[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pranie kiedyś wisiało za kuch-nią i wracało do nas pachnące dymem, ale nigdy nie wysychałokompletnie.Teraz paruje nad głową Douda, zwisając z drutubiegnącego nad piecem, i gdy do nas wraca, wszystkie ubra-nia, pościel i ręczniki śmierdzą psim gulaszem z rybich głów.Domowa perliczka, przemoczona i nieszczęśliwa, próbujebezskutecznie schronić się pod mokrymi drzewami, kury nieznoszą już zdrowych jajek, tylko zdeformowane, z którychwykluwają się chore kurczaki, bez skrzydeł lub z jedną nogą.Węże włażą na werandę, uciekając z zatopionych nor.%7łabynamiętnie mnożą się w basenie i w stawie, a ropuchy zrobiłysię już tak grube i wielkie, że prawdopodobnie zjadły ostatniezłote rybki, które i tak porosły dziwnymi naroślami.Waranywymywane są ze swoich mokradeł i jeden wielki zapędza sięnawet do bawialni, gdzie z podkulonymi nogami siedzę nafotelu i czytam książkę.Kiedy spoglądamy w szary deszcz i przez żywopłot, uno-sząc zmęczone spojrzenia znad książek i partii kart, widzimy,jak afrykańskie dzieci biegają tam po kałużach, wymachującmahoniowymi rękami w powietrzu, odrzucając głowy i ot-wierając różowe usta.Najmniejsze dzieci są całkiem nagie.Wyglądają czyściutko i radośnie.Zazdroszczę im.Codzienne opady oznaczają, że nie możemy już obozo-wać nad jeziorem, więc kolejne tygodnie rozpościerają sięprzed nami jak przerażający, monotonny maraton sadzeniatytoniu, jedzenia podwieczorków, grania w karty, picia piwai patrzenia na deszcz.I tygodnie mijają.Deszcze zadomowiły285się tu na dobre i hojnie nas obdarowują.To będzie mokryrok i wszyscy marzymy już o choć jedno- czy dwudniowymodpoczynku.Deszcze nie dają już ulgi ani nie są powodemdo świętowania, jak było jeszcze miesiąc temu.Nawet dziecitubylców przestały się bawić, kiedy niebiosa wciąż się rozstę-pują.Przyszedł czas nudnego, poważnego sprawdzania, czywszystko zostało zebrane, zanim pola zrobią się zbyt mokre.Trzeba też wyrwać z ziemi kupy chwastów, które wyrosły ni-czym kępy potarganych włosów, zanim zabiorą cenną glebękukurydzy i tytoniowi.Przez kolejne monotonne popołu-dnia dzierżawcy i ich dzieci schylają się nad mokrymi polami,wciskając surowe, zaskoczone sadzonki tytoniu w grządkii wrzucając ziarna kukurydzy w niewielkie kopczyki gorącej,wilgotnej, wyczekującej ziemi.Vanessa ratuje chorego, jednonogiego kurczaka urodzone-go w naszym kurniku.Trzyma go w pudełku na buty obok łóż-ka i przez większość dnia próbuje wepchnąć grudki Pronutrodo chorego dzioba, aż w końcu owsianka wychodzi ptakowinosem i biedak się dusi.Vanessa zakłada czarny szal na mokrypogrzeb w ogrodzie, a potem nie chce dać się wywabić z po-koju, chyba że na wieczorne piwo i karty.Nie pozwala też, byDoud posprzątał śmierdzące kurzą kupą pudełko po kurcza-ku.Cały dom przesiąka smrodem padłego projektu Vanessy.Jest zbyt mokro, bym mogła jezdzić na motorze przez vlei okresowy zbiornik wodny, który pojawił się na środku farmy.Chodzę więc po niej pieszo, przez wiele dni, ale wilgoć nieustaje, aż człowiek zdaje się od niej gnić w środku.Poddajęsię więc i czytam całą biblioteczkę mamy.Mama wciska stopy w kalosze i spędza poranki nad grząd-kami tytoniu, patrząc, jak miękkie rośliny ładowane są na przy-czepy i zabierane na pola dzierżawców.Kiedy już wszystkiezostały przetransportowane i zasadzone, nie ma dla niej nicdo roboty, tylko czekać i mieć nadzieję, że większość prze-trwa.Wraca do domu, leżymy na jej łóżku i czytamy książki.286Fryzura mamyFarbuję mamie włosy na nierówny, żółtawy blond i golęsobie nogi, by sprawdzić, czy muszę to robić.Vanessa eksperymentuje z cieniem do powiek