[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie ludzie naokoło zaczęlisię wyśmiewać i Tobboganowi poczerwieniały skronie.To zły znak. Daisy, idz do domu -powiedział błagając mnie wzrokiem.- Widzisz, jak mi się wiedzie.To przecież dla ciebie. Wtej chwili właśnie coś mi się bardzo wyraznie przywidziało.Ja często miewam przywidzenia,tak żywo, że po prostu widzę, co się dzieje, i biorę w tym udział.Wyobraziłam sobie, że idęsama jakimiś oświetlonymi ulicami i spotykam pana.Postanowiłam ukarać Tobbogana i z cię-żkim sercem zaczęłam oddalać się coraz bardziej, coraz bardziej, a kiedy sobie pomyślałam,że właściwie nie jest to żadne przestępstwo z mojej strony, miałam w głowie już tylko jedno: Prędzej, prędzej, prędzej! Rzadko mam przystępy takiej odwagi.Szłam i rozglądałam się,jaki by kupić strój maskaradowy.Spostrzegłam mały sklep z szyldem, drzwi były otwarte,weszłam więc i przymierzałam to i owo, ale wszystko było nie na moją kieszeń; wreszciewłaścicielka pokazała mi tę suknię i powiedziała, że odda ją taniej.Były dwie takie suknie.Jedna już została sprzedana, o czym pan się pewnie przekonał widząc ją na kimś innym -wtrąciła Daisy.- Nie, nie chcę o niczym wiedzieć! Po prostu nie poszczęściło mi się.%7łe teżmusiało się tak zdarzyć.To okropne, jeśli się nad tym zastanowić.Ale wtedy oczywiście nicnie wiedziałam i byłam bardzo zadowolona.Tam też kupiłam maseczkę, a tę suknię, którąmam na sobie, zostawiłam w sklepie.Powiadam panu, że chyba w głowie mi się pomieszało.Potem - tędy, owędy.trzeba się było ratować, bo coraz mnie ktoś zaczepiał.O, ho! ho!Pędziłam jak na łyżwach.Kiedy znalazłam się na placu, ochłonęłam, poczułam zmęczenie inagle zobaczyłam pana.Stał pan i patrzył na posąg.Dlaczego skłamałam? Ja już byłam wteatrze, no i troszkę niestety potańczyłam, tak ze trzy razy.Słowem, jak ten pędziwiatr, gdzienie posiejesz, tam wyrośnie! - Daisy parsknęła śmiechem.- Jak sama, to sama! W końcuwymknęłam się moim ognistym kawalerom i, jak mówię, zobaczyłam pana; wtedy właśniepewna pani wyświadczyła mi przysługę.Już pan wie jaką.Poszłam do teatru i zaczęłam sobiewyobrażać, co też pan powie.I-i-i.wszystko się nie udało.Byłam taka zła na siebie, żenatychmiast poszłam z powrotem, znalazłam hotel, gdzie nasi już śpiewali chóralnie - tak jużmieli w czubie - i tam dopiero zrobiłam furorę.Wdzięczna jestem Proktorowi; okropnie sięrozgniewał na Tobbogana i natychmiast kazał marynarzom odprowadzić mnie na Nurka.Niech pan sobie wyobrazi, że Tobbogan wrócił nad ranem.Tak, dużo wygrał.Dostało się imnie, i jemu.Ale teraz już się pogodziliśmy.- Kochana Daisy - powiedziałem nadspodziewanie wzruszony jej sztucznie żartobliwąopowieścią - przyszedłem pożegnać się z panią.Jeżeli się spotkamy, a powinniśmy się spo-tkać, będziemy przyjaciółmi.Nie zmusi mnie pani, bym zapomniał o jej życzliwości.- Nigdy - odpowiedziała z powagą.- Pan też był dla mnie bardzo dobry.Pan jest taki.- Jaki?- Taki dobry.Wstając upuściłem kapelusz i Daisy zerwała się, by go podnieść.Uprzedziłem ją; ręcenasze zetknęły się na kapeluszu, który razem podnieśliśmy.- Ależ co znowu - powiedziałem łagodnie.