[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie chcę go uziemićtylko ujawnieniem jego pijaństwa." Kto przysłał Charlottedo Les Ambassadeurs?Poszedł ścieżką do sadzawki z fontannami: talerz ciemnejwody otoczony kamiennymi donicami z kwiatami, w głębipagoda.Widział stąd światła trasy Ml.Przypomniał sobieprzelotny romans z instruktorką teatralną z Luton.Zebrałwtedy u kolegów z drogówki, żeby go podwozili.Kursowaliwtedy tą autostradą, zgarniając tak zwanych wędrowniczków,nielegalnych imigrantów wyrzucanych na pobocza, którzy szlinimi zdezorientowani i kompletnie zagubieni.Z sali balowej znów dobiegła muzyka.Belsey dopalił pa-pierosa, popatrzył na budynek i przez chwilę poczuł słodko--gorzkie ukłucie sumienia, że cynicznie wykorzystuje przywileje215Devereux, wyciska z jego życia, ile się da.Rezydencja byłapiękna, ale on znalazł się tu prawem kaduka.Jeden z gości- ciemne włosy, opalenizna, granatowa marynarka ze złotymiguzikami - krążył po podjezdzie z telefonem przyklejonymdo ucha.Belsey dostrzegł go wcześniej w grupce otaczającejGranby'ego.Teraz najwyrazniej miał kłopoty z zasięgiem.Co chwila sprawdzał aparat, zerkał na zegarek.Wreszcieschował komórkę, podszedł do kobiet siedzących przy wejściui spytał o coś, patrząc na Belseya.Belsey uciekł z kręgu światła i schronił w cieniu budynku,a potem dyskretnie wrócił do środka.Impreza powoli sięzwijała.Organizatorzy próbowali odprowadzić co bardziejpijanych gości do pokoi.Reszta zebrała się w sali balowej, aletace świeciły już pustkami, a obsługa sprzątała stoliki.Częśćstarej gwardii paliła na schodach przed wejściem.Belsey wpadłna sir Richarda Greena.- Jack.- Złapał Belseya za łokieć.- Dick.- Właśnie gadałem z kimś, kto pamięta cię z Petersburga.Koniecznie musisz się z nim przywitać.To ostatnie, na co Belsey miał ochotę.Uznał, że pora sięzrywać, sir Richard jednak ciągnął go z powrotem do salibalowej, gdzie czekał niski, łysy jegomość z rosłą kobietąw białej sukni.- Dobra - powiedział Belsey.- Ale najpierw skoczę po drin-ka.Napijesz się czegoś?Wyślizgnął się z uścisku sir Richarda i przeszedł koryta-rzem do kuchni.Tam wypatrzył nieduże okno wychodzącena ogród.Wyskoczył przez nie, okrążył budynek i znalazł sięna parkingu.- Jedziemy - zwrócił się do szofera.Ktoś biegł ku niemu po żwirowanym placu.To facet od ma-rynarki i słabego zasięgu.Z bliska widać było, że to prawdziwyolbrzym.- Kim jesteś? - spytał groznie.Głos miał głęboki, chrapliwy,z akcentem.Zrodkowa albo wschodnia Europa.216- Bo co?- Nazywasz się Aleksiej Devereux?- Coś nie tak? - spytał Belsey.Facet spojrzał na niego niepewnie.Belsey też czuł sięniepewnie.Postanowił rozegrać to ostrożnie.- Reprezentuję pana Devereux.Jestem z AD Develop-ment.- Wreszcie się spotykamy - oświadczył tamten triumfalnie.- Max Kovar.Rzucał krótkie zdania, jakby nie lubił dużo mówić i ocze-kiwał, że to podwładni będą się za niego potoczyście wypo-wiadali.Jego oczy skrywały żar.W pierwszej chwili Belseyowiwydawały się martwe, pozbawione życia, ale zbyt długo i zbytprzenikliwie patrzyły.Kovar nosił czarne skórzane rękawiczki.Teraz właśnie ściągał prawą.- Max, nareszcie - rozpromienił się Belsey.Kovar długo ściskał jego rękę, jakby uruchamiał machinęich przyszłych kontaktów.- Niestety, właśnie wracam do domu.Przykro mi.- Wyjąłz portfela Devereux wizytówkę.- Ma pan namiar na firmę?Może pan jutro do mnie zadzwonić.Kovar ze ściągniętymi brwiami popatrzył na wizytówkęAD Development.- Jesteś jego asystentem?- Zgadza się.Pomagam mu zaaklimatyzować się w Wiel-kiej Brytanii.- Aha.Tak.- Kovar schował wizytówkę.- Butelkę szam-pana i kieliszki! - ryknął do kelnerów.Szampan na parkingu, pomyślał Belsey.NajwyrazniejKovar chciał zaanektować Belseya.Dziewczyna przyniosłabutelkę i kieliszki z miną kogoś, kto już dwie godziny temumiał skończyć pracę.Kovar odczekał, aż zniknie, po czymodwrócił się do Belseya i nalał szampana.- Twój szef jest nieuchwytny - zagaił.- Zawsze powiada: Jeśli ktoś nie może się ze mną skon-taktować, to znaczy, że ja nie chcę z nim gadać" - roześmiał217się Belsey.Wziął kieliszek i patrzył, jak rozbawienie znikaz twarzy Kovara.- %7łartuję.Pan D.słyszał o tobie wieledobrego.- Serio?- Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nie chcę go uziemićtylko ujawnieniem jego pijaństwa." Kto przysłał Charlottedo Les Ambassadeurs?Poszedł ścieżką do sadzawki z fontannami: talerz ciemnejwody otoczony kamiennymi donicami z kwiatami, w głębipagoda.Widział stąd światła trasy Ml.Przypomniał sobieprzelotny romans z instruktorką teatralną z Luton.Zebrałwtedy u kolegów z drogówki, żeby go podwozili.Kursowaliwtedy tą autostradą, zgarniając tak zwanych wędrowniczków,nielegalnych imigrantów wyrzucanych na pobocza, którzy szlinimi zdezorientowani i kompletnie zagubieni.Z sali balowej znów dobiegła muzyka.Belsey dopalił pa-pierosa, popatrzył na budynek i przez chwilę poczuł słodko--gorzkie ukłucie sumienia, że cynicznie wykorzystuje przywileje215Devereux, wyciska z jego życia, ile się da.Rezydencja byłapiękna, ale on znalazł się tu prawem kaduka.Jeden z gości- ciemne włosy, opalenizna, granatowa marynarka ze złotymiguzikami - krążył po podjezdzie z telefonem przyklejonymdo ucha.Belsey dostrzegł go wcześniej w grupce otaczającejGranby'ego.Teraz najwyrazniej miał kłopoty z zasięgiem.Co chwila sprawdzał aparat, zerkał na zegarek.Wreszcieschował komórkę, podszedł do kobiet siedzących przy wejściui spytał o coś, patrząc na Belseya.Belsey uciekł z kręgu światła i schronił w cieniu budynku,a potem dyskretnie wrócił do środka.Impreza powoli sięzwijała.Organizatorzy próbowali odprowadzić co bardziejpijanych gości do pokoi.Reszta zebrała się w sali balowej, aletace świeciły już pustkami, a obsługa sprzątała stoliki.Częśćstarej gwardii paliła na schodach przed wejściem.Belsey wpadłna sir Richarda Greena.- Jack.- Złapał Belseya za łokieć.- Dick.- Właśnie gadałem z kimś, kto pamięta cię z Petersburga.Koniecznie musisz się z nim przywitać.To ostatnie, na co Belsey miał ochotę.Uznał, że pora sięzrywać, sir Richard jednak ciągnął go z powrotem do salibalowej, gdzie czekał niski, łysy jegomość z rosłą kobietąw białej sukni.- Dobra - powiedział Belsey.- Ale najpierw skoczę po drin-ka.Napijesz się czegoś?Wyślizgnął się z uścisku sir Richarda i przeszedł koryta-rzem do kuchni.Tam wypatrzył nieduże okno wychodzącena ogród.Wyskoczył przez nie, okrążył budynek i znalazł sięna parkingu.- Jedziemy - zwrócił się do szofera.Ktoś biegł ku niemu po żwirowanym placu.To facet od ma-rynarki i słabego zasięgu.Z bliska widać było, że to prawdziwyolbrzym.- Kim jesteś? - spytał groznie.Głos miał głęboki, chrapliwy,z akcentem.Zrodkowa albo wschodnia Europa.216- Bo co?- Nazywasz się Aleksiej Devereux?- Coś nie tak? - spytał Belsey.Facet spojrzał na niego niepewnie.Belsey też czuł sięniepewnie.Postanowił rozegrać to ostrożnie.- Reprezentuję pana Devereux.Jestem z AD Develop-ment.- Wreszcie się spotykamy - oświadczył tamten triumfalnie.- Max Kovar.Rzucał krótkie zdania, jakby nie lubił dużo mówić i ocze-kiwał, że to podwładni będą się za niego potoczyście wypo-wiadali.Jego oczy skrywały żar.W pierwszej chwili Belseyowiwydawały się martwe, pozbawione życia, ale zbyt długo i zbytprzenikliwie patrzyły.Kovar nosił czarne skórzane rękawiczki.Teraz właśnie ściągał prawą.- Max, nareszcie - rozpromienił się Belsey.Kovar długo ściskał jego rękę, jakby uruchamiał machinęich przyszłych kontaktów.- Niestety, właśnie wracam do domu.Przykro mi.- Wyjąłz portfela Devereux wizytówkę.- Ma pan namiar na firmę?Może pan jutro do mnie zadzwonić.Kovar ze ściągniętymi brwiami popatrzył na wizytówkęAD Development.- Jesteś jego asystentem?- Zgadza się.Pomagam mu zaaklimatyzować się w Wiel-kiej Brytanii.- Aha.Tak.- Kovar schował wizytówkę.- Butelkę szam-pana i kieliszki! - ryknął do kelnerów.Szampan na parkingu, pomyślał Belsey.NajwyrazniejKovar chciał zaanektować Belseya.Dziewczyna przyniosłabutelkę i kieliszki z miną kogoś, kto już dwie godziny temumiał skończyć pracę.Kovar odczekał, aż zniknie, po czymodwrócił się do Belseya i nalał szampana.- Twój szef jest nieuchwytny - zagaił.- Zawsze powiada: Jeśli ktoś nie może się ze mną skon-taktować, to znaczy, że ja nie chcę z nim gadać" - roześmiał217się Belsey.Wziął kieliszek i patrzył, jak rozbawienie znikaz twarzy Kovara.- %7łartuję.Pan D.słyszał o tobie wieledobrego.- Serio?- Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]