[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział, jakie punkty oskarżenia zostaną wysunięte przeciwniemu.Wiedział o tym, ale nie odczuwał strachu.A Ewa.Uśmiechnęła się słabo. Jak się masz, Maks?Powiedziała to cicho, jakoś bezbarwnie, a jednak delikatnie.Patrzył na nią.Oparzonadłoń swędziała go coraz bardziej. Porozmawiajmy!  zaproponowała.Opuścił wzrok, patrząc na kąty i białe zasłony wiszące dokoła.Czynił to bezwiednie,chociaż zapragnął nagle, by coś konkretnego przykuło jego uwagę.Ewa poruszyła się.Słyszał szelest jej ubrania, zwinne kroki.Tym razem przystanęła tak,że mogła spoglądać na niego z boku, nachyliła się nad czytnikiem mikrofilmów i oparła oniego.Maks milczał uparcie.Sprawiał mu ulgę chłód metalowego stołu, przytwierdzonego dopodłogi.Ciszę panującą w pomieszczeniu przerwała Ewa. Chyba nie myślisz, że przyszło mi łatwo podjęcie tej decyzji?Miała na myśli jej ostatnią transmisję video.Raptownie odegnał od siebie apatię, poczym spojrzał na nią. Dobrze  skinął głową z namysłem, niemal przyjaznie.Nie potrafił traktować jejjak wroga.Nie chciał też jej zranić. A więc podjęłaś decyzję.W takim razie co tu robisz? Chciałabym ci pomóc  jej głos był tak samo beznamiętny jak jego.Maks wstał. Posłuchaj, Ewo. zawahał się. Ja.nie chciałbym, żebyś była w to zamieszana podszedł do niej.Bał się, że podejdzie za blisko, ale szedł nadal, krok za krokiem, niespuszczając z niej wzroku. Tamci w dole wiedzą doskonale, co nas łączyło  powiedziałcicho. Nie daj się wykorzystać.Aagodnie potrząsnęła głową: dwa, trzy jedwabiste kosmyki włosów musnęły jej prawypoliczek. O czym ty mówisz? Oni chcą napuścić nas na siebie. Milczała.Po chwili dodał, niemal wprost do jej ucha: Nie chcę, żebyś znalazła się w tarapatach. Ja.ja wpędziłam cię w kłopoty, prawda?  ostatnie słowo wymówiła bardzo cichoi łagodnie.Utkwiła wzrok w jego oczach, budząc w nim falę ciepła.Może właśnie tam, gdzie cie-rniowy wieniec oplótł tę kruchą rzecz, tę rzecz, którą niegdyś nazwał miłością.Wszystko sięzmieniło, odkąd tu była.Maks usiłował wziąć się w garść.Nie ma czasu na sentymenty.Alegdyby mógł sobie na to pozwolić, gdyby okoliczności zezwalały, gdyby.Gdyby nie byłotego wszystkiego.Uświadomił sobie, że ona nadal czeka na odpowiedz.Skinął twierdzącogłową, uśmiechając się przy tym. Przykro mi z tego powodu  powiedziała.Tym razem wytrzymała jego spojrzenie, nie odwróciła wzroku, jak wtedy. Może.powinniśmy wreszcie zacząć wspólnie rozwiązywać nasze problemy.Uśmiechał się nadal, ale jakoś żałośnie.Czyżby nie zdawała sobie sprawy, że jest już nato za pózno? A może nie chciała tego wiedzieć? A może.to tylko trick? %7łeby go zmiękczyć?Przeciągnąć go na drugą, według niej lepszą stronę? Ale na to też było już za pózno. No, nareszcie!Billy zerknął raz jeszcze na nowy rozdzielacz, skontrolował przewody i kontakty.Rozejrzał się dokoła: oświetlenie funkcjonowało bez zarzutu.Pierwszy krok na drodze do no-rmalizacji warunków życia na pokładzie został uczyniony.Billy wcisnął klawisz KONTAKTi.światło w centrali zgasło ponownie.Wściekły, bezradny potrząsnął głową. Do diabła! Co za gówno!  klął niepohamowanie.Wyciągnął rozdzielacz.Japońskie główno.Dał za wygraną.Na razie musieli się zadowolić oświetleniem awaryjnym, które jakdotąd zdawało egzamin doskonale: nad blatami roboczymi i pulpitami sterowniczymi rozpo-ścierała się łagodna, sina poświata, kontrastująca z wielobarwnymi światełkami komputera.Ostatnie ślady swądu zdążył już wchłonąć odświeżacz powietrza.To musiało na raziewystarczyć.Od tamtej chwili wymienił już osiem rozdzielaczy, ale cały jego wysiłek okazałsię daremny.Pracował, nie potrafiąc się już skoncentrować.Piekły go oczy, zmęczenie brałow nim górę nad sumiennością.Wystarczyłoby pięć, sześć godzin snu.Ale o tym nie możnabyło nawet marzyć!Ciekawe, kiedy padnie rozkaz wymarszu!Kroki.Tuż za nim.Vandenberg! Mam nadzieję, że nie przeszkadzam  powiedział tonem, który zdradzał, że nasta-wił się na konfrontację.Brzmienie głosu było jednak nadal miłe, tworząc ostry kontrast z tonem: wyniosłym,lekceważącym.Dureń!  pomyślał.Na głos powiedział: Witamy na pokładzie Florydy Arklab!  Trudno było nie wyczuć w jego głosiedrwiny.Vandenberg zignorował to.Jego ponura sylwetka pasowała do otoczenia: przygnębiają-cego i posępnego.Przywodził na myśl psa, idącego określonym tropem.Ale jakim? Niezły bałagan macie tu na pokładzie! Co pan powie!Billy wykonał na fotelu obrót i wpatrywał się teraz w twarz swojego  miłego gościa. A co z Maksem  zapytał Vandenberg.Jego wyniosły głos przybrał raptem rzeczo-we brzmienie.Oczywiście wcale go to nie obchodziło.Było to jedynie zdawkowe pytanie.Chęć odwrócenia uwagi? Od czego? Ewa? A może po prostu sondaż? Na ile można sobie pozwolić z tym Hayesem? Czy jest niebezpieczny? Czy jest w zmowie z tym Maksem? JeżeliVandenbergowi rzeczywiście o to chodziło, to był kiepskim dyplomatą.Billy obserwował go przez dłuższą chwilę, czując dziwne wibracje emanujące z tam-tego, emocje, jakich nie potrafił określić.Vandenberg pocił się obficie, a jego pot miał zapachsoli, cmentarnych kwiatów i grzybów niejadalnych. Dlaczego pan pyta?  zdziwił się Billy. Interesuje to pana? Oczywiście, i to nawet bardzo.Nie przestawał chodzić tam i z powrotem, czujny jak drapieżnik szykujący się do sko-ku.Billy odwrócił się.Przez pewien czas patrzył na plątaninę kabli, jakby nie było nic wa-żniejszego na świecie.Potem, nagle zdecydowany nie unikać konfrontacji z Vandenbergiem,odwrócił się do niego. Przybyliście tu, aby przeprowadzić ponownie promieniowanie  oświadczył, spo-glądając na szerokie ramiona rozmówcy.Szerokie i muskularne.Czujny.Ale czuje się pewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl