[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ekspedycje, którymi dowodził, szczęśliwie wracały do rodzinnego domu – Ziemi.”Rozmyślania przerwał kosmolog Laurin, wołając:– Jeszcze trzydzieści sekund!Było to wielce łagodne, a nawet przyjemne wodowanie.Tutaj wyobraźnia nie płata nikomu figla, nie deformuje krajobrazu, nie wywołuje katastroficznych wizji.Morze lekko kołysze statkiem, na horyzoncie widać ciemną linię brzegu, dalekie góry.Tuż przed zachodem słońca dotrzemy do lądu.Melodia, towarzysząca sygnałowi, już dawno umilkła.Do łodzi wskoczyło dziesięciu ludzi, dziewięciu mężczyzn i jedna kobieta.Ubolewała, że stanowi zaledwie jedną dziesiątą rekonesansu.W oddali płonęły światła.Laurin przez kilka minut obserwował brzeg przez lunetę, wreszcie oznajmił:– To ognie, tam płoną ognie.Dotarliśmy do wybrzeża tuż przed zachodem słońca.Łódź znalazła schronienie między skałami.Pierwszy wyszedł na ląd Dowódca.Było cicho.Dziesięciu ludzi wkroczyło na ląd planety Xyris.Dźwigaliśmy sprzęt, żywność, broń, aparaturę.– Laurin miał rację – szepnął Paweł Do.– To ognie, wielkie ogniska.Bądźcie ostrożni, nikt nie powinien nas zaskoczyć.Musimy ICH zobaczyć, a potem zadecydujemy, co dalej.– Potwory czy istoty podobne do nas? – mruczał Laurin.– Nie znoszę pająków, brzydzę się gadami.Pociesza mnie ten ogień.Zwierzęta boją się ognia.– To ludzie – wyszeptał Paweł.– Stoją przy ogniskach i pilnują, by ogień nie wygasł.Są podobni do ludzi – poprawił się.– Ciała obnażone do pasa, na głowach szerokie, płaskie kapelusze, twarze giną, pod nimi, spódnice do kostek, stopy w sandałach.– Miła niespodzianka – powiedziała półgłosem Tereza.– Na oko to rzeczywiście istoty ludzkie – umilkła, bo znowu usłyszeliśmy dźwięki dzwonu.Milczący do tej pory Tytus, wreszcie przemówił:– Oni wiedzą o naszym przybyciu.– Nonsens – stwierdził Dowódca.– Są bardzo prymitywni, nie mogli dostrzec gwiazdolotów.– Oni czekali na nas – mówił Tytus.– Ludność tego miasta wyległa na ulice, na wybrzeżu rozpalono setki ognisk, ognie płoną na wysokich wieżach, niegdyś na Ziemi takie właśnie wznoszono latarnie morskie.Zadali sobie wiele trudu, by wskazać nam drogę.Patrzcie, tworzą szpaler, tysiące istot z pochodniami, ustawili się po obu stronach szerokich schodów, wiodących na szczyt budowli, podobnej do piramidy o ściętym wierzchołku.Leżeliśmy za krzewami na wydmach piaszczystych, chroniących ląd przed morzem.Dowódca, Tytus, Laurin, Tereza, pięciu kosmonautów czuwających nad bezpieczeństwem tej grupy i ja, Narbuki1, Kronikarz Wyprawy.Szpaler wydłużał się, przybywało pochodni, aż połączono schody piramidy z plażą i morzem.– Wstańmy – powiedział Dowódca.– Niech nas zobaczą.Tak uczyniliśmy.Dostrzegli naszą grupę natychmiast.Zapalono nowe pochodnie.Tłum stał nieruchomy, milczący.Na schodach piramidy błysnęły czerwone światła.Zobaczyliśmy kilku starców w żółtych szatach, wolno schodzili po kamiennych stopniach, szli w naszą stronę.– Niech staną w bezpiecznej odległości – powiedział Człowiek Odpowiedzialny Za Nasze Życie Na tej Planecie.Był to Egin, komendant strażników kosmicznych.Tutaj dysponował czterema ludźmi, ale każdego z nich wyposażono w trzy rodzaje broni.Mogli zniszczyć to miasto w ciągu kilkunastu minut.Wszakże nie zamierzaliśmy niczego niszczyć.Starcy zatrzymali się.Czyżby zrozumieli słowa Egina?– Przemów do nich – rzekł Paweł Do.– Jako egzobiolog winieneś szybko odnaleźć wspólny język z przedstawicielami tej cywilizacji.– Pobyt w Kosmosie sprawił, że nasz Dowódca począł wierzyć w cuda – powiedział Tytus.– Tylko przy pomocy maszyn rozszyfrujemy nieznaną mowę, a to trochę potrwa.Proponuję pantomimę, gesty powitalne, ukłony, uśmiechy.–.oraz ogólny taniec spontanicznej radości – dokończył Laurin.– Jako kobieta najszybciej dogadam się z mężczyznami – odezwała się Tereza.– Zaśpiewam im trzy zwrotki pieśni, którą nasze matki witają wschodzące słońce.– Śpiewaj – zgodził się Do.– Może zdołasz zagłuszyć te dzwony-niedzwony.– Na szczycie piramidy ustawiono dwa wielkie gongi, uderzają w nie drewnianymi młotami – oświadczył Kosmolog.– Nasze lunety doskonale widzą w ciemnościach.– Śpiewaj, śpiewaj – zachęcał Paweł.– Znamy tę piosenkę, sądzę, że w twoim wykonaniu nie wywoła rozruchów w tym mieście.Wzmocniliśmy głos Terezy, brzmiał czysto i pięknie.Gongi zamilkły.Słuchano śpiewu z nabożnym skupieniem.Starcy wznieśli ramiona ku niebu, pochodnie zakołysały się nad głowami.Nie próbowano z nami rozmawiać, Najwyższy starzec gestami dał do zrozumienia: „Chodźcie za nami na szczyt świątyni”.Wspinanie po schodach zajęło nam trochę czasu.Naliczyłem trzysta stopni.– Niezły trening – mamrotał Laurin.– I pomyśleć, że dzięki tornistrom, które dźwigamy na plecach, można by wskoczyć na szczyt tej piramidy bez najmniejszego wysiłku.– Oni nie znają działania silników rakietowych – powiedział półgłosem Tytus – a widok nieznanych istot, unoszących się nad ziemią, mógłby wywołać szok.– A, ceregiele! – Laurin był zmęczony i w nie najlepszym humorze.– Wypij – Tereza podała Kosmologowi termos.– Ten eliksir przywraca dobre samopoczucie i wiarę w sens własnego istnienia.Laurin roześmiał się, wywołując zamieszanie wśród starców.– Mój śmiech zaniepokoił gospodarzy, patrzą na mnie jak na szalonego.Staliśmy na tarasie, na samym szczycie piramidy.Dowódca nazwał starców kapłanami, Tytus Mędrcami Xyris, Laurin – Białobrodymi, Tereza – Dostojnikami, i jak później się okazało – wszyscy mieli rację, wyjąwszy Laurina, lecz jak to mówią, nie uprzedzajmy faktów.Z tarasu roztaczał się wspaniały widok na miasto oświetlone tysiącami pochodni.Na wysokich, drewnianych wieżach płonęły wielkie ogniska.U podnóża świątyni przysiadły parterowe, gliniane domy o płaskich dachach, nad morzem wzniesiono nieco wyższe budowle, być może magazyny czy spichlerze.Zwróciłem uwagę Dowódcy na brak statków i łodzi.– Tak – odparł – widocznie nie doceniają handlu morskiego albo boją się bezkresnych oceanów.Kapłani przysłuchiwali się naszej rozmowie, wreszcie najwyższy wzrostem i zapewne rangą przemówił.Nie rozumiejąc ani słowa, z przyjemnością słuchaliśmy jego melodyjnego głosu.Dowódca nawiązał kontakt z eskadrą.Przekazano przemówienie kapłana maszynom.Dość szybko uporały się z tłumaczeniem, począwszy od tej chwili mogliśmy korzystać z ich pomocy i porozumiewać się ze starcami.A oto skrócony tekst mowy sędziwego dostojnika:„O wszechobecny Panie światów ciemnych i jasnych, kimkolwiek jesteś, przyniosłeś ludowi twemu wybawienie.Sprawco wszechrzeczy, Stwórco gwiazd i drobin piasku, zesłałeś w chwili ostatecznej oczekiwanych Dziesięciu.Są twoimi, o Panie, palcami błogosławionymi.Osłabły nasze palce, osłabły nasze ramiona, osłabły oczy od wypatrywania świateł na morzu.Wysłuchałeś wszakże naszych modlitw.Są wśród nas, by ocalić nas przed