[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To bez znaczenia.Wszyscy wcześniej czy później zaczynamy sypać.Nie wyłą-czając mnie.Próbowałem odgryźć sobie język, kiedy po mnieprzyszli, ale spieprzyłem sprawę i przyszyli mi go z powro-tem.Na szczęście niewiele mam im do powiedzenia.Nie znamnazwisk większości ludzi, których przyprowadzał do nasCassius.Z wyjątkiem takich w gorącej wodzie kąpanych jakty.‒ Ja nikogo nie wydałem ‒ żachnął się Trafford.‒ Na jedno wychodzi ‒ mruknął Puchacz ‒ używając fra-zy, której osobiście nie cierpię.‒ Chodzić, chodzić! ‒ warknął strażnik i Puchacz pokuś-tykał w jedną, a Trafford w drugą stronę.Rozglądając się teraz uważniej, Trafford szybko wypatrzyłw drepczącym tłumie Macallana, potem profesor Taylor, a nakoniec Connora Newbury'ego, jeszcze tak niedawno wybitnąosobistość, teraz odartą ze sławy.Dostrzegał również inneosoby znane mu z widzenia z biblioteki i z bólem serca uświa-damiał sobie powoli, że inkwizycja w taki czy inny sposóbspenetrowała jednak ruch oporu.Rozglądał się zrozpaczony,szukając wzrokiem Sandry Dee i żywiąc nikłą nadzieję, że jejtu nie ma.Dlaczego była taka niecierpliwa?Dlaczego nalegała, żeby jak najszybciej wprowadził ją dobiblioteki? Gdyby nie to, uniknęłaby może tego strasznegolosu.I nagle ją zobaczył.Stała przy drzwiach, którymi wszedł nasalę ćwiczeń, i patrzyła na niego.Pokuśtykał w jej stronę, aleona nawet nie drgnęła.Nie była posiniaczona ani w żaden innysposób pokiereszowana.Ubrana jak zawsze, elegancko, aleskromnie, wyglądała świeżo i schludnie.Obok niej tkwił bratPokuta.Trafford stanął jak wryty.Sandra Dee powiedziała cośdo inkwizytora.Wyglądało na to, że wydaje mu polecenie.Brat Pokuta ruszył w kierunku Trafforda.41Trafïbrdowi kazano wrócić za Sandrą Dee do celi.Szedł zezwieszoną głową, śledząc spod oka kraj kołyszącej się przednim powabnie cienkiej, bawełnianej szmizjerki.Tej samej,którą miała na sobie, kiedy pierwszy raz wypłynęli łódką najezioro.Rozpięła ją potem, ściągnęła z ramion i siedziałaprzed nim na ławeczce prawie naga, wsłuchana w jego seksu-alne fantazje.‒ Zostaw nas samych ‒ zwróciła się Sandra Dee do brataPokuty, kiedy weszli do celi Trafforda.‒ Ależ.‒ chciał zaprotestować inkwizytor.‒ Jest półżywy po tym wybatożeniu ‒ wpadła mu w słowoSandra Dee.‒ Nie powinien przysporzyć mi kłopotów.Zostawnas.‒ Jak pani sobie życzy ‒ wydukał uniżenie ten, zdawałobysię nie tak dawno, wszechwładny człowiek, i bez dalszychkomentarzy wycofał się na korytarz.Drzwi zatrzasnęły się zanim ze szczękiem i Sandra Dee została sam na sam z Traffor-dem.‒ Pracujesz dla inkwizycji? ‒ spytał Trafford.O dziwo,odczuwał spokój, spokój człowieka, który jedną nogą jest jużw grobie.‒ No niezupełnie ‒ odparła Sandra Dee.‒ Podobnie jak typracuję na rządowej posadzie, jestem policjantką, a ściślejmówiąc, szpiegiem, ale w zasadzie wszyscy pracujemy prze-cież dla Świątyni, nieprawdaż?Ten dziwny spokój, który odczuwał Trafford, nie uchroniłgo przed całkowitym zaskoczeniem.‒ Zatrudniłaś się w naszym urzędzie, żeby.żeby nasszpiegować?‒ Tak.‒ Czy policja ma swoich szpiegów w każdym biurze?‒ Bez przesady.‒ To dlaczego akurat nasze?‒ Szukaliśmy szczepiciela ‒ wyjaśniła.‒ A tak nawiasemmówiąc, jesteś w błędzie, uważając, że wszystkie dane groma-dzone przez KrajBanDan są bezużyteczne.Korzystamy z nichprzez cały czas, zwłaszcza tych z archiwum działu statystykirozwodnictwa.Właśnie dzięki nim dowiedzieliśmy się, żedzieci znajomych naszego nieżyjącego już przyjaciela Cassiu-sa przeżywają w większości kolejne epidemie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.To bez znaczenia.Wszyscy wcześniej czy później zaczynamy sypać.Nie wyłą-czając mnie.Próbowałem odgryźć sobie język, kiedy po mnieprzyszli, ale spieprzyłem sprawę i przyszyli mi go z powro-tem.Na szczęście niewiele mam im do powiedzenia.Nie znamnazwisk większości ludzi, których przyprowadzał do nasCassius.Z wyjątkiem takich w gorącej wodzie kąpanych jakty.‒ Ja nikogo nie wydałem ‒ żachnął się Trafford.‒ Na jedno wychodzi ‒ mruknął Puchacz ‒ używając fra-zy, której osobiście nie cierpię.‒ Chodzić, chodzić! ‒ warknął strażnik i Puchacz pokuś-tykał w jedną, a Trafford w drugą stronę.Rozglądając się teraz uważniej, Trafford szybko wypatrzyłw drepczącym tłumie Macallana, potem profesor Taylor, a nakoniec Connora Newbury'ego, jeszcze tak niedawno wybitnąosobistość, teraz odartą ze sławy.Dostrzegał również inneosoby znane mu z widzenia z biblioteki i z bólem serca uświa-damiał sobie powoli, że inkwizycja w taki czy inny sposóbspenetrowała jednak ruch oporu.Rozglądał się zrozpaczony,szukając wzrokiem Sandry Dee i żywiąc nikłą nadzieję, że jejtu nie ma.Dlaczego była taka niecierpliwa?Dlaczego nalegała, żeby jak najszybciej wprowadził ją dobiblioteki? Gdyby nie to, uniknęłaby może tego strasznegolosu.I nagle ją zobaczył.Stała przy drzwiach, którymi wszedł nasalę ćwiczeń, i patrzyła na niego.Pokuśtykał w jej stronę, aleona nawet nie drgnęła.Nie była posiniaczona ani w żaden innysposób pokiereszowana.Ubrana jak zawsze, elegancko, aleskromnie, wyglądała świeżo i schludnie.Obok niej tkwił bratPokuta.Trafford stanął jak wryty.Sandra Dee powiedziała cośdo inkwizytora.Wyglądało na to, że wydaje mu polecenie.Brat Pokuta ruszył w kierunku Trafforda.41Trafïbrdowi kazano wrócić za Sandrą Dee do celi.Szedł zezwieszoną głową, śledząc spod oka kraj kołyszącej się przednim powabnie cienkiej, bawełnianej szmizjerki.Tej samej,którą miała na sobie, kiedy pierwszy raz wypłynęli łódką najezioro.Rozpięła ją potem, ściągnęła z ramion i siedziałaprzed nim na ławeczce prawie naga, wsłuchana w jego seksu-alne fantazje.‒ Zostaw nas samych ‒ zwróciła się Sandra Dee do brataPokuty, kiedy weszli do celi Trafforda.‒ Ależ.‒ chciał zaprotestować inkwizytor.‒ Jest półżywy po tym wybatożeniu ‒ wpadła mu w słowoSandra Dee.‒ Nie powinien przysporzyć mi kłopotów.Zostawnas.‒ Jak pani sobie życzy ‒ wydukał uniżenie ten, zdawałobysię nie tak dawno, wszechwładny człowiek, i bez dalszychkomentarzy wycofał się na korytarz.Drzwi zatrzasnęły się zanim ze szczękiem i Sandra Dee została sam na sam z Traffor-dem.‒ Pracujesz dla inkwizycji? ‒ spytał Trafford.O dziwo,odczuwał spokój, spokój człowieka, który jedną nogą jest jużw grobie.‒ No niezupełnie ‒ odparła Sandra Dee.‒ Podobnie jak typracuję na rządowej posadzie, jestem policjantką, a ściślejmówiąc, szpiegiem, ale w zasadzie wszyscy pracujemy prze-cież dla Świątyni, nieprawdaż?Ten dziwny spokój, który odczuwał Trafford, nie uchroniłgo przed całkowitym zaskoczeniem.‒ Zatrudniłaś się w naszym urzędzie, żeby.żeby nasszpiegować?‒ Tak.‒ Czy policja ma swoich szpiegów w każdym biurze?‒ Bez przesady.‒ To dlaczego akurat nasze?‒ Szukaliśmy szczepiciela ‒ wyjaśniła.‒ A tak nawiasemmówiąc, jesteś w błędzie, uważając, że wszystkie dane groma-dzone przez KrajBanDan są bezużyteczne.Korzystamy z nichprzez cały czas, zwłaszcza tych z archiwum działu statystykirozwodnictwa.Właśnie dzięki nim dowiedzieliśmy się, żedzieci znajomych naszego nieżyjącego już przyjaciela Cassiu-sa przeżywają w większości kolejne epidemie [ Pobierz całość w formacie PDF ]