[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Darin sugestywnie poruszył brwiami i Gair poczuł ciepło na twarzy.W Macierzyńcubyło kilku nowicjuszy, którzy żyli tylko dla cotygodniowego pół dnia wolnego; wracali dodormitorium z rozmarzonym spojrzeniem i przyklejonym do twarzy uśmiechem, wspominającpopołudnie warte chłosty, którą potem za nie dostawali.Rzadko wytrzymywali długo.Gairnigdy nie nauczył się sztuczki przechodzenia od nieśmiałej wymiany uśmiechów do czegoś, cobyłoby powodem, by lękać się najbliższej spowiedzi.- Postaram się zapamiętać - powiedział, zasłaniając rumieniec kubkiem.- No to w czym jesteś najmocniejszy?- Nie jestem pewien.Alderan dał mi kilka lekcji po drodze, ale chyba ledwiedotknęliśmy tematu.%7ładne z ćwiczeń nie było dla niego dużym wyzwaniem, choć Gair pozostawał ostrożnywobec bezmiaru Pieśni, której mógł teraz dotknąć.Od chwili sztormu, wzywając magię, czułsię, jakby brał filiżankę do herbaty, a potem wylewał z niej ocean.- Jutro pewnie się dowiesz, na próbach.Może nawet od razu nadadzą ci stopień.- Jakie są te próby? Co będę musiał zrobić? - Gair ostatnią kromką zebrał sos z talerza,zastanawiając się, czy będzie nieuprzejmością pójść po dokładkę.Darin już skończył, zabierał się do tacy z owocami i serem, chociaż to głównie onmówił.- To bardzo proste - powiedział, przełknąwszy.- Mistrzowie dają ci zadania dowykonania, żeby sprawdzić, co umiesz i jaki jesteś silny.Ja jestem najlepszy w ogniu.Dlategomnie tu przysłano.- Coś mi mówi, że kryje się za tym jakaś historia.Belisthanin zrobił zawstydzoną minę, bawiąc się ogryzkiem jabłka na talerzu.- Podpaliłem czapkę wujka.Gair zakrztusił się winem.- To nie był prawdziwy ogień, tylko iluzja.Wiesz, dym, płomienie, trzaski.Wyglądałabardzo realistycznie.- Jak to się stało?- Mój ojciec zawsze powtarzał, że najwyższa pora, żeby ktoś mu utarł nosa.Któregośdnia zobaczyłem wuja z jakimiś innymi farmerami, nosił się jak pan na włościach.Naglepomyślałem, że wyglądałby dużo mniej imponująco, gdyby paliła mu się czapka.A w następnejchwili on już biegał w kółko, piszczał i próbował zdusić ogień.- I rodzina cię tu przysłała?- O nie, nie tak od razu.nie wiedzieli, że to byłem ja.Zaczęli coś podejrzewać dopiero,jak podpaliłem sobie łóżko.Było zimno! - dodał Darin obronnym tonem, widząc sceptycznąminę Gaira.- Próbowałem tylko zagrzać podgrzewacz i trochę mnie poniosło.- Rozumiem, że nauczyłeś się już nad tym panować? Nie chciałbym się obudzićktóregoś ranka i zastać całego dormitorium w płomieniach.- Ciebie na pewno obudzę pierwszego - obiecał Darin.- A ty jak się dowiedziałeś oswoich darach?Gair odsunął talerz i oparł się o ścianę z kubkiem w ręku.- Podkradałem marcepan - powiedział.- Mały chłopiec, wysoka półka.Darin zachęcająco machnął rękami; Gair podniósł kubek w salucie.- Nie zdawałem sobie sprawy, że jestem inny, dopóki nie powiedziałem komuś o tym,co zrobiłem, i dostałem manto za kłamstwa.Potem się nie wychylałem.- Niech zgadnę: już nie lubisz marcepanu?- Mdli mnie na sam zapach.Po kolacji Darin obiecał odwiedzić go z Renną i zostawił Gaira własnym sprawom.Gairtylko raz pomylił drogę, idąc do łazni, a po odprężającej kąpieli wrócił do swojego pokoju.Otworzył oba okna, żeby wpuścić zapach morza, rozpakował swoje nieliczne rzeczy i pochowałje w szafie.Potem usiadł na brzegu łóżka i wyjrzał na pastwiska, wymalowane wszystkimikolorami zachodzącego słońca.A więc tutaj miał teraz mieszkać.Macierzyniec nie mógł się z tym równać.Po pierwsze,blizna na jego ręku nie zwróciła niczyjej uwagi, a był pewien, że przynajmniej dwie czy trzyosoby ją widziały.Kapitularz był także o wiele mniej oficjalny.Wszyscy rozmawiali i śmiali sięna korytarzach, a Mistrzowie nie wynosili się ponad uczniów; wyglądało to, jakby byli wielkąrodziną.Przynależeli tu i przyjęli go do swojego domu przez to, że był taki, jaki był, a niepomimo tego.Wiatr przyniósł strzępy śpiewu.Nieszpory.Nawet po dziewięciu tygodniach przerwyGair poczuł zew znajomej rutyny.Rozkład dnia w domu Bogini głęboko się w nim zakorzenił;wystarczyło, by zamknął oczy, a widział już polerowany dąb za ołtarzem, rozmigotany odbiciemtysiąca świec.Usłyszał dzwięczny głos Danilara odprawiającego mszę, chór odpowiedzi.CoKapelan pomyślałby o tym miejscu?Gair spojrzał na Księgę Eador, którą znalazł w szufladzie biurka.Było to proste,masowo drukowane wydanie, a nie bogato ilustrowany, ręcznie przepisany tom, jakiewychodziły ze skryptoriów Kościoła.Skórzana okładka była podrapana, strony pozaginane odczytania.Gair otworzył książkę w miejscu założonym wstążką: Błogosławieństwa, rozdział 8: Bądzcie pozdrowieni, wszyscy podróżni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Darin sugestywnie poruszył brwiami i Gair poczuł ciepło na twarzy.W Macierzyńcubyło kilku nowicjuszy, którzy żyli tylko dla cotygodniowego pół dnia wolnego; wracali dodormitorium z rozmarzonym spojrzeniem i przyklejonym do twarzy uśmiechem, wspominającpopołudnie warte chłosty, którą potem za nie dostawali.Rzadko wytrzymywali długo.Gairnigdy nie nauczył się sztuczki przechodzenia od nieśmiałej wymiany uśmiechów do czegoś, cobyłoby powodem, by lękać się najbliższej spowiedzi.- Postaram się zapamiętać - powiedział, zasłaniając rumieniec kubkiem.- No to w czym jesteś najmocniejszy?- Nie jestem pewien.Alderan dał mi kilka lekcji po drodze, ale chyba ledwiedotknęliśmy tematu.%7ładne z ćwiczeń nie było dla niego dużym wyzwaniem, choć Gair pozostawał ostrożnywobec bezmiaru Pieśni, której mógł teraz dotknąć.Od chwili sztormu, wzywając magię, czułsię, jakby brał filiżankę do herbaty, a potem wylewał z niej ocean.- Jutro pewnie się dowiesz, na próbach.Może nawet od razu nadadzą ci stopień.- Jakie są te próby? Co będę musiał zrobić? - Gair ostatnią kromką zebrał sos z talerza,zastanawiając się, czy będzie nieuprzejmością pójść po dokładkę.Darin już skończył, zabierał się do tacy z owocami i serem, chociaż to głównie onmówił.- To bardzo proste - powiedział, przełknąwszy.- Mistrzowie dają ci zadania dowykonania, żeby sprawdzić, co umiesz i jaki jesteś silny.Ja jestem najlepszy w ogniu.Dlategomnie tu przysłano.- Coś mi mówi, że kryje się za tym jakaś historia.Belisthanin zrobił zawstydzoną minę, bawiąc się ogryzkiem jabłka na talerzu.