[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Labiskwee popatrzyła na Zawieruchę i gniew w jej oczach natychmiaststopniał. Czy dobrze mu powiedziałam? spytała.Zwit zastał ich wśród podgórskich wzniesień, których pasmo biegło między falistąrówniną a górami.McCan napomknął o śniadaniu, ale nic nie wskórał.Postanowili zjeśćdopiero po południu, gdy odtaje powłoka lodowa i trzeba się będzie zatrzymać.Wzgórza zaczęły się piętrzyć.Szli zamarzniętym ło\yskiem potoku, zapuszczając sięw coraz głębsze kaniony.Oznaki wiosny pojawiały się rzadziej, chocia\ w jednym kanionietrafili na strumień, który przerwał się w paru miejscach i toczył spienione wody, a dwa razyujrzeli kępy karłowatych wierzb z kiełkującymi pączkami.Labiskwee podzieliła się z Zawieruchą swą znajomością terenu i przedstawiła planzmylenia pogoni.Są tylko dwa przejścia przez góry: jedno na zachód, drugie na południe.Snass wyśle natychmiast młodych myśliwych, aby pilnowali obu tych dróg.Ale jest jeszczeirina droga na południe.Co prawda, nie prowadzi ona na drugą stronę, lecz wpół drogi,pośród wysokich gór skręca na zachód, przecina trzy działy wód i dołącza do szlaku118wiodącego na południe.Kiedy pogoń nie znajdzie śladów na szlaku południowym, zawróci wprzekonaniu, \e uciekinierzy wybrali zachodni, i nikomu nie przyjdzie do głowy, \e zapuścilisię na trudniejszy i dłu\szy szlak okrę\ny.Labiskwee obejrzała się na McCana, który szedł z tyłu. On je powiedziała po cichu do Zawieruchy. Niedobrze.Zawierucha odwrócił się.Irlandczyk wyciągał z kieszeni sadło karibu i \uł je pokryjomu. Jeść wolno tylko w czasie posiłków, McCan ostrzegł. W górach nie ma zwierzyny, trzeba więc od samego początku dzielić \ywność narówne racje.Koło godziny pierwszej lód tak odtajał, \e narty się zapadały, a przed drugą nie mo\nasię było utrzymać nawet na rakietach.Rozbili obóz i zjedli śniadanie.Zawierucha sprawdził,ile mają ze sobą \ywności.Okazało się, \e na zapasy McCana nie ma co liczyć.Tyle napchałsrebrnych lisów na dno worka, \e niewiele miejsca zostało na mięso. Nie wiedziałem, \e tyle tego jest tłumaczył. Pakowałem się po ciemku.Aleza te skórki mo\na dostać masę pieniędzy.Amunicji mamy dość i mo\emy polować, ile duszazapragnie. Wilki cię będą jadły, ile dusza zapragnie powiedział z rezygnacją Zawierucha, aLabiskwee błysnęła gniewnie oczyma.Obliczyli we dwójkę, \e jeśli będą zaciskali pasa, prowiant-u wystarczy im na miesiąc.Zawierucha, ulegając Labiskwee, która energicznie dopominała się o swoją porcję baga\u,podzielił zawartość worków na trzy części.Na drugi dzień dotarli ło\yskiem strumienia do szerokiej kotliny.Lód ju\ się pod nimizałamywał, gdy weszli wreszcie na twardszy grunt zbocza. Gdybyśmy spóznili się o dziesięć minut, nie przeszlibyśmy ju\ tej kotliny powiedział Zawierucha, kiedy zatrzymali się na nagim szczycie góry, \eby trochę odsapnąć. Jesteśmy teraz tysiąc stóp wy\ej.Labiskwee bez słowa pokazała palcem otwartą przestrzeń w dole.Na samym jejśrodku, między drzewami, posuwało się z wolna pięć plamek, jedna za drugą., w znacznychodstępach. Młodzi myśliwi powiedziała. Grzęzną po pas dodał Zawierucha. Dziś w \aden sposób nie staną natwardym gruncie zbocza.Mamy dobre parę godzin przewagi.Jazda, McCan.śywo! Pókimo\na iść, nie będziemy jedli.McCan kwękał, ale nie miał ju\ sadła karibu w kieszeni, pomaszerował więc za nimi,uparcie trzymając się w tyle.Weszli w wy\ej poło\oną dolinę, gdzie lód zaczął się kruszyć dopiero o trzeciej.Alezdą\yli w tym czasie dotrzeć do cienia rzucanego przez górę, w którym lód zamarzał zpowrotem.Przystanęli, wyciągnęli sadło z zapasów McCana i jedli w marszu.Zamarzniętytłuszcz kruszył się im w ustach i trochę uspokoił głód, ściskający \ołądki.Po długim zmierzchu pod zachmurzonym niebem zapadła czarna noc.Rozbili obóz wlasku karłowatych jodeł.McCan szlochał bezradnie.Całodzienny marsz wyczerpał gozupełnie, a na domiar złego, mimo, \e przez dziesięć lat spędzonych w polarnej krainie mógłsię czegoś nauczyć, jadł po drodze śnieg i teraz boleśnie piekły i paliły go usta.Siedział w kucki przy ogniu i jęczał, podczas gdy tamci przygotowywali nocleg.Labiskwee była