[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wewnątrz budynku ściany pomalowane były na wesoły jasnożółty kolor; mniej więcej na wysokości metra biegła wzdłuż nich poręcz.Podłogi lśniły nieskazitelną czystością, jeśli nie liczyć charakterystycznych czarnych śladów, pozostawionych gdzieniegdzie przez gumowe opony wózków inwalidzkich.— Tędy, proszę — powiedziała młoda zakonnica, skręcając w korytarz po lewej.Idąc za nią, Brunetti zdążył zauważyć salę bankietową z freskami na ścianach i żyrandolami; obecnie pełniła podobną funkcję co dawniej, bo właśnie tu jadano posiłki, tyle że piękne stare meble zastąpiły stoły o laminatowych blatach i krzesła z plastiku.Zakonnica przystanęła przed zamkniętymi drzwiami i zastukała lekko; usłyszawszy przyzwalający głos, otworzyła je i wpuściła Brunettiego do środka.Gabinet miał cztery wysokie okna; światło słoneczne odbite od odłamków miki w płytach, którymi wyłożony był 'dziedziniec, rzucało na ściany wręcz magiczny poblask.(Ponieważ biurko stało pod oknem, Brunetti w pierwszej 'chwili nie mógł dojrzeć wicedyrektorki.Dopiero gdy jego ^czy przywykły do jasności, zobaczył, że jest to tęga kobieta ubrana w ciemny fartuch.— Dottoressa Ałberti? — spytał, podchodząc nieco i zatrzymując się w cieniu rzucanym przez wąskąjfcianę między dwoma oknami.— Signor Brunetti? — Wicedyrektorka wstała zza biurka i ruszyła w stronę gościa.Nie pomylił się: kobieta była prawie jego wzrostu i niemal dorównywała mu wagą, której spora część rozłożyła jej się na ramionach i wokół bioder.Okrągła rumiana twarz zdradzała pociąg do jedzenia i trunków; mały zadarty nos niezbyt do niej pasował.Największym atutem wice- dyrektorki były oczy, duże, szeroko rozstawione, w kolorze bursztynu.Ciemny fartuch okazał się z bliska obszerną wełnianą sukienką, całkiem udatnie skrywającą tuszę.Kiedy podali sobie na powitanie ręce, Brunetti miał wrażenie, że dostał do potrzymania zdechłego szczura.Zdziwiło go, że tak rosła kobieta nie wie, co to normalny uścisk dłoni, podobnie zresztą jak wiele przedstawicielek jej płci.— Bardzo mi miło — rzekł.— I cieszę się, że zechciała się pani ze mną spotkać.— Musimy służyć naszej społeczności.Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że powiedziała to zupełnie poważnie.Usiadł przed biurkiem, podziękował, kiedy mu zaproponowała kawę, po czym wyjaśnił, że— tak jak mówił przez telefon sekretarce — razem z bratem zamierzają przenieść matkę do domu opieki San Leonardo, ale zanim podejmą ostateczną decyzję, pragną uzyskać nieco informacji.— Nasz dom otwarto sześć lat temu, signor Brunetti.Poświęcił go sam patriarcha, a personel stanowią niezastąpione siostry z zakonu Świętego Krzyża.Brunetti skinął głową, jakby chciał powiedzieć, że poznał to po habicie zakonnicy, która go przyprowadziła.— Jesteśmy instytucją mieszaną.— Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem, co to znaczy.— To znaczy, że mamy pensjonariuszy, za których płaci państwo, i takich, którzy sami opłacają swój pobyt.W której grupie mieści się pańska matka?Brunetti zmarnował wiele dni na załatwianie formalności, aby uzyskać to, co należało się matce z racji czterdziestu lat przepracowanych przez męża.Ale załatwił: koszty jej utrzymania pokrywała państwowa służba zdrowia.— Płaciłaby za siebie — skłamał, szczerząc zęby do wicedyrektorki.Dottoressa Alberti tak się rozpromieniła na tę wieść, że ^niemal zwiększyła swoją objętość.— Oczywiście zdaje pan sobie sprawę, że nie wpływa to w najmniejszym stopniu na sposób, w jaki traktujemy naszych miłych podopiecznych.Musimy tylko wiedzieć, gdzie wysyłać rachunki.Brunetti pokiwał ze zrozumieniem głową.— W jakim stanie zdrowia jest pańska matka?— Dobrym.Całkiem dobrym.Ta odpowiedź zainteresowała wicedyrektorkę znacznie Mniej niż poprzednia.c -— A kiedy pan i pański brat planujecie ją do nas przejeść?— Przed końcem wiosny.Kobieta uśmiechnęła się szeroko.— Ale najpierw chciałbym zapoznać się z warunkami w tym domu.— Oczywiście.— Dottoressa Alberti sięgnęła po cienką teczkę leżącą po lewej stronie biurka.— Tutaj znajdzie pan wszystkie niezbędne dane, signor Brunetti.Informacje o usługach oferowanych pensjonariuszom, wykaz personelu medycznego, krótką historię naszego domu oraz zakonu Świętego Krzyża, a także nazwiska naszych protektorów.— Protektorów? — spytał uprzejmie Brunetti.— Tak, członków naszej społeczności, którzy wyrazili się przychylnie na temat domu San Leonardo i pozwolili nam powoływać się na ich opinie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl