[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To mnie cieszy - odparł markiz równie przykrym tonem.- Byłoby, łagodnie mówiąc, nielojalne, gdybyś nie wywiązałasię ze swych zobowiązań wobec mnie, zanim wejdziesz wnowe układy z kimś innym.- Mam nadzieję, milordzie, że wiem, jak zachowywać sięw sposób właściwy i przyzwoity - powiedziała Melinda.- I niezwykłam nie dotrzymywać słowa, niezależnie od tego, komuje dałam.W jej głosie wyraznie było teraz słychać gniew; patrzyłana markiza wyzywająco.Ich oczy spotkały się niczym dwajuczestnicy pojedynku, szykujący się do zadania ciosu.Przezchwilę zmagały się w milczeniu, po czym niespodziewaniemarkiz skapitulował.- O co właściwie chodzi? - zapytał.- Jutro ta śmiesznafarsa skończy się i będziesz wolna.- Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że to faktyczniebędzie jutro - powiedziała Melinda równie zdecydowanymgłosem i raz jeszcze zastanowiła się, czy życzenie śmierciinnej osobie jest czymś złym.- A teraz, - zanim nadejdzie ten moment cudownejswobody, jak mógłbym cię zabawić? - zapytał markiz.- Czywziąć cię do Cremorne'a czy do Mottsa? A może wolałabyśinne towarzystwo? Przypuszczam, że można by tozorganizować bez większego trudu,- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, milordzie, tobardzo chciałabym pójść spać - odpowiedziała Melinda -Obawiam się, że nie jestem w odpowiednim nastroju doprzyjęć czy zwiedzania lokali rozrywkowych.- Wiesz, to jest coś niezwykłego - powiedział markizzupełnie innym tonem - ale kiedy byliśmy w jadalni i takobieta ćwiczyła się w kopaniu, wydało mi się, że wyglądaszna oburzoną i zgorszoną.A może to po prostu jeszcze jedenprzykład znakomitego aktorstwa?- Czy naprawdę to pana interesuje? - zapytała Melinda -Płaci mi pan za wykonanie konkretnego zadania.A mojeuczucia w tej czy innej sprawie nie mają żadnego znaczenia- Chcę tylko wiedzieć - nalegał markiz - czy byłaśoburzona?- Tak, byłam - potwierdziła Melinda.- Ale dlaczego.? - zaczął, lecz przerwał, gdyż do pokojuwszedł kapitan Vestey.- Ach, tu jesteś, Gilbercie! - powiedział.- Zastanawiałemsię, co się, u licha, z wami stało.Tam robi się bardzohałaśliwie.Szczerze mówiąc, uważam, iż było błędem, żewidziano cię w takim towarzystwie w tym szczególnymmomencie.- W gruncie rzeczy - odparł markiz - bardziej myślałem oMelindzie niż o sobie.- Tak, oczywiście - przytaknął szybko kapitan Vesteytonem wskazującym aż nazbyt wyraznie, że do tej chwili niepomyślał o Melindzie.- Chodzmy więc wszyscy do domu.Amoże chcecie pójść jeszcze gdzieś? Myślę, Gilbercie.- Dobrze! Dobrze! Oszczędz mi kazań - powiedziałmarkiz.- Zgoda, przede wszystkim nie powinniśmy tuprzychodzić.Teraz wrócimy do domu i dowiemy się, jaka jestsytuacja.Wracali powozem w milczeniu.Co więcej, było ono takprzygniatające, że Melinda zaczęła się zastanawiać, czy to zjej winy podniecenie i zainteresowanie wieczorem u obumężczyzn tak szybko się rozproszyło.Kiedy jednak dotarli naGrosvenor Square, zrozumiała, iż było to przeczucie tego, coich czekało.- Doktor pytał o waszą lordowską mość - oznajmiłkamerdyner.- Jej lordowską mość odeszła z tego świata jakieśdwadzieścia minut temu.Posłałem po pana Smithersa;pomyślałem, że wasza lordowską mość życzyłby sobie tego.- Tak, oczywiście - powiedział markiz.Nie spojrzawszy nawet na kapitana Vesteya ani naMelindę, zaczął wchodzić po schodach krokiem powolnym ipewnym.- Kazałem podać trochę napojów i kanapek, milady, domałego salonu - poinformował kamerdyner.Melinda wzdrygnęła się słysząc, w jaki sposób zwrócił siędo niej.Udało się jej jednak odpowiedzieć: - Dziękuję! - a gdykamerdyner otworzył drzwi, weszła do pokoju.W kominku palił się ogień i Melinda odruchowoskierowała się ku niemu.Poczuła nagle, że jest jej zimno;ponadto zdawała sobie sprawę, że się trochę boi, chociaż niewiedziała dlaczego.Nadszedł decydujący moment! Nadal byławstrząśnięta i przerażona, chociaż go oczekiwała.Zmierć jestczymś absolutnie ostatecznym, pomyślała, i zastanowiła się,czy rzeczywiście markiz jest tak rozradowany, jak się tegospodziewał.- Pozwól, że dam ci coś do picia - powiedział kapitanVestey.Melinda potrząsnęła przecząco głową.- Nie, dziękuję!- Trochę szampana? - nalegał.- Jesteś blada.Po kanapce zpasztetem poczujesz się lepiej.- Dziękuję, nie chcę jeść - odpowiedziała - ale chętnieprzyjmę szklaneczkę lemoniady.- Obawiam się, że to dzisiejsze przyjęcie miało charaktertrochę prostacki - powiedział kapitan Vestey, nalewając jejlemoniadę.- Nie znoszę, kiedy ludzie coś rozbijają czydewastują, a ty? Przypuszczam, że w ten sposób odzywa sięmoja szkocka krew; moja matka jest Szkotką.Nie lubiępatrzeć, jak ktoś niszczy piękne rzeczy.Te porcelanowetalerze były warte majątek!Melinda doszła do wniosku, że po jej wyjściu z salijadalnej musiało się tam jeszcze wiele wydarzyć.Nieodpowiadając kapitanowi, zapytała:- Dlaczego Sebastian, czy jak tam się nazywał naszgospodarz, wydaje przyjęcia tego rodzaju?- Przypuszczam, że nie spotkałaś go nigdy przedtem? -odparł kapitan Vestey.- Sebastian Hedley jest w ciężkiejsytuacji.Jego żona przebywa w zakładzie dla obłąkanych.Niemoże się od niej uwolnić, nie ma następcy ani żadnych szans,aby go mieć.Jedyną rzeczą, która go bawi, jest wydawaniemało wytwornych i dość hałaśliwych przyjęć.- To brzmi dość smutno - zauważyła Melinda. - Przypuszczam, że pod pewnym względem rzeczywiściejest to smutne - zgodził się kapitan Vestey.- Ale czasami teprzyjęcia są zabawne.Dzisiejszego wieczoru sprawy zaszły zadaleko; przynajmniej ja tak sądzę.Usłyszeli kroki w hallu.Kapitan Vestey otworzył ztrzaskiem drzwi i wyjrzał na zewnątrz.- Przyjechał stary Smithers - rzekł.- Kto to taki? - zapytała Melinda.- Prawnik - odpowiedział kapitan.- Nie zauważyłaś go naceremonii?- Ach tak, oczywiście! Ten mężczyzna, który dał markizietestament do podpisania.- Właśnie ten - potwierdził Vestey.- No cóż, mamnadzieję, że przyniósł testament ze sobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- To mnie cieszy - odparł markiz równie przykrym tonem.- Byłoby, łagodnie mówiąc, nielojalne, gdybyś nie wywiązałasię ze swych zobowiązań wobec mnie, zanim wejdziesz wnowe układy z kimś innym.- Mam nadzieję, milordzie, że wiem, jak zachowywać sięw sposób właściwy i przyzwoity - powiedziała Melinda.- I niezwykłam nie dotrzymywać słowa, niezależnie od tego, komuje dałam.W jej głosie wyraznie było teraz słychać gniew; patrzyłana markiza wyzywająco.Ich oczy spotkały się niczym dwajuczestnicy pojedynku, szykujący się do zadania ciosu.Przezchwilę zmagały się w milczeniu, po czym niespodziewaniemarkiz skapitulował.- O co właściwie chodzi? - zapytał.- Jutro ta śmiesznafarsa skończy się i będziesz wolna.- Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że to faktyczniebędzie jutro - powiedziała Melinda równie zdecydowanymgłosem i raz jeszcze zastanowiła się, czy życzenie śmierciinnej osobie jest czymś złym.- A teraz, - zanim nadejdzie ten moment cudownejswobody, jak mógłbym cię zabawić? - zapytał markiz.- Czywziąć cię do Cremorne'a czy do Mottsa? A może wolałabyśinne towarzystwo? Przypuszczam, że można by tozorganizować bez większego trudu,- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, milordzie, tobardzo chciałabym pójść spać - odpowiedziała Melinda -Obawiam się, że nie jestem w odpowiednim nastroju doprzyjęć czy zwiedzania lokali rozrywkowych.- Wiesz, to jest coś niezwykłego - powiedział markizzupełnie innym tonem - ale kiedy byliśmy w jadalni i takobieta ćwiczyła się w kopaniu, wydało mi się, że wyglądaszna oburzoną i zgorszoną.A może to po prostu jeszcze jedenprzykład znakomitego aktorstwa?- Czy naprawdę to pana interesuje? - zapytała Melinda -Płaci mi pan za wykonanie konkretnego zadania.A mojeuczucia w tej czy innej sprawie nie mają żadnego znaczenia- Chcę tylko wiedzieć - nalegał markiz - czy byłaśoburzona?- Tak, byłam - potwierdziła Melinda.- Ale dlaczego.? - zaczął, lecz przerwał, gdyż do pokojuwszedł kapitan Vestey.- Ach, tu jesteś, Gilbercie! - powiedział.- Zastanawiałemsię, co się, u licha, z wami stało.Tam robi się bardzohałaśliwie.Szczerze mówiąc, uważam, iż było błędem, żewidziano cię w takim towarzystwie w tym szczególnymmomencie.- W gruncie rzeczy - odparł markiz - bardziej myślałem oMelindzie niż o sobie.- Tak, oczywiście - przytaknął szybko kapitan Vesteytonem wskazującym aż nazbyt wyraznie, że do tej chwili niepomyślał o Melindzie.- Chodzmy więc wszyscy do domu.Amoże chcecie pójść jeszcze gdzieś? Myślę, Gilbercie.- Dobrze! Dobrze! Oszczędz mi kazań - powiedziałmarkiz.- Zgoda, przede wszystkim nie powinniśmy tuprzychodzić.Teraz wrócimy do domu i dowiemy się, jaka jestsytuacja.Wracali powozem w milczeniu.Co więcej, było ono takprzygniatające, że Melinda zaczęła się zastanawiać, czy to zjej winy podniecenie i zainteresowanie wieczorem u obumężczyzn tak szybko się rozproszyło.Kiedy jednak dotarli naGrosvenor Square, zrozumiała, iż było to przeczucie tego, coich czekało.- Doktor pytał o waszą lordowską mość - oznajmiłkamerdyner.- Jej lordowską mość odeszła z tego świata jakieśdwadzieścia minut temu.Posłałem po pana Smithersa;pomyślałem, że wasza lordowską mość życzyłby sobie tego.- Tak, oczywiście - powiedział markiz.Nie spojrzawszy nawet na kapitana Vesteya ani naMelindę, zaczął wchodzić po schodach krokiem powolnym ipewnym.- Kazałem podać trochę napojów i kanapek, milady, domałego salonu - poinformował kamerdyner.Melinda wzdrygnęła się słysząc, w jaki sposób zwrócił siędo niej.Udało się jej jednak odpowiedzieć: - Dziękuję! - a gdykamerdyner otworzył drzwi, weszła do pokoju.W kominku palił się ogień i Melinda odruchowoskierowała się ku niemu.Poczuła nagle, że jest jej zimno;ponadto zdawała sobie sprawę, że się trochę boi, chociaż niewiedziała dlaczego.Nadszedł decydujący moment! Nadal byławstrząśnięta i przerażona, chociaż go oczekiwała.Zmierć jestczymś absolutnie ostatecznym, pomyślała, i zastanowiła się,czy rzeczywiście markiz jest tak rozradowany, jak się tegospodziewał.- Pozwól, że dam ci coś do picia - powiedział kapitanVestey.Melinda potrząsnęła przecząco głową.- Nie, dziękuję!- Trochę szampana? - nalegał.- Jesteś blada.Po kanapce zpasztetem poczujesz się lepiej.- Dziękuję, nie chcę jeść - odpowiedziała - ale chętnieprzyjmę szklaneczkę lemoniady.- Obawiam się, że to dzisiejsze przyjęcie miało charaktertrochę prostacki - powiedział kapitan Vestey, nalewając jejlemoniadę.- Nie znoszę, kiedy ludzie coś rozbijają czydewastują, a ty? Przypuszczam, że w ten sposób odzywa sięmoja szkocka krew; moja matka jest Szkotką.Nie lubiępatrzeć, jak ktoś niszczy piękne rzeczy.Te porcelanowetalerze były warte majątek!Melinda doszła do wniosku, że po jej wyjściu z salijadalnej musiało się tam jeszcze wiele wydarzyć.Nieodpowiadając kapitanowi, zapytała:- Dlaczego Sebastian, czy jak tam się nazywał naszgospodarz, wydaje przyjęcia tego rodzaju?- Przypuszczam, że nie spotkałaś go nigdy przedtem? -odparł kapitan Vestey.- Sebastian Hedley jest w ciężkiejsytuacji.Jego żona przebywa w zakładzie dla obłąkanych.Niemoże się od niej uwolnić, nie ma następcy ani żadnych szans,aby go mieć.Jedyną rzeczą, która go bawi, jest wydawaniemało wytwornych i dość hałaśliwych przyjęć.- To brzmi dość smutno - zauważyła Melinda. - Przypuszczam, że pod pewnym względem rzeczywiściejest to smutne - zgodził się kapitan Vestey.- Ale czasami teprzyjęcia są zabawne.Dzisiejszego wieczoru sprawy zaszły zadaleko; przynajmniej ja tak sądzę.Usłyszeli kroki w hallu.Kapitan Vestey otworzył ztrzaskiem drzwi i wyjrzał na zewnątrz.- Przyjechał stary Smithers - rzekł.- Kto to taki? - zapytała Melinda.- Prawnik - odpowiedział kapitan.- Nie zauważyłaś go naceremonii?- Ach tak, oczywiście! Ten mężczyzna, który dał markizietestament do podpisania.- Właśnie ten - potwierdził Vestey.- No cóż, mamnadzieję, że przyniósł testament ze sobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]