- Ja sam.Do widzenia, Daisy!Zdjąłem jej rękę z kapelusza, przełożyłem do mej prawej dłoni i mocno uścisnąłem.Daisy sposępniała, patrzyła mi prosto w twarz jakimś surowym wzrokiem i raptem rzuciła misię na pierś, mocno objęła rękami i przytuliła się do mnie drżąc na całym ciele.Czego nie rozumiałem dotąd, zrozumiałem teraz.Ująłem pod brodę jej twarz, którąuparcie chowała, sam przygnębiony i rozrzewniony tym dziecinnym porywem, zajrzałem wjej wilgotne zrozpaczone oczy i - zabrakło mi odwagi, żeby obrócić wszystko w żart.- Daisy! - powiedziałem.- Daisy!- No tak, Daisy, no i co jeszcze? - szepnęła.- Jesteś zaręczona.- Och, mój Boże, wiem o tym! Więc niech pan czym prędzej odejdzie!- Pani nie powinna - ciągnąłem.- Nie powinna.- Tak, tak.I co ja teraz zrobię?- Jest pani nieszczęśliwa?- Och, ja nie wiem.Niech pan już idzie!Odpychała mnie jedną ręką, a drugą z całej siły przyciągała.Posadziłem ją, spokorniałą,z twarzą bladą i zawstydzoną; ostatnie swoje spojrzenie usiłowała okrasić uśmiechem.Niemogłem tego wytrzymać, w popłochu ucałowałem jej rękę i szybko wyszedłem.Na górzespotkałem Tobbogana i Proktora, którzy akurat wchodzili po trapie.Proktor popatrzył namnie badawczo i smutno.- Był pan u nas? - zapytał.- A my od sędziego śledczego.Niech pan się wróci, to panuopowiem.Sprawa zrobiła się głośna.Trzeci pański wróg, Sinkrite, już jest aresztowany;marynarzy też wzięli, tak, prawie wszystkich.Dlaczego pan już odchodzi?- Jestem zajęty - odpowiedziałem - tak bardzo zajęty, że nie mam wolnej chwili.Spodziewam się, że pan mnie odwiedzi.- Podałem mu swój adres.- Przyjemnie mi będziezobaczyć pana u siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Wreszcie ludzie naokoło zaczęlisię wyśmiewać i Tobboganowi poczerwieniały skronie.To zły znak. Daisy, idz do domu -powiedział błagając mnie wzrokiem.- Widzisz, jak mi się wiedzie.To przecież dla ciebie. Wtej chwili właśnie coś mi się bardzo wyraznie przywidziało.Ja często miewam przywidzenia,tak żywo, że po prostu widzę, co się dzieje, i biorę w tym udział.Wyobraziłam sobie, że idęsama jakimiś oświetlonymi ulicami i spotykam pana.Postanowiłam ukarać Tobbogana i z cię-żkim sercem zaczęłam oddalać się coraz bardziej, coraz bardziej, a kiedy sobie pomyślałam,że właściwie nie jest to żadne przestępstwo z mojej strony, miałam w głowie już tylko jedno: Prędzej, prędzej, prędzej! Rzadko mam przystępy takiej odwagi.Szłam i rozglądałam się,jaki by kupić strój maskaradowy.Spostrzegłam mały sklep z szyldem, drzwi były otwarte,weszłam więc i przymierzałam to i owo, ale wszystko było nie na moją kieszeń; wreszciewłaścicielka pokazała mi tę suknię i powiedziała, że odda ją taniej.Były dwie takie suknie.Jedna już została sprzedana, o czym pan się pewnie przekonał widząc ją na kimś innym -wtrąciła Daisy.- Nie, nie chcę o niczym wiedzieć! Po prostu nie poszczęściło mi się.%7łe teżmusiało się tak zdarzyć.To okropne, jeśli się nad tym zastanowić.Ale wtedy oczywiście nicnie wiedziałam i byłam bardzo zadowolona.Tam też kupiłam maseczkę, a tę suknię, którąmam na sobie, zostawiłam w sklepie.Powiadam panu, że chyba w głowie mi się pomieszało.Potem - tędy, owędy.trzeba się było ratować, bo coraz mnie ktoś zaczepiał.O, ho! ho!Pędziłam jak na łyżwach.Kiedy znalazłam się na placu, ochłonęłam, poczułam zmęczenie inagle zobaczyłam pana.Stał pan i patrzył na posąg.Dlaczego skłamałam? Ja już byłam wteatrze, no i troszkę niestety potańczyłam, tak ze trzy razy.Słowem, jak ten pędziwiatr, gdzienie posiejesz, tam wyrośnie! - Daisy parsknęła śmiechem.- Jak sama, to sama! W końcuwymknęłam się moim ognistym kawalerom i, jak mówię, zobaczyłam pana; wtedy właśniepewna pani wyświadczyła mi przysługę.Już pan wie jaką.Poszłam do teatru i zaczęłam sobiewyobrażać, co też pan powie.I-i-i.wszystko się nie udało.Byłam taka zła na siebie, żenatychmiast poszłam z powrotem, znalazłam hotel, gdzie nasi już śpiewali chóralnie - tak jużmieli w czubie - i tam dopiero zrobiłam furorę.Wdzięczna jestem Proktorowi; okropnie sięrozgniewał na Tobbogana i natychmiast kazał marynarzom odprowadzić mnie na Nurka.Niech pan sobie wyobrazi, że Tobbogan wrócił nad ranem.Tak, dużo wygrał.Dostało się imnie, i jemu.Ale teraz już się pogodziliśmy.- Kochana Daisy - powiedziałem nadspodziewanie wzruszony jej sztucznie żartobliwąopowieścią - przyszedłem pożegnać się z panią.Jeżeli się spotkamy, a powinniśmy się spo-tkać, będziemy przyjaciółmi.Nie zmusi mnie pani, bym zapomniał o jej życzliwości.- Nigdy - odpowiedziała z powagą.- Pan też był dla mnie bardzo dobry.Pan jest taki.- Jaki?- Taki dobry.Wstając upuściłem kapelusz i Daisy zerwała się, by go podnieść.Uprzedziłem ją; ręcenasze zetknęły się na kapeluszu, który razem podnieśliśmy.- Ależ co znowu - powiedziałem łagodnie.- Ja sam.Do widzenia, Daisy!Zdjąłem jej rękę z kapelusza, przełożyłem do mej prawej dłoni i mocno uścisnąłem.Daisy sposępniała, patrzyła mi prosto w twarz jakimś surowym wzrokiem i raptem rzuciła misię na pierś, mocno objęła rękami i przytuliła się do mnie drżąc na całym ciele.Czego nie rozumiałem dotąd, zrozumiałem teraz.Ująłem pod brodę jej twarz, którąuparcie chowała, sam przygnębiony i rozrzewniony tym dziecinnym porywem, zajrzałem wjej wilgotne zrozpaczone oczy i - zabrakło mi odwagi, żeby obrócić wszystko w żart.- Daisy! - powiedziałem.- Daisy!- No tak, Daisy, no i co jeszcze? - szepnęła.- Jesteś zaręczona.- Och, mój Boże, wiem o tym! Więc niech pan czym prędzej odejdzie!- Pani nie powinna - ciągnąłem.- Nie powinna.- Tak, tak.I co ja teraz zrobię?- Jest pani nieszczęśliwa?- Och, ja nie wiem.Niech pan już idzie!Odpychała mnie jedną ręką, a drugą z całej siły przyciągała.Posadziłem ją, spokorniałą,z twarzą bladą i zawstydzoną; ostatnie swoje spojrzenie usiłowała okrasić uśmiechem.Niemogłem tego wytrzymać, w popłochu ucałowałem jej rękę i szybko wyszedłem.Na górzespotkałem Tobbogana i Proktora, którzy akurat wchodzili po trapie.Proktor popatrzył namnie badawczo i smutno.- Był pan u nas? - zapytał.- A my od sędziego śledczego.Niech pan się wróci, to panuopowiem.Sprawa zrobiła się głośna.Trzeci pański wróg, Sinkrite, już jest aresztowany;marynarzy też wzięli, tak, prawie wszystkich.Dlaczego pan już odchodzi?- Jestem zajęty - odpowiedziałem - tak bardzo zajęty, że nie mam wolnej chwili.Spodziewam się, że pan mnie odwiedzi.- Podałem mu swój adres.- Przyjemnie mi będziezobaczyć pana u siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]