[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A niby dlaczego muszę? - pytała przekornie moja dusza.Ajak nie uwierzę w to, co się stanie? Będzie gorzej? Przecież jużnie może być gorzej!Ta Maria Wietrzna mówiła dziwnym językiem, mówiładziwne rzeczy, z którymi się nie zgadzałem.ale przynajmniejrozmawiała ze mną o tym, że jest mi zle i nie kazała brać się wgarść.Przeciwnie, pisała: Płacz, krzycz, rozpaczaj.Musiszzejść na dno, żeby się od niego odbić.139Nie wiedziała, że ja już byłem na dnie.głębokim dnie.Nietrzezwiałem całymi tygodniami.Zarzygałem cenne woluminyz biblioteki rzymskiego Uniwersytetu La Sapienza.Omal niezabiłem żółwia, kąpiąc go w miednicy z wódką.Nie chciałemspadać niżej.Chciałem się odbić, naprawdę.Ale dno (znowutandetna metafora! Dante byłby zażenowany moimpoziomem!) było mułiste, bagienne.Kiedy podskakiwałem,żeby się od niego odbić, zapadałem się w tę glinę po kolana.Imiałem wrażenie, że tak będzie już zawsze.Dobrze, że przy-najmniej Maria mnie choć trochę rozumiała.Spotkajmy się - napisała.- Spotkajmy się i porozmawiajmy.Nawet nie wiesz, jak bliskie są mi Twoje problemy i jak chętnieo nich pomówię.Spotkać się?!? Nie byłem pewny, co powinienem na toodpowiedzieć.Przecież już ten list.sam fakt, że odpisałemkomuś z portalu randkowego.już samo to było zdradą.Aspotkanie.nie, spotkanie to byłoby za wiele.Zwłaszcza, żemusiałbym jechać do Warszawy.Nie miałem na to siły.Możegdyby był mecz, to jakoś przy okazji.Ale nie było meczu.Były wakacje.Na mecze trzeba było czekać do września.Nicoprócz meczu nie wydawało mi się dostatecznie istotne, bymmiał przejechać całą tę drogę, prawie trzysta kilometrów.Maria nie była na tyle istotna.Może w takim razie ja przyjadę! - zaproponowała.Czyżby następna desperatka szukająca męża??? Nie, niechciałem, żeby przyjeżdżała! W żadnym wypadku! Jeszcze sięjej nie pozbędę, jak Marcin tej swojej babysit-terki, która miałazostać na jedną noc, a teraz nie chce zabrać z jego półeczki włazience swojej szczoteczki do zębów i pyta, kiedy pozna jegorodzinę.Nie, nie ma mowy.Nie czuję się na silach - napisałem jej zgodnie z prawdą.140A ona wtedy poprosiła o adres, żeby mogła wysłać mi coś,co podniesie mnie na duchu.- Nie podawaj adresu - przypomniał mi żelazną zasadęMarcin, który przyjechał na cały weekend, mając nadzieję, żew przypadku baby-sitterki Sylwii zadziała inna stara zasada: coz oczu, to i z serca.Nie zadziałała.Sylwia czekała wponiedziałek pod jego drzwiami.A jednak byłem jejwdzięczny.I to jak! Przecież dzięki temu, że Marcin musiałuciekać z własnego domu, udało mi się uniknąć wielkichkłopotów.Nie podałem Marii adresu.Jeśli chcesz mi coś przekazać, mój kumpel chętnie to odciebie odbierze - napisałem, chociaż było mi głupio takostentacyjnie dawać jej do zrozumienia, że jej nie ufam.Rozumiem, że mi nie ufasz - odpisała Maria.- W końcu, jakw tej reklamie ze starym dziadem pedofilem w podartejkoszulce: nigdy nie wiesz, kto jest po drugiej stronie ".Napewno ta ostrożność uchroni Cię, drogi Adamie, przedwieloma kłopotami.A ja nie mam nic do ukrycia i chętniespotkam się z Twoim przyjacielem.- Jak ty ją poznasz? - zastanawiałem się, żegnając Marcinana mojej piaszczystej drodze, na której o dziwo nikt opróczmnie nigdy się nie zakopał.Ja zresztą też nie, tylko ten jedenjedyny raz, wtedy, gdy dom chciał, żebym go znalazł.Zrobił,co mógł, wygrał nawet z mrozem.- Będzie pan tu mieszkał z żoną, tak? Dla żony pan domszykuje? - pytała mnie śpiewnie ta Rosjanka z włosamiupiętymi w wielki kok, sprzątając po remoncie.- Dla żony - przytakiwałem.- Mam nadzieję, że ta panibędzie kiedyś moją żoną.Teraz już wiedziałem, że nie będzie.Ciekawe, czy dom teżo tym wiedział? Czy wiedział już wtedy, kiedy postanowił, żebędzie mój? A raczej, że ja będę jego? Bo przecież to on mniewybrał, a nie odwrotnie.141- Nie wiesz, jak wygląda ta twoja Maria! - Marcin postukałsię w głowę.- Nie wiesz? Nie przysłała ci zdjęcia? Jak możeszzadawać się z kobietą bez twarzy?- Mogę - mruknąłem, próbując ukryć zniecierpliwienie.-Właściwie to nawet podniecające.Uśmiechnął się.Tę odpowiedz chciał usłyszeć.A ja mujądałem.Powinno mi się wręczyć dyplom psychologa honoriscausa.Bez zdawania tych wszystkich skomplikowanychegzaminów umiem przechytrzyć dyplomowanego psychologa!To chyba niezłe osiągnięcie? Bo tak naprawdę miałem ochotępowiedzieć coś zupełnie innego.Tak, oczywiście: chciałempowiedzieć, że to, jak wygląda Maria Wietrzna, jestkompletnie bez znaczenia.Bo i tak nigdy nie zobaczę w niejkobiety.Bo ty jesteś moją kobietą.Wiedziałem jednak, że towyznanie nie przypadłoby do gustu Marcinowi.Marcin wrócił po dwóch dniach.A ja przez ten czas niezaglądałem do skrzynki mailowej.Bawiłem się za to wzgadywanie, co takiego przekazała dla mnie Maria.i copowie mi o niej mój przyjaciel, prawdziwy koneser kobiecejurody.Koneser, któremu właśnie babysitterka Sylwia groziłasądem.Podobno obiecał jej małżeństwo i ona ma na toświadków.Nie jestem pewny, czy sądy zajmują się takimisprawami.Jestem za to pewny, że te dwa dni, kiedy bawiłemsię w wyobrażanie sobie twarzy i ciała Marii i drobnegoupominku", który mi dała, były nawet miłe.Chyba najmilszeod stycznia, od naszego rozstania.Marcin obiecał, że zrobi jej zukrycia zdjęcie.Wyobrażałem sobie, jak będzie to robił, sta-rając się, żeby Maria nic nie zauważyła (jak można niezauważyć światła lampy błyskowej?!).Wyobrażałem142sobie, jak w końcu tu przyjedzie i poda mi to zdjęcie.i tendreszczyk niepewności, kiedy wezmę je do ręki i spojrzę Mariiw oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.A niby dlaczego muszę? - pytała przekornie moja dusza.Ajak nie uwierzę w to, co się stanie? Będzie gorzej? Przecież jużnie może być gorzej!Ta Maria Wietrzna mówiła dziwnym językiem, mówiładziwne rzeczy, z którymi się nie zgadzałem.ale przynajmniejrozmawiała ze mną o tym, że jest mi zle i nie kazała brać się wgarść.Przeciwnie, pisała: Płacz, krzycz, rozpaczaj.Musiszzejść na dno, żeby się od niego odbić.139Nie wiedziała, że ja już byłem na dnie.głębokim dnie.Nietrzezwiałem całymi tygodniami.Zarzygałem cenne woluminyz biblioteki rzymskiego Uniwersytetu La Sapienza.Omal niezabiłem żółwia, kąpiąc go w miednicy z wódką.Nie chciałemspadać niżej.Chciałem się odbić, naprawdę.Ale dno (znowutandetna metafora! Dante byłby zażenowany moimpoziomem!) było mułiste, bagienne.Kiedy podskakiwałem,żeby się od niego odbić, zapadałem się w tę glinę po kolana.Imiałem wrażenie, że tak będzie już zawsze.Dobrze, że przy-najmniej Maria mnie choć trochę rozumiała.Spotkajmy się - napisała.- Spotkajmy się i porozmawiajmy.Nawet nie wiesz, jak bliskie są mi Twoje problemy i jak chętnieo nich pomówię.Spotkać się?!? Nie byłem pewny, co powinienem na toodpowiedzieć.Przecież już ten list.sam fakt, że odpisałemkomuś z portalu randkowego.już samo to było zdradą.Aspotkanie.nie, spotkanie to byłoby za wiele.Zwłaszcza, żemusiałbym jechać do Warszawy.Nie miałem na to siły.Możegdyby był mecz, to jakoś przy okazji.Ale nie było meczu.Były wakacje.Na mecze trzeba było czekać do września.Nicoprócz meczu nie wydawało mi się dostatecznie istotne, bymmiał przejechać całą tę drogę, prawie trzysta kilometrów.Maria nie była na tyle istotna.Może w takim razie ja przyjadę! - zaproponowała.Czyżby następna desperatka szukająca męża??? Nie, niechciałem, żeby przyjeżdżała! W żadnym wypadku! Jeszcze sięjej nie pozbędę, jak Marcin tej swojej babysit-terki, która miałazostać na jedną noc, a teraz nie chce zabrać z jego półeczki włazience swojej szczoteczki do zębów i pyta, kiedy pozna jegorodzinę.Nie, nie ma mowy.Nie czuję się na silach - napisałem jej zgodnie z prawdą.140A ona wtedy poprosiła o adres, żeby mogła wysłać mi coś,co podniesie mnie na duchu.- Nie podawaj adresu - przypomniał mi żelazną zasadęMarcin, który przyjechał na cały weekend, mając nadzieję, żew przypadku baby-sitterki Sylwii zadziała inna stara zasada: coz oczu, to i z serca.Nie zadziałała.Sylwia czekała wponiedziałek pod jego drzwiami.A jednak byłem jejwdzięczny.I to jak! Przecież dzięki temu, że Marcin musiałuciekać z własnego domu, udało mi się uniknąć wielkichkłopotów.Nie podałem Marii adresu.Jeśli chcesz mi coś przekazać, mój kumpel chętnie to odciebie odbierze - napisałem, chociaż było mi głupio takostentacyjnie dawać jej do zrozumienia, że jej nie ufam.Rozumiem, że mi nie ufasz - odpisała Maria.- W końcu, jakw tej reklamie ze starym dziadem pedofilem w podartejkoszulce: nigdy nie wiesz, kto jest po drugiej stronie ".Napewno ta ostrożność uchroni Cię, drogi Adamie, przedwieloma kłopotami.A ja nie mam nic do ukrycia i chętniespotkam się z Twoim przyjacielem.- Jak ty ją poznasz? - zastanawiałem się, żegnając Marcinana mojej piaszczystej drodze, na której o dziwo nikt opróczmnie nigdy się nie zakopał.Ja zresztą też nie, tylko ten jedenjedyny raz, wtedy, gdy dom chciał, żebym go znalazł.Zrobił,co mógł, wygrał nawet z mrozem.- Będzie pan tu mieszkał z żoną, tak? Dla żony pan domszykuje? - pytała mnie śpiewnie ta Rosjanka z włosamiupiętymi w wielki kok, sprzątając po remoncie.- Dla żony - przytakiwałem.- Mam nadzieję, że ta panibędzie kiedyś moją żoną.Teraz już wiedziałem, że nie będzie.Ciekawe, czy dom teżo tym wiedział? Czy wiedział już wtedy, kiedy postanowił, żebędzie mój? A raczej, że ja będę jego? Bo przecież to on mniewybrał, a nie odwrotnie.141- Nie wiesz, jak wygląda ta twoja Maria! - Marcin postukałsię w głowę.- Nie wiesz? Nie przysłała ci zdjęcia? Jak możeszzadawać się z kobietą bez twarzy?- Mogę - mruknąłem, próbując ukryć zniecierpliwienie.-Właściwie to nawet podniecające.Uśmiechnął się.Tę odpowiedz chciał usłyszeć.A ja mujądałem.Powinno mi się wręczyć dyplom psychologa honoriscausa.Bez zdawania tych wszystkich skomplikowanychegzaminów umiem przechytrzyć dyplomowanego psychologa!To chyba niezłe osiągnięcie? Bo tak naprawdę miałem ochotępowiedzieć coś zupełnie innego.Tak, oczywiście: chciałempowiedzieć, że to, jak wygląda Maria Wietrzna, jestkompletnie bez znaczenia.Bo i tak nigdy nie zobaczę w niejkobiety.Bo ty jesteś moją kobietą.Wiedziałem jednak, że towyznanie nie przypadłoby do gustu Marcinowi.Marcin wrócił po dwóch dniach.A ja przez ten czas niezaglądałem do skrzynki mailowej.Bawiłem się za to wzgadywanie, co takiego przekazała dla mnie Maria.i copowie mi o niej mój przyjaciel, prawdziwy koneser kobiecejurody.Koneser, któremu właśnie babysitterka Sylwia groziłasądem.Podobno obiecał jej małżeństwo i ona ma na toświadków.Nie jestem pewny, czy sądy zajmują się takimisprawami.Jestem za to pewny, że te dwa dni, kiedy bawiłemsię w wyobrażanie sobie twarzy i ciała Marii i drobnegoupominku", który mi dała, były nawet miłe.Chyba najmilszeod stycznia, od naszego rozstania.Marcin obiecał, że zrobi jej zukrycia zdjęcie.Wyobrażałem sobie, jak będzie to robił, sta-rając się, żeby Maria nic nie zauważyła (jak można niezauważyć światła lampy błyskowej?!).Wyobrażałem142sobie, jak w końcu tu przyjedzie i poda mi to zdjęcie.i tendreszczyk niepewności, kiedy wezmę je do ręki i spojrzę Mariiw oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]