[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeświadczenie o konieczności podjęcia jakiegoś działania, które dopadało mnie co kilkagodzin w ciągu ostatnich kilku dni, a ostatniej doby zaczęło doskwierać na podobieństwoćmiącego zęba, opanowało mnie całkowicie i nawet wywołało lekki ból głowy.Nie wiem, co, ale coś powinienem robić, coś innego, niż robię powiedziałem do Jerzego.Wydłużył krok, żeby lekko odwrócić się i złapać moje spojrzenie. Przeczucie? zapytał. Jaki to rodzaj.myśli? Posłuchaj, już dawno chciałem cię o to zapytać.Guimonów jest jakoby sześćsetsześćdziesiąt sześć.sztuk, tak? A my ciągle się na jakieś natykamy.Są pewnie rozsiane pocałym świecie, więc powinniśmy trafiać na nie co dwa lata, a nie raz na dwa tygodnie! Myślałem o tym. Kopnął leżące na chodniku pudełko po zapałkach. Dane o liczebnościguimonów nie są pewne.Raczej niepewne, a nawet mocno niepewne.Może kiedyś tak było, teraz na moje wyczucie jest ich znacznie więcej.Może sześć razysześćset sześćdziesiąt sześć? Zamilkł na chwilę. Są obszary, gdzie w ogóle ich nie ma albonie ma o nich doniesień.Chiny.Głęboka północ Alaska, Skandynawia, Grenlandia.WKanadzie i na Islandii mało, pojedyncze sztuki.Nie wiadomo czy częstotliwość wykrywaniazależy wprost od skuteczności naszych działań, ale w USA i Europie jest ich najwięcej. Polska jakoś się wyróżnia na tle innych krajów? Tak. I po kilku krokach dodał: Tak, na pewno. Jeszcze coś? Wygląda na to, że ty jakby je przyciągasz.W każdym razie statystyka mówi, że natykaszsię na nie znacznie częściej niż inni eksterminatorzy.Też odniosłem także wrażenie.Mało radosne.Dotarliśmy do budynku, stylistyką i kolorami elewacji przypominającego Smolny.Zaczął kropić drobny mglisty deszcz. Kunstkamera powiedział Jerzy. Może przespacerujemy się po suchych salach? Chcesz zobaczyć bliznięta syjamskie, przypadki syrenomelii czy dwugłowe cielę? zakpiłem, skręcając do wejścia. E tam machnął ręką. Mają spory dział japońskiej broni samuraj skiej, ładneegzemplarze do-maru i haramaki. Aha.Weszliśmy do holu, wyminęliśmy kolejkę przy kasie, skierowaliśmy się do windy.Niedbałym gestem pokazana legitymacja zdmuchnęła z drogi jeszcze chwilę temu ważnego,wzbierającego do interwencji ciecia.Dwie godziny spędzone w muzeum uznałem za o tyle niezmarnowane, że było ciepło, cicho i w tych salach, które zwiedzaliśmy: Japonia i Ameryka pusto.Turystyczna stonka tłoczyła się przy gablotach ze słojami o zawartości odstręczającej odposiłku na kilka godzin.Obejrzeliśmy zbroje, przybory do rybołówstwa, ekspozycjęprzedstawiającą scenę leczenia chorego przez indiańskiego szamana, bogate stroje zobowiązkowymi pióropuszami, trochę skalpów.Przemierzałem parkiety i posadzki na autopilocie, za Jerzym.A ten pilnował się, żeby namnie nie patrzeć.Z wielkim zainteresowaniem wpatrywał się w detale pancerzy i hełmów, a jausiłowałem zmusić umysł do wykrztuszenia w końcu, czego ode mnie oczekuje.Nie udało się.Wyszliśmy z Kunstkamery.Tymczasem deszcz ustał. Głodny? zapytał Jerzy. No, mógłbym coś zjeść.Zadziałał jakiś dziwaczny mechanizm skojarzeniowy.Poklepałem się po kieszeniach iznalazłem kartonik zapałek z wydrukowanym na nich adresem i numerem telefonu.Odczytałemnazwę ulicy Jerzemu.Ruchem głowy wskazał kierunek.Popatrzyłem na numer telefonu.Przedostatnia piątka została przekreślona i zastąpiona siódemką.Zastanawiałem się chwilę,wystukałem numer z piątką, po kilku sygnałach odezwał się wysoki, chyba jednak męski głos: Riestoran Kitajskaja Stiena.Rozłączyłem się.Czyli kiełkująca w zakątku umysłu myśl nie nadawała się do dalszejhodowli.Już zamachnąłem się, ale w ostatniej chwili zmieniłem zamiar i nie wyrzuciłemniepotrzebnych już zapałek do kosza.Jerzy coś powiedział, nie dosłyszałem, jakby mówił zzaściany.Nagle ogarnęło mnie podniecające uczucie zbliżania do gnębiącego mnie od tygodnisekretu, podsuwanego i odsuwanego przez mózg.Najchętniej nakryłbym się w tej chwili całykocem i zacisnął powieki, ale nie było warunków, koca, leżanki, ciszy.Jerzy urwał w pół słowa,wyciągnął szyję i uważnie rozejrzał się dokoła.Jakby wypatrywał przyczyny mojego zasępienia.Przez ostatni kwadrans nie rozmawialiśmy.Składanie zamówienia za pomocą śmieszniebrzmiących liczb wywołało uśmiech na ustach Jerzego, a mnie zmusiło do wyjęcia zapałek.Chwilę wpatrywałem się w Azjatkę z wachlarzem i pałeczkami w ręku.Potem wystukałem numer, ale z siódemką, zastępującą firmową" piątkę.Po piątym sygnale odezwał się męski głos: Nu, pan Kamil, ja uże dumał, szto wy nie pazwonitie!Zamurowało mnie.Zwłaszcza lekki wyrzut pobrzmiewający w głosie mojego rozmówcy.Długich kilka sekund zmarnowałem na szukanie mocnej kwestii otwierającej dyskurs. A kto mówi? zapytałem, machnąwszy ręką na intelektualne zawody.Jerzy czujnie oderwał wzrok od ogromnego złoto-czarno-czerwonego smoka na ścianie.Zmarszczył lekko czoło. Nic to panu nie powie usłyszałem. Jeśli mamy rozmawiać. O czym? przerwałem obcesowo.Nie lubię występować w roli głupka, niemającego wiedzy o okolicznościach i otaczającymświecie. Przecież to pan do mnie dzwoni. Rozmówca chyba się uśmiechnął.To mi się niepodobało jeszcze bardziej. Ja mogę z panem rozmawiać na dowolny temat.W każdym razie nawiele tematów. A najchętniej na jaki? zapytałem szybko.Kelnerka przyniosła dzbanek z sokiem i szklanki, zaczęła rozkładać sztućce.-Zła.Przez sekundę czy dwie zastanawiałem się nad jego odpowiedzią.Dziwnie skojarzyła mi sięz kelnerką.Zła? Na co? %7łe zupa przesolona? pomyślałem.W słuchawce odezwał się głos.Mój rozmówca zmienił pingpongowy system rozmowy: ja on, ja on". Jak mi powiedziano, walczy pan ze złem. Oczywiście, jestem przecież policjantem, milicjantem poprawiłem się. Tak, wiem, ale nie chodzi mi o zło tylko o Zło! powiedział z naciskiem.Takie czytelne rozłożenie akcentów.Puściłem do Jerzego oko.Nie zareagował. Dobrze, widzę, że ktoś uznał, że powinniśmy się spotkać i porozmawiać, tak?Chwilę panowała cisza.Potem w głosie mówiącego usłyszałem lekkie zniecierpliwienie: Znowu muszę przypomnieć, że to pan dzwoni do mnie.Chciałem rzucić jakimś dowcipnym tekstem w rodzaju: Mam służbową komórkę, darmową,połączenie nic mnie nie kosztuje", ale okoliczności. No dobrze, to co pan proponuje? Jeśli spotkanie, to gdzie? My, ja z przyjacielem, jesteśmyw restauracji. Domyśliłem się.Kitajskaja Stiena.Przepraszam, że panu przerwałem, ale ustalanie miejscanie ma sensu.Ja nie ruszam się z domu.Zastanawiałem się chwilę. Kiedy? zapytałem. Zjedzcie te swoje bambusy i jaskółcze bzdziny i wezcie taksi.Inaczej będzie wam niełatwotrafić.Adres: Kronsztad, Krasnaja ulica, korpus dwa, dom czetyrie, kwartira sorok.Od stronyparku, gdybyście błądzili.Rozłączył się. Co tam? szybko zapytał Jerzy. Dostałem te zapałki. wyjąłem je i położyłem przed Jerzym, ściszyłem głos .odNiebieskiego Kruka.Numer telefonu został, jak widzisz, skorygowany.Po tym poprawionymktoś czekał na telefon ode mnie.On coś wie.Mówi, że może pomóc w walce ze Złem.Może albochce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Przeświadczenie o konieczności podjęcia jakiegoś działania, które dopadało mnie co kilkagodzin w ciągu ostatnich kilku dni, a ostatniej doby zaczęło doskwierać na podobieństwoćmiącego zęba, opanowało mnie całkowicie i nawet wywołało lekki ból głowy.Nie wiem, co, ale coś powinienem robić, coś innego, niż robię powiedziałem do Jerzego.Wydłużył krok, żeby lekko odwrócić się i złapać moje spojrzenie. Przeczucie? zapytał. Jaki to rodzaj.myśli? Posłuchaj, już dawno chciałem cię o to zapytać.Guimonów jest jakoby sześćsetsześćdziesiąt sześć.sztuk, tak? A my ciągle się na jakieś natykamy.Są pewnie rozsiane pocałym świecie, więc powinniśmy trafiać na nie co dwa lata, a nie raz na dwa tygodnie! Myślałem o tym. Kopnął leżące na chodniku pudełko po zapałkach. Dane o liczebnościguimonów nie są pewne.Raczej niepewne, a nawet mocno niepewne.Może kiedyś tak było, teraz na moje wyczucie jest ich znacznie więcej.Może sześć razysześćset sześćdziesiąt sześć? Zamilkł na chwilę. Są obszary, gdzie w ogóle ich nie ma albonie ma o nich doniesień.Chiny.Głęboka północ Alaska, Skandynawia, Grenlandia.WKanadzie i na Islandii mało, pojedyncze sztuki.Nie wiadomo czy częstotliwość wykrywaniazależy wprost od skuteczności naszych działań, ale w USA i Europie jest ich najwięcej. Polska jakoś się wyróżnia na tle innych krajów? Tak. I po kilku krokach dodał: Tak, na pewno. Jeszcze coś? Wygląda na to, że ty jakby je przyciągasz.W każdym razie statystyka mówi, że natykaszsię na nie znacznie częściej niż inni eksterminatorzy.Też odniosłem także wrażenie.Mało radosne.Dotarliśmy do budynku, stylistyką i kolorami elewacji przypominającego Smolny.Zaczął kropić drobny mglisty deszcz. Kunstkamera powiedział Jerzy. Może przespacerujemy się po suchych salach? Chcesz zobaczyć bliznięta syjamskie, przypadki syrenomelii czy dwugłowe cielę? zakpiłem, skręcając do wejścia. E tam machnął ręką. Mają spory dział japońskiej broni samuraj skiej, ładneegzemplarze do-maru i haramaki. Aha.Weszliśmy do holu, wyminęliśmy kolejkę przy kasie, skierowaliśmy się do windy.Niedbałym gestem pokazana legitymacja zdmuchnęła z drogi jeszcze chwilę temu ważnego,wzbierającego do interwencji ciecia.Dwie godziny spędzone w muzeum uznałem za o tyle niezmarnowane, że było ciepło, cicho i w tych salach, które zwiedzaliśmy: Japonia i Ameryka pusto.Turystyczna stonka tłoczyła się przy gablotach ze słojami o zawartości odstręczającej odposiłku na kilka godzin.Obejrzeliśmy zbroje, przybory do rybołówstwa, ekspozycjęprzedstawiającą scenę leczenia chorego przez indiańskiego szamana, bogate stroje zobowiązkowymi pióropuszami, trochę skalpów.Przemierzałem parkiety i posadzki na autopilocie, za Jerzym.A ten pilnował się, żeby namnie nie patrzeć.Z wielkim zainteresowaniem wpatrywał się w detale pancerzy i hełmów, a jausiłowałem zmusić umysł do wykrztuszenia w końcu, czego ode mnie oczekuje.Nie udało się.Wyszliśmy z Kunstkamery.Tymczasem deszcz ustał. Głodny? zapytał Jerzy. No, mógłbym coś zjeść.Zadziałał jakiś dziwaczny mechanizm skojarzeniowy.Poklepałem się po kieszeniach iznalazłem kartonik zapałek z wydrukowanym na nich adresem i numerem telefonu.Odczytałemnazwę ulicy Jerzemu.Ruchem głowy wskazał kierunek.Popatrzyłem na numer telefonu.Przedostatnia piątka została przekreślona i zastąpiona siódemką.Zastanawiałem się chwilę,wystukałem numer z piątką, po kilku sygnałach odezwał się wysoki, chyba jednak męski głos: Riestoran Kitajskaja Stiena.Rozłączyłem się.Czyli kiełkująca w zakątku umysłu myśl nie nadawała się do dalszejhodowli.Już zamachnąłem się, ale w ostatniej chwili zmieniłem zamiar i nie wyrzuciłemniepotrzebnych już zapałek do kosza.Jerzy coś powiedział, nie dosłyszałem, jakby mówił zzaściany.Nagle ogarnęło mnie podniecające uczucie zbliżania do gnębiącego mnie od tygodnisekretu, podsuwanego i odsuwanego przez mózg.Najchętniej nakryłbym się w tej chwili całykocem i zacisnął powieki, ale nie było warunków, koca, leżanki, ciszy.Jerzy urwał w pół słowa,wyciągnął szyję i uważnie rozejrzał się dokoła.Jakby wypatrywał przyczyny mojego zasępienia.Przez ostatni kwadrans nie rozmawialiśmy.Składanie zamówienia za pomocą śmieszniebrzmiących liczb wywołało uśmiech na ustach Jerzego, a mnie zmusiło do wyjęcia zapałek.Chwilę wpatrywałem się w Azjatkę z wachlarzem i pałeczkami w ręku.Potem wystukałem numer, ale z siódemką, zastępującą firmową" piątkę.Po piątym sygnale odezwał się męski głos: Nu, pan Kamil, ja uże dumał, szto wy nie pazwonitie!Zamurowało mnie.Zwłaszcza lekki wyrzut pobrzmiewający w głosie mojego rozmówcy.Długich kilka sekund zmarnowałem na szukanie mocnej kwestii otwierającej dyskurs. A kto mówi? zapytałem, machnąwszy ręką na intelektualne zawody.Jerzy czujnie oderwał wzrok od ogromnego złoto-czarno-czerwonego smoka na ścianie.Zmarszczył lekko czoło. Nic to panu nie powie usłyszałem. Jeśli mamy rozmawiać. O czym? przerwałem obcesowo.Nie lubię występować w roli głupka, niemającego wiedzy o okolicznościach i otaczającymświecie. Przecież to pan do mnie dzwoni. Rozmówca chyba się uśmiechnął.To mi się niepodobało jeszcze bardziej. Ja mogę z panem rozmawiać na dowolny temat.W każdym razie nawiele tematów. A najchętniej na jaki? zapytałem szybko.Kelnerka przyniosła dzbanek z sokiem i szklanki, zaczęła rozkładać sztućce.-Zła.Przez sekundę czy dwie zastanawiałem się nad jego odpowiedzią.Dziwnie skojarzyła mi sięz kelnerką.Zła? Na co? %7łe zupa przesolona? pomyślałem.W słuchawce odezwał się głos.Mój rozmówca zmienił pingpongowy system rozmowy: ja on, ja on". Jak mi powiedziano, walczy pan ze złem. Oczywiście, jestem przecież policjantem, milicjantem poprawiłem się. Tak, wiem, ale nie chodzi mi o zło tylko o Zło! powiedział z naciskiem.Takie czytelne rozłożenie akcentów.Puściłem do Jerzego oko.Nie zareagował. Dobrze, widzę, że ktoś uznał, że powinniśmy się spotkać i porozmawiać, tak?Chwilę panowała cisza.Potem w głosie mówiącego usłyszałem lekkie zniecierpliwienie: Znowu muszę przypomnieć, że to pan dzwoni do mnie.Chciałem rzucić jakimś dowcipnym tekstem w rodzaju: Mam służbową komórkę, darmową,połączenie nic mnie nie kosztuje", ale okoliczności. No dobrze, to co pan proponuje? Jeśli spotkanie, to gdzie? My, ja z przyjacielem, jesteśmyw restauracji. Domyśliłem się.Kitajskaja Stiena.Przepraszam, że panu przerwałem, ale ustalanie miejscanie ma sensu.Ja nie ruszam się z domu.Zastanawiałem się chwilę. Kiedy? zapytałem. Zjedzcie te swoje bambusy i jaskółcze bzdziny i wezcie taksi.Inaczej będzie wam niełatwotrafić.Adres: Kronsztad, Krasnaja ulica, korpus dwa, dom czetyrie, kwartira sorok.Od stronyparku, gdybyście błądzili.Rozłączył się. Co tam? szybko zapytał Jerzy. Dostałem te zapałki. wyjąłem je i położyłem przed Jerzym, ściszyłem głos .odNiebieskiego Kruka.Numer telefonu został, jak widzisz, skorygowany.Po tym poprawionymktoś czekał na telefon ode mnie.On coś wie.Mówi, że może pomóc w walce ze Złem.Może albochce [ Pobierz całość w formacie PDF ]