[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– A czy rozpacz nie jest najprostszą drogą do szaleństwa? Bo rozpaczy Ludovic zaznawał zbyt długo.– Świadkowie, którzy widzieli go tamtego wieczoru, nie opisywali człowieka działającego pod wpływem impulsu ani w przystępie szaleństwa.Przeciwnie, sprawiał wrażenie, że bardzo dobrze zdaje sobie sprawę z tego, co robi.– Mogę pani tylko powiedzieć, że nie wybrał tej restauracji przez przypadek.– To znaczy?– On i Bianca często chodzili tam na kolacje.W pewnym sensie to była ich restauracja, miejsce zakochanych, kolacje tylko we dwoje.Myślę, że chciał odejść, wyrzuciwszy z siebie cały żal i gniew.Pewnie pomyślał sobie, że skoro on utracił swoją miłość, inni nie zasługują na to, żeby cieszyć się odwzajemnionym uczuciem.Tak mi się wydaje.Marguerite wpatrywała się w pustą już filiżankę, którą po chwili uniosła do ust.Ludivine wtuliła się w miękką kanapę.Czuła się nieswojo w tym mieszkaniu.– Pomówię z tym księdzem, może powie mi nieco więcej o stanie psychicznym pani brata.– Proszę zaczekać, zapiszę adres kościoła i jego nazwisko.– Pamięta je pani? – zdziwiła się Ludivine.Fakt, że znała adres kościoła, nie był zaskakujący, ale to, że pamiętała nazwisko kapłana, z którym nigdy osobiście się nie spotkała, mógł wzbudzić zdziwienie.– Tak.Kiedy Ludovic powiedział mi, że tak często się widują, przeczytałam nawet jego książkę.– Napisał książkę o religii?– Tak.A raczej książkę, w której wyjaśnia, czym jest naprawdę diabeł.Ludivine przebiegł dreszcz.– Jak to?– Z tego, co pamiętam, twierdzi, że diabeł nie potrzebuje pokazywać się z kopytami i rogami, żeby kusić ludzi.Wystarczy rozrzucić ziarno przemocy i zaczekać, aż w najsłabszych duszach zrodzą się wątpliwości i chaos.Wyjaśnia, że zło to epidemia szerząca się wśród ludzi, a diabeł i tylko diabeł jest jego nośnikiem.Jeśli chce pani wiedzieć, co o tym myślę, to uważam go za ekstremistę.Tak to zapamiętałam.Zresztą brat zgadzał się ze mną w tej sprawie, mimo to chodził do niego i prowadził te dyskusje.Oczy Marguerite rozbłysły.– Specjalista od zła – powiedziała do siebie Ludivine.– Nieprzejednany w swych poglądach.Choć nie wprost, sugeruje, że najskuteczniejszym sposobem walki ze złem jest unicestwienie wszystkich jego nosicieli, zanim zdołają zarazić innych.To jeden z tych duchownych, którzy podają się za egzorcystów.Czego ci ludzie nie wymyślą!Ludivine gubiła się w domysłach.Musiała pomówić z tym księdzem.Czy to pomoże jej lepiej zrozumieć Ludovica Merciera lub rozszyfrować wszystkich sługusów diabła, którzy ostatnio atakowali?Kiedy Ludivine była już w przedpokoju, a karteczkę z adresem kościoła i nazwiskiem księdza miała w kieszeni, zatrzymała ją drobna, szponiasta dłoń Marguerite.Jej uścisk był znacznie silniejszy, niż można by się spodziewać po tak filigranowej osobie.– Wiem, kim pani jest – powiedziała, patrząc na nią spod ciemnych brwi.– Nie rozumiem…– Rozpoznałam panią, kiedy stała pani w drzwiach.To panią pokazywali w wiadomościach.Ściga pani potwory.Ludivine poczuła się niepewnie sam na sam z tą kobietą, która trzymała ją za nadgarstek, chowając drugą rękę w głębokiej kieszeni wełnianego swetra.– Mój brat nie był jednym z nich, wie pani o tym? On nie był bestią.Ludivine spokojnie kiwała głową.– Wiem, panno Mercier.Wiem o tym.Ludivine próbowała delikatnie oswobodzić rękę, ale nie zdołała.– Pogrążył się z rozpaczy – dodała stara panna.– To rozpacz pcha świat w otchłań.I tym razem światełko w głębi jej źrenic zupełnie zgasło.Nie było w niej już ani śladu życia, żadnej cząstki człowieczeństwa.Znów pogrążyła się w mroku.28Dwie delikatne wieżyczki wznosiły się nad budowlą zagubioną na środku opustoszałego placu.Otaczało ją kilka drzew – naturalnych strażników w mroku.Żadna z latarni przy przylegających do placu ulicach nie ogarniała światłem kościoła, który powinien już spać w ciemnościach nocy.A jednak tańcząca smuga światła przedostawała się przez jego jedyne oko – duża rozeta nad paszczą tego skalnego cyklopa zwracała na zewnętrzny świat spojrzenie Boga.Boga chwiejnego, zmęczonego, drżącego.Przystanąwszy przed kościołem, Ludivine zadała sobie pytanie, po co właściwie przyszła tu o północy.To nie miało przecież sensu, a trwoniła godziny snu, którego potrzebowała, żeby zregenerować siły przed kolejnym dniem.Jednak oświetlona rozeta przywróciła jej nieco pewności siebie – wysunęła brodę wtuloną w kołnierz żakietu i zaczęła okrążać kościół [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.– A czy rozpacz nie jest najprostszą drogą do szaleństwa? Bo rozpaczy Ludovic zaznawał zbyt długo.– Świadkowie, którzy widzieli go tamtego wieczoru, nie opisywali człowieka działającego pod wpływem impulsu ani w przystępie szaleństwa.Przeciwnie, sprawiał wrażenie, że bardzo dobrze zdaje sobie sprawę z tego, co robi.– Mogę pani tylko powiedzieć, że nie wybrał tej restauracji przez przypadek.– To znaczy?– On i Bianca często chodzili tam na kolacje.W pewnym sensie to była ich restauracja, miejsce zakochanych, kolacje tylko we dwoje.Myślę, że chciał odejść, wyrzuciwszy z siebie cały żal i gniew.Pewnie pomyślał sobie, że skoro on utracił swoją miłość, inni nie zasługują na to, żeby cieszyć się odwzajemnionym uczuciem.Tak mi się wydaje.Marguerite wpatrywała się w pustą już filiżankę, którą po chwili uniosła do ust.Ludivine wtuliła się w miękką kanapę.Czuła się nieswojo w tym mieszkaniu.– Pomówię z tym księdzem, może powie mi nieco więcej o stanie psychicznym pani brata.– Proszę zaczekać, zapiszę adres kościoła i jego nazwisko.– Pamięta je pani? – zdziwiła się Ludivine.Fakt, że znała adres kościoła, nie był zaskakujący, ale to, że pamiętała nazwisko kapłana, z którym nigdy osobiście się nie spotkała, mógł wzbudzić zdziwienie.– Tak.Kiedy Ludovic powiedział mi, że tak często się widują, przeczytałam nawet jego książkę.– Napisał książkę o religii?– Tak.A raczej książkę, w której wyjaśnia, czym jest naprawdę diabeł.Ludivine przebiegł dreszcz.– Jak to?– Z tego, co pamiętam, twierdzi, że diabeł nie potrzebuje pokazywać się z kopytami i rogami, żeby kusić ludzi.Wystarczy rozrzucić ziarno przemocy i zaczekać, aż w najsłabszych duszach zrodzą się wątpliwości i chaos.Wyjaśnia, że zło to epidemia szerząca się wśród ludzi, a diabeł i tylko diabeł jest jego nośnikiem.Jeśli chce pani wiedzieć, co o tym myślę, to uważam go za ekstremistę.Tak to zapamiętałam.Zresztą brat zgadzał się ze mną w tej sprawie, mimo to chodził do niego i prowadził te dyskusje.Oczy Marguerite rozbłysły.– Specjalista od zła – powiedziała do siebie Ludivine.– Nieprzejednany w swych poglądach.Choć nie wprost, sugeruje, że najskuteczniejszym sposobem walki ze złem jest unicestwienie wszystkich jego nosicieli, zanim zdołają zarazić innych.To jeden z tych duchownych, którzy podają się za egzorcystów.Czego ci ludzie nie wymyślą!Ludivine gubiła się w domysłach.Musiała pomówić z tym księdzem.Czy to pomoże jej lepiej zrozumieć Ludovica Merciera lub rozszyfrować wszystkich sługusów diabła, którzy ostatnio atakowali?Kiedy Ludivine była już w przedpokoju, a karteczkę z adresem kościoła i nazwiskiem księdza miała w kieszeni, zatrzymała ją drobna, szponiasta dłoń Marguerite.Jej uścisk był znacznie silniejszy, niż można by się spodziewać po tak filigranowej osobie.– Wiem, kim pani jest – powiedziała, patrząc na nią spod ciemnych brwi.– Nie rozumiem…– Rozpoznałam panią, kiedy stała pani w drzwiach.To panią pokazywali w wiadomościach.Ściga pani potwory.Ludivine poczuła się niepewnie sam na sam z tą kobietą, która trzymała ją za nadgarstek, chowając drugą rękę w głębokiej kieszeni wełnianego swetra.– Mój brat nie był jednym z nich, wie pani o tym? On nie był bestią.Ludivine spokojnie kiwała głową.– Wiem, panno Mercier.Wiem o tym.Ludivine próbowała delikatnie oswobodzić rękę, ale nie zdołała.– Pogrążył się z rozpaczy – dodała stara panna.– To rozpacz pcha świat w otchłań.I tym razem światełko w głębi jej źrenic zupełnie zgasło.Nie było w niej już ani śladu życia, żadnej cząstki człowieczeństwa.Znów pogrążyła się w mroku.28Dwie delikatne wieżyczki wznosiły się nad budowlą zagubioną na środku opustoszałego placu.Otaczało ją kilka drzew – naturalnych strażników w mroku.Żadna z latarni przy przylegających do placu ulicach nie ogarniała światłem kościoła, który powinien już spać w ciemnościach nocy.A jednak tańcząca smuga światła przedostawała się przez jego jedyne oko – duża rozeta nad paszczą tego skalnego cyklopa zwracała na zewnętrzny świat spojrzenie Boga.Boga chwiejnego, zmęczonego, drżącego.Przystanąwszy przed kościołem, Ludivine zadała sobie pytanie, po co właściwie przyszła tu o północy.To nie miało przecież sensu, a trwoniła godziny snu, którego potrzebowała, żeby zregenerować siły przed kolejnym dniem.Jednak oświetlona rozeta przywróciła jej nieco pewności siebie – wysunęła brodę wtuloną w kołnierz żakietu i zaczęła okrążać kościół [ Pobierz całość w formacie PDF ]