po chwili mężczyzna.- Ale ja go pierdolę.Najważniejsi jesteście tu wy.A teraz mówcie ze mną szczerze, jak tu jest.Da się żyć?Obiecuję, że w tym artykule nie padnie nazwisko żadnego z was.Poczułem się, jakby mnie kto uniósł pół metra ponad siedzisko krzesła.Myślę, żewiększość chłopaków poczuła podobnie.Oto przychodzi do nas, po ponad roku, pierwszysprawiedliwy i spolegliwy, z nałogami, ale któż z nas ich nie ma, z niewyparzonym językiem,ale dzisiaj nie można inaczej.On nas wysłucha, on nam pomoże, jak ten nieogolony, wiecznieskacowany gliniarz, który jako jedyny wierzy w nieprawdopodobną wersję wydarzeńbohatera.I chce mu pomóc, choć nie będzie to proste, ale przecież nic na świecie proste niejest i kilka odcinków kryminalnego serialu czymś wypełnić trzeba.Nas mógł wybawić tengość.Naprawdę.Czy wreszcie może coś da się tutaj zmienić?- Słyszałem, że macie tu kilkanaście kół zainteresowań - rzucił gość.Była to przynęta, bardzo dobrze dobrana, gdyż rzuciliśmy się na nią jak wygłodniałeleszcze.- Może na papierze - zawołałem ze złością.- No bo kto ma czas na nie chodzić, proszępana.Wszystko tu mamy na dzwonek, człowiek czasami nie ma czasu załatwić się porządnie.Ledwo wyrabiamy z normalnym materiałem, a jeszcze chciałoby się wyjść stąd czasem,zobaczyć, jak normalni ludzie na mieście wyglądają.- Dziewczyny! - dorzucił z chichotem ktoś z tyłu świetlicy.A potem lawina ruszyła.- Ze sprawdzaniem porządków wychowawcy przesadzają.- Nie można się z miasta spóznić nawet kwadransa.- A nawet jak człowiek chce na chwilę wyskoczyć, to organizują jakieś sprzątania,wiórkowania czy apele mundurowe.- Każą nam pisemnie uzasadniać, po co chcemy pojechać do domu.- Przecież to nie jest wojsko!Nie uwierzyłby, gdyby nie usłyszał.Gdyby tylko mógł usłyszeć.Ten, który wpadł nagenialny w swojej prostocie pomysł, by i w naszej kochanej ojczyznie wcielić w życieprastary pomysł na szkoły janczarów.Dziennikarz z samej Warszawy, z jakiejśogólnopolskiej, resortowej gazety, frasował się za niego.Kręcił głową z niedowierzaniem,zapalał kolejnego papierosa i głęboko zaciągał się dymem, czasem coś notował w swoimgrubym zeszycie.Na pewno potrafił nas zrozumieć, właściwie już rozumiał doskonale.- Dziękuję, chłopcy - rzekł na końcu, ściskając ręce tym, którzy najczęściej zabieraligłos.- Otworzyliście mi oczy na wiele spraw.Ja tego tak nie zostawię, niedoczekanie ich, tamna górze.Teraz już wiem, że wybrałem ten zawód, żeby coś zmienić.Dziękuję wam.Cześć!Nam też tkliwość szarpała wiązadła głosowe, choć może to tylko dym z popularesówgryzł przełyk, bo kilku z nas, co to dotychczas nie paliło, właśnie miało za sobą ten pierwszyraz.Mijały dni, minęło kilka tygodni i jakoś zapomnieliśmy o dziennikarzu ze stolicy iwywiadzie, którego mu udzieliliśmy.Aż pewnego pięknego dnia ktoś z kadry przyniósł namową ogólnopolską, resortową gazetę, a w niej napisany przez redaktora Juhasa czy Góralaartykuł o nas.To znaczy nie o nas, tylko o jakichś leniach i degeneratach, którym ludowaojczyzna dała wszystko, od ołówka do podgłówka, o nieodpowiedzialnych lekkoduchach, niepotrafiących podporządkować się kilku prostym regułom, z którymi większych problemównie miałyby dzieci w przedszkolu, o nastoletnich hipokrytach, na których tak liczyło polskiewojsko, ale nie wiadomo, co tak naprawdę z tego będzie.Sformułowanie nie chce się byłow tekście powtórzone chyba z dziesięć razy i odmienione na wszelkie sposoby.I tobynajmniej nie pismakowi się nie chciało.On swoją pracę wykonał, wziął za to dolę, zrobiłzakupy w sklepie monopolowym, a po wszystkim zasnął z poczuciem dobrze spełnionegoobowiązku wobec swojej ojczyzny i oficera prowadzącego.Nikt jednak nie wzywał na dywanik uczestników tamtej rozmowy, mimo żespodziewając się szykan, przygotowywaliśmy się, gromadząc argumenty, włącznie z tymi, żezostaliśmy oszukani, zagrano z nami podstępem i szantażem [ Pobierz całość w formacie PDF ]