niestrudzona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Labiskwee popatrzyła na Zawieruchę i gniew w jej oczach natychmiaststopniał. Czy dobrze mu powiedziałam? spytała.Zwit zastał ich wśród podgórskich wzniesień, których pasmo biegło między falistąrówniną a górami.McCan napomknął o śniadaniu, ale nic nie wskórał.Postanowili zjeśćdopiero po południu, gdy odtaje powłoka lodowa i trzeba się będzie zatrzymać.Wzgórza zaczęły się piętrzyć.Szli zamarzniętym ło\yskiem potoku, zapuszczając sięw coraz głębsze kaniony.Oznaki wiosny pojawiały się rzadziej, chocia\ w jednym kanionietrafili na strumień, który przerwał się w paru miejscach i toczył spienione wody, a dwa razyujrzeli kępy karłowatych wierzb z kiełkującymi pączkami.Labiskwee podzieliła się z Zawieruchą swą znajomością terenu i przedstawiła planzmylenia pogoni.Są tylko dwa przejścia przez góry: jedno na zachód, drugie na południe.Snass wyśle natychmiast młodych myśliwych, aby pilnowali obu tych dróg.Ale jest jeszczeirina droga na południe.Co prawda, nie prowadzi ona na drugą stronę, lecz wpół drogi,pośród wysokich gór skręca na zachód, przecina trzy działy wód i dołącza do szlaku118wiodącego na południe.Kiedy pogoń nie znajdzie śladów na szlaku południowym, zawróci wprzekonaniu, \e uciekinierzy wybrali zachodni, i nikomu nie przyjdzie do głowy, \e zapuścilisię na trudniejszy i dłu\szy szlak okrę\ny.Labiskwee obejrzała się na McCana, który szedł z tyłu. On je powiedziała po cichu do Zawieruchy. Niedobrze.Zawierucha odwrócił się.Irlandczyk wyciągał z kieszeni sadło karibu i \uł je pokryjomu. Jeść wolno tylko w czasie posiłków, McCan ostrzegł. W górach nie ma zwierzyny, trzeba więc od samego początku dzielić \ywność narówne racje.Koło godziny pierwszej lód tak odtajał, \e narty się zapadały, a przed drugą nie mo\nasię było utrzymać nawet na rakietach.Rozbili obóz i zjedli śniadanie.Zawierucha sprawdził,ile mają ze sobą \ywności.Okazało się, \e na zapasy McCana nie ma co liczyć.Tyle napchałsrebrnych lisów na dno worka, \e niewiele miejsca zostało na mięso. Nie wiedziałem, \e tyle tego jest tłumaczył. Pakowałem się po ciemku.Aleza te skórki mo\na dostać masę pieniędzy.Amunicji mamy dość i mo\emy polować, ile duszazapragnie. Wilki cię będą jadły, ile dusza zapragnie powiedział z rezygnacją Zawierucha, aLabiskwee błysnęła gniewnie oczyma.Obliczyli we dwójkę, \e jeśli będą zaciskali pasa, prowiant-u wystarczy im na miesiąc.Zawierucha, ulegając Labiskwee, która energicznie dopominała się o swoją porcję baga\u,podzielił zawartość worków na trzy części.Na drugi dzień dotarli ło\yskiem strumienia do szerokiej kotliny.Lód ju\ się pod nimizałamywał, gdy weszli wreszcie na twardszy grunt zbocza. Gdybyśmy spóznili się o dziesięć minut, nie przeszlibyśmy ju\ tej kotliny powiedział Zawierucha, kiedy zatrzymali się na nagim szczycie góry, \eby trochę odsapnąć. Jesteśmy teraz tysiąc stóp wy\ej.Labiskwee bez słowa pokazała palcem otwartą przestrzeń w dole.Na samym jejśrodku, między drzewami, posuwało się z wolna pięć plamek, jedna za drugą., w znacznychodstępach. Młodzi myśliwi powiedziała. Grzęzną po pas dodał Zawierucha. Dziś w \aden sposób nie staną natwardym gruncie zbocza.Mamy dobre parę godzin przewagi.Jazda, McCan.śywo! Pókimo\na iść, nie będziemy jedli.McCan kwękał, ale nie miał ju\ sadła karibu w kieszeni, pomaszerował więc za nimi,uparcie trzymając się w tyle.Weszli w wy\ej poło\oną dolinę, gdzie lód zaczął się kruszyć dopiero o trzeciej.Alezdą\yli w tym czasie dotrzeć do cienia rzucanego przez górę, w którym lód zamarzał zpowrotem.Przystanęli, wyciągnęli sadło z zapasów McCana i jedli w marszu.Zamarzniętytłuszcz kruszył się im w ustach i trochę uspokoił głód, ściskający \ołądki.Po długim zmierzchu pod zachmurzonym niebem zapadła czarna noc.Rozbili obóz wlasku karłowatych jodeł.McCan szlochał bezradnie.Całodzienny marsz wyczerpał gozupełnie, a na domiar złego, mimo, \e przez dziesięć lat spędzonych w polarnej krainie mógłsię czegoś nauczyć, jadł po drodze śnieg i teraz boleśnie piekły i paliły go usta.Siedział w kucki przy ogniu i jęczał, podczas gdy tamci przygotowywali nocleg.Labiskwee była niestrudzona [ Pobierz całość w formacie PDF ]