[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli zrobię fałszywy krok, po prostuodpadnę odstatku i z wrzaskiem runę w dół, na oddaloną o pięćdziesiąt kilometrówpowierzchnię.- Spokojnie i powoli - powiedział Rodriguez.- Jestem tutaj.Proszę przedwyjściempodać mi swoją linkę.Widziałem, jak trzyma się uchwytów osadzonych w zewnętrznym kadłubie gondoli,obok włazu.Był przypięty obiema linkami.Podałem mu końcówkę prawej linki.Przypiął ją obok własnej.- Dobra, a teraz jak w symulatorze.Wychodz.Spowijały nas chmury, więc niemusiałem się bać, \e spoglądanie w dół przyprawi mnie o zawroty głowy.Wokółwidziałemtylko szaro\ółtą pustkę.Czułem, jak statek dr\y i kołysze się w prądach wiatru.- To jak wspinaczka wysokogórska - powiedział Rodriguez z przesadną beztroską.-Małe piwo.- Uprawiał pan wspinaczkę? - zapytałem, stawiając stopę na szczeblu drabiny.-- Ja? Wolne \arty.Wysokość pięćdziesięciu metrów przekraczam w windzie albo wsamolocie.Ja te\ nigdy się nie wspinałem.Nadstawianie karku dla zabawy zawsze wydawało misię szczytem idiotyzmu.Teraz jest inaczej, powiedziałem sobie.Trzeba wykonaćrobotę.Teraz naprawdę uczestniczę w misji, bez zwalania obowiązków na innych.Mimo wszystko to było straszne.Przypuszczam, \e Rodriguez mógłby zrobićwszystko sam, ale doświadczenie dziesiątków lat uczyło, \e wychodzenie w otwartąprzestrzeń w dwie osoby jest znacznie bezpieczniejsze, nawet gdy jedna z nichjestnowicjuszem.Poza tym z moim udziałem czas kontroli miał się skrócić prawie opołowę i ju\przez to praca była bezpieczniejsza.W pewien sposób pomagało nam ciśnienie wenusjań-skiej atmosfery.W kosmosie, wpró\ni, skafandry nadymają się i sztywnieją; właśnie dlatego wyposa\a się je wminiaturoweserwomotory, które wspomagają mięśnie.Ciśnienie panujące na tej wysokości wręczułatwiało poruszanie się w skafandrach.Nawet rękawice zginały się w miaręlekko;serwomotory egzoszkieletu w zasadzie nie miały nic do roboty.Sprawdziliśmy kolejno wszystkie zastrzały i rozporki, które łączyły gondolę zbalonem.Wszystkie spawy wyglądały solidnie, nie znalezliśmy \adnych uszkodzeńczyoznak osłabienia materiału.Rodriguez uznał, \e jeden z przewodówdoprowadzających wodórz separatora do balonu jest trochę poluzowany.Przez parę minut dokręcał gokluczem zkompletu narzędzi, które miał przypięte do uprzę\y, wisząc na rozpórce niczymmałpa nabananowcu.Spojrzałem na termometr na rękawie.Ku mojemu zdziwieniu wskazywał tylko paręstopni powy\ej zera.Nie powinienem się dziwić.Nadal znajdowaliśmy pięćdziesiątparękilometrów nad powierzchnią planety; na Ziemi bylibyśmy wysoko nad stratosferą,na skrajuzewnętrznego kosmosu.Tutaj, na Wenus, unosiliśmy się w środku grubego płaszczachmur zkropelek kwasu siarkowego.Niezbyt daleko pod nami atmosfera nagrzewała się dokilkusetstopni.Wiszenie w otwartej przestrzeni z czymś mi się kojarzyło i przez dłu\szą chwilęszukałem w pamięci.Wreszcie przypomniałem sobie widziany w dzieciństwie film olotniarzach skaczących z jakiegoś urwiska na Hawajach.Z\erała mnie zazdrość,gdypatrzyłem, jak dobrze się bawią, podczas gdy ja przez cały czas tkwiłem w domu,zbyt wątłyna taką przygodę.I zbyt przestraszony, muszę przyznać.Teraz byłem w innymświecie,pędząc na skrzydłach wiatru na wysokości pięćdziesięciu kilometrów!- Zrobione - powiedział Rodriguez, przypinając klucz do pasa.Klucz wysmyknął musię z ręki i zniknął w mgnieniu oka.Zrozumiałem, \e to samo stałoby się ze mną,gdyby linkizawiodły.- To wszystko? - zapytałem.- Skończyliśmy?- Powinienem sprawdzić, czy ciepło wejścia nie uszkodziło powłoki.Pan mo\ewrócić do środka.- Nie, pójdziemy razem - odparłem bez namysłu.W podmuchach wiatru wspięliśmy się powoli po klamrach osadzonych w masywnejkrzywiznie balonu.Wiedziałem, \e ciśnienie atmosferyczne na tej wysokości jestza niskie,\eby wiatr mógł nas zepchnąć, ale czułem, jak mnie trąca, tarmosi i popycha.Wspinaczka przebiegała powoli, bo na ka\dej klamrze przepinaliśmy linki jakalpiniści: nie robiliśmy kroku, póki obie linki nie były pewnie przymocowane [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Jeśli zrobię fałszywy krok, po prostuodpadnę odstatku i z wrzaskiem runę w dół, na oddaloną o pięćdziesiąt kilometrówpowierzchnię.