i wygląda,jakby ktoś podbił jej oczy.Próbuję zrobić bezy, a efektem jest zlepiający szczęki klej,uprzejmie zjedzony przez członków mojej rodziny.Mamaradzi, bym nie marnowała więcej cennych jajek na próby go-towania.Uczę się słów, które mam nadzieję są tekstem CarmenBizeta, i śpiewam całą operę psom.Vanessa maluje obrazek dziewczyny z długimi jasnymiwłosami.Na obrazku dziewczyna tonie i krzyczy, a jej włosyunoszą się rozłożone wokół.Van daje mu tytuł Krzyk Mgodi.Mama farbuje włosy płukanką i jej blond pasemka zmie-niają się w srebrne.Tata uczy mnie prowadzić starą ciężarówkę.Muszę siedziećna krawędzi fotela, by sięgnąć do pedałów, a kierownica jest287tak luzna, że gdy podskakujemy na wyboju, uderza w mojechude ręce.Palę przed lustrem i próbuję wyglądać jak dominująca bo-gini seksu.Sfrustrowana Vanessa oznajmia, że zamierza uciec z domu.Ja gapię się w nicość, w którą planuje uciec, i mówię: Pójdę z tobą. Ja też mówi mama.Tata zbiera grupę mężczyzn z farmy i w ciągu jednego week-endu wznoszą z błota, pali i słomy otwartą chatkę na naszejdziałce nad jeziorem.Jej ściany sięgają mi do kolan, a pry-mitywna strzecha wisi jak za długie włosy i kończy się tużnad naszymi głowami, więc każdy wiatr znad jeziora możeprześlizgnąć się przez duszne, gęste powietrze aż na tył chatki,gdzie tata zbudował surowe legowiska z nieciosanego drewna.Na każdym łóżku leżą cienki piankowy materac i dwa szytelokalnie prześcieradła z drapiącej, surowej bawełny, a nad nimwisi moskitiera.Tata pobielił ściany lepianki i posypał podłogęczystym piaskiem z plaży.Zjawia się w domu i w obecności Szpiega, który niedawnowrócił ze swej wioski, oznajmia, że teraz możemy w weekendyuciekać z farmy. Miejsce dla wszystkich dodaje. Zbudowaliśmy cho-lerny pałac.W piątek pakujemy się więc do pick-upa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Pranie kiedyś wisiało za kuch-nią i wracało do nas pachnące dymem, ale nigdy nie wysychałokompletnie.Teraz paruje nad głową Douda, zwisając z drutubiegnącego nad piecem, i gdy do nas wraca, wszystkie ubra-nia, pościel i ręczniki śmierdzą psim gulaszem z rybich głów.Domowa perliczka, przemoczona i nieszczęśliwa, próbujebezskutecznie schronić się pod mokrymi drzewami, kury nieznoszą już zdrowych jajek, tylko zdeformowane, z którychwykluwają się chore kurczaki, bez skrzydeł lub z jedną nogą.Węże włażą na werandę, uciekając z zatopionych nor.%7łabynamiętnie mnożą się w basenie i w stawie, a ropuchy zrobiłysię już tak grube i wielkie, że prawdopodobnie zjadły ostatniezłote rybki, które i tak porosły dziwnymi naroślami.Waranywymywane są ze swoich mokradeł i jeden wielki zapędza sięnawet do bawialni, gdzie z podkulonymi nogami siedzę nafotelu i czytam książkę.Kiedy spoglądamy w szary deszcz i przez żywopłot, uno-sząc zmęczone spojrzenia znad książek i partii kart, widzimy,jak afrykańskie dzieci biegają tam po kałużach, wymachującmahoniowymi rękami w powietrzu, odrzucając głowy i ot-wierając różowe usta.Najmniejsze dzieci są całkiem nagie.Wyglądają czyściutko i radośnie.Zazdroszczę im.Codzienne opady oznaczają, że nie możemy już obozo-wać nad jeziorem, więc kolejne tygodnie rozpościerają sięprzed nami jak przerażający, monotonny maraton sadzeniatytoniu, jedzenia podwieczorków, grania w karty, picia piwai patrzenia na deszcz.I tygodnie mijają.Deszcze zadomowiły285się tu na dobre i hojnie nas obdarowują.To będzie mokryrok i wszyscy marzymy już o choć jedno- czy dwudniowymodpoczynku.Deszcze nie dają już ulgi ani nie są powodemdo świętowania, jak było jeszcze miesiąc temu.Nawet dziecitubylców przestały się bawić, kiedy niebiosa wciąż się rozstę-pują.Przyszedł czas nudnego, poważnego sprawdzania, czywszystko zostało zebrane, zanim pola zrobią się zbyt mokre.Trzeba też wyrwać z ziemi kupy chwastów, które wyrosły ni-czym kępy potarganych włosów, zanim zabiorą cenną glebękukurydzy i tytoniowi.Przez kolejne monotonne popołu-dnia dzierżawcy i ich dzieci schylają się nad mokrymi polami,wciskając surowe, zaskoczone sadzonki tytoniu w grządkii wrzucając ziarna kukurydzy w niewielkie kopczyki gorącej,wilgotnej, wyczekującej ziemi.Vanessa ratuje chorego, jednonogiego kurczaka urodzone-go w naszym kurniku.Trzyma go w pudełku na buty obok łóż-ka i przez większość dnia próbuje wepchnąć grudki Pronutrodo chorego dzioba, aż w końcu owsianka wychodzi ptakowinosem i biedak się dusi.Vanessa zakłada czarny szal na mokrypogrzeb w ogrodzie, a potem nie chce dać się wywabić z po-koju, chyba że na wieczorne piwo i karty.Nie pozwala też, byDoud posprzątał śmierdzące kurzą kupą pudełko po kurcza-ku.Cały dom przesiąka smrodem padłego projektu Vanessy.Jest zbyt mokro, bym mogła jezdzić na motorze przez vlei okresowy zbiornik wodny, który pojawił się na środku farmy.Chodzę więc po niej pieszo, przez wiele dni, ale wilgoć nieustaje, aż człowiek zdaje się od niej gnić w środku.Poddajęsię więc i czytam całą biblioteczkę mamy.Mama wciska stopy w kalosze i spędza poranki nad grząd-kami tytoniu, patrząc, jak miękkie rośliny ładowane są na przy-czepy i zabierane na pola dzierżawców.Kiedy już wszystkiezostały przetransportowane i zasadzone, nie ma dla niej nicdo roboty, tylko czekać i mieć nadzieję, że większość prze-trwa.Wraca do domu, leżymy na jej łóżku i czytamy książki.286Fryzura mamyFarbuję mamie włosy na nierówny, żółtawy blond i golęsobie nogi, by sprawdzić, czy muszę to robić.Vanessa eksperymentuje z cieniem do powiek i wygląda,jakby ktoś podbił jej oczy.Próbuję zrobić bezy, a efektem jest zlepiający szczęki klej,uprzejmie zjedzony przez członków mojej rodziny.Mamaradzi, bym nie marnowała więcej cennych jajek na próby go-towania.Uczę się słów, które mam nadzieję są tekstem CarmenBizeta, i śpiewam całą operę psom.Vanessa maluje obrazek dziewczyny z długimi jasnymiwłosami.Na obrazku dziewczyna tonie i krzyczy, a jej włosyunoszą się rozłożone wokół.Van daje mu tytuł Krzyk Mgodi.Mama farbuje włosy płukanką i jej blond pasemka zmie-niają się w srebrne.Tata uczy mnie prowadzić starą ciężarówkę.Muszę siedziećna krawędzi fotela, by sięgnąć do pedałów, a kierownica jest287tak luzna, że gdy podskakujemy na wyboju, uderza w mojechude ręce.Palę przed lustrem i próbuję wyglądać jak dominująca bo-gini seksu.Sfrustrowana Vanessa oznajmia, że zamierza uciec z domu.Ja gapię się w nicość, w którą planuje uciec, i mówię: Pójdę z tobą. Ja też mówi mama.Tata zbiera grupę mężczyzn z farmy i w ciągu jednego week-endu wznoszą z błota, pali i słomy otwartą chatkę na naszejdziałce nad jeziorem.Jej ściany sięgają mi do kolan, a pry-mitywna strzecha wisi jak za długie włosy i kończy się tużnad naszymi głowami, więc każdy wiatr znad jeziora możeprześlizgnąć się przez duszne, gęste powietrze aż na tył chatki,gdzie tata zbudował surowe legowiska z nieciosanego drewna.Na każdym łóżku leżą cienki piankowy materac i dwa szytelokalnie prześcieradła z drapiącej, surowej bawełny, a nad nimwisi moskitiera.Tata pobielił ściany lepianki i posypał podłogęczystym piaskiem z plaży.Zjawia się w domu i w obecności Szpiega, który niedawnowrócił ze swej wioski, oznajmia, że teraz możemy w weekendyuciekać z farmy. Miejsce dla wszystkich dodaje. Zbudowaliśmy cho-lerny pałac.W piątek pakujemy się więc do pick-upa [ Pobierz całość w formacie PDF ]