[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdę mówiąc, przypuszczała, że penisy, które zauważyła u dzidziu-siów, są zbytecznymi fałdkami skóry, które zanikają z wiekiem.Cierpliwy pastor zapytał następnie Betty, czy widziała kiedykolwiek pa-rzące się zwierzęta.Dziewczyna przytaknęła.Jej rodzina żyła ustawicznie naskraju nędzy, bo ojciec utrzymywał ze swej wojskowej renty żonę, córkę idwie siostry  stare panny.W ogrodzie za domem chowano króliki na mięso.Rozmnażanie, hodowla i zarzynanie tych zwierząt należały do najważniejszychzajęć jej ojca.Rozmnażanie królików polegało na tym, że ojciec Betty zakładał długieskórzane rękawice, wyciągał samca z jego klatki i wrzucał z wściekłością doklatki z samicą.Następnie zostawiał parkę, by chrupała sobie otręby przez ty-dzień, po czym samiec wędrował z powrotem do swojej klatki.Czasami zda-rzało się, że pogryzł samicę lub ojca Betty.Betty wielokrotnie widziała kopulujące króliki.Załatwiały całą sprawę wdwadzieścia sekund bez żadnych oznak podniecenia czy odmiennej ekspresji.Gęste futra zasłaniały całkowicie organy, którymi się posługiwały.Wielebny Forsyth bardzo ostrożnie tłumaczył, że parzenie się od stronytechnicznej przebiega u ludzi tak samo.Jednak rodzaj ludzki, któremu Pan Bógdał panowanie nad zwierzętami, zazwyczaj traktuje te sprawy z większym za-angażowaniem uczuciowym, co znajduje wyraz w obcowaniu cielesnym.Zda-wało się, ze Betty z łatwością podąża za jego myślą, więc pastor wyraził przy-puszczenie, że Betty mogła odczuwać przyjemność, całując się ze swym narze-czonym, a ona spłonęła rumieńcem. Na początku to wszystko wyda ci się zapewne nieco dziwne  za-kończył swoją tyradę, uśmiechając się z ulgą.Pomyślał, że powierzone mu za-danie wykonał najlepiej, jak potrafił. Wyjaśnienia są bardzo wskazane dodał jeszcze  ale trudno przekazać drugiej stronie wyobrażenie o tymwszystkim.Przekonałem się, że najważniejsze jest doświadczenie.O, spójrztam, widzisz te latające ryby?  Od lśniącej powierzchni morza odbiły się trzytrzepotliwe błyski i umykały, muskając wodę przed prującym fale statkiem.PoLRT krótkiej chwili srebrne smugi zniknęły w morzu, a wszystko, co dobry pastorpowiedział Betty, w podobny sposób utonęło w bagnie jej ignorancji.Nieprzyjmowała do wiadomości faktów, których zrozumienie wymagało wiedzyna tematy seksualne.Wydawało jej się, że jak wyjdzie za mąż, będą z Geral-dem paść się obok siebie jak zadowolone króliki.Wreszcie zbliżyli się do wyspy Pinang.Niebo było zamglone i turkusowe,morze zaś wyglądało jak jego zszarzałe odbicie.Betty zauważyła, że woda niejest przejrzysta, lecz mętna i gęsta jak zupa.Przez całą dobę statek płynął mię-dzy zielonymi wyspami przypominającymi dziecinne marzenia Betty, ażwreszcie powoli zaczął się zbliżać do miejsca przeznaczenia.W oddali było widać osnute chmurami zielone wzgórza.Przed statkiemrozpościerało się nabrzeże George Town, z rzędem kamiennych budynków.Jeden z nich miał kolumny i dużą czworoboczną wieżę zakończoną kopułą.Betty spodobała się ta solidna, surowa i użyteczna architektura handlowejdzielnicy.Budynki przypominały angielskie banki, tyle że były olśniewającobiałe, a nie szare i pokryte smugami sadzy jak w Londynie.Za nimi rozpoście-rały się masywne mury fortu Cornwallis, którego działa skierowane były naprzesmyk wody pomiędzy wyspą Pinang a zamglonym, porośniętym palmamiPółwyspem Malajskim.Kiedy statek podpłynął do brzegu i zakołysał się ciężko, zataczając łukprzed przystanią, Betty ujrzała niżej położone zabudowania, przeważnie zezmurszałego już drewna; były to magazyny i biura portowe, wokół