zagładą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Ekspedycje, którymi dowodził, szczęśliwie wracały do rodzinnego domu – Ziemi.”Rozmyślania przerwał kosmolog Laurin, wołając:– Jeszcze trzydzieści sekund!Było to wielce łagodne, a nawet przyjemne wodowanie.Tutaj wyobraźnia nie płata nikomu figla, nie deformuje krajobrazu, nie wywołuje katastroficznych wizji.Morze lekko kołysze statkiem, na horyzoncie widać ciemną linię brzegu, dalekie góry.Tuż przed zachodem słońca dotrzemy do lądu.Melodia, towarzysząca sygnałowi, już dawno umilkła.Do łodzi wskoczyło dziesięciu ludzi, dziewięciu mężczyzn i jedna kobieta.Ubolewała, że stanowi zaledwie jedną dziesiątą rekonesansu.W oddali płonęły światła.Laurin przez kilka minut obserwował brzeg przez lunetę, wreszcie oznajmił:– To ognie, tam płoną ognie.Dotarliśmy do wybrzeża tuż przed zachodem słońca.Łódź znalazła schronienie między skałami.Pierwszy wyszedł na ląd Dowódca.Było cicho.Dziesięciu ludzi wkroczyło na ląd planety Xyris.Dźwigaliśmy sprzęt, żywność, broń, aparaturę.– Laurin miał rację – szepnął Paweł Do.– To ognie, wielkie ogniska.Bądźcie ostrożni, nikt nie powinien nas zaskoczyć.Musimy ICH zobaczyć, a potem zadecydujemy, co dalej.– Potwory czy istoty podobne do nas? – mruczał Laurin.– Nie znoszę pająków, brzydzę się gadami.Pociesza mnie ten ogień.Zwierzęta boją się ognia.– To ludzie – wyszeptał Paweł.– Stoją przy ogniskach i pilnują, by ogień nie wygasł.Są podobni do ludzi – poprawił się.– Ciała obnażone do pasa, na głowach szerokie, płaskie kapelusze, twarze giną, pod nimi, spódnice do kostek, stopy w sandałach.– Miła niespodzianka – powiedziała półgłosem Tereza.– Na oko to rzeczywiście istoty ludzkie – umilkła, bo znowu usłyszeliśmy dźwięki dzwonu.Milczący do tej pory Tytus, wreszcie przemówił:– Oni wiedzą o naszym przybyciu.– Nonsens – stwierdził Dowódca.– Są bardzo prymitywni, nie mogli dostrzec gwiazdolotów.– Oni czekali na nas – mówił Tytus.– Ludność tego miasta wyległa na ulice, na wybrzeżu rozpalono setki ognisk, ognie płoną na wysokich wieżach, niegdyś na Ziemi takie właśnie wznoszono latarnie morskie.Zadali sobie wiele trudu, by wskazać nam drogę.Patrzcie, tworzą szpaler, tysiące istot z pochodniami, ustawili się po obu stronach szerokich schodów, wiodących na szczyt budowli, podobnej do piramidy o ściętym wierzchołku.Leżeliśmy za krzewami na wydmach piaszczystych, chroniących ląd przed morzem.Dowódca, Tytus, Laurin, Tereza, pięciu kosmonautów czuwających nad bezpieczeństwem tej grupy i ja, Narbuki1, Kronikarz Wyprawy.Szpaler wydłużał się, przybywało pochodni, aż połączono schody piramidy z plażą i morzem.– Wstańmy – powiedział Dowódca.– Niech nas zobaczą.Tak uczyniliśmy.Dostrzegli naszą grupę natychmiast.Zapalono nowe pochodnie.Tłum stał nieruchomy, milczący.Na schodach piramidy błysnęły czerwone światła.Zobaczyliśmy kilku starców w żółtych szatach, wolno schodzili po kamiennych stopniach, szli w naszą stronę.– Niech staną w bezpiecznej odległości – powiedział Człowiek Odpowiedzialny Za Nasze Życie Na tej Planecie.Był to Egin, komendant strażników kosmicznych.Tutaj dysponował czterema ludźmi, ale każdego z nich wyposażono w trzy rodzaje broni.Mogli zniszczyć to miasto w ciągu kilkunastu minut.Wszakże nie zamierzaliśmy niczego niszczyć.Starcy zatrzymali się.Czyżby zrozumieli słowa Egina?– Przemów do nich – rzekł Paweł Do.– Jako egzobiolog winieneś szybko odnaleźć wspólny język z przedstawicielami tej cywilizacji.– Pobyt w Kosmosie sprawił, że nasz Dowódca począł wierzyć w cuda – powiedział Tytus.– Tylko przy pomocy maszyn rozszyfrujemy nieznaną mowę, a to trochę potrwa.Proponuję pantomimę, gesty powitalne, ukłony, uśmiechy.–.oraz ogólny taniec spontanicznej radości – dokończył Laurin.– Jako kobieta najszybciej dogadam się z mężczyznami – odezwała się Tereza.– Zaśpiewam im trzy zwrotki pieśni, którą nasze matki witają wschodzące słońce.– Śpiewaj – zgodził się Do.– Może zdołasz zagłuszyć te dzwony-niedzwony.– Na szczycie piramidy ustawiono dwa wielkie gongi, uderzają w nie drewnianymi młotami – oświadczył Kosmolog.– Nasze lunety doskonale widzą w ciemnościach.– Śpiewaj, śpiewaj – zachęcał Paweł.– Znamy tę piosenkę, sądzę, że w twoim wykonaniu nie wywoła rozruchów w tym mieście.Wzmocniliśmy głos Terezy, brzmiał czysto i pięknie.Gongi zamilkły.Słuchano śpiewu z nabożnym skupieniem.Starcy wznieśli ramiona ku niebu, pochodnie zakołysały się nad głowami.Nie próbowano z nami rozmawiać, Najwyższy starzec gestami dał do zrozumienia: „Chodźcie za nami na szczyt świątyni”.Wspinanie po schodach zajęło nam trochę czasu.Naliczyłem trzysta stopni.– Niezły trening – mamrotał Laurin.– I pomyśleć, że dzięki tornistrom, które dźwigamy na plecach, można by wskoczyć na szczyt tej piramidy bez najmniejszego wysiłku.– Oni nie znają działania silników rakietowych – powiedział półgłosem Tytus – a widok nieznanych istot, unoszących się nad ziemią, mógłby wywołać szok.– A, ceregiele! – Laurin był zmęczony i w nie najlepszym humorze.– Wypij – Tereza podała Kosmologowi termos.– Ten eliksir przywraca dobre samopoczucie i wiarę w sens własnego istnienia.Laurin roześmiał się, wywołując zamieszanie wśród starców.– Mój śmiech zaniepokoił gospodarzy, patrzą na mnie jak na szalonego.Staliśmy na tarasie, na samym szczycie piramidy.Dowódca nazwał starców kapłanami, Tytus Mędrcami Xyris, Laurin – Białobrodymi, Tereza – Dostojnikami, i jak później się okazało – wszyscy mieli rację, wyjąwszy Laurina, lecz jak to mówią, nie uprzedzajmy faktów.Z tarasu roztaczał się wspaniały widok na miasto oświetlone tysiącami pochodni.Na wysokich, drewnianych wieżach płonęły wielkie ogniska.U podnóża świątyni przysiadły parterowe, gliniane domy o płaskich dachach, nad morzem wzniesiono nieco wyższe budowle, być może magazyny czy spichlerze.Zwróciłem uwagę Dowódcy na brak statków i łodzi.– Tak – odparł – widocznie nie doceniają handlu morskiego albo boją się bezkresnych oceanów.Kapłani przysłuchiwali się naszej rozmowie, wreszcie najwyższy wzrostem i zapewne rangą przemówił.Nie rozumiejąc ani słowa, z przyjemnością słuchaliśmy jego melodyjnego głosu.Dowódca nawiązał kontakt z eskadrą.Przekazano przemówienie kapłana maszynom.Dość szybko uporały się z tłumaczeniem, począwszy od tej chwili mogliśmy korzystać z ich pomocy i porozumiewać się ze starcami.A oto skrócony tekst mowy sędziwego dostojnika:„O wszechobecny Panie światów ciemnych i jasnych, kimkolwiek jesteś, przyniosłeś ludowi twemu wybawienie.Sprawco wszechrzeczy, Stwórco gwiazd i drobin piasku, zesłałeś w chwili ostatecznej oczekiwanych Dziesięciu.Są twoimi, o Panie, palcami błogosławionymi.Osłabły nasze palce, osłabły nasze ramiona, osłabły oczy od wypatrywania świateł na morzu.Wysłuchałeś wszakże naszych modlitw.Są wśród nas, by ocalić nas przed zagładą [ Pobierz całość w formacie PDF ]