- Podpaliłem czapkę wujka.Gair zakrztusił się winem.- To nie był prawdziwy ogień, tylko iluzja.Wiesz, dym, płomienie, trzaski.Wyglądałabardzo realistycznie.- Jak to się stało?- Mój ojciec zawsze powtarzał, że najwyższa pora, żeby ktoś mu utarł nosa.Któregośdnia zobaczyłem wuja z jakimiś innymi farmerami, nosił się jak pan na włościach.Naglepomyślałem, że wyglądałby dużo mniej imponująco, gdyby paliła mu się czapka.A w następnejchwili on już biegał w kółko, piszczał i próbował zdusić ogień.- I rodzina cię tu przysłała?- O nie, nie tak od razu.nie wiedzieli, że to byłem ja.Zaczęli coś podejrzewać dopiero,jak podpaliłem sobie łóżko.Było zimno! - dodał Darin obronnym tonem, widząc sceptycznąminę Gaira.- Próbowałem tylko zagrzać podgrzewacz i trochę mnie poniosło.- Rozumiem, że nauczyłeś się już nad tym panować? Nie chciałbym się obudzićktóregoś ranka i zastać całego dormitorium w płomieniach.- Ciebie na pewno obudzę pierwszego - obiecał Darin.- A ty jak się dowiedziałeś oswoich darach?Gair odsunął talerz i oparł się o ścianę z kubkiem w ręku.- Podkradałem marcepan - powiedział.- Mały chłopiec, wysoka półka.Darin zachęcająco machnął rękami; Gair podniósł kubek w salucie.- Nie zdawałem sobie sprawy, że jestem inny, dopóki nie powiedziałem komuś o tym,co zrobiłem, i dostałem manto za kłamstwa.Potem się nie wychylałem.- Niech zgadnę: już nie lubisz marcepanu?- Mdli mnie na sam zapach.Po kolacji Darin obiecał odwiedzić go z Renną i zostawił Gaira własnym sprawom.Gairtylko raz pomylił drogę, idąc do łazni, a po odprężającej kąpieli wrócił do swojego pokoju.Otworzył oba okna, żeby wpuścić zapach morza, rozpakował swoje nieliczne rzeczy i pochowałje w szafie.Potem usiadł na brzegu łóżka i wyjrzał na pastwiska, wymalowane wszystkimikolorami zachodzącego słońca.A więc tutaj miał teraz mieszkać.Macierzyniec nie mógł się z tym równać.Po pierwsze,blizna na jego ręku nie zwróciła niczyjej uwagi, a był pewien, że przynajmniej dwie czy trzyosoby ją widziały.Kapitularz był także o wiele mniej oficjalny.Wszyscy rozmawiali i śmiali sięna korytarzach, a Mistrzowie nie wynosili się ponad uczniów; wyglądało to, jakby byli wielkąrodziną.Przynależeli tu i przyjęli go do swojego domu przez to, że był taki, jaki był, a niepomimo tego.Wiatr przyniósł strzępy śpiewu.Nieszpory.Nawet po dziewięciu tygodniach przerwyGair poczuł zew znajomej rutyny.Rozkład dnia w domu Bogini głęboko się w nim zakorzenił;wystarczyło, by zamknął oczy, a widział już polerowany dąb za ołtarzem, rozmigotany odbiciemtysiąca świec.Usłyszał dzwięczny głos Danilara odprawiającego mszę, chór odpowiedzi.CoKapelan pomyślałby o tym miejscu?Gair spojrzał na Księgę Eador, którą znalazł w szufladzie biurka.Było to proste,masowo drukowane wydanie, a nie bogato ilustrowany, ręcznie przepisany tom, jakiewychodziły ze skryptoriów Kościoła.Skórzana okładka była podrapana, strony pozaginane odczytania.Gair otworzył książkę w miejscu założonym wstążką: Błogosławieństwa, rozdział 8: Bądzcie pozdrowieni, wszyscy podróżni [ Pobierz całość w formacie PDF ]