którychkłębił się tłum.Pastor Forsyth zwrócił uwagę Betty na chińską osadę na palach. Bardzo pomysłowi ludzie  powiedział. Właściciele tych terenówpobierają opłaty za place budowlane, więc Chińczycy stawiają domy na wo-dzie i nic nie płacą.Gdy tylko statek wpłynął na redę, obiegły go łodzie pełne straganiarzysprzedających przekąski i różne osobliwości.Płaskodenki do wywożenia od-padków przycumowały do burty statku, a ptaki podobne do wron, które spada-ły na góry śmieci, wyglądały jak olbrzymie muchy.LRT Wielebny Forsyth oparł się o mahoniową balustradę i z zachwytem za-czerpnął powietrza przyniesionego przez ciepły wietrzyk. Powąchaj  powiedział do Betty  to jest zapach Wschodu.Kwiaty ipachnące drzewa dżungli, kauczuk i kokosy leżące na nabrzeżu, dym z węgladrzewnego, mgły unoszące się nad górami.Gdy tylko poczuję te zapachy, towiem, że jestem w domu.Betty niepewnie pociągnęła nosem.Wietrzyk przynosił dziwną woń, prze-siąkniętą wilgocią, niemal intymną.Nie wydała się jej zbyt przyjemna.W tłumie napierającym od strony przystani nie mogła dostrzec Geralda iogarnęło ją nieprzyjemne zniecierpliwienie.Dlaczego wszystko tak długotrwa?  myślała.Dlaczego pasażerowie nie mogli opuścić statku, lecz musieliczekać, aż setka kulisów przestanie gramolić się tam i z powrotem?Trzej mali Chińczycy z rozlatującej się łodzi, która kołysała się na wodzieponiżej miejsca, gdzie stała Betty, piszczeli i popisywali się różnymi akroba-cjami, usiłując zwrócić na siebie uwagę pasażerów, i prosili o pieniądze, któreniektórzy im rzucali.Inne urwisy skakały do wody z końca mola.Nagle Bettyzauważyła, że ludzie w łódkach poruszeni i zaczynają okropnie wrzeszczeć.Mężczyzni młócili wodę bambusowymi tykami, a jedna z kobiet wyciągnęła ztoni przemoczone dziecko i uciekła z nim, krzycząc wniebogłosy. Co oni robią? O co im chodzi?  pytała Betty z niepokojem. To chyba wąż morski  powiedział pastor. Kiedyś było ich dużo wPinangu.Tak, spójrz, jest tam, złapali go!Betty cofnęła się o krok i westchnęła z obrzydzeniem, widząc, jak męż-czyzni znajdujący się w łodzi wyciągają za pomocą bambusowych tyczekogromnego czarnego węża.Gad wił się i chłostał deski mola wielkim ogonem,aż wreszcie dopadli go mężczyzni i tasakami posiekali na kawałki.Na szczę-ście tłum zasłonił ten przerażający widok.LRT  Nieco szokujące, prawda?  Wielebny Forsyth uspokajał dziewczynęw swym dyplomatycznym stylu. Masz szczęście, że to widziałaś, niewieleich już zostało.Wreszcie skończyło się wyczekiwanie w lepkim upale.Opuszczono trap iBetty z drżącym sercem pożegnała się ze swymi przyjaciółkami, po czym ru-szyła po trapie w dół.W połowie drogi ujrzała Geralda.Był uśmiechnięty, wy-strojony w biały garnitur, i wyciągał ku niej ramiona.Było dokładnie tak, jakto widziała w swych marzeniach.Zluby odbywały się na Wschodzie natychmiast po przyjezdzie narzeczo-nych z Anglii.Chodziło o to, by mogły przeżyć swój wielki dzień, zanim po-dejmą ryzykowne życie memsahib w koloniach Korony.Gerald i jego matkazawiezli Betty wprost do chłodnego, ocienionego palmami hotelu E & Q, gdzieuśmiechnięci portierzy w uniformach zabrali jej kufry, a zwinne pokojówki na-tychmiast je rozpakowały.Zlubny strój po wyprasowaniu wyglądał równieświeżo jak w sklepie Debenham & Freebody.Gerald był podobny do matki, z tym że ona miała o wiele lepszą prezencję.Natychmiast zajęła się organizowaniem całej uroczystości i już następnegodnia Betty odniosła wrażenie, że będzie brała ślub w altance z orchidei.Jej bu-kiet ślubny był olbrzymi, nigdy jeszcze takiego nie widziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl