[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiem, że tak powiedziałem, ale.Zeskoczył na ziemię i zaczął iść w jej stronę.Pionowe zmarszczki na czolepogłębiły się.Podszedł do niej, zatrzymał się i znajomym gestem klepnął siępo koszuli.Długie, opalone palce szybko przeszukały kieszeń.Corey patrzyła, jak zapala papierosa, rzuca na ziemię zapałkę i zaciąga sięgłęboko.W jego ruchach można było zauważyć napięcie i nawet pewnąnerwowość, której dotychczas u niego nie widziała.- Nie powinieneś palić - napomniała niemal odruchowo, bez zastanowienia.Chętnie cofnęłaby te słowa, ale już było za pózno.Ash wydmuchał teraz dym jednym przedłużonym oddechem.Wyglądał nazaskoczonego jej uwagą.Niebieskawy obłoczek utrzymywał się przez dłuższąchwilę w ciężkim, nieruchomym powietrzu, by wreszcie rozproszyć sięostatecznie po wielu sekundach.- I czemuż to, do wszystkich diabłów, niepowinienem?Czy to możliwe, żeby rozmawiający w ten sposób ludzie mogli sięzaledwie przed kilkoma godzinami kochać ze sobą? Teraz sprawiali wrażenieniemal obcych.Corey skrzyżowała ręce na piersiach.- Nie powinieneś, bo ci szkodzi.- Coś podobnego? - zaśmiał się Ash, choć nie wyglądał na szczególnierozbawionego.- A ja właśnie najbardziej lubię robić rzeczy, które mi szkodzą.Gdybym zrezygnował ze wszystkiego, co mi szkodzi, nie zostałoby w ogóle nic.- Dlaczego zawsze jesteś taki?-Jaki?- Dlaczego wciąż udajesz, że jesteś taki twardy i gruboskórny?Wiedziała dlaczego.To była samoobrona, maska ochronna.Ale chciaławiedzieć, co on sam na to odpowie.210- A wiec tak o mnie myślisz? - spytał i zmrużył oczy z powodupapierosowego dymu.Zaciągnął się jeszcze raz, po czym jednym pstryknięciem palca wyrzucił nie dopalonego papierosa, który, koziołkując w locie,szerokim łukiem spadł o parę metrów za nim.- No a ty oczywiście uważasz,że pod tym wszystkim - rozłożył szeroko ramiona - ukrywa się dobre sercei dusza cholernie pozytywnego bohatera, prawie że dżentelmena? Może nawettakiego jak ten twój?.Corey nie dała się speszyć.- Wiem, że jest w tobie znacznie więcej, niżokazujesz, choć nie chcesz, by ludzie o tym wiedzieli.Widziałam cięz Indianami i wiem, że oni ci ufają.Wiem, że potrafisz się troszczyć o innych,że potrafisz być życzliwy.- Zamilkła na chwilę, przypominając sobie, jakczuły był wobec niej, jak nieprawdopodobnie delikatny.Coś ścisnęło jąw gardle i wtedy zdała sobie sprawę, że już nie potrafi udawać obojętnościi nonszalancji.- Wiem, że potrafisz być dobry i czuły.W jego oczach na chwilę zapaliło się światełko, ale nie była w stanieodczytać jego myśli.Wiedziała tylko, że i on też wciąż jej pragnie.Tak bardzo chciała, żeby znów wziął ją w ramiona, właśnie tak jak wtedy,kiedy po raz pierwszy przyszedł do jej pokoju.Chciała jeszcze raz przeżyćto wszystko.Poczuć w nim także i to, co wydawało się bliskie jakiejśz trudem opanowywanej desperacji - oczywiście jeżeli nie było to tylkowytworem jej własnej wyobrazni.Ale przede wszystkim chciała go po prostucałować, przed rozstaniem jeszcze raz czuć jego wargi na swoich ustach.Tymczasem on zachowywał się tak, jak gdyby byli - w najlepszym razie- przelotnymi znajomymi.Ash zrobił krok w jej kieunku i znów się zatrzymał.Kochał ją.To było dla niego jasne.Słońce wschodziło, a potem zachodziło,a on kochał Corey McKinney.Teraz ta myśl już nie była dla niegozaskoczeniem.Zresztą słowo zaskoczenie" w ogóle nie za bardzo miało tusens.To nie zaskoczenie sprawiało, że czuł teraz przygniatający go ciężari niemal fizyczny ból.Oczami wyobrazni widział ją na wielkiej białej werandzie jej przyszłegodomu.Widział kota, wygrzewającego się na jej kolanach i otwarte oknopokoju dziecięcego, gdzie spało niemowlę.Widział cały ten spokojny i leniwyświat niedzielnego popołudnia w małym miasteczku, towarzyskie spotkaniai rozmowy przy lodach z owocami, spacerujących dżentelmenów i damy211w białych rękawiczkach.Była w tym pewnie jakaś skłonność do idealizacji-może śmieszna, jeśli uwzględnić, że dotyczyło to kogoś, kto uważał się za wręczwyjątkowego cynika - ale tak właśnie ją widział.Do takiego świata należała.Musiała tam wracać.A on będzie się musiał przyglądać, jak odjeżdża.Mogłoby to być dużo łatwiejsze, dla nich obojga, gdyby go nienawidziła.Towcale nie było takie niemożliwe.W końcu zawsze potrafił znalezć odpowiednie słowa, w każdej sytuacji.Można byłoby go nawet uważać za mistrzaw tym względzie.Właściwie już jako dziecko w szkole zrozumiał, że słowapotrafią ranić mocniej niż kije i kamienie.Spojrzał na Corey, na jej twarz i malujące się na niej jawne oczekiwanie.Wiedział, że spodziewa się po nim jakiejś czulszej odpowiedzi, jakiegośodwołania się do tego, co wydarzyło się tej i poprzedniej nocy.Kąciki jegowarg wygięły się w ledwie dostrzegalnym, smutnym uśmiechu.Zdawał sobiesprawę, że musi być w tym naprawdę przekonywający.Raz już próbowałostrzegać ją bardzo delikatnie, ale wtedy to nie podziałało.Przejrzała go poprostu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Wiem, że tak powiedziałem, ale.Zeskoczył na ziemię i zaczął iść w jej stronę.Pionowe zmarszczki na czolepogłębiły się.Podszedł do niej, zatrzymał się i znajomym gestem klepnął siępo koszuli.Długie, opalone palce szybko przeszukały kieszeń.Corey patrzyła, jak zapala papierosa, rzuca na ziemię zapałkę i zaciąga sięgłęboko.W jego ruchach można było zauważyć napięcie i nawet pewnąnerwowość, której dotychczas u niego nie widziała.- Nie powinieneś palić - napomniała niemal odruchowo, bez zastanowienia.Chętnie cofnęłaby te słowa, ale już było za pózno.Ash wydmuchał teraz dym jednym przedłużonym oddechem.Wyglądał nazaskoczonego jej uwagą.Niebieskawy obłoczek utrzymywał się przez dłuższąchwilę w ciężkim, nieruchomym powietrzu, by wreszcie rozproszyć sięostatecznie po wielu sekundach.- I czemuż to, do wszystkich diabłów, niepowinienem?Czy to możliwe, żeby rozmawiający w ten sposób ludzie mogli sięzaledwie przed kilkoma godzinami kochać ze sobą? Teraz sprawiali wrażenieniemal obcych.Corey skrzyżowała ręce na piersiach.- Nie powinieneś, bo ci szkodzi.- Coś podobnego? - zaśmiał się Ash, choć nie wyglądał na szczególnierozbawionego.- A ja właśnie najbardziej lubię robić rzeczy, które mi szkodzą.Gdybym zrezygnował ze wszystkiego, co mi szkodzi, nie zostałoby w ogóle nic.- Dlaczego zawsze jesteś taki?-Jaki?- Dlaczego wciąż udajesz, że jesteś taki twardy i gruboskórny?Wiedziała dlaczego.To była samoobrona, maska ochronna.Ale chciaławiedzieć, co on sam na to odpowie.210- A wiec tak o mnie myślisz? - spytał i zmrużył oczy z powodupapierosowego dymu.Zaciągnął się jeszcze raz, po czym jednym pstryknięciem palca wyrzucił nie dopalonego papierosa, który, koziołkując w locie,szerokim łukiem spadł o parę metrów za nim.- No a ty oczywiście uważasz,że pod tym wszystkim - rozłożył szeroko ramiona - ukrywa się dobre sercei dusza cholernie pozytywnego bohatera, prawie że dżentelmena? Może nawettakiego jak ten twój?.Corey nie dała się speszyć.- Wiem, że jest w tobie znacznie więcej, niżokazujesz, choć nie chcesz, by ludzie o tym wiedzieli.Widziałam cięz Indianami i wiem, że oni ci ufają.Wiem, że potrafisz się troszczyć o innych,że potrafisz być życzliwy.- Zamilkła na chwilę, przypominając sobie, jakczuły był wobec niej, jak nieprawdopodobnie delikatny.Coś ścisnęło jąw gardle i wtedy zdała sobie sprawę, że już nie potrafi udawać obojętnościi nonszalancji.- Wiem, że potrafisz być dobry i czuły.W jego oczach na chwilę zapaliło się światełko, ale nie była w stanieodczytać jego myśli.Wiedziała tylko, że i on też wciąż jej pragnie.Tak bardzo chciała, żeby znów wziął ją w ramiona, właśnie tak jak wtedy,kiedy po raz pierwszy przyszedł do jej pokoju.Chciała jeszcze raz przeżyćto wszystko.Poczuć w nim także i to, co wydawało się bliskie jakiejśz trudem opanowywanej desperacji - oczywiście jeżeli nie było to tylkowytworem jej własnej wyobrazni.Ale przede wszystkim chciała go po prostucałować, przed rozstaniem jeszcze raz czuć jego wargi na swoich ustach.Tymczasem on zachowywał się tak, jak gdyby byli - w najlepszym razie- przelotnymi znajomymi.Ash zrobił krok w jej kieunku i znów się zatrzymał.Kochał ją.To było dla niego jasne.Słońce wschodziło, a potem zachodziło,a on kochał Corey McKinney.Teraz ta myśl już nie była dla niegozaskoczeniem.Zresztą słowo zaskoczenie" w ogóle nie za bardzo miało tusens.To nie zaskoczenie sprawiało, że czuł teraz przygniatający go ciężari niemal fizyczny ból.Oczami wyobrazni widział ją na wielkiej białej werandzie jej przyszłegodomu.Widział kota, wygrzewającego się na jej kolanach i otwarte oknopokoju dziecięcego, gdzie spało niemowlę.Widział cały ten spokojny i leniwyświat niedzielnego popołudnia w małym miasteczku, towarzyskie spotkaniai rozmowy przy lodach z owocami, spacerujących dżentelmenów i damy211w białych rękawiczkach.Była w tym pewnie jakaś skłonność do idealizacji-może śmieszna, jeśli uwzględnić, że dotyczyło to kogoś, kto uważał się za wręczwyjątkowego cynika - ale tak właśnie ją widział.Do takiego świata należała.Musiała tam wracać.A on będzie się musiał przyglądać, jak odjeżdża.Mogłoby to być dużo łatwiejsze, dla nich obojga, gdyby go nienawidziła.Towcale nie było takie niemożliwe.W końcu zawsze potrafił znalezć odpowiednie słowa, w każdej sytuacji.Można byłoby go nawet uważać za mistrzaw tym względzie.Właściwie już jako dziecko w szkole zrozumiał, że słowapotrafią ranić mocniej niż kije i kamienie.Spojrzał na Corey, na jej twarz i malujące się na niej jawne oczekiwanie.Wiedział, że spodziewa się po nim jakiejś czulszej odpowiedzi, jakiegośodwołania się do tego, co wydarzyło się tej i poprzedniej nocy.Kąciki jegowarg wygięły się w ledwie dostrzegalnym, smutnym uśmiechu.Zdawał sobiesprawę, że musi być w tym naprawdę przekonywający.Raz już próbowałostrzegać ją bardzo delikatnie, ale wtedy to nie podziałało.Przejrzała go poprostu [ Pobierz całość w formacie PDF ]