[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chłopcze.niewiele nam zostaje - wyjaśnił Bysio.- Mężczyzna przychodzi na świat nago.i tak samo go opuszcza.Odzież, jaką ma wtedy na sobie, nie ma żadnego znaczenia.Jest nagi w swoim sercu.Ale dzielność i godność.o, te się liczą.tak przynajmniej uważam.Być może się mylę, ale miło by mi było, gdyby na przykład choć jeden z tych strażników rzekł kiedyś do żony: „Wiesz.dziś wieszaliśmy takiego rosłego chłopa.i wiedział, jak należy umierać”.Erik patrzył jeszcze przez chwilę, jak Śliski Tom wierzga nogami, w końcu jednak i on przestał się miotać.Robert de Longueville odczekał jeszcze dobrą chwilę, potem zaś wydał komendę: - Odciąć ich!Żołnierze odcięli martwych od belki, a kiedy jedni znosili ciała z podwyższenia i układali je na ziemi, inni żwawo wiązali nowe stryczki.I nagle Erik pojął, że teraz jego kolej i za chwilę przyjdą po nich.Gdy sobie to uzmysłowił, kolana się pod nim ugięły - aby nie upaść, musiał oprzeć się o ścianę celi.Ostatni raz czuję chłód kamienia, przemknęło mu przez myśl.Robert de Longueville skinął dłonią i drużyna strażników zwarła szyk, ruszając po nową porcję skazańców dla bezlitosnych pętli.Więźniowie słyszeli ich kroki długo wcześniej, zanim oprawcy weszli do celi.Wszystko trwało nieznośnie długo.i Erik odkrył, iż pragnie, by śmiertelna procesja nigdy do lochu nie weszła.Wcisnął się grzbietem w mur, jakby oparcie się o niepodatny kamień w jakiś sposób miało go uchronić.Drzwi na końcu lochu otworzyły się raptownie i weszli przez nie strażnicy.Potem otworzono kratę i de Longueville zaczął wywoływać ich imiona.Czwartym okrzykniętym był Roo, następnie Erik, ostatnim zaś okazał się Sho Pi, jedyny nie skazany na karę śmierci.Roo wyszedł z szeregu i rozejrzał się przerażony.- Czekajcie.nie można tak.czy nie.Jeden ze strażników uspokajająco położył mu dłoń na ramieniu.- Wróć do szeregu, chłopcze.O.tak.mądryś, ani słowa.Roo przestał się wiercić, oczy miał jednak szeroko otwarte i pełne łez.Poruszał leż ustami, jakby coś mówił, Erik niczego jednak nie mógł zrozumieć.Rozejrzawszy się dookoła, Erik poczuł mdłości.Potem wnętrzności skręcił mu silny skurcz i odczuł potrzebę wypróżnienia - tak nagłą i palącą, że zaczaj się obawiać, iż umrze z zafajdanymi portkami.Zabrakło mu tchu, a serce zaczęło kołatać.Poczuł też, że po twarzy ściekają mu krople potu.Miał oto umrzeć.- Nie chciałem.- zaczął błagalnie Roo, zwracając się do ludzi, którzy i tak nie mogliby go uratować.Dowodzący drużyną dziesiętnik wydał rozkaz.Więźniów wyprowadzono z celi, a Erik zaczął się zastanawiać, jak też udało im się utrzymać krok, gdy wszyscy byli skuci i trzęsły im się łydki.Roo dygotał tak, że Erik zapragnął dodać przyjacielowi otuchy, kładąc mu dłoń na ramieniu, niestety kajdany uniemożliwiały nawet takie przedsięwzięcie.Skazanych przeprowadzono wzdłuż korytarza ku wiodącym w górę schodom.Wspiąwszy się na nie, raz jeszcze skręcili za róg i wyszli na otwartą przestrzeń.Słońce nie wzeszło jeszcze dostatecznie wysoko, by oświecić dziedziniec zza murów, trafili więc na obszar pogrążony w cieniu, ale błękitny kawałek nieba widoczny nad blankami zapowiadał piękny dzień.Roo łkał już głośno, wydając nieokreślone odgłosy przerywane regularnie słowem „Proszę!”, ale jakoś trzymał się na nogach.Idąc na miejsce kaźni, minęli sześć ciał ułożonych pod murem i czekających na załadunek - podjeżdżał już po nie wóz węglarza.Erik spojrzał na jednego z nieboszczyków i o mało nie zemdlał.Widywał już martwych, Tyndala, Stefana i bezimiennego, zabitego w lesie bandytę - nigdy jednak nie był świadkiem czegoś takiego.Twarze tych ofiar były powykręcane grymasami - najbardziej wykrzywione oblicze miał Tom oraz ten drugi, który się udusił.oczy obu nieszczęśników niemal wychodziły z orbit.Twarze pozostałych czterech, którzy poskręcali sobie karki, były po prostu blade jak pergamin, a wszystkie martwe oczy wbite w obojętne niebo.Nad trupami zaczynały już się kręcić muchy, i nikt nie zadał sobie trudu, by je odpędzić.Raz jeszcze poprowadzono ich po schodkach i tym razem młodzieniec poczuł, że puszcza mu pęcherz.Właściwie wcale nie czuł takiej potrzeby, miał jednak przemożną chęć opróżnienia się przed śmiercią.Z przepastnych głębin jego pamięci wypłynęły nagle iście dziecięce zakłopotanie i wstyd.i poczuł, że po policzkach spływają mu łzy.Kiedy był mały, matka czasem strofowała go za zmoczenie łóżka w nocy, i teraz z zupełnie dla siebie niezrozumiałych powodów poczuł, że zlanie się w portki będzie chyba najpaskudniejszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mu się przytrafiła.Dziedziniec i bez tego przepełniał smród uryny i ekskrementów; Erik nie wiedział tylko, czy było tak za sprawą jego kompanów czy tych, co zmarli przed chwilą.Zaraz potem wziął się w garść, by zachować resztki godności.Usiłował zerknąć w bok, na Roo, ale nagle okazało się, że znalazł się na skrzynce, a idący tuż za nim strażnik zręcznie i bez wahania umieścił na jego szyi pętlę, a potem zeskoczył z pudła, nie powodując jego zachwiania.Erik za wszelką cenę usiłował spojrzeć w bok, jednak nie mógł dostrzec przyjaciela.Poczuł, że drży.Nie potrafił powstrzymać łez, i wszystko, na co patrzył, splotło się nagle w jedną zupełnie bezsensowną grę światłocieni.Słyszał dochodzące gdzieś z boku słowa modlitwy i nieustannie bełkotane przez Roo „Nie.proszę, nie.”Zastanawiał się, czy w ostatniej chwili życia nie powinien powiedzieć czegoś przyjacielowi, nie umiał jednak wymyślić stosownych słów.I oto przed skazańcami stanął Robert de Longueville [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Chłopcze.niewiele nam zostaje - wyjaśnił Bysio.- Mężczyzna przychodzi na świat nago.i tak samo go opuszcza.Odzież, jaką ma wtedy na sobie, nie ma żadnego znaczenia.Jest nagi w swoim sercu.Ale dzielność i godność.o, te się liczą.tak przynajmniej uważam.Być może się mylę, ale miło by mi było, gdyby na przykład choć jeden z tych strażników rzekł kiedyś do żony: „Wiesz.dziś wieszaliśmy takiego rosłego chłopa.i wiedział, jak należy umierać”.Erik patrzył jeszcze przez chwilę, jak Śliski Tom wierzga nogami, w końcu jednak i on przestał się miotać.Robert de Longueville odczekał jeszcze dobrą chwilę, potem zaś wydał komendę: - Odciąć ich!Żołnierze odcięli martwych od belki, a kiedy jedni znosili ciała z podwyższenia i układali je na ziemi, inni żwawo wiązali nowe stryczki.I nagle Erik pojął, że teraz jego kolej i za chwilę przyjdą po nich.Gdy sobie to uzmysłowił, kolana się pod nim ugięły - aby nie upaść, musiał oprzeć się o ścianę celi.Ostatni raz czuję chłód kamienia, przemknęło mu przez myśl.Robert de Longueville skinął dłonią i drużyna strażników zwarła szyk, ruszając po nową porcję skazańców dla bezlitosnych pętli.Więźniowie słyszeli ich kroki długo wcześniej, zanim oprawcy weszli do celi.Wszystko trwało nieznośnie długo.i Erik odkrył, iż pragnie, by śmiertelna procesja nigdy do lochu nie weszła.Wcisnął się grzbietem w mur, jakby oparcie się o niepodatny kamień w jakiś sposób miało go uchronić.Drzwi na końcu lochu otworzyły się raptownie i weszli przez nie strażnicy.Potem otworzono kratę i de Longueville zaczął wywoływać ich imiona.Czwartym okrzykniętym był Roo, następnie Erik, ostatnim zaś okazał się Sho Pi, jedyny nie skazany na karę śmierci.Roo wyszedł z szeregu i rozejrzał się przerażony.- Czekajcie.nie można tak.czy nie.Jeden ze strażników uspokajająco położył mu dłoń na ramieniu.- Wróć do szeregu, chłopcze.O.tak.mądryś, ani słowa.Roo przestał się wiercić, oczy miał jednak szeroko otwarte i pełne łez.Poruszał leż ustami, jakby coś mówił, Erik niczego jednak nie mógł zrozumieć.Rozejrzawszy się dookoła, Erik poczuł mdłości.Potem wnętrzności skręcił mu silny skurcz i odczuł potrzebę wypróżnienia - tak nagłą i palącą, że zaczaj się obawiać, iż umrze z zafajdanymi portkami.Zabrakło mu tchu, a serce zaczęło kołatać.Poczuł też, że po twarzy ściekają mu krople potu.Miał oto umrzeć.- Nie chciałem.- zaczął błagalnie Roo, zwracając się do ludzi, którzy i tak nie mogliby go uratować.Dowodzący drużyną dziesiętnik wydał rozkaz.Więźniów wyprowadzono z celi, a Erik zaczął się zastanawiać, jak też udało im się utrzymać krok, gdy wszyscy byli skuci i trzęsły im się łydki.Roo dygotał tak, że Erik zapragnął dodać przyjacielowi otuchy, kładąc mu dłoń na ramieniu, niestety kajdany uniemożliwiały nawet takie przedsięwzięcie.Skazanych przeprowadzono wzdłuż korytarza ku wiodącym w górę schodom.Wspiąwszy się na nie, raz jeszcze skręcili za róg i wyszli na otwartą przestrzeń.Słońce nie wzeszło jeszcze dostatecznie wysoko, by oświecić dziedziniec zza murów, trafili więc na obszar pogrążony w cieniu, ale błękitny kawałek nieba widoczny nad blankami zapowiadał piękny dzień.Roo łkał już głośno, wydając nieokreślone odgłosy przerywane regularnie słowem „Proszę!”, ale jakoś trzymał się na nogach.Idąc na miejsce kaźni, minęli sześć ciał ułożonych pod murem i czekających na załadunek - podjeżdżał już po nie wóz węglarza.Erik spojrzał na jednego z nieboszczyków i o mało nie zemdlał.Widywał już martwych, Tyndala, Stefana i bezimiennego, zabitego w lesie bandytę - nigdy jednak nie był świadkiem czegoś takiego.Twarze tych ofiar były powykręcane grymasami - najbardziej wykrzywione oblicze miał Tom oraz ten drugi, który się udusił.oczy obu nieszczęśników niemal wychodziły z orbit.Twarze pozostałych czterech, którzy poskręcali sobie karki, były po prostu blade jak pergamin, a wszystkie martwe oczy wbite w obojętne niebo.Nad trupami zaczynały już się kręcić muchy, i nikt nie zadał sobie trudu, by je odpędzić.Raz jeszcze poprowadzono ich po schodkach i tym razem młodzieniec poczuł, że puszcza mu pęcherz.Właściwie wcale nie czuł takiej potrzeby, miał jednak przemożną chęć opróżnienia się przed śmiercią.Z przepastnych głębin jego pamięci wypłynęły nagle iście dziecięce zakłopotanie i wstyd.i poczuł, że po policzkach spływają mu łzy.Kiedy był mały, matka czasem strofowała go za zmoczenie łóżka w nocy, i teraz z zupełnie dla siebie niezrozumiałych powodów poczuł, że zlanie się w portki będzie chyba najpaskudniejszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mu się przytrafiła.Dziedziniec i bez tego przepełniał smród uryny i ekskrementów; Erik nie wiedział tylko, czy było tak za sprawą jego kompanów czy tych, co zmarli przed chwilą.Zaraz potem wziął się w garść, by zachować resztki godności.Usiłował zerknąć w bok, na Roo, ale nagle okazało się, że znalazł się na skrzynce, a idący tuż za nim strażnik zręcznie i bez wahania umieścił na jego szyi pętlę, a potem zeskoczył z pudła, nie powodując jego zachwiania.Erik za wszelką cenę usiłował spojrzeć w bok, jednak nie mógł dostrzec przyjaciela.Poczuł, że drży.Nie potrafił powstrzymać łez, i wszystko, na co patrzył, splotło się nagle w jedną zupełnie bezsensowną grę światłocieni.Słyszał dochodzące gdzieś z boku słowa modlitwy i nieustannie bełkotane przez Roo „Nie.proszę, nie.”Zastanawiał się, czy w ostatniej chwili życia nie powinien powiedzieć czegoś przyjacielowi, nie umiał jednak wymyślić stosownych słów.I oto przed skazańcami stanął Robert de Longueville [ Pobierz całość w formacie PDF ]