[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mężczyzna uniósł rękę i ściągnął z głowy perukę, którą Glenda i specjalistka od makijażu przygotowywały mu dwie godziny.Potem zdjął buty na pięciocenty¬metrowych koturnach.Zdjął też granatową marynarkę, która była uszyta namiarę tak, żeby dzięki niej szczuplejszego mężczyznę upodobnić do potężniejszego Quincy'ego.- Jestem Luke Hayes - przedstawił się spokojnie obcy mężczyzna.- Przyjaciel Rainie.Andrews gwałtownie pobladł.Odwrócił się w stronę drzwi sypialni.Lewąrękę nadal trzymał na ramieniu Kimberly.- Kto? Jak? Przecież jesteś w Wirginii!Quincy wszedł do salonu.Swój pistolet kaliber 10 mm trzymał w opuszczonej dłoni.Patrzył uważnie na Andrewsa.Piętnaście minut szukał w holu głównym mężczyzny rozmawiającego z telefonu komórkowego i dopiero249potem zrozumiał swój błąd.Ten człowiek był już na górze.Ten człowiek byłjuż w pokoju jego córki.W planie B zawsze brano pod uwagę schody pożarowe.Quincy wbiegł sześć pięter w górę.Powinien być zmęczony.Powinien być wyczerpany.Stał, patrząc na tamtego mężczyznę, który z bronią w ręku pochylał sięnad jego córką, ale czuł się niewiarygodnie spokojny.Czas zwolnił swójbieg.Nad wszystkim można było zapanować.Wreszcie podejrzany miał twarz.I jak w przypadku wielu zabójców, ta twarz nie robiła żadnego wrażenia.Byłto zwyczajny mężczyzna.Średni wzrost, średnia waga i wiek średni.- Zabiłeś Mandy - powiedział Quincy.Cały czas się zbliżał.Andrewsnadal trzymał opuszczony pistolet.Nie zastrzelił żadnej ze swoich innychofiar.Quincy pomyślał, że być może posługiwanie się bronią palną nie byłojego mocną stroną.Zasadzka to jedno.Strzał z bezpośredniej odległości toco innego.- To było proste - warknął Andrews, ale mówił drżącym głosem.Znajdująca się za nim Rainie powoli wyciągała rękę, sięgając po pistolet, który Quincy spostrzegł pod szklanym blatem stołu.Natychmiast odwrócił wzrok,żeby Andrews nie popatrzył w tę samą stronę.Teraz patrzył na Kimberly,która jęczała u stóp Andrewsa.- Zabiłeś Bethie - powiedział Quincy.- To też było proste.- Andrews obrócił się błyskawicznie, chwytającKimberly ręką za szyję i podciągając ją przed siebie.Kimberly otworzyłaoczy.Była zdezorientowana, skonsternowana.Potem napotkała wzrok ojca.Wyglądała tak, jakby miała złamane serce.- Wszystko w porządku - powiedział automatycznie Quincy.Chciałpocieszyć córkę, zmniejszyć trochę jej ból.Kimberly była silna.Mógł ufaćw jej siłę tak, jak ona ufała teraz w jego siłę.Wierz we mnie.Zawsze będęo ciebie dbał.Andrews uśmiechnął się okrutnie i mocniej przyciągnął Kimberly dosiebie.- Wstawaj, śpiąca królewno.Czas pożegnać się z tatusiem.Szarpnął się w górę.Kimberly nie zrobiła nic, żeby mu przeszkodzić.Kątem oka Quincy spostrzegł w tle jakiś inny ruch, ale oparł się pokusiespojrzenia w tamtą stronę.Zbliżał się do Andrewsa, koncentrując się na tym,żeby jak najbardziej zawęzić jego wszechświat.Tylko Andrews, Kimberlyi Quincy.Tylko jeden zacięty drapieżnik, jedna córka i jeden ojciec, zdecydowany utrzymać swoje dziecko przy życiu.On wpatrywał się w Andrewsa, Andrews wpatrywał się w niego.Rainie.Reszta zależała od przypadku.- Jak się czujesz, Quincy? - zapytał Andrews, silniej wykręcając rękęKimberly i jeszcze bardziej przyciągając dziewczynę do siebie.- Jakie touczucie stracić wszystko, nawet nie rozumiejąc dlaczego?250- Ty nie jesteś prawdziwym człowiekiem - rzucił rozmownie Quincy, przesuwając się trochę w lewo.- Jesteś szkieletem, który nie potrafi czućani współczuć.Całe swoje życie spędziłeś na udawaniu istoty ludzkiej, przeistaczając się w innych ludzi, ponieważ inaczej nie umiałeś funkcjonować.Ale ty nie wiesz, kim być.Największą sprawiedliwością w życiu jest to, żetwoje córki już więcej nie muszą cię oglądać.Andrews poderwał pistolet i wycelował w głowę Quincy'ego.- Pierdol się! - wrzasnął tak, że Kimberly aż się skuliła.- Zabiję cię!Odstrzelę ci łeb!- Nie możesz - powiedział Quincy niezwykle spokojnym głosem.Popatrzył na swoją córkę, pragnąć, żeby pozostała silna, żeby nic jej się nie stało.Ufaj mi.Ufaj mi.Ufaj mi.- Mogę!- Nie możesz.Beze mnie twoje życie nie ma żadnego celu.Kiedy jazniknę, kim ty będziesz, Andrews? Co będziesz robił? O czym będziesz marzył po nocach? Nienawidzisz mnie, ale bardziej mnie potrzebujesz.Beze mnie ta gra się skończy.Andrews poczerwieniał na twarzy.Rozglądał się na boki.Wzbieraław nim wściekłość.Lada chwila mógł nastąpić wybuch.Racjonalne działaniemogło się przekształcić w jakąś szaloną reakcję.I tego potrzebował Quincy.Żeby Andrews ostatecznie przestał nad sobą panować.Żeby uwolnił się wreszcie potwór, który jest w nim zamknięty.Andrews położył palec na cynglu.Quincy patrzył na Kimberly.Usiłowałpowiedzieć jej, jak bardzo ją kocha.Usiłował też przeprosić ją za to, co zachwilę będzie musiała zobaczyć.Rainie.Kimberly.Rainie.Niech Bóg da siłę im obu.Kątem oka spostrzegł kolejny ruch.- Kimberly - mruknął Quincy.- Pieprzyć balet.W tym momencie osunęła się ciężko w rękach napastnika.Andrews zawył ze zdziwienia i pociągnął za spust, ale z powodu nagłego ruchu straciłrównowagę.Kula utkwiła nisko w gipsowej ścianie.Quincy skoczył w lewo.Podniósł pistolet, ale Andrews i Kimberly byli zbyt mocno spleceni, żebyryzykować strzał.Nie mógł strzelić!- Kimberly! - krzyknął, nie wiedząc dlaczego.- Tato!- Hej, Andrews! - zawołała Rainie.- Spójrz tutaj!Andrews odwrócił się gwałtownie.Kimberly wyrwała się i rzuciła się napodłogę w chwili, kiedy Rainie odbezpieczyła swojego glocka.- Nie! - Zawył Andrews.Wycelował w nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl