[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coś we mnie budzi.Wstrząs sejsmiczny, erupcję uczuć, które udałosię tylko lekko uśpić.Dziewczyna patrzy na mnie, a jej spojrzenie zdaje się równie namacalne jakdotyk jej dłoni na moim łokciu, tyle że sięga głębiej.Ogarnia mnie fala emocji, o którychmyślałem, że dawno we mnie umarły.Obnażają mnie. Proszę.Zabierz mnie.I ku swojemu zaskoczeniu kiwam głową.Dziewczyna podskakuje z radości, mocniejzaciska dłoń na moim łokciu, jej długi, szczupły biceps napina się, rozluznia, znowu napinai rozluznia.Ujmuję ją również za łokieć, jak nakazują dobre maniery.Ashley June odchyla głowęi przymyka oczy, powieki jej drżą, usta ma rozchylone.Ale wtedy dziewczyna unosi górną wargęw drżącym warknięciu, odsłania kły wilgotne, białe i ostre.Te kły mogłyby w pięć sekund wbićsię w mój tors, rozorać mi klatkę piersiową i wyrwać bijące jeszcze serce.Dlaczego pozwoliłem sobie na zapomnienie, dlaczego w chwili słabości uległem? Niewolno mi przecież zapomnieć, że jej piękno przesycone jest trucizną, że jej wargi kryją dwarzędy ostrzy, a serce chronią równie ostre żebra.Zbliżenie się do niej to śmierć, Ashley Junepowinna pozostać i pozostanie dla mnie nieosiągalna.Zaciskam teraz mocniej palce na jej łokciu, z gniewem, z odrazą, wbijam je w jejbezkrwiste ciało.Ale Ashley June zle interpretuje siłę moich uczuć i unosi głowę do nieba, drżącjeszcze mocniej.A ja, spoglądając z zewnątrz, zza maski, zaczynam rozumieć, jak łatwo pomylićodrazę z pragnieniem.Ponieważ zbliża się świt, odprowadzam Ashley June do jej pokoju.Umawiamy się naspotkanie jutro po zachodzie słońca.Dziewczyna chce przyjść do mnie i przebrać sięw bibliotece, dzięki czemu będziemy mogli wyjść razem na galę. Będzie wspaniale, zobaczysz grucha na pożegnanie.Wracam do biblioteki.Parę minut pózniej okiennice się zamykają.Na wszelki wypadekwolę trochę odczekać, zanim wyjdę.Znowu chce mi się pić i muszę się umyć.Gdy wychodzęw jasność poranka, zerkam jeszcze na budynek instytutu, żeby się upewnić, czy okiennice tamtakże już opadły.Dopiero wtedy ruszam pośpiesznie do kopuły.Tym razem niosę trzy pusteplastikowe butelki związane kawałkiem sznurka i przewieszone przez ramię.Butelki uderzająo siebie z tępym odgłosem jak bębnienie pijanego perkusisty.Kopuła jeszcze nie opadła.Wskazuję na nią palcem i mówię: Teraz.Ani drgnie.Teraz.Nadal nie słucha mojego rozkazu,szklana ściana pozostaje nieruchoma.W połowie drogi nareszcie wyczuwam wibracje pod ziemią, początkowo niemalniezauważalne, a potem coraz bardziej wyrazne.Kopuła opada, okrągły otwór w górze poszerzasię, gdy przezroczyste tafle zapadają się pod powierzchnię.Zwit igra na poruszających siętaflach, rzuca na nie feerię barwnych pasm.A potem odbicia znikają, pomruk cichnie.Kopuła sięotworzyła.Zatrzymuję się sto jardów od stawu i czekam.Lepiej się nie narażać, wbrew temu, coheperzy o mnie wiedzą, mogą jednak ruszyć do ataku ze swoich lepianek a przynajmniej tamłoda heperka z włócznią lub nożami.Właśnie na tym polega problem z heperami, sąnieprzewidywalni jak zwierzęta z zoo, które wydostały się na wolność.Drzwi do jednej z lepianek otwierają się.Heper młody, mniej więcej w moim wieku wychodzi nieśpiesznie, rozczochrany, ospały i przygarbiony rusza nad brzeg stawu.Nie widzimnie, mruży oczy przed ostrym słońcem.Dopiero gdy przemyje twarz i napije się wody ze złożonych rąk, dostrzega mnie.Natychmiast opuszcza ręce, woda kapie mu do stóp.Zaczyna się cofać do lepianki, potem jednakprzystaje, jakby się opanował.Zerka na mnie.Nadal stoję, nie ruszam się ani o krok.Unoszę otwarte ręce w nadziei, że heper zrozumie ten gest: Nie zrobię ci krzywdy.Odwraca się i ucieka. Zaraz! Czekaj!A heper się zatrzymuje.Patrzy przez ramię, oczy ma wytrzeszczone w nieskrywanymstrachu.Ale też ciekawości.Podobnie jak wczoraj u heperki uczucia odbijają się na jego twarzywyraznie i bezwstydnie, jak u zwierzęcia w zoo, które drapie się po genitaliach, nie zwracającuwagi na pełen odrazy tłum gapiów.Te emocje, tak ekstremalnie silne, są jak wodospad.Heperprzygląda mi się uważnie. Sissy wrzeszczy.Moja kolej, żeby się cofnąć.Ze zdumienia.Ten heper potrafi mówić. Sissy! powtarza jeszcze głośniej, z wyrazną artykulacją nawet w tak krótkim słowie. Nie, ja. jąkam się, niepewny, co powiedzieć.Sissy? Dlaczego ten heper nazywa mniesissym? Sissy! krzyczy znowu nagląco heper.Jego głos brzmi trochę, jakby wołał o pomoc,ale bez paniki. Nie rozumiem mówię, ponieważ.cóż, nie rozumiem. Chcę tylko wody.Wskazuję na staw. Wo-dy. Sissy! powtarza heper uparcie.Otwierają się drzwi kolejnej lepianki.Staje w nichheperka, trochę rozczochrana.Jej spojrzenie jest czujne, choć nieco zaspane.Heperka rozglądasię szybko, orientuje w sytuacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Coś we mnie budzi.Wstrząs sejsmiczny, erupcję uczuć, które udałosię tylko lekko uśpić.Dziewczyna patrzy na mnie, a jej spojrzenie zdaje się równie namacalne jakdotyk jej dłoni na moim łokciu, tyle że sięga głębiej.Ogarnia mnie fala emocji, o którychmyślałem, że dawno we mnie umarły.Obnażają mnie. Proszę.Zabierz mnie.I ku swojemu zaskoczeniu kiwam głową.Dziewczyna podskakuje z radości, mocniejzaciska dłoń na moim łokciu, jej długi, szczupły biceps napina się, rozluznia, znowu napinai rozluznia.Ujmuję ją również za łokieć, jak nakazują dobre maniery.Ashley June odchyla głowęi przymyka oczy, powieki jej drżą, usta ma rozchylone.Ale wtedy dziewczyna unosi górną wargęw drżącym warknięciu, odsłania kły wilgotne, białe i ostre.Te kły mogłyby w pięć sekund wbićsię w mój tors, rozorać mi klatkę piersiową i wyrwać bijące jeszcze serce.Dlaczego pozwoliłem sobie na zapomnienie, dlaczego w chwili słabości uległem? Niewolno mi przecież zapomnieć, że jej piękno przesycone jest trucizną, że jej wargi kryją dwarzędy ostrzy, a serce chronią równie ostre żebra.Zbliżenie się do niej to śmierć, Ashley Junepowinna pozostać i pozostanie dla mnie nieosiągalna.Zaciskam teraz mocniej palce na jej łokciu, z gniewem, z odrazą, wbijam je w jejbezkrwiste ciało.Ale Ashley June zle interpretuje siłę moich uczuć i unosi głowę do nieba, drżącjeszcze mocniej.A ja, spoglądając z zewnątrz, zza maski, zaczynam rozumieć, jak łatwo pomylićodrazę z pragnieniem.Ponieważ zbliża się świt, odprowadzam Ashley June do jej pokoju.Umawiamy się naspotkanie jutro po zachodzie słońca.Dziewczyna chce przyjść do mnie i przebrać sięw bibliotece, dzięki czemu będziemy mogli wyjść razem na galę. Będzie wspaniale, zobaczysz grucha na pożegnanie.Wracam do biblioteki.Parę minut pózniej okiennice się zamykają.Na wszelki wypadekwolę trochę odczekać, zanim wyjdę.Znowu chce mi się pić i muszę się umyć.Gdy wychodzęw jasność poranka, zerkam jeszcze na budynek instytutu, żeby się upewnić, czy okiennice tamtakże już opadły.Dopiero wtedy ruszam pośpiesznie do kopuły.Tym razem niosę trzy pusteplastikowe butelki związane kawałkiem sznurka i przewieszone przez ramię.Butelki uderzająo siebie z tępym odgłosem jak bębnienie pijanego perkusisty.Kopuła jeszcze nie opadła.Wskazuję na nią palcem i mówię: Teraz.Ani drgnie.Teraz.Nadal nie słucha mojego rozkazu,szklana ściana pozostaje nieruchoma.W połowie drogi nareszcie wyczuwam wibracje pod ziemią, początkowo niemalniezauważalne, a potem coraz bardziej wyrazne.Kopuła opada, okrągły otwór w górze poszerzasię, gdy przezroczyste tafle zapadają się pod powierzchnię.Zwit igra na poruszających siętaflach, rzuca na nie feerię barwnych pasm.A potem odbicia znikają, pomruk cichnie.Kopuła sięotworzyła.Zatrzymuję się sto jardów od stawu i czekam.Lepiej się nie narażać, wbrew temu, coheperzy o mnie wiedzą, mogą jednak ruszyć do ataku ze swoich lepianek a przynajmniej tamłoda heperka z włócznią lub nożami.Właśnie na tym polega problem z heperami, sąnieprzewidywalni jak zwierzęta z zoo, które wydostały się na wolność.Drzwi do jednej z lepianek otwierają się.Heper młody, mniej więcej w moim wieku wychodzi nieśpiesznie, rozczochrany, ospały i przygarbiony rusza nad brzeg stawu.Nie widzimnie, mruży oczy przed ostrym słońcem.Dopiero gdy przemyje twarz i napije się wody ze złożonych rąk, dostrzega mnie.Natychmiast opuszcza ręce, woda kapie mu do stóp.Zaczyna się cofać do lepianki, potem jednakprzystaje, jakby się opanował.Zerka na mnie.Nadal stoję, nie ruszam się ani o krok.Unoszę otwarte ręce w nadziei, że heper zrozumie ten gest: Nie zrobię ci krzywdy.Odwraca się i ucieka. Zaraz! Czekaj!A heper się zatrzymuje.Patrzy przez ramię, oczy ma wytrzeszczone w nieskrywanymstrachu.Ale też ciekawości.Podobnie jak wczoraj u heperki uczucia odbijają się na jego twarzywyraznie i bezwstydnie, jak u zwierzęcia w zoo, które drapie się po genitaliach, nie zwracającuwagi na pełen odrazy tłum gapiów.Te emocje, tak ekstremalnie silne, są jak wodospad.Heperprzygląda mi się uważnie. Sissy wrzeszczy.Moja kolej, żeby się cofnąć.Ze zdumienia.Ten heper potrafi mówić. Sissy! powtarza jeszcze głośniej, z wyrazną artykulacją nawet w tak krótkim słowie. Nie, ja. jąkam się, niepewny, co powiedzieć.Sissy? Dlaczego ten heper nazywa mniesissym? Sissy! krzyczy znowu nagląco heper.Jego głos brzmi trochę, jakby wołał o pomoc,ale bez paniki. Nie rozumiem mówię, ponieważ.cóż, nie rozumiem. Chcę tylko wody.Wskazuję na staw. Wo-dy. Sissy! powtarza heper uparcie.Otwierają się drzwi kolejnej lepianki.Staje w nichheperka, trochę rozczochrana.Jej spojrzenie jest czujne, choć nieco zaspane.Heperka rozglądasię szybko, orientuje w sytuacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]