- Spokojnie i powoli - powiedział Rodriguez.- Jestem tutaj.Proszę przedwyjściempodać mi swoją linkę.Widziałem, jak trzyma się uchwytów osadzonych w zewnętrznym kadłubie gondoli,obok włazu.Był przypięty obiema linkami.Podałem mu końcówkę prawej linki.Przypiął ją obok własnej.- Dobra, a teraz jak w symulatorze.Wychodz.Spowijały nas chmury, więc niemusiałem się bać, \e spoglądanie w dół przyprawi mnie o zawroty głowy.Wokółwidziałemtylko szaro\ółtą pustkę.Czułem, jak statek dr\y i kołysze się w prądach wiatru.- To jak wspinaczka wysokogórska - powiedział Rodriguez z przesadną beztroską.-Małe piwo.- Uprawiał pan wspinaczkę? - zapytałem, stawiając stopę na szczeblu drabiny.-- Ja? Wolne \arty.Wysokość pięćdziesięciu metrów przekraczam w windzie albo wsamolocie.Ja te\ nigdy się nie wspinałem.Nadstawianie karku dla zabawy zawsze wydawało misię szczytem idiotyzmu.Teraz jest inaczej, powiedziałem sobie.Trzeba wykonaćrobotę.Teraz naprawdę uczestniczę w misji, bez zwalania obowiązków na innych.Mimo wszystko to było straszne.Przypuszczam, \e Rodriguez mógłby zrobićwszystko sam, ale doświadczenie dziesiątków lat uczyło, \e wychodzenie w otwartąprzestrzeń w dwie osoby jest znacznie bezpieczniejsze, nawet gdy jedna z nichjestnowicjuszem.Poza tym z moim udziałem czas kontroli miał się skrócić prawie opołowę i ju\przez to praca była bezpieczniejsza.W pewien sposób pomagało nam ciśnienie wenusjań-skiej atmosfery.W kosmosie, wpró\ni, skafandry nadymają się i sztywnieją; właśnie dlatego wyposa\a się je wminiaturoweserwomotory, które wspomagają mięśnie.Ciśnienie panujące na tej wysokości wręczułatwiało poruszanie się w skafandrach.Nawet rękawice zginały się w miaręlekko;serwomotory egzoszkieletu w zasadzie nie miały nic do roboty.Sprawdziliśmy kolejno wszystkie zastrzały i rozporki, które łączyły gondolę zbalonem.Wszystkie spawy wyglądały solidnie, nie znalezliśmy \adnych uszkodzeńczyoznak osłabienia materiału.Rodriguez uznał, \e jeden z przewodówdoprowadzających wodórz separatora do balonu jest trochę poluzowany.Przez parę minut dokręcał gokluczem zkompletu narzędzi, które miał przypięte do uprzę\y, wisząc na rozpórce niczymmałpa nabananowcu.Spojrzałem na termometr na rękawie.Ku mojemu zdziwieniu wskazywał tylko paręstopni powy\ej zera.Nie powinienem się dziwić.Nadal znajdowaliśmy pięćdziesiątparękilometrów nad powierzchnią planety; na Ziemi bylibyśmy wysoko nad stratosferą,na skrajuzewnętrznego kosmosu.Tutaj, na Wenus, unosiliśmy się w środku grubego płaszczachmur zkropelek kwasu siarkowego.Niezbyt daleko pod nami atmosfera nagrzewała się dokilkusetstopni.Wiszenie w otwartej przestrzeni z czymś mi się kojarzyło i przez dłu\szą chwilęszukałem w pamięci.Wreszcie przypomniałem sobie widziany w dzieciństwie film olotniarzach skaczących z jakiegoś urwiska na Hawajach.Z\erała mnie zazdrość,gdypatrzyłem, jak dobrze się bawią, podczas gdy ja przez cały czas tkwiłem w domu,zbyt wątłyna taką przygodę.I zbyt przestraszony, muszę przyznać.Teraz byłem w innymświecie,pędząc na skrzydłach wiatru na wysokości pięćdziesięciu kilometrów!- Zrobione - powiedział Rodriguez, przypinając klucz do pasa.Klucz wysmyknął musię z ręki i zniknął w mgnieniu oka.Zrozumiałem, \e to samo stałoby się ze mną,gdyby linkizawiodły.- To wszystko? - zapytałem.- Skończyliśmy?- Powinienem sprawdzić, czy ciepło wejścia nie uszkodziło powłoki.Pan mo\ewrócić do środka.- Nie, pójdziemy razem - odparłem bez namysłu.W podmuchach wiatru wspięliśmy się powoli po klamrach osadzonych w masywnejkrzywiznie balonu.Wiedziałem, \e ciśnienie atmosferyczne na tej wysokości jestza niskie,\eby wiatr mógł nas zepchnąć, ale czułem, jak mnie trąca, tarmosi i popycha.Wspinaczka przebiegała powoli, bo na ka\dej klamrze przepinaliśmy linki jakalpiniści: nie robiliśmy kroku, póki obie linki nie były pewnie przymocowane [ Pobierz całość w formacie PDF ]